PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

ATC SCM7

Lut 10, 2014

Index

Brzmienie

Poprzednie generacje SCM7 imponowały ogólną kulturą, wyrafinowaniem i neutralnością brzmienia. O nowym modelu można powiedzieć to samo, przy czym oczywiście nie oznacza to, że gra on tak samo. Bezsprzecznie, kolumny te zachowały zalety swoich poprzedników. Z braku bezpośredniego porównania i długiego okresu czasu, jaki upłynął od recenzji wersji mkII, powstrzymam się jednak od konkretnych odniesień, skupiając się na tym, jak SCM7 brzmią na tle współczesnej średniej rynkowej.

Równowaga tonalna „siódemek” jest bliska ideału. Te monitorki grają nieprzeciętnie neutralnie i naturalnie. Urzeka spójność barwy w całym newralgicznym zakresie średnicy. Wokale i instrumenty są tak swobodne, tak nieskrępowane, że powstaje wątpliwość, a nawet dezorientacja: dlaczego tak prawdziwie i bezproblemowo nie brzmi znakomita większość dużo droższych kolumn? W rzeczy samej, wyrafinowanie brzmienia SCM7 są na tyle duże, że gdyby połączyć je z głębokim basem i odpowiednio większą dynamiką, to za takie brzmienie można by żądać 20 albo i 30 tysięcy złotych. To nie żadna pomyłka: jeśli chodzi o barwę i inne składniki „audiofilskiego” brzmienia, SCM7 mają naprawdę wiele do zaofeorwania, łamiąc tym samym typowy schemat podziału środków pomiędzy kolumny, źródło i wzmacniacz. ATC kosztują 4400 zł, a nie będzie żadnym nieporozumieniem zestawienie ich z urządzeniami w cenach znacznie powyżej 10 tys. złotych (każde).

atc-scm7-glosnik

W porównaniu z redakcyjnymi Sonus Faberami Toy Tower, o bardzo dobrej jakości barwy i brzmienia w relacji do ceny (ok. 8000 zł), maluchy ATC wręcz zaimponowały mi brakiem podkolorowań, niesamowitą ciągłością i gładkością dźwięków. Średnica, a także wyższy bas, były o klasę lepsze. Co najważniejsze, nie towarzyszy temu ocieplenie czy złagodzenie brzmienia. Owszem, brzmienie nie ma wybuchowej, najeżonej transjentami natury, czuć pewne uspokojenie dynamiczne, jednak dopóki poruszamy się w repertuarze akustycznym i małych składach, właściwie nie słychać ograniczeń dynamiki. Sonusy charakteryzują się bardzo dobrą stereofonią, jak na zestawy podłogowe w swojej cenie. SCM7 są ewidentnie bardziej przestrzenne – mimo skromniejszego basu. Sam wolumen brzmienia jest, ze zrozumiałych względów, mniejszy, jednak scena dźwiękowa – swobodniejsza, łatwiej odrywająca się od głośników.

Wprawdzie oczekiwałem, że w omawianych dziedzinach SCM7 będą tak dobre, jednak nie sądziłem, że te niedrogie monitory będą bardzo rozdzielcze i precyzyjne. A faktycznie takie są.

Największym zaskoczeniem okazał się jednak niski zakres pasma. Za sprawą małej efektywności, jego rozciągnięcie jest nadspodziewanie dobre. Zamknięta obudowa zapewnia wyraźnie słyszalne korzyści w kwestii definicji i czystości basu. Żadnego pogrubienia i praktycznie brak podkolorowań. Bas jest subiektywnie znacznie równiejszy niż z innych monitorów, które – jak wiadomo –cierpią często na podbicie średniego lub wyższego podzakresu. Zapewne także dzięki temu, że podbicia nie ma, bas odbieramy jako niżej schodzący, lepiej rozciągnięty. Byłem doprawdy zaskoczony, że w moim 30-metrowym pomieszczeniu testowym nie brakowało niskich tonów w sposób ewidentny. Owszem, basu z monitorów Acoustic Energy 301 było wyraźnie więcej, ale w bezpośrednim porównaniu był on przybrudzony, podkolorowany, nierówny. ATC zapewniają znacznie lepszą czytelność i plastyczność omawianego zakresu. Zresztą, w ogóle przeskok jakościowy w stosunku do dwukrotnie tańszych, a bardzo przez nas chwalonych zestawów Acoustic Energy był olbrzymi – w pełni odzwierciedlał różnicę w cenie.

SCM7 wybornie sprawują się na klasyce, szczególnie na muzyce dawnej i małych ensemblach. Pozwalają „poczuć” muzyków, zasmakować gry instrumentów bez zastanawiania się nad tym, czy w brzmieniu czegoś brakuje, czy nie. Oddanie harmonicznych jest trudne do pobicia na tym pułapie cenowym. Osobiście byłbym ciekaw porównania z droższymi Harbethami P3ESR. To podobna liga, podobna klasa brzmienia – z tą różnicą, że SCM7 mają definitywnie głębszy i chyba jednak mocniejszy bas.

Jak każde małe monitory o słabej efektywności, SCM7 stwarzają dość duże ograniczenia w sferze dynamiki na basie. Ponieważ pracy woofera nie odciąża bas-refleks, to pracuje on z dużymi wychyleniami – nawet przy niezbyt głośnym graniu. W efekcie, już niezbyt głośne odtwarzanie albumu Daft Punk „Random Access Memories” wywoływało kompresję, a chwilę później – zniekształcenia. Praw fizyki, niestety, nie da się oszukać. Na niewiele zdaje się wielki magnes, skoro głośnikowi zwyczajnie brakuje zakresu wychylenia membrany (skok zawieszenia jest duży, ale jednak zbyt mały do głośnego odtwarzania dźwięków o częstotliwości kilkudziesięciu herców). To jedyna wada SCM7, o jakiej w ogóle można dyskutować. Problem będzie pomijalny z punktu widzenia tych, którzy dysponują żywymi akustycznie salonami i nie słuchają zbyt głośno, jak również tych, którzy preferują muzykę niewielkich składów akustycznych.


Oceń ten artykuł
(4 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją