Wydrukuj tę stronę

Rotel A12

Kwi 28, 2017

Seria 14 jest nową pozycją w portfolio Rotela, gdyż w polskich sklepach pojawiła się mniej więcej w październiku 2016 roku. Do pierwszej próby wybrałem środkową integrę A12. Wydała się najciekawsza w relacji do ceny. Bingo!

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.com.pl 
Cena: 4399 zł
Dostępne wykończenia: czarne, srebrne

Tekst i Zdjęcia: Filip Kulpa

audioklan

 

 


Wzmacniacz zintegrowany Rotel A12

TEST

Rotel A12

W pierwszej połowie lat 90. użytkowałem integrę Rotela – model RA-960BX2. Ciepło ją wspominam – był to jeden z lepszych moich zakupów w tamtym czasie. Wysoka jakość wykonania, brzmienie będące ciekawą alternatywą dla okrzyczanego wówczas Pioneera A-400(X) oraz bogate wyposażenie – to wszystko sprawiało, że miałem poczucie, iż posiadam wzmacniacz wart każdej wydanej złotówki. Nawiasem mówiąc, poczucie to wzmacniał fakt, że sprzęt nabyłem z drugiej ręki…

Przez kolejne dwadzieścia kilka lat nieraz miałem do czynienia ze wzmacniaczami Rotela, choć żadnego już nie kupiłem. Młodzieńcza wówczas fascynacja wzmacniaczem produkowanym w Japonii, a współtworzonym w Wielkiej Brytanii, nigdy później już nie powróciła. Rotele, owszem, zachowały swój styl, lecz upodobniły się do konkurencji, a ich brzmienie ewoluowało – niezupełnie w kierunku, który mi w pełni odpowiadał. Gdy padła propozycja wybrania któregoś modelu ze świeżej serii 14 (6 modeli, w tym 3 wzmacniacze), postanowiłem podjąć temat, by się przekonać, gdzie teraz plasuje się lubiana przeze mnie marka.


Funkcjonalność

Kiedy wypakowałem “świeżutki” model A12 (znamienny jest fakt braku litery R w nazewnictwie nowych modeli: A14, A12, A10), niemal natychmiast odżyły wspomnienia dotyczące mojego pierwszego Rotela. Płaska obudowa, przyjemna obsługa, dwie pary przełączanych terminali głośnikowych i, jak się później okazało, niemal identyczne gabaryty (430 x 93 x 345 mm vs 440 x 92 x 345 mm!) to ewidentne nawiązania do przeszłości. Zaskakujące okazały się zbieżności w specyfikacjach: wciąż te same 60 W na kanał, identyczne pasmo przenoszenia (100 kHz) i zniekształcenia THD (0,3%). Zwiększył się natomiast współczynnik tłumienia (220 vs 150), przybyło prawie 2 kg masy – fakt godny odnotowania wobec tego, że znakomita większość dzisiejszych urządzeń jest lżejsza i mniej solidna od tych starych. Najwyraźniej reguła ta nie dotyczy Rotela. Czy A12 jest droższy od niegdysiejszej 960-ki? Patrząc realnie – niewiele, jeśli uwzględnimy spadek wartości dóbr materialnych przez niemal ćwierćwiecze. RA-960BX2 kosztował na początku lat 90. około 350 funtów (co w dzisiejszych realiach odpowiada kwocie 650 funtów), podczas gdy za A12 trzeba zapłacić 800 funtów (w kraju producenta).

Zmiany, jakie zaszły w wyposażeniu i funkcjonalności wzmacniaczy przez te ponad dwie dekady, są olbrzymie i A12 dobrze oddaje ten stan rzeczy. Niczego nie ubyło, a ileż przybyło! Prócz wejść analogowych (włącznie w phono MM), mamy pięć wejść cyfrowych, w tym USB audio klasy 2 kompatybilne z sygnałem PCM 32/384 kHz. O takim formacie w latach 90. nikt nawet nie słyszał. A12 ma także moduł odbiorczy Bluetooth (aptX) – to tym bardziej rzecz wówczas nieznana; jak również dwa porty USB typu A – jeden z tyłu do ładowania urządzeń (niestety, o wydajności 0,5 A) oraz drugi, znacznie mocniejszy, z przodu (2,1 A), który pozwala na wykorzystanie iPhone’a czy iPada w charakterze dodatkowego źródła dźwięku. Wyjścia pre-out też kiedyś nie było, ale dzisiaj to już niemalże standard (w tej klasie).

Rotel A12 DAC2

Sekcja DAC-a wcale nie byle jaka. Wprawdzie sam przetwornik to poczciwy Wolfson WM8740, lecz cała reszta jest naprawdę solidna. Zwróćmy uwagę na kondensatory.

Integra Rotela jest dzięki tym wszystkim dodatkom nadzwyczaj wszechstronnym wzmacniaczem. Zważmy, że wejście USB audio to już nie tylko możliwość podłączenia komputera, lecz także audiofilskich odtwarzaczy strumieniowych z obsługą serwisów chmurowych. A to oznacza, że dodając do A12 jedno niewielkie pudełko w cenie ekonomicznego odtwarzacza CD (Rotel ma dedykowany model – RCD-12), możemy mieć niezwykle funkcjonalny system audio, który potrafi odtwarzać muzykę dosłownie ze wszystkiego – z płyt (CD, winyli), urządzeń mobilnych oraz Internetu.

Warto też zwrócić uwagę na ewolucję  w obsłudze. Spory ekran w czytelny sposób przekazuje informacje o poziomie, częstotliwości próbkowania sygnału, działaniu korekcji barw (lub jej deaktywacji), pozwala również zdalnie zmieniać ustawienia wzmacniacza, jaskrawość wyświetlacza i inne. W nowej serii 14 ekran jest większy i bardziej czytelny niż poprzednio. W szczególności dotyczy to wskazania głośności pokazywanego w formie cyfrowej, co jest o wiele praktyczniejsze niż kropka/dioda na pokrętle głośności (a tym bardziej goła gałka). Trzeba również pochwalić to, jak dobrze skalibrowano tę regulację.  Wciskamy przycisk – reakcja jest natychmiastowa, a tempo zmian dokładnie takie, jakiego oczekujemy. Przytrzymując przycisk głośności, ustawiamy ją dokładnie tam, gdzie chcemy – od razu, za pierwszym razem. Ktoś sumiennie nad tym detalem popracował. U rywali różnie z tym bywa.  

Mniej przekonuje nadajnik zdalnego sterowania. Ma 49 przycisków, które na szczęście logicznie pogrupowano, a ich wielkości zróżnicowano. Nie ma więc problemu z odnalezieniem po omacku regulacji głośności, włącznika i wyłącznika.
Obsługa z poziomu czołówki różni się od tej z poprzednich modeli. Pozostawiono tylko jedno pokrętło – metalową gałkę głośności. Płaskie regulatory barwy zastąpiono kursorami. W sumie muszę przyznać, że bardzo polubiłem ten wzmacniacz w trakcie codziennej eksploatacji. Wszystko działa, jak trzeba, niczego nie brakuje. No i jeszcze ta jakość wykonania. Każdy element został precyzyjnie spasowany, górna pokrywa o profilu odwróconej litery U została pomalowana farbą o strukturze charakterystycznych kropeczek, odporną na zarysowania i zatłuszczenia – nic dodać, nic ująć. To taki Rotel, jaki zawsze lubiłem.

 


Budowa

Płaska jak dawniej obudowa o wysokości 93 mm z powodzeniem zmieści się nawet pomiędzy ciasno zabudowanymi półkami, pozostawiając dość przestrzeni na wentylację. Jest ważne o tyle, że radiator znajduje się niemal pośrodku obudowy, a nie – jak zwykle – mniej lub bardziej z boku. W trakcie normalnego użytkowania wzmacniacz jest ledwo ciepły – mimo że pobiera 35 W mocy w spoczynku (sporo). Dopiero zmuszenie go do bardzo intensywnej pracy, w połączeniu z redakcyjnymi kolumnami, spowodowało nagrzanie górnej pokrywy do stanu, który można określić jako „bardzo ciepły”.

Rotel A12 wnetrze pod katem

Dawny schemat obowiązuje, ale ileż tu świeżej elektroniki. Górna płytka to sekcja cyfrowa. Wciąż mamy porządne zasilanie i znakomitą jakość wykonania. Żadnych układów impulsowych. Porządny Rotel we współczesnym wydaniu. 

Architektura wnętrza jest powieleniem znanego od dawna schematu: transformator (toroidalny) w lewym tylnym narożniku, radiator pośrodku, bliżej czołówki. Elektroniki jest jednak znacznie więcej niż dawniej. To skutek pojawienia się dużej płytki SMD położonej „piętro” powyżej płyty głównej (montaż przewlekany), na której rozproszono cały układ elektroniczny, włącznie z dodatkowym transformatorem EI do obsługi stanu gotowości (tego stare Rotele też nie miały). Montaż jest wyjątkowo czysty, wręcz sterylny – na każdym milimetrze widać wysoką jakość wykonania. W krytycznych miejscach układu zastosowano dobrej jakości kondensatory, wszystkie rezystory są metalizowane, o zawężonych tolerancjach. Cieszy i daje do myślenia fakt, że w dobie rosnącej popularności stopni końcowych w klasie D (vide: Pioneer, NAD) Rotel nie zdecydował się na podobne rozwiązanie, pozostając przy konwencjonalnej końcówce mocy w klasie AB. Zastosowano tranzystory bipolarne 2SA1695/2SC4468 – po dwie pary na kanał. Źródłem zasilania jest wspomniany, średniej wielkości transformator toroidalny z kilkoma uzwojeniami wtórnymi współpracujący z dwoma elektrolitami po 10 tys. µF. Płytka cyfrowa, znajdująca się powyżej sekcji analogowej, ma wycięty otwór w kształcie stadionu, mieszczący wspomniane kondensatory filtrujące zasilacza. W tej części układu znajdziemy procesor ARM, mikrokontroler USB (XMOS), dwa zegary taktujące pomiędzy tymi obydwoma elementami oraz właściwą część przetwornika z odbiornikiem wejściowym AKM AK4118 (S/PDIF) i kością Wolfsona WM8740. W tym miejscu na usta ciśnie się pytanie, w jaki sposób inżynierowie Rotela „zmusili” ten DAC do odtwarzania materiału PCM 32 bit/384 kHz. Najwyraźniej zastosowano downsampling. W torze DAC-a pracują wzmacniacze operacyjne NE5532 i OPA2134PA.

 


Brzmienie

A12 kosztuje 4400 zł i jest wyposażony w przetwornik c/a oraz moduł BT – elementy, które niewątpliwie podbijają cenę. Podobny zabieg stosuje dzisiaj większość producentów i można mieć wątpliwości, czy jest to coś, czego oczekują potencjalni klienci, a przynajmniej ich większość. Takie mamy czasy – chcąc nie chcąc, kupując nowy sprzęt czy samochód, płacimy za wyposażenie, które niekoniecznie jest nam potrzebne. W tej sytuacji rodzi się obawa o relację jakości do ceny. Przecież bez tych dodatków Rotel kosztowałby pewnie nie więcej niż 3 tys. zł. Być może należałoby go więc porównywać z „czystymi” wzmacniaczami stereo w tej cenie? Problem w tym, że takowych urządzeń nie ma już zbyt wiele – przynajmniej wśród tych z tak zwanego głównego nurtu. Konkurentami cenowymi Rotela są: Cambridge Audio CXA60 i CXA80, dwa modele Marantza PM7005/PM8005, zupełnie nowy NAD C368, Yamaha A-S801 (recenzja, w AV 9–10/16), Pioneer A-50DA (recenzja w AV 3/16 i na avtest.pl) – wszystkie wyposażone w wejścia cyfrowe (pomijając opcję w Cambridge – bez Bluetooth). Na analogowym placu boju, w przedziale do 5000 zł, pozostały nieliczne konstrukcje specjalistyczne, jak Atoll IN80se/IN100se, Baltlab Epoca 2 czy Heed Obelisk Si. Niewiele tego.

Ta sytuacja stawia A12 w określonym, poniekąd dwuznacznym kontekście: konkurowania przede wszystkim z urządzeniami podobnie wyposażonymi; zaś z punktu widzenia tych, którzy mają przetwornik c/a albo w ogóle go nie potrzebują (tudzież nie dbają o funkcjonalność) – konfrontacji z wymienionymi modelami małych specjalistycznych producentów. Uchylę rąbka tajemnicy: „dwunastka” znakomicie sobie radzi w obu tych kontekstach. Rzecz jasna, lepiej w pierwszym niż w drugim, ale i tak nadspodziewanie dobrze.

Na początek sprawdźmy, jak ten wzmacniacz spisuje się w roli zwykłej integry korzystającej z wejść analogowych, bo, jakby nie było, to jest podstawa.

Rotel A12 gniazda

W pierwszej połowie lat 90. tak wyglądająca tylna ścianka była abstrakcją. Przeliczając obecną cenę A12 na ówczesne pieniądze otrzymalibyśmy kwotę rzędu 400 funtów. Niewiele mniej trzeba było zapłacić za modele RA-960BX2/RA-971 – również 60-watowych protoplastów testowanego modelu. Rotel trzeźwo kalkuluje ceny.

A12 to istna – oczywiście metaforyczna – bomba. Mam na myśli nie tylko to, że dynamika i bas tego wzmacniacza są genialne (w tej klasie), lecz również, a może przede wszystkim – jak koherentnie i rytmicznie gra ta nieduża integra. Przytupywanie nogą, mimowolne ruchy ciała, wręcz nachodząca ochota do tańca – wszystko dzieje się mimowolnie. Rotel robi kapitalną robotę przy odtwarzaniu muzyki rozrywkowej, zarówno tej współczesnej, jak i klasyki rocka – nagrań z lat 70. i 80. Nie mam pojęcia, jak konstruktorom udała się sztuka tak wiernej, swobodnej i naturalnej reprodukcji średniego zakresu. Od wzmacniaczy za około 4 tys. zł zwykłem oczekiwać wyraźnych ograniczeń w tym zakresie pasma: albo  twardości, albo zawoalowania, albo po prostu niedostatków w wyrafinowaniu. W przypadku A12 kompletnie nie miałem się do czego przyczepić: ani do przejrzystości, ani do barw, ani do wyrafinowania. Barwy są autentyczne, normalne, nieprzekombinowane. Jedyne, co stwierdziłem i co konsekwentnie powtarzało się w kolejnych utworach i odsłuchach, to delikatne przyciemnienie, jakby ściszenie górnego zakresu, przez co barwy wokali i instrumentów nie mają zupełnego otwarcia, świetlistości w górnych rejestrach. To jednak detal, wprost drobnostka na tle tego, co ten wzmacniacz potrafi i jak spójnie odtwarza praktycznie każdy gatunek muzyczny. Kolejne kwadranse, godziny odsłuchu ukazały niebywałą na tym pułapie cenowym wszechstronność tej integry. Rotelowi jest praktycznie obojętne, co gra i z czego (jakiego źródła). Stopniem wyrafinowania i naturalnością brzmienia potrafi zawstydzić niejeden wzmacniacz w pięciocyfrowej cenie. Wyjątkowość tego urządzenia tkwi w niespotykanym w tym przedziale cenowym połączeniu w całość kilku kluczowych zalet, z których na dobrą sprawę każda zachwyca z osobna. Weźmy na przykład kulturę przekazu. Wspomniałem o znakomitej spójności. Dodajmy do niej nienaganne oddanie sceny dźwiękowej: jej rozmiarów, kształtów, głębi, precyzji lokalizacji, a nade wszystko namacalności wokali i instrumentów. Już robi się ciekawie, a to jeszcze nie wszystko, bo ten rzadko spotykany dźwiękowy „kręgosłup” ma stabilną podstawę – bas i dynamikę.

Te cechy są od lat przypisywane wzmacniaczom Rotela. Napisać, że bas jest bardzo dobry, to zdecydowanie za mało. To tak, jakby stwierdzić, że Amazonka to wielka rzeka, albo że najbliższa gwiazda jest strasznie daleko. Bas dobywający się z A12 zaskoczy niejeden dwu-, trzy-, a nawet czterokrotnie droższy wzmacniacz. W ostatnim czasie słyszałem kilka dobrych wzmacniaczy w cenach 5–15 tys. zł. Żaden z nich nie ma takiego „punchu”, takiej kontroli, pełni i wykopu w dole pasma przy jednoczesnym braku sztuczności, podbicia, rozmycia etc. Zawsze jest coś nie tak: albo za dużo krągłości, albo ograniczone pasmo, albo kulawe barwy. Tutaj tego problemu nie ma: bas Rotela jest kompletny, rześki, motorycznie zwinny, a jednocześnie barwny. Te 60 W na kanał zdaje się być jak 60 koni mechanicznych w małej wyścigówce w porównaniu z 200 końmi w modnym, ciężkim SUV-ie.

Długo próbowałem znaleźć jakiś mankament, coś, o czym mógłbym napisać, że warto by to poprawić. I nic – nie mam pomysłu. Pusta kartka. Same pochwały. Rzadkość.

Jedźmy dalej. To jak to jest z tymi wysokimi tonami? Są minimalnie deficytowe, śladowo przygaszone, jakby odrobinkę ściszone. Jednak sam ich charakter – stosunek gładkości do metaliczności – jest bez zarzutu. To soprany na miarę znakomitej integry za pięć, a może i sporo więcej tysięcy złotych. W rzeczy samej, „wysoczyzna” jest świetna. Świadczy o tym wiele nagrań, ale podam jeden wymowny przykład: zremasterowany album Tori Amos „Under The Pink” (PCM 24/96). Wystarczy posłuchać szumu taśmy – jest taki, jak trzeba, czyli analogowy, swojski, równomierny. Miłośnicy analogu wiedzą w czym rzecz. A przecież mowa o nagraniu odtwarzanym z „cyfry” – inna sprawa, że za pośrednictwem wybornego źródła (Meitner MA-1/Auralic Aries). Brzmienia fortepianu, fragmentów orkiestrowych, wreszcie wokalu Tori Amos nie dawały mi najmniejszych powodów do narzekań. Ci, którzy znają ten album, wiedzą, że nie jest to wybitna realizacja. 24-bitowy remaster jest znacznie lepszy od wydania CD – i Rotel to pokazał dobitnie. Odtworzył tę muzykę z werwą, namacalnością i nadspodziewaną selektywnością. Nie mogłem wyjść z podziwu, jak doskonale radził sobie z intensywnymi forte w „Yes, Anastasia”. Kontrasty, zmiany tempa przekazywał ze swobodą i brakiem kompresji – mimo że słuchałem naprawdę bardzo głośno (w czym niewątpliwie pomaga 93 dB efektywności kolumn). O klasie wysokich tonów A12 świadczy to, jak czysto i naturalnie odtwarza werbel i w ogóle talerze perkusji w wiekowych nagraniach grupy Genesis. Brak szeleszczenia, cykania i innych tego typu niespodzianek – pełen szacunek. Płyta Ala Jarreau „Accentuate The Positive” także wypadła świetnie: gęsto, bez rozjaśnienia, z precyzyjną kontrolą lekko podbitego dołu, rytmicznie. Świetne nagranie live kwintetu Stanisława Soyki w poznańskim klubie „Pod Pretekstem” pokazało, jak naturalnie, swobodnie i żywo gra ten wzmacniacz. Nie chciało mi się przerywać odsłuchu. Znów nienagannie oddany klimat niedużej, ale gęstej sceny, znakomity drugi plan z perkusją w roli głównej – to zadziwiające, że tak dobrze może grać napakowany funkcjami wzmacniacz za około 4 tys. zł.

Rotel A12 DAC ARM

Części cyfrowej ciąg dalszy – mikrokontroler wejścia USB (XMOS 8U6C5), dwa zegary dla wielokrotności częstotliwości 44,1 i 48 kHz oraz procesor ARM do zarządzania całością.

I tak wracają wspomnienia mojego dawnego, przywołanego na początku wzmacniacza. Grał nieco bardziej średnicą niż wysokimi tonami. Bas również miał tę fajną sprężystość połączoną z odrobiną ciepła. W A12 odnajduję podobne cechy – z tym że jest to bez wątpienia bas znacznie bardziej precyzyjny, a wspomniane ciepło to nie żaden efekt „kołderki” czy zaokrąglenia, lecz obfitego kolorytu i esencjonalności – czegoś, co zwykle otrzymujemy z drogich pieców.

Przy takim obrocie sprawy obecność wejść cyfrowych w zasadzie można by skwitować stwierdzeniem: że są i mogą się przydać. Wszak nawet bez nich A12 jest wart każdej złotówki. Ale to nie koniec dobrych wieści. Oczywiście rezultaty uzyskane z wejścia USB B (audio) nie były już tak rewelacyjne. Wciąż jednak Rotel mnie zaskakiwał. Prawdę mówiąc, to od tego wejścia zaczynałem odsłuchy – i był to sygnał, że mam do czynienia z nieprzeciętnym wzmacniaczem. Nie korzystałem z komputera, lecz z transportu plikowego Auralica, ale żeby nie było, iż dałem Rotelowi „fory”, wspomnę, że do połączenia wykorzystałem 3-metrowy kabel USB od drukarki, wart 10 zł, a także zwyczajny, komputerowy kabel zasilający. I mimo to Rotel grał naprawdę dobrze. Nie miał oczywiście tyle później usłyszanej pełni, namacalności i przestrzenności, jednak jego podstawowe cechy: spójność, gładkość, rytmika, wspaniały bas, bardzo dobra stereofonia były znacznie lepsze niż oczekiwałem z wbudowanego przetwornika c/a. Nie jest on więc tylko zbędnym dodatkiem, lecz czymś, co warto w pełni wykorzystać, być może rezygnując z odtwarzacza CD na rzecz komputera lub traktując wejścia cyfrowe jako sposób na wejście w świat plików i streamingu.

 


Galeria


Naszym zdaniem

Rotel A12 ocenaKtoś powie, że A12 brzmi nieco ciepło, barwnie i gęsto. I będzie miał rację. Ale rację będzie miał także ten, kto stwierdzi, iż to wzmacniacz dynamiczny, zwarty, rytmiczny, grający bezpośrednio, z dużym drive’em. W dodatku bardzo przestrzenny i rozdzielczy. Zwykle przynamniej dwie z tych rzeczy wykluczają się nawzajem. Rotel nic sobie z tego nie robi. To takie dwa w jednym, autentyczna rzadkość. Wzmacniacz, który udowadnia, że przetwornik c/a (w dodatku bardzo dobry) i Bluetooth można otrzymać gratis – oprócz znakomitego brzmienia – w moim odczuciu najlepszego, jakie można dziś dostać za mniej niż (co najmniej) 5000 zł. Kto szuka wzmacniacza w tej cenie (albo sporo tańszego!), niech już dzwoni i umawia się na odsłuch albo wypożyczenie. Szkoda tracić czas. Rotel zagrał rywalom na nosie. Wrócił do pięknej tradycji, Naprawdę dał czadu. To mógłby być mój drugi wzmacniacz tej marki. Naprawdę.

System odsłuchowy:

Pomieszczenie: 30 m2 zaadaptowane akustycznie, dość silnie wytłumione
Źródło: Auralic Aries (FW 4.0) (USB audio out) + Meitner MA-1 DAC
Interkonekty: Stereovox HDSE, Albedo Metamorphosis
Kable głośnikowe: Equilibrium Equilight/Sun Ray, Atlas Ultra
Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB (pod przedwzmacniaczem i przetwornikiem c/a)
Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, listwy prądowe Furutech f-TP615, GigaWatt PF-2, kable zasilające KBL Sound Red Eye Ultimate II, Spectrum, Zodiac

 

Oceń ten artykuł
(24 głosów)