PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Spendor D7

Sty 13, 2016

Index

Brzmienie

Mam w zwyczaju zapoznawać się z recenzjami ocenianych przeze mnie produktów, zanim siądę do pisania recenzji – co czynię zawsze po zakończeniu odsłuchów, a nie trakcie w ich trwania. Wychodzę z założenia, że ewentualne polemiczne odwołanie do innych opinii może być wartościowe dla czytelnika. W końcu dostęp do potrzebnych materiałów jest dzisiaj banalnie łatwy. A polemika skłania do myślenia i zadawania kolejnych pytań.

D7 to kolumny bardzo przyjemne w ogólnym odbiorze. Nie zaliczają wpadek, są wyważone w każdej dyscyplinie, a zarazem chce się ich słuchać dłużej niż przez godzinę, dwie czy kilka. Banał? Niekoniecznie. Ostatnio miałem u siebie pewne zestawy głośnikowe high-tech za ponad 50 tys. zł, które, owszem, obiektywnie są bardzo dobre, ale już po 15 min miałem ochotę je spakować.

Obecnie mam w głowie trzy „benchmarki” dla kolumn w cenie do około 20 tys. zł: ATC SCM40, testowane niedawno Audiovectory SR3 Signature oraz oceniane dwa lata temu Harbethy Monitor 30.1. Dwa pierwsze zestawy wypadają dość przeciętnie w pomiarach, a grają znakomicie. Spendory „mierzą” lepiej, ale czy daje im to przewagę? Są bardzo odmienne od Audiovectorów. Bliżej im już do ATC, choć określenia „podobnie” bałbym się już użyć.

Jak określić brzmienie tych zestawów na tle owych wzorców? Spendory lansują styl brzmienia, który nawiązuje do starego brytyjskiego wzorca, ale z umiarem, podążając w stronę ogólnie pojętej nowoczesności, tj. większej neutralności i lepszej dynamiki. Środek pasma, choć na pierwszy rzut ucha wydaje się równy i w bardzo dobrej proporcji do reszty pasma, jest jednak na pozycji delikatnie uprzywilejowanej. To na nim mimowolnie koncentruje się uwaga słuchacza i to on determinuje charakter prezentacji. Pierwsze, co odnotowałem po przełączeniu się z Audiovectorów, było (pożądane) uspokojenie wyższej średnicy i zrobienie miejsca na relaks, odpoczynek dla uszu. W porównaniu z D7 duńskie zestawy są najeżone transjentami, ekscytujące dynamicznie, niezmiernie otwarte, ale też chwilami zbyt absorbujące. Spendory grają dla porównania tak, jakbyśmy z rollercoastera przesiedli się do nowoczesnego tramwaju. No może trochę przesadziłem – skala różnic nie jest aż tak drastyczna, ale mniej więcej oddaje istotę rzeczy. Komfort słuchania jest decydowanie wyższy, lecz też dużo mniej się dzieje, kolumny nie są w stanie słuchacza czymś zaskoczyć. Timing nie jest tak dobry jak w Audiovecorach. Spendory mają w sobie pewną przewidywalność.

Druga obserwacja dotyczyła góry pasma, która jest bardzo jedwabista, wygładzona. Jak dla mnie – nadmiernie. Owszem, soprany mile pieszczą ucho, ale w całej swej rozciągłości są delikatne, bardziej słodkie niż to, co słyszymy w naturze, podczas koncertu czy na systemach dużo wyższej klasy. Nie jest to jednak ten sam typ słodkości co w przypadku Dynaudio. Tweeter jest obiektywnie bardzo dobry, lecz wydaje mi się, że nieco za dużo poświęca mikrodynamiki i powietrza na skraju pasma na rzecz ładnych, aksamitnych barw. Blachy perkusyjne w rzeczywistości nie są aż tak miękkie.

Spendor-D7-wnetrze

Taki charakter brzmienia z reguły nie przyczynia się do kreowania obszernej, dobrze napowietrzonej sceny dźwiękowej. A jednak Spendory bardzo dobrze radzą sobie z wytwarzaniem naturalnego poczucia przestrzenności, a w szczególności głębi. Muzycy niechętnie wychodzą do przodu „przywitać się ze słuchaczem” – są leciutko zdystansowani. To nie wada, lecz cecha prezentacji, która na pewno może się podobać – zwłaszcza tym, którzy ustawią kolumny blisko fotela, w niedużym pomieszczeniu. Dobrze sprawdza się to szczególnie przy muzyce symfonicznej, choć pod względem rozmiarów sceny dźwiękowej, rozmachu prezentacji „D-siódemki” nie są tak imponujące jak KEF-y R700 czy wspomniane Audiovectory. Różnica nie jest wcale mała.

Spore uznanie należy się brytyjskim konstruktorom za zestrojenie niskich tonów. Tutaj znów nie silono się na wyczynowość, spektakularny efekt, lecz zwrócono uwagę na niuanse, dopracowanie, wyważenie omawianego zakresu – jego ogólne ułożenie. Słuchając poszczególnych nagrań, wyraźnie słyszymy różnice w realizacjach basu, Spendory wprowadzają tutaj odrobinę miękkości, ale tej pożądanej – sprawiającej, że kontrabas brzmi jak kontrabas, ma pudło, zróżnicowane barwy, zaś bębny są nieco mniej twarde, niż mogłyby być, lecz zasadniczo nie brak im wigoru i energii. Rozciągnięcie basu należy ocenić jako zdecydowanie dobre w kontekście gabarytów obudów. Jeśli chodzi o potęgę niskich tonów, to oceniam ją jako umiarkowaną, co – jak sądzę – będzie dla wielu audiofilów wybawieniem. W pomieszczeniu i ustawieniu testowym, które minimalizują bas (odwrotnie niż większość pokojów, w których słucha się muzyki), Spendory brzmiały nieco szczupło. Wprawdzie efekt ten da się zniwelować mocną lampą, lecz trzeba wyraźnie podkreślić, że w dziedzinie dynamiki niskich tonów Spendory nie są w czołówce. Nie mówię tu o KEF-ach R700, lecz o podobnych gabarytowo Audiovectorach. Możliwe, że z uwagi na niewysilanie i niewątpliwie dobrą liniowość basu, w tych konkretnych warunkach wokal Joao Gilberto w „The Girl from Ipanema" (download 24/96)  brzmiał cieniej, z mniejszym – niż zwykle – udziałem klatki piersiowej i przepony. Zresztą w ogóle miałem wrażenie, że jest lekki niedostatek niskiej średnicy.

Barwy należy sklasyfikować zdecydowanie wysoko pod względem szeroko pojętej naturalności. Neutralność nie jest natomiast idealna, bowiem słychać uwypuklenie środkowego podzakresu, które nieznacznie, ale w sposób dający się stwierdzić ponad wątpliwość, podkolorowywało brzmienie saksofonów, przesuwając ciężar gry z wyższych rejestrów w średnie. Nie jest to jednak nic poważnego.

Zakres dynamiczny Spendorów może być tematem do dyskusji, a może i sporów. Nie do końca zgadzam się z recenzjami Sama Telliga („Stereophile”), Jasona Kennedy’ego („HiFi World”) oraz z opinią zamieszczoną w poczytnym „What HiFi”, z których wynika, że D7 są szybkie, mają dobry atak i zdecydowanie. Nie wiem, do czego autorzy tych opinii porównywali omawiany model, ale z całą pewnością nie do najlepszych pod tym względem kolumn w zbliżonej cenie. Całkiem możliwe, że do starszych modeli Spendora lub innych konstrukcji z gatunku „soft&easy” – i wówczas opinie te są całkowicie uzasadnione. Myślę, że zwolennikom energetycznego, żwawego grania powyższe odniesienie bardzo się przyda. Faktem jest, że same transjenty Spendory odtwarzają czysto i naturalnie. Słuchając nagrań gitarowych, można wręcz odnieść wrażenie podobne do przytoczonych. Gdy jednak zaczynamy próbować poruszać się po pełnej skali dynamicznej, zmuszając D7 do pracy na wysokich obrotach, często przekraczając poziom dziewięćdziesięciu kilku decybeli, okazuje się, że kolumny zaczynają nam oszczędzać tego i owego. Co nie zmienia faktu, że tej wizji muzycznej rzeczywistości słucha się nader przyjemnie.


Oceń ten artykuł
(7 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją