PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Sony NW-WM1Z

Maj 11, 2017

Index

Budowa

Solidność i wykonanie tego DAP-a to zjawiska wykraczające poza normalną skalę odniesienia – tworzą klasę samą dla siebie. Nie znam żadnego innego produktu audio, którego obudowa byłaby w całości wykonana z pozłacanego odlewu miedzianego o czystości 99,96% (!). Najbliższe skojarzenia – to wzmacniacze Momentum Dana D’Agostino, ale tam miedziane są „jedynie” radiatory (w dodatku niepozłacane). Rzecz jasna, WM1Z jest znacznie mniejszym urządzeniem, ale tak czy inaczej, jego obudowa to majstersztyk, coś absolutnie wyjątkowego. Jakkolwiek by nie chwalić szczytowych modeli Astell&Kerna, to przy flagowcu Sony wyglądają one jak ubodzy bracia. Spotkałem się z opinią, w dodatku wypowiedzianą z ust kobiety, że ten DAP jest piękny. Istotnie, ma coś z drogiej biżuterii.

Sony NW-MW1Z

Lewe wyjście słuchawkowe jest zbalansowane i wykorzystuje złącze nowego typu – TRRRS – o średnicy 4,4 mm.

Monolityczna obudowa z miedzi niewątpliwie ma też zalety techniczne – jest np. idealnym radiatorem. Trzeba przyznać, że nawet przy pełnym obciążeniu, NW-WM1Z pozostaje zimny, utrzymując w przybliżeniu temperaturę otoczenia. Miedź jako niemal doskonały przewodnik elektryczny jest też skutecznym ekranem, co ma istotne znaczenie nie tyle na zewnątrz, ile wewnątrz – poszczególne bloki funkcjonalne są przedzielone (oczywiście miedzianymi) grodziami. Swoją drogą, o wnętrzu można wypowiadać się w podobnych superlatywach jak o obudowie. Bazuję tu na obserwacjach poczynionych w Berlinie, podczas IFA, gdzie na swoim okazałym stoisku producent nie omieszkał pochwalić się imponującą konstrukcją odtwarzacza. Rozdzielone bloki zasilania, sekcji audio – było co podziwiać. Z ogólnodostępnych informacji wynika, że Sony zastosowało autorski przetwornik c/a z natywną obsługą formatu DSD256 (11,2 MHz). Nie znajdziemy tu więc żadnej kości ESS, Burr Browna czy Wolfsona. Z innych ciekawostek Japończycy wymieniają specjalne rezystory (Fine Sound Register) i kondensatory polimerowe (FT CAP). Wiadomo także, że zastosowano wewnętrzne okablowanie Kimbera (krótki odcinek biegnący od płytki do gniazd sygnałowych). Amplifikację sygnału realizuje autorski układ S-Master pracujący w topologii zbalansowanej. Niewiele wiadomo na temat zastosowanej baterii – poza tym, że jej pełne naładowanie następuje dopiero po 7 godzinach, co sugeruje znaczną pojemność ogniw.

sony wm1z futeral

Skórzany futerał bardzo sie przydaje. Upuszczenie niezabezpieczonego odtwarzacza mogłoby być kosztowne.

WM1Z ma dwa wyjścia sygnałowe, oba umieszczone na górnej krawędzi. Lewe ma nietypową średnicę 4,4 mm i jest zbalansowane; prawe to konwencjonalny, mały, 3,5-mm jack. Obecność wyjścia zbalansowanego w nowym standardzie JEITA może budzić zdziwienie, a nawet grymas na twarzach członków społeczności słuchawkowej high-end. Po co kolejny standard połączenia słuchawkowego? Dlaczego Sony zawsze musi być „inne”? Wykorzystywane obecnie zbalansowane gniazda i wtyki 2,5 mm uważa się za zbyt delikatne – łatwo je uszkodzić. Poza tym bardzo postępująca miniaturyzacja w tym przypadku wcale nie służy wysokiej jakości. Samo oprawianie takich wtyków jest już dość kłopotliwe. Nowy standard TRRRS opracowany przez organizację JEITA (Japan Electronics and Information Industries Association) wykorzystuje 5-stykowy wtyk o średnicy większej niż mały jack, ale mniejszej niż „domowy” duży jack. Jest zdecydowanie solidniejszy od tego pierwszego. Wydaje się więc, że Sony obrało słuszną drogę. Jest tylko jeden szkopuł – nikt poza nimi nie stosuje (jeszcze?) tego połączenia. W szczególności zaś producenci słuchawek. Wydaje się to kwestią czasu, ale na razie jedyne nauszniki, które „komunikują się” z WM1Z na drodze zbalansowanej, to flagowe MDR-Z1R. Mieliśmy je do dyspozycji w trakcie testu, lecz, niestety, egzemplarz demonstracyjny okazał się nie w pełni sprawny.

Potencjalna korzyść z połączenia 4,4 mm jest duża – choćby dlatego, że oferuje ono dwukrotnie większe napięcie skuteczne, a więc czterokrotnie większą moc, co może być zbawieniem dla wszystkich tych, którzy posłuchawszy WM1Z, zapragną go mieć. Dlaczego?

Mocy przybywaj

Problem w tym, że stopnie wyjściowe NW-WM1Z oferują zaskakująco małą moc. Pod obciążeniem 23 Ω (typowym dla słuchawek mobilnych) na wyjściu niezbalansowanym zmierzyliśmy maksymalne napięcie 260 mV (w otwartej pętli było to 271 mV), co odpowiada zaledwie 2,9 mW mocy. Odnosząc ten wynik do wyjścia zbalansowanego, otrzymalibyśmy niecałe 12 mW (znalezione w sieci specyfikacje Sony drastycznie rozmijają się z tymi wynikami). Dla porównania: Astell&Kern AK70 (zaskakująco mocny, jak na DAP-a) osiąga 1,14 V przy tym samym obciążeniu, co odpowiada przyrostowi poziomu głośności o niemal 13 dB. Parafrazując znanego klasyka, jest to „móc albo nie móc” w odniesieniu do wielu słuchawek wysokiej klasy. Na pocieszenie mamy małą impedancję wyjściową: w zakresie niskotonowym wynosi ona około 0,9 Ω. Jak to wszystko przekłada się na praktykę? By grać naprawdę głośno, potrzebne są bardzo czułe słuchawki. Z flagowymi nausznikami Sony – MDR-Z1R przy głośności ustawionej na maksymalną wartość „120” jej poziom był w pełni satysfakcjonujący jedynie w przypadku najgłośniejszych nagrań (z wartościami szczytowymi dochodzącymi do 0 dBFS), te cichsze – w szczególności akustyczne produkcje audiofilskie – nie pozwalały wysterować słuchawek dostatecznie głośno. Zaskakujące.

Nie miałem do czynienia z poprzednim referencyjnym Walkmanem – ZX2 – ale z tego, co przeczytałem, podobny problem ten zgłaszali liczni użytkownicy tego modelu. Natknąłem się też na opinię, że nowy model jest mimo wszystko głośniejszy. Jednak w dalszym ciągu oferowany zakres głośności jest zbyt mały, by mówić o dobrej kompatybilności ze średnio efektywnymi słuchawkami. Na dobrą sprawę odpadają wszystkie konstrukcje domowe wysokiej klasy. O magnetostatach pokroju Audeze LCD-3, nie mówiąc już o HiFiMAN-ach HE-6, możemy zapomnieć. Szkoda!

 


Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją