Wydrukuj tę stronę

NAD C316 BEE v2

Lut 18, 2019

Nowa wersja znanej, ekonomicznej integry C316 BEE formalnie różni się jedynie przedwzmacniaczem phono, ale dzięki temu ten znakomity wzmacniacz jest jeszcze ciekawszą propozycją.

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.com.pl
Ceny: 1799 zł

Tekst: Ludwik Igielski |  Zdjęcia: AV

audioklan

 

 


Wzmacniacz zintegrowany NAD C316 BEE v2

TEST

NAD C316BEE v2

 

O wzmacniaczach firmy NAD, ich genezie i legendarnym założycielu „rodu” napisano już praktycznie wszystko. Wciąż jest on zjawiskiem i punktem charakterystycznym w historii audio. Rok 1978 i półtora miliona sprzedanych sztuk – to dwie najważniejsze koordynaty tego fenomenu.

Bohater dzisiejszego testu pojawił się kilka lat temu, ale w pierwszej – podstawowej – wersji nie umożliwiał bezpośredniej współpracy z gramofonem analogowym. Mimo niezrozumiałych zapowiedzi przedstawicieli firmy NAD sprzed kilku lat, dotyczących zaprzestania wspierania analogu, zaistniała potrzeba zrewidowania podejścia do tej kwestii. Powstał gramofon, a równolegle dokonano ważnej modernizacji wzmacniacza C316 BEE.

Budowa

Wersja v2 wygląda niemal tak samo jak jego poprzednicy. Płaska obudowa z plastikowym, niewysokim frontem, na którym znajduje się rząd przycisków, dwa złocone gniazda i pokrętła regulacji barwy tonu, balansu i głośności – i to w zasadzie wszystko. W stosunku do wersji podstawowej, w wyniku małego faceliftingu, zmienił się kształt przedniej ścianki wzmacniacza: narożniki zostały wyoblone, a pokrętło głośności zyskało taką samą formę jak we wzmacniaczach impulsowych serii C3xx. Zrezygnowano na szczęście z „myszowatego” koloru na rzecz bardziej grafitowej barwy, choć nadal jest to ponoć „Battleship Grey” – czyli kolor maskujący brytyjskich okrętów wojennych. Od strony wzorniczej wciąż mamy do czynienia z przykładem prostoty i podporządkowania funkcjonalności. Tylna ścianka nie zaskakuje niczym specjalnym –znajdziemy tam pięć par złoconych cinchów, dwie pary zacisków głośnikowych, wyłącznik sieciowy i zacisk uziemienia dla gramofonu. Przewód zasilający został zainstalowany na stałe. Nowością jest wejście gramofonowe obsługujące wkładki MM, którego od przeszło 20 lat (!) nie było we wzmacniaczach tej firmy. W komplecie ze wzmacniaczem użytkownik otrzymuje niewielki pilot zdalnego sterowania w postaci lekkiej plastikowej „płytki” z miniaturową płaską baterią w środku. Przyciski są gumowe i bardzo przyjemne w dotyku.

NAD C316 BEE v2 wnętrze

Powrót do korzeni? C316BEE v2 jest obecnie jedynym wzmacniaczem NAD-a o tradycyjnej konstrukcji, ze stopniem końcowym pracującym w klasie AB

 

Wnętrze wzmacniacza rodzi bardzo pozytywne skojarzenia. Tak powinna wyglądać każda porządnie zaprojektowana i elegancko złożona integra. Wzrok przykuwa całkiem spory transformator toroidalny i czerniony radiator ustawiony wzdłuż krótszej krawędzi obudowy. Cztery tranzystory Toshiby w dużych plastikowych obudowach, znajdujące się na wspomnianym radiatorze, dostarczają moc 40 W na kanał przy 8 Ω. Pozostałe tranzystory trafiły bezpośrednio na płytę główną wzmacniacza. Dominują elementy dyskretne, tylko w kilku miejscach są widoczne układy scalone. Do regulacji głośności służy zmotoryzowany czarny Alps 2 x 20 kΩ z serii RK16812. Są też dwie ciekawostki. Pierwsza to autorski układ PowerDrive monitorujący warunki pracy wzmacniacza mocy i automatycznie optymalizujący parametry zasilania tak, aby zapewnić jak najniższe zniekształcenia. Polega to na tym, że transformator toroidalny ma dwie pary napięć do zasilania końcówek mocy: wyższe 2 x 34,6 V oraz standardowe 2 x 25,2 V. Każde z nich ma swój oddzielny prostownik (KBU8D). Wyższe napięcie jest dostarczane do kondensatorów filtrujących (para elektrolitów Samxon o pojemności 10 000 μF/63 V każdy) za pośrednictwem... pary 12-woltowych żarówek halogenowych o mocy 35 W każda, zamkniętych szczelnie w metalowych osłonach. „Ciemna” żarówka charakteryzuje się małą rezystancją włókna, więc napięcie na kondensatorach osiąga pełną wartość +/- 45 V. Przy znaczącym i ciągłym większym poborze prądu włókna zaczynają się żarzyć, wzrasta rezystancja i tym samym spadek napięcia na lampach. Proces jest kontynuowany do chwili, gdy napięcie osiągnie wartość taką, jaką dostarcza drugi prostownik „zwykłego” napięcia, czyli ok. +/- 34 V. Jaki to ma sens? Ano taki, że chroni tranzystory mocy od przeciążenia prądowego i termicznego, skutkującego ich trwałym uszkodzeniem.

NAD C316BEE v2 phono

Moduł gramofonowy w C316BEE to znacznie ciekawsza i lepsza jakościowo konstrukcja niż to, co można spotkać we wzmacniaczach podobnej klasy.

 

Drugą ciekawostką, którą zresztą chwali się sam producent, jest moduł przedwzmacniacza gramofonowego MM. To rozwinięcie udanego opracowania, jakie znalazło się na pokładzie autonomicznego phonostage’a PP-1. Zastosowano montaż powierzchniowy oraz nowoczesny wzmacniacz operacyjny (podwójny) OPA1652 wykonany w technice CMOS. Korekcja RIAA odbywa się aktywnie. Pasmo powyżej 16 kHz wyrównuje dodatkowe ogniwo RC znajdujące się na wyjściu przedwzmacniacza.


 

Brzmienie

Nowy NAD bardzo pozytywnie zaskakuje już od pierwszych chwil odsłuchu. Co ciekawe, estetyka brzmieniowa jest budowana w zupełnie inny sposób niż w urządzeniach sprzed lat. Zrezygnowano z bardzo ciepłej, wręcz organicznej średnicy na rzecz bardziej wyrównanego pasma, w którym istotną rolę pełnią skraje pasma. Nowy NAD stawia także na czytelność rejestrów i dużą skrupulatność w przekazywaniu nawet bardzo skomplikowanych pasaży, co subiektywnie może zostać odebrane, zwłaszcza przez mniej doświadczonych słuchaczy, jako forma analityczności, a nawet suchości przekazu. Niskie tony schodzą zaskakująco nisko, zachowując przy tym znakomitą kontrolę. Nie odnotowałem tutaj żadnych anomalii, udziwnień czy upiększeń. Jednym słowem, bas jest czysty i nie buczy. Nie ma też żadnego turbodoładowania czy wbudowanej funkcji Bass EQ, jak w modelach sprzed lat. W efekcie otrzymujemy naturalny, pełny zakres niskotonowy, zdolny „poruszyć” nawet bardzo duże i ciężkie membrany w trójdrożnych zestawach podłogowych.

NAD C316BEE v2 gniazda

Niestety, kabla zasilającego nie da się odłączyć – jest zamocowany na stałe. Wyposażenie jest bardzo minimalistyczne, pomijając wejście phono – po raz pierwszy we wzmacniaczu NAD-a od dwóch dekad.

 

Zakres tonów średnich jest odtwarzany prawidłowo. Zabrakło eufonii, którą szczyciły się modele tego producenta z początków jego działalności. Niemniej jednak przekaz należy ocenić jako bardzo czytelny i komunikatywny, dzięki czemu otrzymujemy dokładniejszy wgląd w strukturę nagrań. Wszystko jest dokładnie wyartykułowane, bez potrzeby dopowiadania sobie, „co artysta miał na myśli”. Przejście w zakres sopranów następuje dość gładko. A te są dźwięczne i transparentne. Ich jakości mogą pozazdrościć sporo droższe wzmacniacze. Są zdecydowanie (zbyt) dobre jak na sprzęt tej klasy cenowej. Zjawiska przestrzenne zaskakują rozbudowaniem wszerz, nieco skromniej wypada głębia i odwzorowanie perspektywy. NAD koncentruje się na pierwszym planie i w tej materii nie będzie miał zbyt wielu konkurentów. Ponadto znakomicie radzi sobie z dynamiką. I znów na usta ciśnie się odniesienie do ceny. Relacja ta jest po prostu ponadprzeciętna. C316BEE V2 wprost zadziwia skalą i różnicowaniem.

NAD C316BEE v2 zasilacz

Może i trudno w to uwierzyć, ale aluminiowe walce skrywają żarówki halogenowe, które są elementem zasilacza oraz autorskiego układu PowerDrive

 

Na koniec kilka słów o wejściu gramofonowym. Co by nie mówić, jest świetne. Charakteryzuje się znakomitym zrównoważeniem rejestrów, dobrą szczegółowością i rozsądnie oddaną dynamiką. Efekt jest na tyle zaskakujący, że zostałem zmuszony do zrewidowania swoich poglądów w kwestii konstrukcji układów tego typu ...

 

Historia wejść gramofonowych w sprzęcie NAD

Lata 70. – era masywnych wzmacniaczy ze wskaźnikami wychyłowymi, a także pierwsza wersja kultowego modelu 3020 Series 20 (1978 rok). To właśnie wtedy powstał genialny, całkiem nietypowy, autorski projekt Erika Edvardsena, głównego konstruktora w biurze projektowym firmy NAD. W tamtym okresie były nagminnie stosowane bardzo proste układy, zbudowane na bazie 2–3 tranzystorów na kanał z korekcją RIAA umieszczoną w pętli ujemnego sprzężenia zwrotnego. Układy te miały wiele wrodzonych wad. Co prawda, realizowały założoną funkcję, ale możliwość w zakresie wzmocnienia, odporności na przesterowanie wejścia z racji stosunkowo niedużego napięcia zasilania, a także wydajności prądowej, były mocno ograniczone. Ponadto układy takie były powolne i miały problem ze zniekształceniami fazowymi. Bardzo często wprowadzały całkiem słyszalne zniekształcenia dynamiczne. Drugi kierunek wyznaczały ówczesne projekty japońskie, sprowadzające się do bardzo dużej liczby zastosowanych tranzystorów (stopni wzmacniających) oraz do wykorzystania bardzo nietypowych, a tym samym kosztownych elementów. Warto wspomnieć, że wzmacniacze operacyjne wtedy jeszcze „raczkowały” i były stosunkowo drogimi elementami. Co więc pozostawało? Oczywiście stworzyć coś zupełnie nowego i nietypowego. Edvardsen wpadł na pomysł dość sprytnego połączenia pięciu tranzystorów, tworzących tylko dwa stopnie wzmocnienia, ale o bardzo dużym wzmocnieniu, szerokim i stabilnym pasmie przenoszenia. W pierwszym stopniu pracowała kaskoda dwóch tranzystorów o dużej liniowości. Nie dość tego, jako pierwszy na drodze sygnału z wkładki gramofonowej został zastosowany tranzystor o typie przewodnictwa p-n-p, charakteryzujący się jeszcze mniejszymi szumami niż jego odpowiednik n-p-n. Drugim stopniem wzmacniającym w układzie całego przedwzmacniacza był wzmacniacz różnicowy (o bardzo dużym wzmocnieniu i małych zniekształceniach), obciążony źródłem prądowym. Całość objęto sprzężeniem zwrotnym z korekcją RIAA i zasilono z bardzo wysokich, jak na tamte czasy, napięć +30 V i –26 V. Co więcej, pasmo powyżej 16 kHz było korygowane zgodnie z RIAA przez dodatkowe ogniwo RC na wyjściu układu. W efekcie uzyskano bardzo korzystne parametry, w szczególności dużą odporność na przesterowanie wejścia. Układ cechuje charakterystyczne, bardzo miłe dla uszu brzmienie i z tego powodu do dziś jest chętnie kopiowany przez entuzjastów DIY.

Lata 80. i 90. ubiegłego stulecia. Począwszy od drugiej wersji NAD 3020, oznaczonej literką A, poprzez liczne przedwzmacniacze kompletne, receivery stereo, a skończywszy na dość popularnym w Polsce modelu NAD 312, firma wykorzystywała inne, bardzo dobre rozwiązanie, autorstwa Tomsolina Holmana, pierwotnie zastosowane w jego przedwzmacniaczu APT. Pomysł bazował na podobnych przesłankach – wysokich napięciach zasilających i dużym wzmocnieniu w otwartej pętli – ale inaczej zaimplementowanych. Również tu były dwa stopnie wzmacniające. Tym razem pierwsza jest para różnicowa, a za nią kolejny stopień pracujący w klasie A, obciążony źródłem prądowym. Korekcja RIAA również jest aktywna, ale pracująca na niższych poziomach rezystancji niż te w opracowaniu Edvardsena. Z dużym prawdopodobieństwem można uznać, że właśnie ta topologia przyczyniła się do zbudowania bardzo korzystnej opinii o brzmieniu wejść gramofonowych w urządzeniach firmy NAD.

Wreszcie rok 2018 przynosi kolejną odsłonę tego udanego układu. Zastosowano montaż powierzchniowy i nowoczesny wzmacniacz operacyjny (podwójny) OPA1652, wykonany w technice CMOS. Uzyskano najlepsze, jak dotąd, brzmienie i parametry szumowe.

Galeria

 

Naszym zdaniem

NAD C316BEE v2 ocena i dane techniczneUważam, że w tej cenie (ok. 1800 zł) nie kupi się żadnego innego wzmacniacza, który nie tylko byłby ewidentnie lepszy od NAD-a, ale i takiego, który mógłby podjąć sensowną z nim rywalizację. Osoby zainteresowane korzystaniem z wyjścia słuchawkowego czy odtwarzaniem czarnych płyt będą bardzo pozytywnie zaskoczone możliwościami nowej integry. Jest bardzo prawdopodobne, że nie będą już potrzebowały żadnego innego przedwzmacniacza gramofonowego ani dodatkowego wzmacniacza słuchawkowego. NAD C316 BEE v2 to nie tylko wzmacniacz dobry na początek, ale również dobra inwestycja na lata – chyba że trafi się nam kumulacja w Lotto, którą zechcemy przeznaczyć na nasze hobby.

Oceń ten artykuł
(14 głosów)