Wydrukuj tę stronę

Devialet 110

Lip 20, 2014

Nowy wzmacniacz Devialeta, bazujący na modelu D-Premier, jest znacznie przystępniejszy cenowo, lepiej wyposażony, a jeszcze bardziej imponuje, gdy weźmiemy pod uwagę jego cenę.

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.com.pl
Cena: 20 999 zł

Tekst: Filip Kulpa | Zdjęcia: Devialet, autor

audioklan

 

 


Sensacji ciąg dalszy

devialet-front1

Z urządzeniem tej marki spotkaliśmy się już rok temu. Był to D-Premier – pierwszy produkt francuskiej firmy założonej w 2007 roku, który zadebiutował trzy lata później, w 2010 roku. Ten szalenie innowacyjny wzmacniacz zintegrowany z przetwornikiem c/a strumieniującym pliki audio po sieci bezprzewodowej, wywołał nasz nieskrywany entuzjazm, czego przejawem była okładka wydania lutowego. Pierwszy Devialet miał jednak jedną „przypadłość” – cenę 50 tysięcy złotych. To skutecznie ograniczało krąg potencjalnych klientów, choć na świecie urządzenie odniosło wielki sukces – oczywiście w skali dostosowanej do wielkości rynku high-end.

Na ostatniej wystawie high-end w Monachium paryska firma przygotowała nie lada niespodziankę: trzy nowe konstrukcje, zastępujące „stary” model. Wyglądają niemal identycznie, różniąc się mocą i wyposażeniem. Co więcej, najtańszy w ofercie model 110 kosztuje zaledwie 21 tysięcy, wyglądając równie doskonale. Ma sporo mniejszą moc, bo 110 zamiast 240 W na kanał, jednak – jak twierdzi producent – jest to urządzenie w pełni porównywalne. W dodatku „110-tka” ma dodany asynchroniczny interfejs USB oraz port Ethernet, kosztem dwóch wejść cyfrowych S/PDIF, wyjścia cyfrowego i na subwoofer.

System odsłuchowy:

  • Źródło S/PDIF: Linn Sneaky DS (Davaar 9) (S/PDIF)
  • Komputer: Apple MacBook Air MD231 (połowa 2012) (SSD 128 GB, Intel Core i5 1,8 GHz, 4 GB RAM)
  • Kolumny głośnikowe: Zoller Temptation 2000, ATC SCM7 (2013)
  • Kable głośnikowe: Equilibrium Equilight / Sun Ray
  • Zasilanie: listwa Furutech f-TP615E, kable sieciowe Furutech FP-614Ag/G, Oyaide, PS Audio AC-10
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4PBS/BBS, Stand Art STO

Historia

Wszystko zaczęło się w 2004 roku, kiedy to Pierre Emanuel Calmel odszedł z działu badawczo-rozwojowego firmy telekomunikacyjnej Nortel z zamiarem opracowania nowej technologii budowy wzmacniaczy hybrydowych audio. Wkrótce dołączył do niego Mathias Moronvalle. Panowie zgłosili do opatentowania nowo opracowaną technologię hybrydowego wzmacniacza ADH (Analog Digital Hybrid). W 2006 roku zespół wzmocnili – szczególnie od strony finansowej i organizacyjnej – trzej biznesmeni, muzycy i audiofile: Emmanuel Nardin, Quentin Sannie i Manuel de la Fuente (dyrektor handlowy).

Devialet oficjalnie wystartował w 2007 roku. Po 3 latach na rynek wprowadzono wzmacniacz D-Premier, ale wówczas jeszcze bez modułu do bezprzewodowego strumieniowania plików audio (Devialet AIR). W 2013 roku, na wystawie High-End w Monachium, zaprezentowano trzy nowe modele: 110, 170 i 240, z których dwa pierwsze są znacznie tańsze od D-Premiera, zaś ten trzeci jest jego bezpośrednim następcą. Progresja cen jest następująca: 5000, 7000 i 12 900 euro.


Wygląd

Aparycja urządzenia jest jego niezaprzeczalnie wielkim atutem. Devialet wygląda po prostu cudownie, przypomina do złudzenia pierwowzór. W całości metalowa (aluminiowa) obudowa jest  jednak nieco mniejsza. Patrząc na „110-tkę” od góry, widzimy kwadrat o boku 38 cm z niewielkim okrągłym wyświetlaczem LCD. Z kolei od frontu widać wąską ramkę i lekko wyoblony spód. Całość mierzy ledwie 40 mm wysokości i waży nieco ponad 5 kg. Górna pokrywa, zachodząca na boki, jest pięknie wypolerowana i ma nieco inny, niż poprzednio, odcień: już nie złocisty, lecz grafitowy, choć to w dużej mierze zależy od barwy i rodzaju padającego światła. Aż trudno uwierzyć, że tworząc nową serię, producent poczynił duże oszczędności na obudowie, redukując aż 6-krotnie czas potrzebny na wykonanie i jej złożenie.

devialet-pilotNiezwykle stylowym dopełnieniem jest radiowy nadajnik zdalnego sterowania, który w niczym nie przypomina zwykłego pilota. Składa się z kwadratowej podstawy z czterema dyskretnymi przyciskami (włącznik stand-by, wybór źródła, wyciszenie, regulacja barwy) oraz osadzonej na niej wielkiej gałce. Ruch w prawo zwiększa poziom głośności, w lewo – zmniejsza. Dzięki radiowej transmisji nie jest potrzebne celowanie pilotem w urządzenie. Zawsze zupełnie instynktownie wiemy, jak skutecznie, szybko i łatwo można wyregulować głośność. Rzecz niby banalna, ale dopiero po chwili użytkowania Devialeta doceniamy jakość i wygodę tego rozwiązania. Krótko mówiąc, lepszego pilota jeszcze nie widziałem (pomijając model D-Premier). Jedynym drobnym minusem są słabo (nieczytelnie) oznakowane przyciski funkcyjne. By zmienić źródło, trzeba na chwilę wytężyć wzrok, aby odnaleźć właściwy przycisk. Jest też inna możliwość sterowania: aplikacja Devialet AIR na smartfon lub tablet. Pozwala na wygodną zmianę źródła i regulację głośności – poprzez kręcenie dużym kółkiem wypełniającym niemal cały ekran. Działa bardzo sprawnie, niemal bez opóźnień.

Tak jak poprzednik, „110-tka” jest niezbyt dobrze dostosowana do ustawienia w szafce, pomiędzy półkami. Znajdujący się na górze mały wyświetlacz staje się wówczas niewidoczny. Urządzenie najlepiej więc zawiesić na ścianie (są dostępne uchwyty montażowe) lub/ewentualnie postawić na szafce albo górnej półce niskiego stolika.


Analog Digital Hybrid

Opatentowany przez Devialeta wzmacniacz ADH to szczególna odmiana hybrydy polegającej na połączeniu w tandem (niejako równolegle) analogowego wzmacniacza w klasie A i cyfrowego stopnia prądowego w klasie D. Ten pierwszy odpowiada za dostarczenie odpowiedniego napięcia wyjściowego, zapewniając jednak wystarczającą ilość prądu, by wysterować głośniki – tyle, że do małych mocy. Wzmacniacz w klasie D serwuje natomiast prąd, wydatnie wspomagając działanie pierwszego stopnia, na czym zyskuje jakość brzmienia. Dzięki niemu wzmacniacz w klasie A jest 100-krotnie mniej obciążony prądowo. O tak duży czynnik spada impedancja wyjściowa ‒ tj. do wartości rzędu miliona. Oznacza to, że współczynnik tłumienia (damping factor) jest rzędu kilku tysięcy – to wartość prawie nieosiągalna dla tradycyjnych wzmacniaczy analogowych bez głębokiej pętli ujemnego sprzężenia zwrotnego.

devialet-gniazda1

ADH pracuje ze wzmocnieniem równym jedności (bez sprzężenia zwrotnego), co znaczy tyle, że napięcie na wyjściach głośnikowych wytwarza przetwornik c/a z odpowiednio dobranym pasywnym konwerterem I/V. Funkcję DAC-a pełni układ PCM1792 – ten sam co w D-Premierze. Cały analogowy tor sygnałowy jest ekstremalnie skrócony (od DAC-a do wyjść głośnikowych jest zaledwie 5 cm!), a to powinno gwarantować transparentność soniczną całego urządzenia.

Devialet 110 ma wejścia cyfrowe (dwa koncentryczne i dwa optyczne, w tym jedno mini 3,5 mm) i analogowe, ale w przypadku tych drugich sygnał jest konwertowany do postaci cyfrowej za pośrednictwem układu scalonego Burr-Brown PCM4202 (konwersja odbywa się w formacie PCM 24/192). Warto w tym miejscu wspomnieć, że jedno z wejść liniowych można programowo przekształcić w wejście korekcyjne MM (o dziwo, konfigurator systemu umożliwia też wybór opcji MC). Dzięki temu, że korekcja charakterystyki odbywa się w domenie cyfrowej, jest ona bardzo dokładna.

W sekcji cyfrowej pracują dwa „poważne” układy scalone: FPGA Altera Cyclone III i Analog Devices SHARC ADSP-21488 (DSP) – mózg całego systemu. Za obsługę asynchronicznego wejścia USB (24/192) odpowiada scalak XMOS najnowszej generacji. Wśród układów scalonych jest jeszcze odbiornik S/PDIF Wolfson WM880x oraz przetwornik częstotliwości próbkowania (upsampler) Burr-Brown SRC4391.

Podczas pracy Devialet dość wyraźnie się nagrzewa. To dlatego, że urządzenie jest bardzo kompaktowe, a jedynym radiatorem jest górna pokrywa. Rzeczywisty pobór mocy wynosi 26,5 W przy braku sygnału lub dużym ściszeniu. Ciche słuchanie muzyki wyzwala nie więcej niż 30–40 W. To mało w porównaniu z konwencjonalnymi zestawieniami odtwarzacza lub przetwornika i wzmacniacza. Gorzej, że w trybie stand-by urządzenie pobiera z sieci non stop ponad 8 W – mniej więcej tyle co zahibernowany dysk NAS.

Impulsowy zasilacz jest sterowany procesorowo i ma układ korekcji współczynnika mocy (PFC – Power factor Correction), dzięki czemu wprowadza mniejsze zakłócenia do sieci zasilającej niż typowe wzmacniacze w klasie D. Współczynnik mocy oscyluje w zakresie wartości 0,82–0,83, co jest wartością typową dla zasilaczy liniowych. W odróżnieniu od droższych modeli, w „110-tce” zastosowano tylko jeden transformator (170 i 240 mają po trzy).


Devialet AIR

Osoby obeznane z nowoczesną techniką audio, które co nieco „liznęły” już urządzeń strumieniujących muzykę, zapewne zdziwi fakt, że Devialet nie obsługuje popularnego protokołu UPnP/DLNA. To świadomy wybór twórców, którzy już na samym początku założyli, że Devialet będzie pracować w sieci bezprzewodowej. Francuzi udowodnili, iż stabilny, niezakłócony transfer muzyki w bezstratnych plikach i rozdzielczości 24/192 nie jest żadnym problemem, ale wymaga autorskiego podejścia do tematu.

Wykluczono zatem UPnP tworząc własny system pakietowej transmisji danych Devialet AIR. By z niego korzystać, konieczny jest włączony komputer, na którym instalujemy „lekki” (16 MB), nieobciążający systemu program o tej samej nazwie. Jego działanie jest dyskretne i nie wymaga żadnej konfiguracji. W systemie MacOS, na górnej belce, pojawia się ikonka programu, której wciśnięcie powoduje rozwinięcie paska z wyborem opcji włączenia lub wyłączenia strumieniowania dźwięku do Devialeta. W praktyce działa to jak nakładka obchodząca systemowe ustawienia dźwięku (nie ma znaczenia, jakie urządzenie wyjściowe ustawiliśmy w zakładce „System Preferences” <MacOS>). Wcześniej strumieniowanie plików audio odbywało się wyłącznie z poziomu programu iTunes. Teraz za pośrednictwem nowej wersji programu (2.1.1) dźwięk do Devialeta można przesyłać także z poziomu innych programów (również audiofilskich odtwarzaczy muzycznych, np. Audirvany Plus), przeglądarki, aplikacji muzycznych on-line (np. Spotify). Tym samym znika ograniczenie wcześniejszej wersji aplikacji polegającej na utrudnieniu w odtwarzaniu plików flac. Obecnie można je puszczać bez konieczności tworzenia plików proxy umożliwiających dodawanie „flaków” do biblioteki iTunes.

W szczególnie komfortowej sytuacji znajdą się posiadacze komputera Mac Mini, którzy do sterowania odtwarzaniem użyją iPada. Odpada bowiem konieczność każdorazowego włączania komputera i ekranu/monitora (Mac Mini pobiera mało prądu i można go nie wyłączać całymi tygodniami). Dzięki temu, że transfer plików odbywa się po sieci, a rodzaj programu do odtwarzania muzyki jest bez znaczenia (iTunes jest równie dobry jak Audirvana czy Amarra), nie ma konieczności stawiania komputera obok wzmacniacza, jak w przypadku połączenia USB. Zatem w praktyce obsługa Devialeta może być sprawniejsza niż podczas korzystania z odtwarzaczy sieciowych, gdzie zazwyczaj wąskim gardłem są niedopracowane aplikacje klientów UPnP (wyjątkiem od tej reguły są urządzenia Linna i Lumina). Poza tym, dzięki aplikacji Devialet AIR, możemy z powodzeniem odtwarzać dźwięk z dowolnych aplikacji, czego zdecydowana większość odtwarzaczy sieciowych nie potrafi (wyjątkiem są urządzenia Linna).


Konfiguracja

Obsługę i funkcjonalność Devialeta można w pełni konfigurować, ustalając mnóstwo przeróżnych parametrów, począwszy od takich drobiazgów, jak początkowy poziom głośności, funkcje dwóch dolnych przycisków na pilocie, nazwa powitalna na wyświetlaczu, a skończywszy na ustawieniu czułości wejść analogowych, mocy wyjściowej (z dokładnością do 1 W!), rodzaju korekcji na wejściu phono (MM, MC) – RIAA 1953, RIAA 1976, przelotki dla poszczególnych wejść czy wreszcie częstotliwości próbkowania w przetworniku a/c <96/192 kHz>). Jedną z najbardziej zaawansowanych funkcji jest filtracja sygnału na wyjściach głośnikowych (filtr dolno- lub górnoprzepustowy o określonych częstotliwościach odcięcia i rzędzie <1–4>), co jednak w kontekście braku wyjścia na subwoofer nie ma większego sensu. Bardzo użyteczna może być także dwupasmowa korekcja tonu (barwy). Częstotliwości źródłowe obu filtrów można dowolnie zdefiniować.

Cały setup przeprowadza się dość nietypowo, bo za pośrednictwem przeglądarki internetowej i skryptu na stronie www.devialet.com. Wprowadzone ustawienia zapisujemy na karcie SD (tworzony jest mały plik .txt), którą następnie wkładamy do czytnika w urządzeniu.


Brzmienie

Powiem zupełnie szczerze: nawet gdyby Devialet brzmiał na poziomie słabszych urządzeń z kategorii B naszej klasyfikacji, to i tak przyznałbym mu naszą rekomendację – tak funkcjonalny, dopracowany i rozwojowy jest to produkt. Jednak znając D-Premiera, nie spodziewałem się tak „słabego” wyniku. Oczekiwałem znacznie więcej –  i absolutnie się nie zawiodłem!

Urządzenie pracowało w dwóch systemach, w dwóch różnych pomieszczeniach: dedykowanym odsłuchowym w połączeniu z Zollerami Temptation oraz w żywym akustycznie, 30-metrowym salonie, w konfiguracji z kolumnami Sonus Faber Toy Tower i ATC SCM7. W obydwu zaprezentowało te same walory, choć ze zrozumiałych względów znacznie lepiej wypadło w pokoju dedykowanym do słuchania muzyki. W głównej mierze dlatego, że jest to sprzęt bardzo przezroczysty i bardzo szczegółowy. Ożywione (rozjaśnione) przejście średnicy i góry, dające się we znaki we wspomnianym salonie, a niebędące winą samych kolumn czy sprzętu towarzyszącego, sprawiało, że dźwięk wydawał się zbyt mało wypełniony, nie całkiem płynny. W dedykowanym pokoju odsłuchowym nie było nawet śladu omawianego efektu. Devialet, czy to podłączony kablem Ethernet i strumieniujący pliki po sieci, czy też czytający sygnał S/PDIF z Linna Sneaky’ego, czy wreszcie podłączony po USB do laptopa – zawsze grał kapitalnie. Różnice pomiędzy poszczególnymi interfejsami były na tyle niewielkie, że nie ma sensu ich analizować.

Jak wspomniałem, Devialet jest bardzo przezroczysty tonalnie i pod względem detaliczności, co pozytywnie rzutuje także na niezwykłą przestrzenność obrazu stereo. Produkuje dużą, szeroką, dobrze wybudowaną w głąb scenę dźwiękową, z precyzyjną lokalizacją źródeł, czyli brakiem efektu ich rozmycia. Żaden z zakresów nie jest uwypuklony czy schowany. Góra jest kapitalnej jakości: zwiewna, lekka, eteryczna i odpowiednio wycyzelowana przy odtwarzaniu blachy perkusyjnej. Ale bez żadnych „przegięć” w kierunku metaliczności czy zapiaszczenia.

devialet-srodek1

Wrażenie obcowania z muzykami grającymi na żywo było doprawdy sugestywne – absolutnie na poziomie klasowych urządzeń kategorii A. Wokale niosły właściwą energię, a znakomita rozdzielczość gwarantowała, że chórów można było słuchać w pełnym komforcie, bez uczucia naprężenia i zbitki głosów w jedną całość. Jednak największe wrażenie (znów) wywarła reprodukcja basu, który ma niemiłosierną kontrolę i zwartość nieznaną tradycyjnym wzmacniaczom – przynajmniej tym za 10, 20 czy nawet 50 tysięcy złotych. Na dobrą sprawę, Devialet redefiniuje pojęcie szybkiego, precyzyjnego basu. I wcale nie jest tak, że trzeba podłączyć duże, pełnopasmowe kolumny, żeby się o tym przekonać. Małe ATC SCM7 z powodzeniem ukazywały różnicę pomiędzy Devialetem a Naimem Naitem XS2. Ten drugi brzmiał w sposób pogrubiony i w gruncie rzeczy spowolniony. Francuski naleśnik jest na dole szybki jak błyskawica, ale precyzja wcale nie jest wrogiem wypełnienia czy potęgi. Owszem, przez to, że niskie tony są punktowe, basu jest subiektywnie mniej, ale tak być powinno. Gdy dodamy do tego możliwość programowanej korekcji niskich tonów, okaże się, że „110-tka” dobrze się sprawdza w przypadku trudnych akustycznie pomieszczeń i kolumn. Zapewniam, że lepszej jakości basu, zwłaszcza w typowym pomieszczeniu, borykającym się w mniejszymi czy większymi rezonansami, z tradycyjnego wzmacniacza nie uzyskacie. Nawet za grubo większe pieniądze, nawet jeśli podłączycie superkable głośnikowe (droższe od Devialeta) i źródło za 100 tys. zł. Macie moje słowo.

W recenzji modelu D-Premier wspomniałem, że jedyne, co może budzić lekki niedosyt, to subiektywnie ograniczone poczucie nasycenia barwami. Brzmienie było ultraprecyzyjne i gładkie, jednak nieco zubożone harmonicznie. W przypadku „110-tki” nie odniosłem już tego wrażenia. Wzmacniacz ten brzmi bardzo spójnie i gładko, zupełnie nie męcząc podczas głośnego grania. Pod tym względem jest więc lepszy! Muzyka dawna miała odpowiedni – może niezbyt gęsty i bardzo nasycony – ale jednak urozmaicony koloryt. Brak eufonii, podkolorowań w połączeniu z tym suwerennym, niezafałszowanym dołem dawały fantastyczny efekt otwarcia okna na nagrania. Jestem wielkim zwolennikiem tego typu filozofii, bo przecież o to w systemach high-end chodzi: by usłyszeć jak najwięcej, w sposób przybliżający nas do prawdy o nagraniu. Devialet to właśnie zapewnia – w stopniu wyraźnie większym niż klasyczne zestawienia za zbliżone pieniądze. By upewnić się w tej obserwacji, podłączyłem Naima XS2 z przetwornikiem Auralic Vega. Już na małych i niedrogich (lecz znakomitych) monitorach ATC słychać było, iż takie zestawienie jest wyraźnym krokiem wstecz, jeśli chodzi o namacalność, autentyczność i przejrzystość brzmienia. Dźwięk był pogrubiony, mniej przejrzysty, mniej przestrzenny. Jedynie pozytywnie gęściejszy, ale to za mało, by uznać go obiektywnie równie dobrym.

Z ciekawości podłączyłem do Naima swój przetwornik Meitnera. Chodziło o to, czy bardzo dobry wzmacniacz analogowy w cenie nieco poniżej połowy Devialeta, w połączeniu z referencyjnym DAK-iem, jest w stanie zagrać równie dobrze. Tym razem można już było mówić o porównywalności obu systemów. Kombinacja Meitner/Naim grała obficiej, bardziej soczyście i niemal tak samo przestrzennie, wciąż jednak z obiektywnie dużo słabiej kontrolowanym basem. Co bym wybrał? To by zależało od kolumn. W przypadku monitorów ATC – chyba jednak Meitnera i Naima, ale w połączeniu z Zollerami – Devialeta. Zauważmy, że sam DAC Meitnera jest o połowę droższy od Devialeta, tak więc wracamy do tezy wyjściowej: że za 20 tysięcy złotych nie da się kupić równie dobrego sonicznie, klasycznego zestawienia źródło-wzmacniacz.

Jedyną dziedziną, w której „110-tka” ustępuje D-Premierowi, jest moc wyjściowa. Czy w praktyce jest to jakiś problem? Podczas odsłuchów docierałem na skali decybelowej niemal do samego zera, które definiuje moc maksymalną urządzenia (w przypadku źródeł cyfrowych lub strumieniowania po sieci) – przy założeniu, że poziom nagrania dochodzi do 0 dBFS. W praktyce, pozostawały mi 2–3 dB dostępnego zakresu głośności (większość nagrań jest rejestrowana ciszej, zatem można bezpiecznie zwiększać poziom do +2, +3 dB), a to oznacza 40–50 watów mocy wciąż w zapasie. Zatem w rzeczywistości mocy nie zabraknie, chyba że podłączycie duże kolumny o efektywności 86–87 dB i zechcecie naprawdę głośno pograć. Wówczas trzeba pomyśleć o „170-tce”, którą Paul Miller z Hi-Fi News ocenił jako jednoznacznie lepszą od D-Premiera...


Galeria


Naszym zdaniem

devialet-zzzDevialet 110 rekalibruje skalę odniesienia dla urządzeń „wszystko w jednym”, łącząc w dodatku światy urządzeń czysto lifestylowych ze światem sprzętu high-end. Twórcy udowodnili, że nie ma w tym żadnej sprzeczności, a – co więcej – jej usunięcie nie musi kosztować fortuny.

Rok temu napisałem, że D-Premier jest sensacją, mocno i celnie uderzając w status quo klasycznych urządzeń high-end, bo brzmiał obiektywnie lepiej niż konwencjonalne zestawienia za 50 tys. zł. Nowy model gra subiektywnie jeszcze lepiej, będąc przy tym aż 2,5-krotnie tańszym (!) i do tego bardziej uniwersalnym, co zawdzięcza nowemu oprogramowaniu. Cóż można dodać? Chyba tylko to, że jeśli macie do wydania 20 czy 30 tys. zł na elektronikę audio, to nie posłuchawszy Devialeta 110, popełnicie wielki błąd kupując COKOLWIEK innego. Twierdzę z pełnym przekonaniem, że ta jakość brzmienia, w tej cenie, jest nieosiągalna nigdzie indziej. A jeśli dodać do tego olbrzymie rezerwy tkwiące w tym urządzeniu (upgrade’y oprogramowania), jego kompaktowość i wygląd – to naprawdę nie ma się nad czym zastanawiać. Bezdyskusyjny WYBÓR REDAKCJI!

 

Oceń ten artykuł
(2 głosów)