Brzmienie
Zacznijmy od tego, że nie są to słuchawki, które można miarodajnie ocenić po kilkuminutowym odsłuchu. Pierwsze wrażenia nie są bowiem spektakularne. H128 grają lekko przyciemnionym, dobrze dociążonym dźwiękiem o nietypowej, zwężonej scenie. W jednej z pierwszych notatek pojawiła się uwaga: „dziwnie oddalone, nieco podbarwione wokale”. Rekonstrukcja sceny to bodaj najbardziej charakterystyczna cecha tych słuchawek. Efekt zawężenia sceny jest na tyle silny, że bezpośrednia przesiadka z Focali lub Meze powoduje konsternację: „co się dzieje, dlaczego panorama stereo jest tak ściśnięta?” Plusem tego stanu rzeczy jest precyzyjna, wręcz punktowa lokalizacja instrumentów. Trąbka Davisa w „So What” była dużo dokładniej ogniskowana niż w przypadku Focali, to samo dotyczyło saksofonu „Cannonballa” Adderleya oraz perkusji. Jednocześnie odnosi się wrażenie, że scena znajduje się dalej niż zwykle, że tworzy pewną perspektywę. Prezentacja przestrzenna idzie więc w kierunku efektów znanych z odsłuchu głośnikowego, odcinając się od schematu „pomiędzy uszami i trochę wokół”.
W sporej części nagrań akustycznych można odnieść wrażenie, że H128 grają głównie środkiem pasma – wyraźnym i klarownym, choć nieco podkolorowanym – który znajduje pewne oparcie w dobrze zrównoważonym zakresie basu. Ten jest – w mojej opinii – największym walorem 128-ek. To najlepszy bas wśród wszystkich 14 przetestowanych słuchawek. Po pierwsze dlatego, że jest najmniej podbarwiony; po drugie, dobrano go w idealnej wręcz proporcji do reszty pasma. Jest go na tyle dużo, by dawać efekt właściwego dociążenia i energii w nagraniach rockowych czy ścieżkach filmowych (vide: „Marsjanin”), i zarazem na tyle mało, by nie powodować efektu przeładowania, spowolnienia. Bas Focali jest nawet czystszy i może nieco bardziej rozdzielczy, jednak wyraźnie chudszy i mniej wypełniony, przez co czasem wydaje się po prostu zbyt lekki. Z kolei Meze zbyt wyraźnie akcentują górny podzakres, co powoduje pogorszenie definicji, czystości i szybkości omawianego zakresu. Reasumując, bas ADL-i zyskuje status referencji w grupie słuchawek mobilnych.
Złącze mini XLR w słuchawkach mobilnych to rzecz niespotykana.
Jeśliby porównać ADL-e do Focali, to trzeba powiedzieć jasno i wyraźnie, że są to dwa zupełnie różne światy. Świetlistości, jaskrawości, lekkości Focali, ADL-e przeciwstawiają odprężoną, łagodną, jakby przygaszoną prezentację. W nagraniach pop/rock daje to z reguły istotną przewagę w dziedzinie komfortu słuchania, w muzyce klasycznej i akustycznym jazzie – także. Skrzypce Bałdycha brzmiały ewidentnie bardziej neutralnie i naturalnie. Naprawdę dobrze. Mimo lekkiego przygaszenia i woalu, brzmienia H128 nie odbiera się jako ciemne czy nudne. Niemniej, prawdą jest, iż ekspresji czasem tu jak na lekarstwo, co dobitnie uzmysławia porównanie z Meze. Rumuńskie nauszniki górują nad ADL-ami barwnością, nasyceniem. Mają to swoiste „ciało” wypełnienie, mnóstwo harmonicznych w górze, których w japońskich „nausznikach” poskąpiono. Same soprany są bardzo gładkie i zupełnie nienarzucające się, choć całościowo trochę nijakie. Nie można powiedzieć, że zupełnie brakuje im powietrza czy szczegółów, ale faktem jest, iż w tej materii lądują daleko za Focalami, które z kolei posuwają się za daleko…
Gdy głębiej się w to wszystko wsłuchać, okazuje się, że przez ADL-e słychać naprawdę sporo, zaś różnicowanie nagrań w zakresie barw i przestrzeni wypada lepiej niż wtedy, gdy na głowie znajdują się Focale. Fragmenty ścieżki dźwiękowej z „Marsjanina” nie rzucały może na kolana, ale bardzo umiejętnie oddawały dramaturgię i emocje łączące się z obrazem Ridleya Scotta. Mocniejszy i potężniejszy, niż u Focali, bas w dużej mierze się do tego przyczyniał. Nie mam też wątpliwości, że ADL-e są lepszą propozycją dla okularników. Muszle przebiegają niżej, mniej nachodząc na oprawki. Nawet gdy tak się dzieje, rozszczelnienie muszli jest niewielkie i basu nie ubywa w takim stopniu jak u rywala.