PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Zestawy głośnikowe KEF R700

Lis 12, 2015

Index

Brzmienie

Minął prawie rok od testu Reference 5, a wspomnienia powracają. R700 ma zadziwiająco (a może jednak zgodnie z oczekiwaniami?) wiele wspólnego z tamtymi, kilkakrotnie droższymi zestawami. Od razu czuć ten sam sznyt, podobny charakter, zbliżony balans środka i góry. Generalnie rzecz biorąc, brzmienie także tych KEF-ów nie jest jaskrawe. Jest negatywem brzmienia delikatnie rozjaśnionego – powstaje wrażenie, że góry jest nieco mniej niż zwykle, za to wyrównanie pasma w skali pojedynczych oktaw wydaje się bardzo dobre – nawet lepsze niż w droższych Spendorach. Przykładem niech będzie brzmienie saksofonów tenorowego i sopranowego. R700 reprodukują te instrumenty bardzo naturalnie, bez dodawania fałszywej energii w górnych rejestrach, a zarazem bez wycinania jakiegoś fragmentu pasma, co mogłoby powodować wrażenie, że instrument jest „przytkany”. Patrząc globalnie na całe pasmo średnio-wysokotonowe, trzeba stwierdzić, że pełnej liniowości raczej nie ma z uwagi na wspomniane (subiektywne) nachylenie charakterystyki w dół, jednak poziom wąskopasmowych podkolorowań jest bardzo niski. W bezpośrednim porównaniu ze Spendorami D7 i Audiovectorami SR3 Signature, to właśnie KEF-y okazywały się kolumnami, które najmniej „kombinują”, które chcą być najbardziej neutralne tonalnie.

Owa neutralność na szczęście nie godzi w ekspresję, nie zabija ducha muzyki. R700 mogą się poszczycić naprawdę dobrą rytmicznością – przy założeniu, że okiełznamy bas, o czym w dalszej części.

KEF-R700-terminale

Klasa tych kolumn przejawia się nie tylko w wyrównaniu i zbalansowaniu zakresu średnio-wysokotonowego, ale też w ogólnej swobodzie projekcji dźwięku. Wyraźnie słychać, a nawet czuć, że mamy do czynienia z dużymi, mocarnymi kolumnami. Oczywiście, jak nietrudno się domyślić, spora w tym zasługa niskich tonów (obiecuję, że zaraz do nich dojdziemy), ale nie tylko. Słychać tu coś więcej niż masę wynikającą z określonego zestrojenia dwóch wooferów. Czy to zasługa Uni-Q, czy ogólnego dopracowania R700? Nieważne – efekt jest w każdym razie taki, że podczas słuchania muzyki mamy do czynienia z dźwiękiem o realistycznej skali. Dźwiękiem dużym, wręcz potężnym, gęstym, a przede wszystkim bardzo koherentnym. Specyficznie nagrany (bardzo blisko mikrofonu, łapiąc „oddech”) wokal Joao Gilberto był o klasę bardziej realistyczny niż w przypadku Spendorów, które w porównaniu z KEF-ami zdawały się mieć odchudzoną niższą średnicę. Tutaj niski środek jest masywny, pełny i niezniekształcony. Barwy są bardzo neutralne, z gatunku rzetelnych, niepodgrzanych, nierozjaśnionych, ale też wystarczająco dobrze nasyconych. Przetworniki high-tech z metalowymi membranami zwykle mają pewną tendencję, za którą nie przepadam: grania w sposób suchy, zubożony barwowo. Mogą zachwycać szybkością, transjentowością, małym poziomem zniekształceń i podkolorowań, ale gdy przychodzi docenić pierwotną potrzebę obcowania z muzyką, jej wielobarwnością, emocjami, to te jakby się ulatniają. W przypadku R700 tego problemu nie ma, choć nie można powiedzieć, że są to kolumny grające nasyconymi, żywymi barwami. Pod tym względem zbliżone cenowo Harbethy Monitor 30.1 są z pewnością lepsze, podobnie jak droższe Audiovectory SR3 Signature (mimo że bardziej koloryzujące przekaz). Jednak „siedemsetki” naprawdę nie mają się czego wstydzić. Z barwnie brzmiącą, dynamiczną elektroniką (z reguły znacznie droższą od nich samych) potrafią wciągnąć w odsłuch na dłużej.

Są to też kolumny, które w ogóle nie boją się dużych mocy. Są świetne w swojej klasie do odważnego grania z poziomami dochodzącymi do 100 dB. Gdy mniejsze konstrukcje 2,5-drożne okazują już oznaki kompresji, zmiękczenia, KEF-y grają równie czysto, jak po cichu – tyle, że ze znacznie większym rozmachem i wykopem.

W recenzji Reference 5 napisałem, że mają świetną stereofonię. To prawda, ale przy cenie 57 tys. zł i takiej konstrukcji jak tamta, nie jest to nic nadzwyczajnego – to coś, czego od takiej konstrukcji oczekujemy. Prawdę powiedziawszy, R700 zrobiły na mnie większe wrażenie. Są pięć razy tańsze, a pod względem przestrzenności nie odbiegają znacząco od „piątek”. Owszem, skala brzmienia jest mniejsza, ale szerokość i głębokość sceny, precyzja lokalizacji są i tak lepsze niż w wielu kolumnach za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Prawdziwy, niczym nienaciągany high-end. Pod tym względem, KEF-y całościowo pokonały nawet Audiovectory, choć te potrafią lepiej oddać plastykę pierwszego planu – wypchnąć go nieco do przodu, potęgując efekt trójwymiarowości. R700 bardziej trzymają się linii bazy, ale potrafią pięknie wyjść z gitarą z kolumny, ustawiając jednocześnie fortepian tak, że doskonale „widzimy” rozciągłość klawiatury i samego pudła. Słuchając muzyki elektronicznej (Dead Can Dance, Brendan Perry), zachwycałem się rozmachem, wielkością i gęstością sceny dźwiękowej, jej nasyceniem mikrosmaczkami, co jest przywilejem naprawdę zacnych zestawów głośnikowych. Pod tym względem KEF-y zbliżały się do możliwości kolumn referencyjnych, co zawsze witam z entuzjazmem.

Referencyjne „piątki” pozostawiły po sobie wielkie wrażenie tym, jak są dopracowane, przemyślane, skończone. O R700 mogę napisać prawie to samo – z jednym zastrzeżeniem dotyczącym basu. Początkowo, gdy kolumny były chyba jeszcze niewygrzane, „łupały” jak oszalałe. Nie jestem fanem małych monitorów, nie mam małego, trudnego akustycznie pomieszczenia, potrafię docenić potężny, nisko schodzący bas, ale to, co pokazały R700 w pierwszej fazie odsłuchów, wywołało mój niepokój – po cholerę tyle midbasu, komu to potrzebne – pomyślałem. Niskie tony nie tylko przykuwały uwagę, ale też spowalniały brzmienie i trochę maskowały informacje w środku pasma. Próba z przytkaniem portów dała mierny efekt – wraz z redukcją natężenia basu bardzo wyraźnie pogorszyło się jego rozciągnięcie, co trudno uznać za rozsądny kompromis.

Kolumny pograły jeszcze kilka dni, wykonałem drobne korekty ustawienia i kontynuowałem odsłuchy. Nigdy nie ufam do końca swoim uszom, wiedząc, że mają wredną cechę adaptacji do złych wzorców, ale tym razem na moją korzyść działało to, że równolegle testowałem Spendory, poza tym podłączyłem też Audiovectory. Adaptacja słuchu do (zbyt) mocnego basu była więc mocno ograniczona.

Po przerwie i rozgrzewce KEF-y nadal wyróżniały się potęgą niskich rejestrów, ale jego jakość poprawiła się na tyle, że zakres ten już nie przeszkadzał. Stał się odczuwalnie bardziej precyzyjny, twardszy, niemniej wciąż ze słyszalną rezonansową nutą. Nadal uważam, że tym kolumnom bardziej suche zestrojenie służyłoby lepiej, otwierając przy okazji bardziej zakres średnio-wysokotonowy, ale muszę przyznać, że kombinacja potęgi, nieskrępowania tego zakresu z niezłą szybkością, dobrym oddaniem konturów, porządnym rozciągnięciem (w bliskie okolice 30 Hz) są tutaj na swój sposób atrakcyjne. Dla kogoś, kto naprawdę lubi duży, mięsisty bas, jest to oferta trudna do odrzucenia. Jedynymi kandydatami, którzy przychodzą mi do głowy, a mogliby zdetronizować KEF-y, są recenzowane na naszych łamach Heco New Statement (tu jednak same gabaryty kolumn mogą być problemem) albo Focale Aria 936. Tak czy inaczej, R700 to propozycja do dużych salonów, dedykowanych sal odsłuchowych o dobrze kontrolowanej akustyce, tudzież o nieograniczonych możliwościach optymalizacji ustawienia. Bez spełnienia tych warunków trzeba będzie uciekać się do zatyczek, a to byłaby wielka szkoda.


Oceń ten artykuł
(5 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją