PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Naim Mu-so

Sie 25, 2015

Index

Brzmienie

Głośniki all-in-one to nowa kategoria urządzeń, które wymuszają nieco inne podejście do ich oceny. Nie można bowiem oczekiwać od nich tego samego co od tradycyjnych systemów hi-fi – w szczególności zaś stereofonii. Tweetery Mu-so dzieli zaledwie pół metra i na tyle – maksymalnie – można określić szerokość bazy stereo. By słyszeć w miarę prawidłowe efekty stereo, trzeba by Mu-so ustawić na biurku i przy nim usiąść, co oczywiście mija się z celem, bo zupełnie nie taka jest funkcja tego samograja. Obiektywnie Mu-so nie zapewnia przestrzenności dźwięku – w sensie panoramy lewo-prawo, nie mówiąc już o głębi. Siedząc w odległości 2,5–3 metry od tego głośnika, nie czułem wyraźnego różnicowania położeń instrumentów na scenie. Była ona o wiele węższa niż w przypadku odsłuchu za pośrednictwem pary normalnie rozstawionych głośników. Nie oznacza to bynajmniej, że dźwięk był skupiony w jednym punkcie, że był monofoniczny. Co to, to nie! Panorama stereo jest silnie zagęszczona, wyraźnie większa od samego głośnika – i to nawet w silnie wytłumionym pomieszczeniu. W rzeczy samej, Mu-so produkuje naprawdę spory wolumen dźwięku. To w dużej mierze zasługa basu, choć nie tylko.

Brak stereofonii może wydawać się poważną wadą rozwiązania tego typu. Tak jednak nie jest, bo to tylko jedna z cech brzmienia, w dodatku niezbyt ważna przy odsłuchu „nieaudiofilskim” – takim, nazwijmy to, okazjonalnym. Zastanówmy się, jak wielu z nas zdarza się słuchać muzyki nie siedząc w fotelu, w tym jednym, optymalnym miejscu pomieszczenia. Chyba każdemu. Często przecież słuchamy jej pracując, sprzątając lub wykonując jakieś czynności domowe. Wówczas stereofonia schodzi na dalszy plan, jest niemal bez znaczenia. Liczy się samo brzmienie: czy jest naturalne, wciągające, dynamiczne, podbarwione, jak autentycznie brzmią wokale, czy fortepian nie zamienił się w elektroniczny keyboard i czy w tym wszystkim są emocje, rytm i drive. I tutaj właśnie Mu-so nie zawodzi. Jest jednak jedno zastrzeżenie, a dotyczy ono ustawienia niskich tonów. Dostępne są dwie opcje pod (źle przetłumaczoną na polski) zakładką „Ustawienie pomieszczenia”: przy ścianie i z dala od ściany. Jako że Mu-so początkowo ustawiłem w polu swobodnym, w moim pomieszczeniu testowym, wybrałem tę drugą opcję. I to był błąd, bo niskie tony dosłownie zagłuszyły resztę. Z racji rozmiarów obudowy i użytych wooferów, Naim nie potrafi skutecznie (czytaj: głośno) odtwarzać niskiego basu, więc siłą rzeczy projektanci musieli uwypuklić wyższy podzakres, by brzmienie było odpowiednio potężne. Sęk w tym, że już w ustawieniu „przy ścianie” basu jest na tyle dużo, że równowaga brzmienia była w przybliżeniu prawidłowa w 30-metrowym pomieszczeniu i to przy ustawieniu Mu-so z dala od ścian. W takich warunkach Naim i tak produkuje mocniejszy, bardziej dynamiczny bas niż znakomita większość monitorów wyposażonych w 5-calowe woofery (te w Mu-so nie są wcale większe). Wybranie opcji „z dala od ścian” powoduje dominację niskiego zakresu, która pogarsza czytelność średnich tonów, redukuje rozdzielczość i przesuwa cały balans tonalny w kierunku niższych częstotliwości, w konsekwencji przyciemniając brzmienie. Efekt jest na tyle silny – a dodajmy, że dotyczy wyższego basu (100–150 Hz) – że trudno mi sobie wyobrazić pomieszczenie, w którym równowaga tonalna byłaby w tym presecie prawidłowa. Reasumując: jedynym właściwym ustawieniem elektroniki głośnika jest opcja „pracy przy ścianie”. To ustawienie wyjściowe, od którego powinno być możliwe ujęcie niskich tonów na wypadek faktycznego dosunięcia głośnika do ściany. Niestety, tej opcji zabrakło.

muso-tyl

Tak czy inaczej, ustawiony na podstawce, z dala od ścian, Mu-so zagrał znakomicie, zważywszy na to, jak – z akustycznego punktu widzenia – dużym kompromisem jest cała ta konstrukcja. Brzmienie cechuje atrakcyjna dla słuchacza zwartość i potęga. Mu-so potrafi grać zadziwiająco głośno i czysto, nie generując przy tym zniekształceń (choć od czasu do czasu z obudowy dobiegał cichy rezonans). Dźwięk zachowuje przy tym dobre maniery, nie „wrzeszczy”, choć wraz z rosnącym poziomem SPL w brzmienie wkrada się wyostrzenie wyższej średnicy – wcale nie tak nietypowe dla Naima. Generalnie czuć w tym brzmieniu naimowski sznyt: akcent na wykop, twarde kontury basu, dobrą rytmikę i swoistą ochotę do grania bez zahamowań.

Mu-so nie zapewnia, rzecz jasna, równie dobrej precyzji co monitory za 1500 zł podłączone do wzmacniacza i odtwarzacza za kolejne 3000 zł. Ale przecież nie jest to rywal dla klasycznych systemów stereo. To rozwiązanie alternatywne, do małych pomieszczeń (oby nieprzebasowionych), jak również salonów, w których będzie służyć jako głośnik telewizyjno-muzyczny do zaspokajania codziennych potrzeb muzycznych domowników.

Niezwykle przyjemną niespodzianką jest jakość średnicy: ta jest bardzo wyraźna, mało podkolorowana. Zakres średnio-wysokotonowy jest na tyle równy, iż można bez przesady stwierdzić, że to brzmienie jest neutralne i naturalne. Mu-so nie jest jednak wymarzonym narzędziem do śledzenia zawartości albumów z ulubioną czy nowo odkrywaną muzyką. One są i  słychać je całkiem czytelnie, ale nie na tyle, by upajać się długimi wybrzmieniami, pogłosem sali.

Mu-so kapitalnie radzi sobie z muzyką rozrywkową oraz z  akustycznym jazzem. Podczas sesji fotograficznej Naim prawie cały czas grał i po godzinie złapałem się na tym, że doprawdy nie chciało mi się go wyłączać. A to chyba najlepszy dowód na to, jak dobry to głośnik i jak idealnie spełnia przyjęte założenia.

 


Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją