Źródła analogowe - Audio-Video - Testy sprzętu stereo i wideo - Audio-Video - Testy sprzętu stereo i wideo https://www.avtest.pl Sat, 04 May 2024 07:41:52 +0000 pl-pl Gramofon Pro-Ject X1 https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/1261-gramofon-pro-ject-x1 https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/1261-gramofon-pro-ject-x1 Gramofon Pro-Ject X1

Na tle przebogatej oferty gramofonów Pro-Jecta, model X1 całkiem pozytywnie się wyróżnia – tak brzmieniem, jak i korzystną relacją jakości do ceny.

Dystrybutor: Voice, www.voice.com.pl 
Cena (za parę): 3550 zł (w czasie testu)

Tekst: Ludwik Igielski | Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 3/2020 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Gramofon Pro-Ject X1

TEST

Pro-Ject X1 

W Audio-Video 6/2019 testowaliśmy gramofon X2 należący do grona debiutujących podczas ostatniej przedpandemicznej wystawy w Monachium (maj 2019 r.). Wedle ówczesnych zapowiedzi producenta, seria X miała składać się z czterech modeli i zastąpić wszystkie dotychczasowe propozycje w seriach Xpression, Xperience i Classic. Oficjalny cennik znajdujący się obecnie na stronie dystrybutora jednak tego nie potwierdza. Niemniej, postanowiliśmy się przyjrzeć możliwościom tańszego modelu X1.

 

Budowa

Pierwszym wrażeniem jest... deja vu, bowiem X1 wygląda niemal bliźniaczo w stosunku do droższego o 1350 zł modelu X2. Ogólne rozplanowanie poszczególnych części jest w zasadzie identyczne. Mamy zatem to samo wzornictwo – oszczędne, surowe, któremu trudno odmówić pewnego stylu. Podstawa gramofonu ma kształt regularnego prostokąta, tyle że jest cieńsza niż w „x-dwójce”. Jej wysokość wynosi 3,5 zamiast 5 cm. Skromniejsze są też pozostałe wymiary. X1 waży o 2,6 kg mniej niż jego krewniak. Dalsze różnice sprowadzają się do zastosowania cieńszego (o ponad 10 mm) i lżejszego (o 430 g) talerza oraz krótszego ramienia (8,6”). Ponadto różni się ono kilkoma szczegółami. Najbardziej widoczna jest masywna obejma głównego łożyska. Podobnie jak w X2, także i w tym modelu przewidziano możliwość regulacji VTA i azymutu. Do tego celu służą miniaturowe śruby w podstawie ramienia, a także w końcowej części belki ramienia. Inna jest też wkładka znajdująca się w fabrycznym komplecie (już zamontowana do ramienia). Miejsce Ortofona 2M Silver zajął przetwornik Pick It S2 – także typu MM i produkcji Ortofona, lecz sygnowany logo Pro-Jecta. Nie jest to bynajmniej kolejna wkładka OEM-owa, lecz zupełnie nowa konstrukcja, opracowana specjalnie dla Pro-Jecta. Charakteryzuje się ona nie tylko bardzo dobrym brzmieniem, ale także solidną budową, będącą kombinacją różnych technologii Ortofona. Ma dość oryginalne wzornictwo, nawiązujące po części do serii 2M oraz półprzezroczysty odcień szarości. Igła z eliptycznym ostrzem znajduje się w sporniku o podwyższonej wytrzymałości mechanicznej, zaczerpniętym z wkładek dedykowanych do zastosowań klubowych i DJ-skich. Zastosowano układ napędowy z dzielonym biegunem, dzięki czemu wkładka ma płaską charakterystykę częstotliwościową, porównywalną z osiągami wkładek MC. Ponadto, odznacza się dużą zdolnością do śledzenia (70 µm przy 315 Hz) i wyjątkowo wysokim poziomem sygnału wyjściowego – aż 7 mV, co praktycznie oznacza koniec skali dla wkładek MM. Ze względu na swoją masę (7,2 g) i podatność, Pick It Up S2 nadaje się do ramion o małych i średnich masach efektywnych. Wkładka współpracuje z większością wejść phono MM (47 kΩ).

Pro-Ject X1 naped

Aby subtalerz kręcił się z prędkością obrotową 78 obr./min konieczne jest zastąpienie paska gumką i nałożenie jej na dolną bieżnię talerza napędowego.

 

Układ napędowy testowanego gramofonu jest w zasadzie taki sam jak w X2. Zastosowano ten sam silnik z solidną aluminiową obudową, zawieszoną na gumowym pierścieniu. Napęd uruchamia się przyciskiem sieciowym umieszczonym pod plintą z lewej strony, natomiast zmianę obrotów (33 lub 45 obr./min.) – przyciskiem na górnej powierzchni. Sama zmiana prędkości i uzyskanie pełnej stabilności obrotów jest sygnalizowane odpowiednimi kontrolkami LED. Przejście w tryb 78 obr./min. wymaga bardziej skomplikowanej procedury. W tym celu należy zdjąć talerz i standardowy płaski pasek napędowy i założyć inny (o okrągłym przekroju poprzecznym), wykorzystując część rolki napędowej silnika o większej średnicy. Ze względu na mniejszą popularność takiego zastosowania, niebieska dioda LED jest wspólna dla prędkości 45 i 78 obr./min.

Pro-Ject X1 wkladka

Wkładka Pick It Up S2 nie jest jedynie przebrandowanym przetwornikiem OEM, lecz konstrukcją opracowaną przez Ortofona we współpracy z Pro-Jectem. Jej wyróżnikiem jest wyjątkowo duże napięcie wyjściowe wynoszące 7 mV.

 

W komplecie z gramofonem otrzymujemy cienką matę filcową, porządną łączówkę Connect It E (plecionka z miedzi i posrebrzanej miedzi w bezbarwnym płaszczu), szablon do ustawiania geometrii wkładki, pokrywę z bezbarwnego tworzywa oraz zasilacz wtyczkowy z kompletem różnych końcówek.

 

Brzmienie

Na temat firmowego brzmienia gramofonów Pro-Jecta, na przestrzeni ostatnich 30 lat, napisano już wiele setek tysięcy słów. Niemniej, wydaje się, że X1 ma coś nowego do zaproponowania w tej materii. Estetyka brzmieniowa tego modelu celuje w dźwięk bezpośredni i dokładny, a przy tym subiektywnie nieco chłodniejszy niż dotąd, ewidentnie pozbawiony pewnych dość stereotypowych cech, z którymi najczęściej kojarzone są płyty gramofonowe. W dodatku Pro-Ject stawia akcent na walory dynamiczne i rytmiczne. Stara się pokazać, jak dobrze i precyzyjnie może brzmieć czarna płyta, bez konieczności wydawania fortuny na ten cel. Nie ma zatem mowy o żadnym ciepełku czy słodzeniu, o którym bardzo często marzą mniej doświadczeni neofici, zmęczeni cyfrową manierą swoich dotychczasowych systemów. W sposobie prezentacji X1 nie znajdziemy też zbyt wielu analogowych artefaktów. Mało jest wyobleń, wygładzeń czy miękkości. Dostajemy za to doskonały rysunek i detale.

Pro-Ject X1 gniazda

Podłączenie kabli jest cokolwiek kłopotliwe, ale duży plus za samą możliwość zastosowania dowolnej łączówki (ta w komplecie jest całkiem niezłej jakości).

 

Niskie składowe są dopracowane. Cechują się właściwą siłą uderzeniową i kontrolą. Nie rozlewają się na samym dole. Prawdę powiedziawszy, obecność najniższej oktawy jest jedynie „sygnalizowana”. Dźwięk nie schodzi bowiem na sam dół, dość sprytnie i elegancko niknąc gdzieś po drodze. W obrębie średnicy mamy do czynienia z bardzo bezpośrednim i komunikatywnym przekazem. Średnie tony są czyste i wyraziste, a wokale brzmią neutralnie. Całość zwieńcza dobrze ujęta góra. Jest prawidłowo zszyta ze średnicą, ale nie dominuje nad całością. Nie przesadza także z siłą dźwięków o najwyższych częstotliwościach. Nie kłuje ani nie rani uszu, mimo to nie można odnieść wrażenia utraty detaliczności czy przestrzenności przekazu. Całość brzmi bardzo bezpośrednio i przestrzennie. Nie mamy sztucznie rozbudowanej sceny, ale proporcjonalny obraz z ładnie wyrysowaną głębią. Poszczególne źródła są wyraziste.

Pro-Ject X1 ramie

Karbonowe ramię EVO jest krótsze niż w modelu X2 – mierzy 8,6 cala. Zachowano jednak możliwość regulacji VTA i azymutu – brawo!

 

Skala dynamiki nie daje powodów do narzekania. Nie zaskakuje niczym fenomenalnym, ale jest po prostu dobra – i to wystarcza, by czerpać pozytywne emocje z odsłuchu. Całościowo, charakter brzmienia X1 jest nieco inny niż testowanego już X2. I nie jest to kwestia poziomu jakościowego jako takiego, tylko innego rozłożenia poszczególnych czynników dźwięku w hierarchii.

 

Galeria

{gallery}/testy/zrodlaanalogowe/project-x1{/gallery}

Naszym zdaniem

Pro-Ject X1 jest bardzo ciekawą i wartościową propozycją w swojej klasie. Oferuje te same funkcjonalności co droższy X2, ma jednak bardziej zwartą i wciąż proporcjonalną budowę. Inny charakter brzmienia wynika głównie z zastosowania firmowej wkładki, która sama w sobie stanowi niekwestionowaną wartość. X1 powinien z nawiązką spełnić oczekiwania nie tylko początkujących entuzjastów czarnej płyty, ale i audiofilów czy melomanów poszukujących w analogu dźwięku bardziej obiektywnego.

Pro-Ject X1 ocenaArtykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 03/2020, które można w całości kupić TUTAJ.

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Źródła analogowe Fri, 21 Jan 2022 11:58:58 +0000
Gramofon VPI Prime https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/1078-gramofon-vpi-prime https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/1078-gramofon-vpi-prime Gramofon VPI Prime

Amerykańska firma VPI debiutuje na naszych łamach stosunkowo młodą konstrukcją gramofonu, skupiającą w sobie wszystkie najważniejsze rozwiązania tej marki, a przy tym nie kosztuje fortunę. Czy jest to sprzęt, który może przekonać sceptyków – w szczególności zwolenników „cyfry”?

Dystrybutor: HiFi Club, www.hificlub.pl
Cena: gramofon z ramieniem – 18 000 zł; wkładka Lyra Delos – 4900 zł

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

Artykuł pochodzi z Audio-Video 4/2019

audioklan

 

 


Gramofon analogowy VPI Prime

TEST

Gramofon analogowy VPI Prime 

Przyznaję bez bicia: przez lata byłem nieco sceptycznie nastawiony do gramofonów. Nie żebym nie lubił ich brzmienia – wręcz przeciwnie. Do zakupu zniechęcało mnie kilka powodów: wątpliwe technicznie uzasadnienienie dla tej metody odtwarzania muzyki (słabe parametry), niepraktyczność (szczególnie dotyczy to gramofonów z oddzielnym napędem – problematyczne przenoszenie z miejsca na miejsce), mała przydatność w wykonywanej pracy oraz – last but not least – relatywnie wysoki koszt zbudowania dodatkowego toru analogowego klasy odpowiedniej do moich wymagań. Wreszcie jednak się przełamałem i trochę z ciekawości nabyłem jeden z najbardziej udanych modeli Pro-Jecta – 6-Perspex z wkładką Ortofon Quintet Blue. Lubiłem ten deck – za jego muzykalność i skuteczne odprzęgnięcie toru odczytu od podłoża (to konstrukcja miękko zawieszona). Nie odpowiadały mi natomiast spore szumy napędu (motor, łożyskowanie), co przy moim stylu słuchania (głośno, w dobrze wytłumionym i bardzo cichym pomieszczeniu) powodowało pewien dyskomfort. Wreszcie uznałem, że nie mam za bardzo na to, skądinąd fajne hobby, czasu. Choć przyznaję, że brzmienie pod wieloma względami mi odpowiadało. Ostatecznie gramofon odsprzedałem swojemu przyjacielowi, którego tym samym zaraziłem bakcylem słuchania winyli. Od tego czasu słucha niemal wyłącznie czarnych płyt…

Rozwód z analogiem nie trwał jednak zbyt długo. W ubiegłym roku, trochę przypadkowo, wszedłem w posiadanie rocznicowego Concepta firmy Clearaudio (którego sam składałem w fabryce). Początkowo stał w pudle, by po pewnym czasie przypomnieć mi, że w tej zabawie jest coś pociągającego, a że testy gramofonów goszczą na naszych łamach regularnie, to zwyczajnie zaczął się przydawać. W końcu uznałem, że czas pójść wyżej i sięgnąć po gramofon z prawdziwego zdarzenia – coś, co być może zagrzeje u mnie miejsce na dłużej. Tym sposobem, po krótkim rekonesansie, wpadłem na „trop" modelu Prime amerykańskiej firmy VPI – bardzo cenionej za Oceanem i nie tylko – która nie jest może żadnym potentatem, ale robi rzeczy niewątpliwie ambitne i ciekawe. W dodatku niekoniecznie ekstremalnie drogie. Moją uwagę zwróciła całkiem zaawansowana konstrukcja Prime’a oraz jej bardzo solidne wykonanie w relacji do stosunkowo umiarkowanej ceny. Pułap 18 tysięcy złotych dla sporej części zarażonych winylami audiofilów wydaje się być co najmniej w zasięgu marzeń, a w wielu przypadkach – także realizacji w realnym horyzoncie czasowym.

Gwoli wprowadzenia dodam, że Prime to niemal dokładnie środek podstawowej oferty VPI, został on wprowadzony w 2015 roku. Plasuje się na czwartej pozycji od dołu (jako przedostatni członek serii Performance) i piątej od góry (wyższa seria Reference zawiera cztery modele z Titanem na czele – cena 180 tys. zł). Jest jeszcze (kolejny) rocznicowy model TW-40, zaprezentowany z okazji 40-lecia założenia firmy – to również konstrukcja droższa od Prime’a (limitowana do 400 sztuk).

 

Rodzinna pasja VPI

Niewiele jest high-endowych firm w branży audio tak bardzo rodzinnych jak VPI Industries, która została założona przez małżeństwo Henry’ego i Sheili Weisfeldów w 1978 r. On studiował inżynierię mechaniczną i brał udział w wyścigach samochodowych, ona była z zawodu nauczycielką i audiologiem (zmarła w 2012 r.). W ramach fascynacji odtwarzaniem płyt analogowych Henry stwierdził, że potrzebuje wydajnego i skutecznego narzędzia do czyszczenia płyt (uważał, że ówcześnie oferowana dobra myjka była o wiele za droga). Ciekawiły go także wszystkie aspekty związane z poprawą jakości odczytu winyli. I tak, pierwszym produktem VPI był docisk gramofonowy w dwóch rozmiarach, potem – w grudniu tego samego roku (1978) – Weisfeld pokazał platformę antywibracyjną. Trzy lata później do oferty wprowadzono jeden z najważniejszych produktów w historii firmy – myjkę HW-16, produkowaną (w piątej wersji) do dziś. Kosztowała ułamek ceny wówczas jedynej dostępnej maszyny tego typu – Keith Monks Record Cleaner. Niedługo później opracowano kolejne akcesorium – DB-5 – znane jako magiczna cegła (Magic Brick). Były to laminowane płaty stali ułożone jeden nad drugim i zamknięte w drewnianej obudowie. Czemu to miało służyć? Rozpraszaniu silnych strumieni magnetycznych od zasilaczy końcówek mocy, preampów itd. Magic Brick była wyśmiewana przez inżynierów elektroników i uwielbiana przez liczne grono audiofilów.

VPI Prime Harry Weisfeld VPI Prime Weisfeld syn
Henry Weisfeld - założyciel firmy VPI Industries Matthew Wiesfeld - Syn, obecnie prowadzi firmę

 

Według oficjalnych materiałów producenta w 1980 r. pokazano pierwszy gramofon – HW-19. Była to bardzo solidna konstrukcja z zawieszonym na sprężynach subchassis, napędem paskowym i drewnianą obudową – w dużej mierze przypominająca słynnego już wówczas Linna LP12. Gramofon kosztował 730 dolarów i w kolejnych latach był czterokrotnie modyfikowany. Zwróćmy uwagę na okres, w którym to wszystko się dzieje – są to lata podboju rynku przez płytę kompaktową. Mimo to VPI ma się coraz lepiej.

Rok 1995 pozostawił głęboki i tragiczny ślad w historii firmy. W wypadku samochodowym zginął najstarszy syn Weisfeldów – 17-letni Jonathan – który mimo bardzo młodego wieku pomagał ojcu w konstrukcji nowego ramienia. Zadebiutowało ono już po śmierci Jonathana, przyjmując wymowną nazwę – JMW Memorial.

Kolejne lata przyniosły droższe, acz wciąż stosunkowo przystępne konstrukcje gramofonów: Aries, Scout, Scoutmaster. Pozwoliły one rozwinąć się małej firmie i zdobyć grono wiernych klientów. Model Scout okazał się prawdziwym bestsellerem. Po latach Henry przekazał pałeczkę swojemu synowi Matthew, który obecnie prowadzi firmę z pomocą żony Jane oraz ojca, który formalnie jest na emeryturze, ale wciąż bierze czynny udział w pracach nad nowymi projektami. Ponadto wszyscy kluczowi pracownicy VPI, których z imienia i nazwiska przedstawia strona internetowa producenta, to osoby o bardzo długim stażu pracy, mocno związane z firmą w Cliffwood na północy stanu New Jersey, gdzie odbywa się cała produkcja.

Rodzina Weisfeldów była od wczesnych lat ukierunkowana muzycznie: Henry grał na akordeonie, Jonathan na gitarze, zaś Matthew upodobał sobie puzon i fortepian. Z wykształcenia jest nauczycielem, a jego pozaanalogową pasją są sztuki walki.

 

Budowa

Prime to niemała, ale też nieprzesadnie duża maszyna. W poprzek rozciąga się na 52 cm, a w głąb – na 39 cm (nie licząc silnika, który delikatnie wystaje poza obrys gramofonu – stawia się go oddzielnie). W praktyce mniejsze znaczenie ma wysokość, ale ta też jest znaczna (21 cm). Zwykły stolik czy platforma mogą okazać się za małe. Zresztą Prime potrzebuje godnego miejsca – to nie ulega wątpliwości.

Chassis tego 20-kilogramowego gramofonu tworzy gruba na 38,5 mm laminowana i malowana na czarno płyta mdf, wycięta w charakterystyczny kształt z wystającymi narożnikami, wklęsłym frontem, tyłem i mocniejszym wycięciem z lewej strony w celu akomodacji silnika. Do spodu plinty przyklejono stalową płytę o grubości nieco ponad 3 mm. Pełni ona funkcję dociążającą i tłumiącą. Całość spoczywa na czterech regulowanych, ostro zakończonych stożkach z homopolimeru poliacetalu (DelrinTM) będącego odmianą polioksymetylenu (POM). Materiał ten odznacza się dużą twardością (odpornością na udary mechaniczne), stabilnością temperaturową oraz małym współczynnikiem tarcia i z tego powodu jest chętnie stosowany w konstrukcji łożysk ślizgowych, prowadnic, ślimaków i innych elementów konstrukcyjnych. W tym przypadku stożkowo zakończone stopki umieszcza się w walcowatych stopkach (także z Delrinu), w których górnej części znajdują się gniazda wypełnione kulkami (rodzaj łożyska). Od spodu stopki podbito gumowymi oringami. Ten system zawieszenia zapewnia elastyczność całej konstrukcji – pod wpływem siły bocznej rusza się ona nieco na boki. Przyczepne stopki zapobiegają przesuwaniu się gramofonu po blacie. Skuteczność odprzęgnięcia gramofonu od podłoża nie jest jednak zbyt dobra. Delikatne pukanie w blat stolika jest wyraźnie słyszalne przy dużym wzmocnieniu poprzez głośniki/słuchawki. Z tego względu zdecydowanie warto zadbać o bardzo solidny stolik o małej podatności na drgania przenoszone drogą akustyczną. W ramach eksperymentów podłożyłem pod stopki duże sorbotanowe krążki AudioQuesta, co wyraźnie ograniczyło transfer wibracji z podłoża do gramofonu. Skorzystałem też z drogiej platformy Thixar Silence Plus.

VPI Prime talerz

Talerz, wykonany ze stopu aluminium 6061 o grubości 47,6 mm i masie aż 8,5 kg, wytoczono z bardzo dużą precyzją, określaną na 25 μm wzdłuż całego obwodu.

 

Talerz, wykonany ze stopu aluminium 6061 o grubości 47,6 mm i masie aż 8,5 kg, wytoczono z bardzo dużą precyzją, określaną na 25 μm wzdłuż całego obwodu. Osadzono go w tzw. odwróconym łożysku, co teoretycznie nie sprzyja minimalizacji brumu generowanego przez napęd (o aspekcie tym wspomina sam producent w instrukcji obsługi). Talerz nakłada się na oś ze wzmacnianej stali, wystającą z chassis, zakończoną kulką z twardej stali chromowej (indeks Rockwella 60). Łoże znajdujące się w talerzu (a nie plincie) wykonano z brązu fosforowego – materiału powszechnie używanego do produkcji instrumentów dętych. Spoczywa ono na dysku wykonanym z wytrzymałego polimeru termoplastycznego – polieteroeteroketonu (PEEK). Zachwyca precyzja obróbki górnej powierzchni talerza, podobnie jak wręcz idealne scentrowanie całości – gołym okiem nie widać choćby śladowego bicia mimośrodowego całego napędu. Efektem powyższych rozwiązań jest bardzo mały wow & flutter (0,05%), co słychać przy odtwarzaniu tonu testowego 3,15 kHz.

Niebanalnym i dość kosztownym elementem Prime’a jest silnik. Ma postać masywnego walca (2,4 kg) zrobionego ze stali i aluminium, wewnątrz którego znajduje się synchroniczny silnik prądu przemiennego (AC) o prędkości obrotowej 500 obr./min i sporym momencie zdolnym rozpędzić ciężki talerz w czasie nie dłuższym niż 2–3 sekundy. Silnik Prime’a jest cichy, ale – jak każdy motor – wytwarza minimalny poziom wibracji, co pokazały krytyczne odsłuchy i pomiary brumu cichego rowka z płyt testowych. Podłożenie 6-mm pianki tłumiącej pozwoliło wygasić poziom 100-hercowego piku o dobrych kilka decybeli, co było słyszalne. Tak czy inaczej, napęd Prime’a jest naprawdę cichy – różnica względem tańszych gramofonów jest tu wyraźnie odczuwalna. Pomiar na wyjściu gramofonowym Trilogy 907 dał wynik powyżej 70 dB tuż powyżej 100 Hz i więcej niż 80 dB w zakresie powyżej 200 Hz.

VPI Prime gniazda

Do podłączenia ramienia z podstawą, a dokładniej obudową gniazd wyjściowych, użyto poręcznego złącza Lemo.

 

Rolka napędowa (również wykonana z bardzo dużą precyzją – bicie nieprzekraczające 13 μm) ma kilka bieżni o dwóch średnicach, co pozwala na zmianę prędkości obrotowej poprzez mechaniczną (ręczną) zmianę przełożenia, jak również dopasowanie wysokości paska na wypadek eksperymentów z mechanicznym odprzęganiem silnika lub chassis. Temu samemu celowi służy zestaw precyzyjnie wytoczonych rowków na boku talerza.

Elektroniczną zmianę prędkości obrotowej (33/45) da się uzyskać dokupując zewnętrzny stabilizator obrotów – Analog Drive System (ADS). Urządzenie to pozwala na płynne dostrajanie prędkości obrotowej poprzez kręcenie wygodnym potencjometrem (co wpływa na zmianę częstotliwości wbudowanych generatorów sinusa – 50/68 Hz). Warto dodać, że silnik Prime’a jest elementem, który można dokupić niezależnie (cena w kraju producenta wynosi ok. 700 dolarów) – choćby po to, by upgrade’ować tańszy model Prime Scout. Analogicznie dostępny jest droższy motor od modelu Prime Signature. Jak widać, Prime’a można rozbudować o dwa ważne elementy napędowe. To zresztą od lat niezmienna filozofia projektowa VPI – zdecydowana większość modeli jest upgrade’owalna.

 

Uni-pivot

10-calowe ramię JMW Memorial 10 3D stanowi istotny wyróżnik tego gramofonu wśród modeli innych producentów, szczególnie w tej cenie. Jest to konstrukcja typu uni-pivot wytwarzana metodą druku przestrzennego, jako jednolity element. Zalicza się ono do grupy lekkich ramion (masa efektywna 9 g), co nakłada określone wymogi na parametry zamontowanej wkładki (zasadniczo niekorzystna będzie kombinacja z lekką wkładką o małej podatności, chociaż próby z 8-gramową Audio-Technicą AT-VM750SH o właśnie małej podatności nie wykazały problemu ze zbyt wysoko przesuniętym rezonansem mechanicznym układu). Znajdujący się w komplecie metalowy uchwyt ramienia stanowi dość skuteczne dociążenie, którym można się ratować w opisanej sytuacji. Ramię spoczywa na dedykowanej do 10-calowych uni-pivotów aluminiowej podstawie z charakterystycznym kolcem, na którym zupełnie swobodnie opieramy całe ramię, dzięki czemu ma ono nieograniczoną swobodę ruchu w każdej płaszczyźnie. Osoby niemające wcześniej styczności z uni-pivotami, mogą być zdziwione tym, że ramię wykazuje wyraźną tendencję do bujania się na boki, który to jednak ruch po chwili samoistnie wygasa. Dzięki takiej konstrukcji, zdjęcie ramienia – choćby na potrzebę montażu wkładki – okazuje się jednak banalnie łatwe. Odpinamy kabelek (własnej konstrukcji model Discovery) zakończony wygodnym wtykiem Lemo i po prostu zdejmujemy ramię. Ponowne założenie ramienia jest niemal równie łatwe – jedyną trudność stanowi trafienie tulejką (zagłębieniem) w ramieniu w sterczący ostry stalowy kolec (jego samego producent radzi nie dotykać ze względu na ryzyko skaleczenia się). Przećwiczyłem tę operację wielokrotnie i muszę przyznać, że z punktu widzenia recenzenta czy w ogóle osoby dokonującej częstych zmian wkładek, system ramienia VPI sprawdza się wyśmienicie. Położenie ramienia na stole znacznie ułatwia montaż wkładki – szczególnie takiej jak modele Audio-Techniki, które nie mają otworów w głównym korpusie i wymagają nakrętek.

VPI Prime podstawa ramienia

Podstawa ramienia to solidny element wykonany z aluminium. Z tej perspektywy (przy zdjętym talerzu) lepiej widać regulację wysokości ramienia.

 

Ustawienie i kalibracja

Kolebiące się na boki ramię stwarza bardzo łatwą możliwość regulacji azymutu. Można ją dokonywać dwoma sposobami. Pierwszy to lekkie przekręcanie ciężarka przeciwwagi w lewo bądź w prawo względem osi ramienia. Druga, „oficjalna” metoda, to regulacja wysunięcia dwóch śrub po bokach. Osobiście korzystałem w metody pierwszej, która jest dużo szybsza, ale wymaga dużej precyzji manualnej. Minimalny ruch przeciwwagi powoduje wyraźny obrót ramienia.

Pewne trudności sprawia idealne wyważenie ramienia i wkładki. Nie ma tu żadnego gwintu, ciężarek jest spory (160 g) – po to, by znajdował się możliwie blisko osi obrotu, co oznacza, że wyważenie całości z dokładnością do setnych części grama siły nacisku wymaga cierpliwości i pewnej dozy samozaparcia. Dla testowej wkładki Lyra Delos optymalny nacisk zawiera się w przedziale 1,73–1,76 G. Wstrzelenie się w tę wartość (utrzymując ją dla każdego wychylenia ramienia!) nie jest wcale łatwe. Do tego dochodzi jeszcze wspomniana regulacja azymutu, przy okazji której bardzo łatwo „popsuć” wyważenie. Ale kto powiedział, że kalibracja high-endowych gramofonów ma być łatwa?

„Nagrodą” za ów wysiłek jest banalnie łatwa regulacja wysokości ramienia (a więc kąta VTA/SRA) za pomocą dużego okrągłego pokrętła ze skalą przypominającą mikrometr. Dzięki niej można zapamiętać optymalne ustawienia dla ciężkich i lekkich winyli, różnych mat, nie wspominając o wkładkach. Na czas regulacji należy jedynie poluzować dwie śruby, po czym należy je ponownie zakręcić. Doskonałe rozwiązanie!

VPI Prime Lyra Delos

Lyra Delos to jedna z wkładek polecanych przez samego producenta. I nic dziwnego, bo to znakomity przetwornik MC o relatywnie sporym poziomie wyjściowym 0,6 mV.

 

Regulacja antyskatingu odbywa się za pomocą żyłki i ciężarka zamontowanego na metalowym pręcie poruszającym się na obrotowym wysięgniku. Jak podaje instrukcja, regulację tę należy traktować głównie do celów testowych. Henry Weisfeld zaleca nieużywanie jej przy słuchaniu muzyki. Stosunkowo sztywny przewód wyprowadzony z ramienia spełnia bowiem funkcję antyskatingu. I rzeczywiście zwolnienie żyłki sprawia, że dźwięk zdaje się być nieco swobodniejszy.

W komplecie z gramofonem otrzymujemy precyzyjny regulowany na długość przymiar-protraktor, umożliwiający właściwe ustawienie geometrii poziomej – kąta prowadzenia i overhangu. Narzędzie nie ma wprawdzie lustrzanej powierzchni, przez co precyzyjne ustawienie kąta prowadzenia nisko zawieszonych wkładek o krótkim wsporniku (np. Ortfon 2M Black), ale jest wygodne i – co najważniejsze – jednoznaczne.

O czym jeszcze wypada wspomnieć? Na pewno o znajdującej się w fabrycznym wyposażeniu wadze elektronicznej o dokładności 0,01 g – to dość hojny gest ze strony producenta, który niewątpliwie należy docenić. Solidny standardowy docisk wykonany z aluminium i tworzywa ma masę 384 g oraz gumową uszczelkę nakładaną na oś talerza.

VPI Prime

Wygląd Prime'a trudno uznać za piękny – jest raczej techniczny. Cała konstrukcja została podporządkowana uzyskaniu dźwięku o wysokiej wierności.

 

Brzmienie

Niniejszy opis powstał w oparciu o kilkutygodniową zabawę, ale też fascynację i ekscytację tym solidnym i bardzo dokładnie wykonanym narzędziem do eksploracji czarnych płyt. W toku trwających testów i eksperymentów, wypróbowałem cztery wkładki gramofonowe z przedziału cenowego od 2 do 5 tys. zł (MM i MC), trzy stopnie phono, dwa kable i trzy rodzaje mat. Dało mi to niezły, jak sądzę, pogląd na możliwości napędu i ramienia. Z drugiej strony winien jestem wyjaśnienie, że Prime jest jednym z niewielu gramofonów tej klasy, które miałem okazję gościć w swoim systemie. Mam jednak wcale nie najgorsze odniesienie do gramofonów z przedziału do 12–13 tys. złotych (m.in. Pro-Ject RPM10, Pear Audio Little John). Z całą pewnością stwierdzam, że żaden z nich nawet nie zbliżył się do Prime’a pod względem oferowanej jakości dźwięku. Szczególnie w docelowej (dla mnie) konfiguracji z wkładką Lyry i skórzaną matą Acoustic Solid.

VPI Prime VTA

Regulacja VTA/SRA „w locie" za pomocą śruby mikrometrycznej to jeden z wyróżników gramofonów tej marki.

 

Już pierwsze podejście, z relatywnie tanią wkładką (MM) Audio-Technica AT-VM750SH, rozwiało moje dotychczasowe wątpliwości co do dynamiki i szybkości dźwięku z czarnej płyty, osiągalnych z gramofonu w cenie, powiedzmy, że dla normalnych ludzi. Bo to, że w tym zakresie można z gramofonu za ponad 100 tysięcy złotych uzyskać naprawdę dużo, to większych wątpliwości nie miałem. Prime znakomicie kontrolował dźwięk i z pomocą tej przejrzyście i dynamicznie grającej MM-ki pokazał się z jak najlepszej strony, nie wywołując choćby małego niedosytu w systemie złożonym z bardzo dynamicznych, pełnopasmowych kolumn i naprawdę dobrego wzmacniacza. Gdy trzeba, były dobre transjenty, mocne uderzenie, duża energia i drive – elementy, które „cyfra” ma jakoby w genach, choć z ich subiektywnym odbiorem bywa już bardzo różnie. Zdumiało mnie to, jak czysty i rozdzielczy dźwięk, z zachowaniem analogowej płynności, tego charakterystycznego winylowego sznytu dało się uzyskać z tak w gruncie rzeczy niedrogiego przetwornika. To był nokaut cenionego i w swojej klasie naprawdę bardzo dobrego gramofonu, jakim jest Clearaudio Concept. Zwróciłem również uwagę na wprost wyśmienite obrazowanie przestrzenne. Gramofony mają w tej materii znacznie więcej do powiedzenia niż mieć powinny (to swoisty fenomen: jak to się dzieje, że przy separacji kanałów co najwyżej rzędu 30 dB uzyskuje się takie efekty?), ale VPI – prócz wrażenia oddechu, swobody i namacalności – wzbogacił całą tę układankę o naprawdę ostre ogniskowanie i wprost spektakularne różnicowanie odległości poszczególnych planów. Kolejnym elementem, który wywołał moje zaskoczenie na plus, była reprodukcja basu. Nie oszukujmy się: z tym zakresem gramofony mają największe problemy. Wszak zapis w wąskim rowku ma swoje poważne ograniczenia elektromechaniczne. Prime o wiele słabiej, niż znane mi dotąd gramofony, „informował" o mechanicznej naturze odczytu sygnałów o bardzo małych częstotliwościach. Wykazał się krótkim, skocznym wyższym i średnim basem, zaś w najniższych rejonach właściwie nie rozmywał konturów, nie gubił się. Efekt ten, jeśli nawet był słyszalny, to mimo wszystko marginalny. Uznałem, że jak na cenę 20 tys. zł za kompletny gramofon, jest to coś, co można zupełnie pominąć.

Montaż znacznie droższej wkładki MC Goldring Ethos pokazał, że ten całościowo akuratny, niekoniecznie kojarzący się z „analogiem” przekaz daje się łatwo zaokrąglić i nieco ocieplić. I choć nie odnotowałem już skoku w dziedzinie przejrzystości, ani tym bardziej dynamiki (i tak już świetnej!), to poprawiła się spójność, integralność całego przekazu – coś, czego z Audio-Technicą trochę mi brakowało, a co okazało się nie być winą gramofonu. Teraz brzmienie zyskało na okrągłości i wypełnieniu, nie tracąc na rozmachu i swobodzie. Całościowo był to lepszy, pełniejszy, bardziej realistyczny dźwięk, acz z bardziej miękko, już nie tak dobrze kontrolowanym niskim basem. Jak również wyraźny sygnał, że doskonale słychać to, co z sygnałem robi przede wszystkim wkładka – przynajmniej na tych poziomach jakościowych, o jakich mowa.

VPI Prime silnik

Mocny i dość cichy silnik warto odprzęgnąć mechanicznie od podłoża – na przykład za pomocą pianki lub stabilnych absorberów. Ważne, żeby ośka zachowała pion.

 

Wśród wkładek polecanych do Prime’a producent wymienia m.in. Lyrę Delos, zresztą w instrukcji obsługi zawarto wyraźne odniesienia do modeli tej marki. Nic dziwnego, że poleca je także polski dystrybutor. Początkowo nie była dostępna, ale gdy już dokonałem odsłuchów na trzech tańszych wkładkach (nie wspomniałem jeszcze o Ortofonie 2M Black, który zaprezentował brzmienie nieco równiejsze tonalnie od lekko ożywionej Audio-Techniki, acz nie tak dokładne i przestrzenne), mogłem wreszcie wypróbować Delosa. To najtańszy model tej marki. Zaprezentował całościowo najlepszy dźwięk. Wystąpiło tu połączenie zalet dynamicznej, szybkiej i świetnie obrazującej Audio-Techniki z wrażeniem namacalności i delikatności, i to bez objawów zaokrąglenia czy ocieplenia, za czym – szczerze mówiąc – za bardzo nie przepadam. Nastąpiła poprawa nasycenia barw oraz wzrost ogólnego wysublimowania. Jedynie bas nie był tak twardy jak ze wspomnianą Audio-Technicą. Cała reszta reprezentowała wyższy poziom jakościowy. Był to kolejny krok w kierunku szeroko pojętej wierności przekazu, ale w wydaniu „naturalnym”, czyli bez superkonturów, laserowych transjentów, totalnej czystości – cech znanych z systemów cyfrowych obojętnie jakiego typu.

Za sprawą duetu Prime-Delos z wielką przyjemnością słuchałem nie tylko starych wydań, które w większości przypadków preferuję, ale także tych współczesnych, a więc zarejestrowanych i zmasterowanych techniką cyfrową. Co z tego, że nie są analogowe, skoro choćby album Paula Simona „Stranger to Stranger” zabrzmiał znacznie bardziej wciągająco i naturalnie niż płyta CD (to znaczy jej rip). Tak samo jak zresztą pierwsze tłoczenie „Love Over Gold” Dire Straits, które kupiłem całkiem niedawno, w bardzo rozsądnej cenie. Z kolei współcześnie, siłą rzeczy, wydana „Incepcja” (kiepskie tłoczenie na przezroczystym winylu) pokazała, jak duży potencjał dynamiczny oraz w sferze rozdzielczości ma ten gramofon. Potężne spiętrzenia elektronicznych dźwięków w gęstym miksie Hansa Zimmera zachowywały świetną separację poszczególnych sekcji. To doprawdy zdumiewające, jak wiele informacji daje się odtworzyć czysto mechanicznie z wąskiego rowka za pomocą gramofonu niekosztującego jeszcze fortuny. Należy w tym miejscu podkreślić, że balans tonalny kombinacji Prime/Delos jest zbliżony do tego, co znamy z wydań i systemów cyfrowych. Co w moim odczuciu jest tylko zaletą. Nie ma tu więc mowy o jakichś podkolorowaniach czy stłumieniach, choć pomiary tonów testowych wskazywały na lekkie wycofanie niższych sopranów (podobny wynik dały pomiary). Z kolei bas był tylko nieznacznie opadający poniżej 100 Hz, ale schodzący pewnie aż do 20 Hz. W praktyce miał dość potęgi i oddechu, nie wpadając jednak w pułapkę podbicia i zmiękczenia. Balans tonalny recenzowanej kombinacji jest, w moim odczuciu, optymalny i sprawdzi się znakomicie w dobrze zrównoważonych systemach niewymagających korekty ze strony źródła. Ujmując to nieco inaczej: Prime okazał się gramofonem w znacznej mierze pozbawionym własnego charakteru. Z całą pewnością nie ociepla i nie dociąża brzmienia. Jest wysoce akuratny, zwarty barwowo i rytmicznie. Tworzy dźwięk, który może być spełnieniem analogowego marzenia na naprawdę długi czas. Czy można lepiej? Oczywiście, że tak. Sądzę jednak, że na tym pułapie cenowym będzie to bardzo trudne, jeśli w ogóle możliwe.

 

Galeria

{gallery}/testy/zrodlaanalogowe/vpi-prime{/gallery}

 

Naszym zdaniem

Przeszło miesiąc eksperymentów i liczne odsłuchy z czterema różnymi wkładkami, trzema phonostage’ami, dwoma kablami i matami (ze skórzaną – brzmienie było zdecydowanie najlepsze) doprowadziły do wniosku, a raczej stuprocentowej pewności, że będzie to jedna z najlepszych inwestycji w mój system audio od wielu lat. Przyznaję, że jest to gramofon, który naprawdę potrafi zmienić stosunek do „analogu” i winyli, ale też do… źródeł cyfrowych. Gra w sposób tak dojrzały, otwarty, przestrzenny, dynamiczny i w dużej mierze pozbawiony cech własnych, a przede wszystkim daje tyle nieskrywanej przyjemności ze słuchania muzyki, że może zniechęcić do inwestowania w tor cyfrowy przez długi czas. Jest to bowiem gramofon tej klasy, że w połączeniu z dobrą wkładką za kilka tysięcy złotych (niekoniecznie MC) zadaje powalający cios nawet najlepiej brzmiącym DAC-om, streamerom i odtwarzaczom CD. Gdy zestawimy to z ceną tego gramofonu – w mojej ocenie nad wyraz uczciwie skalkulowaną, żeby nie powiedzieć okazyjną – wyłania się obraz urządzenia, które można, a nawet trzeba, bezwarunkowo polecić każdemu miłośnikowi płyt analogowych! Po teście Prime został już u mnie na stałe.

VPI Prime zzz

System odsłuchowy:

  • Pomieszczenie: 30 m2 zaadaptowane akustycznie (dość silnie wytłumione), panele Vicoustic, Mega Acoustic oraz własnego projektu
  • Wkładki gramofonowe: Lyra Delos, Goldring Ethos, Audio-Technica AT-VM750SH, Ortofon 2M Black
  • Phonostage: Trilogy 907, Lehmann Audio Black Bube 2 SE, Lehmann Audio Decade
  • Wzmacniacz: Conrad-Johnson ET2 / Audionet AMP1 V2
  • Kolumny: Klipsch Reference RF7 III z zewnętrzną zwrotnicą (upgrade)
  • Interkonekty: Stereovox HDSE, Albedo Metamorphosis (pre-power)
  • Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB
  • Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, listwy Furutech f-TP615, PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, Master Mirror Reference, Solaris, Zodiac
]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Źródła analogowe Fri, 28 Feb 2020 09:29:56 +0000
Gramofon Denon DP-450USB https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/1047-gramofon-denon-dp-450usb https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/1047-gramofon-denon-dp-450usb Gramofon Denon DP-450USB

Przystępny, dopracowany wzorniczo gramofon z oryginalnym ramieniem typu S-Shape oraz portem USB do digitalizacji kolekcji płyt winylowych to z pozoru jedna z wielu tego typu konstrukcji. A jednak nie do końca.

Dystrybutor: Horn Distribution, www.denon.pl
Cena: 2395 zł (DP-400 – 1995 zł)

Tekst: Ludwik Igielski  |  Zdjęcia: Denon, AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 12/2018

audioklan

 

 


Gramofon analogowy Denon DP-450USB

TEST

Denon DP-450USB

Płyty winylowe wróciły do łask głównie ze względu na kulturową nośność, a nie na jakość dźwięku jako taką. Lubimy przecież audiofilski ceremoniał związany z ich odtwarzaniem oraz ich fizyczność – duże przepięknie wykonane, kolorowe okładki, a nawet ich zapach czy wrażenia związane z ich dotykaniem. Nic więc dziwnego, że większość producentów zapragnęła własnego udziału w dzieleniu „przysłowiowego tortu”. Nie tylko specjalistyczni producenci, lecz również duzi gracze wkroczyli do akcji. Japoński Denon ma na swoim koncie wiele udanych i bardzo wyrafinowanych konstrukcji gramofonów i wkładek, jak chociażby kultową DL-103, produkowaną nieprzerwanie od wielu dziesięcioleci. Nowe otwarcie, z jakim winyl ponownie wkroczył do dużych sklepów, spowodowało także, że zaczęły pojawiać się prostsze i tańsze gramofony od tych, które były znane do tej pory. Denon uaktywnił się także na tym polu. Najnowszą jego propozycją jest w miarę przystępny cenowo, model dostępny w dwóch wariantach: z funkcjonalnością służącą do zgrywania winyli do postaci cyfrowych plików lub bez niej.

Budowa

Przedmiotem niniejszej recenzji jest ta pierwsza opcja (DP-450USB) – droższa o równe 400 zł. Gramofon jest wykończony na wysoki połysk. Wzornictwo bazuje na bardzo lekkiej sylwetce – zgrabnej i eleganckiej. Forma gramofonu stanowi niezwykle harmonijne i ponadczasowe połączenie pozornie przeciwstawnych tendencji: klasyki z nowoczesnością. Projekt sprowadza się do zestawienia prostej plinty, cofniętego cokołu o podciętych do tyłu dolnych krawędziach i masywnych stopach o całkiem pokaźnej średnicy. Całość sprawia bardzo korzystne wrażenie. Stylista zasłużył tutaj na najwyższą ocenę.

Denon DP-450USB wkładka

Elementem fabrycznego kompletu jest wkładka Audio-Technica AT-3600L o wartości około 100 zł.

 

Na górnej powierzchni osadzono aluminiowy 
talerz, otoczony srebrnym pierścieniem, którego zadaniem jest zasłonięcie szczeliny między obracającym się talerzem a plintą gramofonu. Poza tym stanowi on dość ciekawy akcent wzorniczy. Równie oryginalnie wygląda ramię zagięte w kształt litery S. Jest to klasyczne rozwiązanie typu „gimbal” z dwoma łożyskami (pion i poziom). Ma zdejmowaną główkę o nieco odmiennym usytuowaniu uchwytu do ręcznej obsługi. Z przedniej części przesunięto go ku złączu headshella z rurką ramienia. Belkę ramienia wykonano z aluminium pokrytego czarnym matowym lakierem. Krzyżowe zawieszenie ramienia wygląda dość osobliwie – ma charakterystyczną szczelinę w zewnętrznej obejmie, ale mimo to działa pewnie i precyzyjnie.

Napęd zrealizowano za pomocą silnika prądu stałego i przekładni paskowej. Pasek porusza się po dodatkowej bieżni, znajdującej od spodu talerza. Jest to obecnie standardowe rozwiązanie, które występuje w większości niskobudżetowych i wielkoseryjnych współczesnych konstrukcji gramofonowych. Dostępne są trzy prędkości obrotowe talerza (33 1/3, 45 i 78 obr./min). Zmiany jak również samo włączanie napędu dokonuje się za pomocą obrotowego selektora prędkości, umieszczonego po lewej stronie na przodzie plinty. Ponadto przewidziano opcjonalny auto-stop, aktywowany przyciskiem umieszczonym w zagłębieniu obok gniazd z tyłu gramofonu. Gdy kończy się odtwarzanie płyty, ramię automatycznie podnosi się i wraca do pozycji spoczynku. Wśród wyposażenia dodatkowego na specjalną uwagę zasługuje ekskluzywna, odłączana pokrywa przeciwpyłowa, która ma dwojakie zastosowanie. Oprócz tradycyjnej roli, pokrywa może służyć również jako witryna na okładki albumów. Wystarczy ustawić pokrywę przeciwpyłową pionowo razem z okładką na dołączonej podstawie i w ten sposób wyeksponować okładkę odtwarzanej płyty. Co najważniejsze, zdejmowana pokrywa przeciwpyłowa charakteryzuje się niebanalnym wzornictwem, podnosząc tym samym ogólną estetykę gramofonu. Ponadto eliminuje problemy z drganiami, które mają negatywny wpływ na jakość dźwięku, a występują powszechnie w przypadku pokryw przytwierdzonych na stałe. Nabywcy gramofonu mogą także skorzystać z firmowego oprogramowania MusiCut dla Windows 10 (tylko w formacie MP3) – do pobrania ze strony firmowej producenta. Do uruchomienia potrzebny jest numer fabryczny gramofonu. Umożliwia ono przetwarzanie, porządkowanie i pobieranie metadanych dla każdego utworu ze zgranych albumów winylowych. W tym miejscu trzeba podkreślić jedną ważną rzecz: zgrywanie do plików (MP3 lub WAV) odbywa się automatycznie, bezpośrednio na pamięć masową wetkniętą do portu USB. Z pozoru lepszy WAV, mimo lepszej rozdzielczości i braku kompresji, nie oferuje zbyt dobrej dynamiki sygnału. Na szczęście utrzymana jest przyjemna barwa dźwięku. (LI)

Parametry użytkowe

Testowany egzemplarz mógł się pochwalić idealnym zestrojeniem prędkości obrotowej 33 1/3 rpm: ton testowy 3150 Hz został odtworzony z dokładnie tą właśnie (uśrednioną) częstotliwością. Niezrównoważenie kanałów było natomiast stosunkowo duże – wyniosło 1,5 dB (z włączoną korekcją EQ), co jest wartością słyszalną – z tego względu regulacja balansu we wzmacniaczu byłaby wskazana. Zniekształcenia THD przy 1 kHz były na poziomie 1% dla drugiej harmonicznej i 0,2% dla trzeciej. Separacja kanałów wykazała znaczącą asymetrię (8 dB) świadczącą o błędzie ustawienia azymutu. Tego parametru niestety nie da się regulować.

Denon DP-450USB gniazda

Gramofon zaopatrzono w duże elastyczne stopki tłumiące, stykające się z podłożem punktowo.

 

W spektrum częstotliwościowym (FFT) widać duży pik (-20 dB) przy 10 Hz – prawdopodobnie pochodzący od rezonansu ramienia. Zasadne będzie stosowanie filtru subsonicznego. Szumy napędu są raczej typowe dla gramofonów tej klasy. (FK)

Brzmienie

Denon charakteryzuje się bardzo przyjemną dla ucha estetyką brzmieniową. Gra miękko i ciepło, a przy tym w miarę szczegółowo. Jest to dość typowa maniera dla współczesnych odtwarzaczy nośników winylowych, bo tak należy nazwać nowe konstrukcje gramofonów adresowane głównie dla osób dopiero rozpoczynających swoją przygodę z czarnymi płytami. Brzmienie jest wyrównane, plastyczne i dobrze zespolone. Niskie składowe są dobrze wypełnione i mają całkiem niezłą kontrolę, choć brakuje im najniższego fundamentu. Ponadto przydałaby się tutaj nieco większa szybkość narastania i wygaszania poszczególnych dźwięków. Na szczęście uzyskany efekt jest satysfakcjonujący, zważywszy na klasę i cenę samego urządzenia. Poza tym współczesne tłoczenia winyli, bo z dużym prawdopodobieństwem głównie takowe będą odtwarzane na tym sprzęcie, oferują całkowicie odmienny sposób prezentacji basu niż np. wydania sprzed kilkudziesięciu lat, rejestrowane w domenie analogowej.

Zakres tonów średnich nie stwarza żadnych problemów. Jest rekonstruowany w sposób płynny i spójny, choć zabrakło tu pewnej magii, z której słynie odtwarzanie nagrań analogowych. Drugi kraniec pasma przykuwa naszą uwagę ładnymi wybrzmieniami i ciekawymi akcentami. Jest dobrze doświetlony i co najważniejsze właściwie zespolony z górną średnicą. Pod względem barwowym mamy do czynienia z bardzo udanym i miłym dla ucha efektem brzmieniowym.

Denon DP-450USB nagrywanie

DP-450 USB jest bodaj pierwszym gramofonem na rynku z funkcją zgrywania winyli bezpośrednio na pamięć USB. Do wyboru są dwa formaty zapisu: MP3 i WAV o parametrach CD.

 

Zjawiska przestrzenne wypadają znacznie powyżej średniej, przy czym zdecydowanie lepiej, gdy korzystamy z wbudowanego przedwzmacniacza korekcyjnego. Przełączenie na zewnętrzny korektor powoduje, że dźwięk staje się głośniejszy, ale zarazem mniej estetyczny. Barwy stają się surowsze, a poszczególne źródła dźwięku mniej rozstrzelone na scenie dźwiękowej. Wbudowane phono kreuje bowiem bardzo szeroką, efektowną scenę, która nie do końca jest zgodna z tym, co mieli na myśli realizatorzy nagrań, ale liczy się efekt, a ten jest bardzo dobry.

Rekonstrukcja dynamiki jest typowa dla urządzeń tej klasy, mamy więc całkiem niezłe oddanie makroskali, natomiast różnicowanie mikrodetali jest ograniczone szlifem zastosowanej fabrycznie w gramofonie igły. Całościowo dźwięk należy uznać za udany, zachęcający do kontynuowania przygody z analogiem.

Galeria

{gallery}/testy/zrodlaanalogowe/denon-dp450usb{/gallery}

 

Naszym zdaniem

Denon DP 450USB zzzDP-450USB jest stosunkowo drogim gramofonem, jak na tę klasę urządzeń. Cena wynika z dużej funkcjonalności, dopracowanych rozwiązań konstrukcyjnych (przede wszystkim ramienia), bardzo ładnego wykończenia i ciekawej opcji zgrywania do plików bezpośrednio na pamięć USB. Można z niej zrezygnować, decydując się na tańszy model DP-400. Tak czy inaczej, DP-400/DP-450USB broni się bardzo przyjemnym dźwiękiem, umożliwiającym dłuższe sesje odsłuchowe. Jeśli szukamy czegoś ładniejszego i bardziej użytecznego niż przysłowiowa audiofilska „deska” z obracającym się talerzem i prostym ramieniem, to Denon może być strzałem w dziesiątkę.

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Źródła analogowe Mon, 02 Dec 2019 14:45:23 +0000
Gramofon ELAC Miracord 50 https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/1004-gramofon-elac-miracord-50 https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/1004-gramofon-elac-miracord-50 Gramofon ELAC Miracord 50

Po jubileuszowym Miracordzie 90 – pierwszym od dekad gramofonie marki ELAC – pojawił się Miracord 70, a następnie “pięćdziesiątka” – najtańsza w tej trójce. To gramofon mający konkurować z wieloma technicznie podobnymi modelami w przedziale do 2500 zł.

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.pl
Cena: 1999 zł

Tekst: Ludwik Igielski  |  Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 10/2018

audioklan

 

 


Gramofon analogowy ELAC Miracord 50

TEST

ELAC Miracord 50

Premiera Miracorda 50 miała miejsce podczas wystawy High-End 2018 w Monachium. To typowy w segmencie tanich gramofonów model uzbrojony w ramię i wkładkę. Jednym słowem – gotowy do działania.

Budowa

Mimo dość przystępnej ceny, podstawowy gramofon ELAC-a wygląda bardzo atrakcyjnie. Szata wzornicza bardziej nawiązuje do współczesnych niż tradycyjnych wzorców sprzed lat. Gramofon bazuje na pełnogabarytowej i dość grubej plincie, która z konstrukcyjnego punktu widzenia może być traktowana jako skrzynka, a nie pojedyncza płyta. Została jednak bardzo elegancko wykończona. Do testu trafiła wersja z górną powierzchnią w kolorze czarnym, polakierowana na wysoki połysk. Boczna krawędź ma wykładzinę imitującą matowe aluminium. Alternatywą może być druga wersja w okleinie orzechowej, z czarnym bokiem. Szyku dodają wyoblone narożniki i trójwymiarowe logo firmy, zajmujące centralne miejsce z przodu urządzenia. Cała konstrukcja spoczywa na czterech elastycznych stopkach, dość dobrze tłumiących wibracje. Ponadto skutecznie zapobiegają one przesuwaniu się gramofonu po podłożu.

ELAC Miracord 50

Klasyczny, obrotowy włącznik i wybierak prędkości obrotowej.

 

Zastosowano napęd paskowy i aluminiowy talerz wyposażony w wewnętrzną bieżnię dla neoprenowego paska. Talerz jest wytłumiony od spodu płatem elastomeru przypominającego grubą czarną gumę. Od góry kładzie się nań gumową matą przeciwpoślizgową.

Włączanie i wyłączanie napędu oraz zmiany prędkości obrotowej dokonuje się wygodnym pokrętłem (selektorem obrotowym) znajdującym się po lewej stronie urządzenia. Drugą stronę okupuje klasyczne ramię (gimballed arm) z dwoma łożyskami (w pionie i w poziomie). Krzyżowe zawieszenie ramienia ma charakterystyczną, lekko wyobloną obejmę. Jej kształt jest identyczny jak w ramionach zastosowanych w gramofonach Lenco L-175 czy Yamaha VINYL 500. Belkę ramienia wykonano z czernionego aluminium i jest ona prosta. Wymagany kąt przesunięcia wkładki (ang. offset angle) jest realizowany przez kątową główkę (headshell), którą można łatwo zdemontować. Ułatwia to szybką wymianę wkładki. Przeciwwaga ma klasyczną cylindryczną postać, natomiast antyskating jest regulowany wygodnym pokrętłem znajdującym się z prawej strony ramienia, tuż obok jego podstawy.

ELAC Miracord 50 wkładka

Wkładka Audio-Technica AT91 to podstawowy wybór w tej klasie gotowych gramofonów, choć zdarzają się lepsze przetworniki.

 

Gramofon jest oferowany z wkładką MM typu AT-91. To podstawowy model z oferty japońskiego specjalisty – firmy Audio-Technica – wyposażony w igłę o ostrzu sferycznym. Na pokładzie gramofonu znajduje się także przedwzmacniacz korekcyjny, który można ominąć, gdy gramofon będzie współpracował ze wzmacniaczem wyposażonym w wejście phono. Jakość wbudowanego układu należy uznać za adekwatną do klasy zastosowanej wkładki. Charakteryzuje się względnie niedużym współczynnikiem wzmocnienia napięciowego – ok. 56x przy 1 kHz, czyli jest niemal dwukrotnie niższy od standardowej wartości dla wejść typu MM (ok. 40 dB, czyli 100x).

Urządzenie jest zasilane z impulsowego zasilacza wtyczkowego, z zestawem wymiennych końcówek, pasujących w większości krajów na całym świecie. W komplecie dostarczana jest też uchylna pokrywa przeciwpyłowa z bezbarwnego tworzywa sztucznego oraz łączówka cinch wyposażona w dodatkową żyłę uziemiającą gramofon.

Brzmienie

Większość niedrogich zaprojektowanych w ostatnich latach gramofonów realizuje dość prostą receptę na dźwięk – ma zaskoczyć czymś innym niż oferuje standard CD. Bywa tak, że dźwięk jest przesadnie wyoblony albo ocieplony. Bywa też, że jest przesadnie komunikatywny. ELAC jest w tej materii zdecydowanie odmienny. Nie zaskakuje żadną z przytoczonych wyżej manier, a tym bardziej niczym sztucznym. Gra niezwykle barwnie i przestrzennie, co może trochę dziwić, zważywszy na rodzaj i cenę zastosowanego przetwornika. Jest to jednak prawda, ale tylko pod warunkiem, gdy korzystamy z wbudowanego przedwzmacniacza korekcyjnego. Brzmienie znacznie się zmienia, gdy z niego zrezygnujemy. Większość typowych wejść phono we wzmacniaczach zintegrowanych ma wyższy współczynnik wzmocnienia napięciowego niż ten znajdujący się na pokładzie Miracorda, a więc zwiększa się nie tylko głośność, ale i dynamika. Traci na tym nieco barwa, która staje się bardziej surowa i mniej spójna. Nie jest to jednak wcale zła wiadomość, gdyż i tak większość potencjalnych nabywców Elaca będzie korzystać z wbudowanego korektora. Taki zresztą był zamysł projektantów tego gramofonu.

ELAC Miracord 50 gniazda

Typowy dla gramofonów tej klasy przełącznik „Phono EQ" służy do włączania lub wyłączania wbudowanego przedwzmacniacza korekcyjnego MM. Zastosowano także główny wyłącznik prądowy.

 

Wracając do meritum, należy pochwalić producenta za całkiem udany balans tonalny. Rejestry są bardzo dobrze zrównoważone i zarazem nader spójne, co jest tym większym osiągnięciem, że mamy tu dość tanią wkładkę i igłę o sferycznym szlifie ostrza. Niskie tony mają dość miękką naturę i lekko wyoblone krawędzie, ale potrafią dobrze kopnąć, gdy trzeba. Co prawda nie porażają szybkością, ale dość skomplikowane pasaże są odtwarzane czytelnie, bez oznak kompresji czy spowolnienia. Drugi skraj pasma zaskakuje słodką barwą i ładnym doświetleniem. Uzyskano tutaj bardzo ciekawy efekt. Pomimo najprostszego szlifu ostrza, który z definicji nie zaskakuje przesadną detalicznością przekazu, można odnieść wrażenie dość dużej szczegółowości dźwięku. Interesująco wypada również rekonstruowanie zjawisk przestrzennych. Scena jest dobrze wybudowana zarówno wszerz, jak i w głąb. Od możliwości drogich i precyzyjnych gramofonów różni się jednak pewnym uproszczeniem i na swój sposób brakiem wyrafinowania. Co prawda, nagrań słucha się z dużą przyjemnością, ale tylko do momentu, kiedy zaczynamy bardziej krytycznie podchodzić do struktury odtwarzanego nagrania. Wówczas czuć pewien niedostatek. Na szczęście większość przystępnych cenowo wzmacniaczy czy głośników nie jest w stanie tego pokazać.

ELAC Miracord 50 plinta

Elegancko wykończona góra plinty. Napęd przenoszony jest za pomocą paska.

 

Dynamika jest budowana w sposób satysfakcjonujący. Usłyszymy nie tylko duże rozpiętości w skali dźwięku, ale i sporą część kontrastów występujących w mikroskali. Najdrobniejszych jednak różnic czy artefaktów, zwłaszcza tych występujących w tle, niestety nie usłyszymy wcale, chyba że... zdecydujemy się na zastosowanie droższej wkładki o bardziej wyrafinowanym szlifie igły niż sferyczny.

Całościowo brzmienie Elaca może się podobać i można poprzestać na nim, o ile muzyki będziemy słuchać wyłącznie dla przyjemności czy relaksu.

Galeria

{gallery}/testy/zrodlaanalogowe/elac-miracord-50{/gallery}

 

Naszym zdaniem

ELAC Miracord 50 ocenaELAC Miracord 50 może być groźnym konkurentem dla innych konstrukcji w podobnej cenie. Atrakcyjna i współczesna forma, a także legendarny rodowód mogą przesądzić o wyborze właśnie tego modelu. Bezpieczny i bardzo miły dla uszu charakter brzmienia, bynajmniej niesymulujący wcale brzmienia „ze starej płyty”, będzie tutaj dodatkowym czynnikiem na plus dla tego typu konstrukcji. Ten model uważam za godny polecenia nie tylko do ekonomicznych systemów audio, ale także jako gustowny element wystroju wnętrza. Warto się nim zainteresować.

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Źródła analogowe Mon, 19 Aug 2019 11:05:41 +0000
Gramofon NAD C558 https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/973-gramofon-nad-c558 https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/973-gramofon-nad-c558 Gramofon NAD C558

W dziesiątej konstrukcji gramofonu firma NAD zrywa z poprzednimi modelami i pewnymi standardami wzorniczymi. Czy w związku z tym okaże się ona wyjątkowa?

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.pl
Cena: 1888 zł (w czasie testu: 1999 zł)
Gdzie kupić: Top Hi-Fi

Tekst: Ludwik Igielski  |  Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 6-7/2018

audioklan

 

 


Gramofon NAD C558

TEST

NAD C558

Być może mało kto pamięta, że firma NAD ma w swoim dorobku kilka udanych gramofonów. Większość czytelników z pewnością zetknęła się, przynajmniej w materiałach firmowych, z gramofonami pochodnymi od legendarnej Regi (Planar 2). Mowa o modelu C533 sprzed ćwierć wieku oraz o jego trzech następcach (C552, C555 i C556). Jednak to nie one rozsławiły NAD-a jako producenta gramofonów. Trzeba sięgnąć kilka lat, może dekadę wcześniej. Tak, to właśnie w latach 80. ubiegłego wieku, obok niepozornych, ale charyzmatycznych wzmacniaczy 3020, był produkowany wyjątkowy w swoim rodzaju gramofon. Mowa o modelu 5120 z serii Classic. Mimo że dziś może on budzić uśmiech na twarzy, zwłaszcza wśród posiadaczy gramofonów w cenie małego mieszkania, to w tamtym czasie był ewenementem konstrukcyjnym. Pomysł okazał się na tyle udany, że sprzedano tak wiele sztuk, iż oprzyrządowanie niezbędne do ich wytwarzania najzwyczajniej w świecie się zużyło i nie było już ekonomicznego uzasadnienia do kontynuacji produkcji. Sama konstrukcja NAD5120 zasługuje na szczegółowe omówienie, czego z racji szczupłości miejsca i tematu niniejszej recenzji czynić nie będziemy. Tak czy inaczej, NAD ma bogate doświadczenie w budowie gramofonów, a w związku z tym ma się czym pochwalić.

Budowa

Współczesne gramofony są konstruowane według jednego z kilku dobrze znanych scenariuszy. Bardziej przystępne cenowo urządzenia adresowane do audiofilów i bardziej wymagających fanów analogu to najczęściej względnie nieskomplikowane i lekkie konstrukcje. Tak też jest z nowym NAD-em. Zdecydowano się na sprawdzony w działaniu i lubiany przez użytkowników układ z plintą, wykonaną z grubego mdf-u (28 mm) z elastomerowymi stopkami oraz miękkim zawieszeniem silnika. Napęd jest przenoszony za pomocą paska na plastikowy subtalerz, a zmiana prędkości obrotowej następuje przez ręczne przełożenie paska z jednej strefy rolki napędowej na drugą. Wyłącznik sieciowy powędrował na spód, blisko przedniej krawędzi.

NAD C558 talerz

Podniesienie szklanego talerza wyraźnie ponad poziom plinty to oryginalny zabieg stylistyczny mający chyba za zadanie wywołać wrażenie lewitacji talerza. Czyżby twórcy zainspirowali się konstrukcją magnetycznego Mag-Leva?

 

Talerz wykonano z grubego na 10 mm szkła o miłej dla oczu zielonkawej barwie. Jest stosunkowo ciężki (1,74 kg). W komplecie otrzymujemy także cienką matę przeciwpoślizgową. Ramię gramofonu swoim wyglądem przypomina dokonania austriacko-czeskiego Pro-Jecta (to zresztą niejedyny element budzący skojarzenia z tą marką), jednak nie jest żadną konstrukcją z jego katalogu. Kształt główki oraz wygląd obudowy głównego przegubu zostały zaczerpnięte z różnych modeli tego producenta. Ramię zostało doskonale wykonane i wyposażone; jest względnie lekkie (9,5 g), niezbyt długie (230 mm) i charakteryzuje się typową wartością przewieszenia – 18 mm. Antyskating reguluje się za pomocą systemu magnetycznego. Przewidziano także możliwość dokładnego ustawienia azymutu. Przeciwwaga ma niesymetryczną postać (otwór wywiercono niecentrycznie), nie ma skali i po właściwym ustawieniu nacisku wymaga unieruchomienia za pośrednictwem miniaturowej śrubki imbusowej. Montaż i wyregulowanie nie stanowi większego problemu, ponieważ w komplecie z gramofonem są dostarczane wszystkie niezbędne dodatki, takie jak właśnie klucze imbusowe, waga równoważniowa oraz szablon do ustawienia geometrii wkładki. Obydwa ostatnie elementy są od Pro-Jecta, podobnie jak subtalerz, zapewne silnik, jak również bardzo dobrej jakości interkonekt z żyłą uziemiającą. Oprócz tego dostajemy jeszcze zewnętrzny zasilacz z różnymi wymiennymi rodzajami wtyków sieciowych, a także uchylną pokrywę z bezbarwnego tworzywa. Najważniejszym jednak elementem jest wkładka gramofonowa. Tutaj NAD po raz kolejny mile zaskakuje. Bynajmniej nie jest to najtańszy model albo wkładka dostępna jedynie dla producentów najtańszych urządzeń. Ortofon OM10 jest czwartym, licząc zarówno z góry, jak i od dołu, modelem z serii Optimum Match. Co ciekawe, bardzo łatwo można dokonać ambitnego upgrade’u czy rozważnego downgrade’u, gdy kwestie ekonomiczne albo stan kolekcji płyt w pełni to uzasadniają. W każdym razie z całą pewnością nie warto rezygnować z tego przetwornika na rzecz innego, gdyż pole manewru jest zdecydowanie większe niż w przypadku innych modeli. Pod wieloma względami stanowi on analogię dla modelu 2M RED w cenie 426 zł, 
a więc przeszło cztery razy droższego niż np. podstawowy model japońskiej Audio-Techniki AT91BL vel AT3600L, która jest dostępna za 89 zł i znajduje się „na wyposażeniu” wielu przystępnych cenowo gramofonów konkurencji.

Wkładki z rodziny Optimum Match

Pierwsze egzemplarze wkładek z tej serii wyprodukowano bardzo dawno temu, prawdopodobnie już w latach 80. ubiegłego stulecia. Co najciekawsze, były one nawet dostępne w Polsce, gdy sprzedażą sprzętu z Zachodu zajmowała się sieć sklepów Pewexu. Starsi wiekiem i stażem czytelnicy zapewne doskonale pamiętają tamte realia. Seria OM powstała na bazie autorskiego pomysłu Ortofona, pierwotnie wykorzystywanego w bardziej zaawansowanych i zarazem luksusowych wkładkach typu MM z serii VMS (Variable Magnetic Shunt). O ile w połowie lat 90. wkładki VMS stały się już tylko miłym wspomnieniem, to seria OM była wciąż dostępna w szerokiej gamie modeli, a także była chętnie produkowana na potrzeby zewnętrznych producentów gramofonów, np. dla firmy Dual – model ULM68E. Początkowo składała się z sześciu modeli, nie licząc odmian dedykowanych do zastosowań profesjonalnych – studyjnych, dyskotekowych czy didżejskich. Nieco później powstała gama bardzo podobnych konstrukcyjnie wkładek, lecz o podwyższonych parametrach i jeszcze lepszym brzmieniu – seria „OM Super”, składająca się zaledwie z trzech modeli – odpowiadających po części modelom ze środkowych miejsc w ofercie „zwykłych” OM-ek.

NAD C558 Ortofon OM10

Ortofon OM10 to bardzo przyzwoita wkładka MM, obecnie niefigurująca w polskim cenniku producenta.

 

Konstrukcja wkładek OM bynajmniej nie jest trywialna, na co mogłaby wskazywać relatywnie niska cena, zwłaszcza w przypadku podstawowych modeli. Każdy model, niezależnie od ceny, „szczyci się” sławnym rozwiązaniem Ortofona, a mianowicie systemem generującym zaczerpniętym ze wspomnianej wcześniej serii VMS. Korpus wkładki jest zbudowany z tworzywa Noryl – mieszaniny plastiku i szkła, charakteryzującej się dużą sztywnością i pełną odpornością na rezonanse mechaniczne. Drugą ciekawostką jest wspornik igły, którego geometria podparcia i zawieszenia została zoptymalizowana za pomocą zaawansowanych technik komputerowych. Punkt „obrotu” względem którego wspornik się wychyla, wypada dokładnie w miejscu elastycznego zawieszenia (tłumika elastomerowego), co przekłada się walory dynamiczne trudne do pobicia przez konkurencję. Kolejnym atutem jest stosunkowo szeroki zakres ramion gramofonowych, do których wkładki te będą pasować, a to za sprawą możliwości ingerowania w ciężar wkładki. Sam przetwornik waży zaledwie 2,5 g 
(stąd też wynika dość oryginalny kształt korpusu), a po dołożeniu metalowej płytki dociążającej masa wzrasta do 5 g. Sprytne, nieprawdaż?

Producent przewidział ponadto możliwość ulepszenia wkładki przez zastosowanie lepszej igły: OM20 – eliptyczna pełna (nude), OM30 – Fine Line Nude (pełna) albo OM40 – Van den Hul MkII Nude. Wkładka OM10 nie występuje obecnie w cenniku detalicznym firmy Ortofon. Dostępna jest tylko jako wyposażenie (ewentualnie jako część zamienna) gramofonów zewnętrznych producentów.

Brzmienie

NAD pozytywnie zaskakuje nie tylko po względem wykonania, ale także – czy może przede wszystkim – pod względem brzmieniowym. Gra pełnym i barwnym dźwiękiem o dobrym zrównoważeniu poszczególnych rejestrów. Jest bardzo miły dla uszu, dzięki czemu nawet długie odsłuchy nie nastręczają kłopotów z odbiorem. Słuch szybko akceptuje taką estetykę brzmieniową.

Niskie tony charakteryzują się dobrą koordynacją i mają ładną, dobrze zróżnicowaną barwę. Być może nie usłyszymy bardzo głębokiego, sejsmicznego wręcz fundamentu, ale prawdę powiedziawszy niewiele płyt analogowych zawiera ten zakres częstotliwości, a i większość głośników z adekwatnego przedziału cenowego nie ma takich możliwości. Chyba że korzysta się z subwoofera – ale to już zupełnie inna bajka... Na słowa pochwały zasługuje dobra dynamika, zwłaszcza omawianego zakresu, podkreślająca walory rytmiczne odtwarzanych nagrań. Zakres tonów średnich jest prezentowany bardzo płynnie i łagodnie. I nie jest to granie znane z możliwości amerykańskich wkładek, np. firmy Shure, w którym najistotniejszą cechą jest przekaz nieskrępowanej energii, między innymi w tym zakresie. Niemniej gramofon NAD-a jest bardzo komunikatywny. Wokale brzmią czysto i sugestywnie. Sprzyjają temu precyzyjne soprany – znakomicie zszyte ze średnicą i dobrze doświetlone. Usłyszymy zaskakująco wiele szczegółów. Warto więc zadbać o jakość reszty toru, z którym będzie współpracował gramofon.

NAD C558 gniazda

Nietypowa jest asymetryczna przeciwwaga, pozbawiona gwintu. Trzeba ją dokręcić, by się nie przesuwała.

 

Zjawiska przestrzenne to kolejny punkt na plus dla tego urządzenia. Przy właściwie ustawionej wkładce doświadczymy bardzo estetycznie zaprezentowanej przestrzeni, z szeroką sceną i dobrze zarysowaną głębią. Oczywiście mowa jest o możliwościach typowych dla sprzętu nieco lepszego od urządzeń budżetowych i popularnych, dostępnych w sieciach wielkopowierzchniowych. W kategoriach ogólnych otrzymujemy bardzo kompetentny dźwięk, pozbawiony nadnaturalnych efektów, które najczęściej zaczynają, niestety, nużyć już po pierwszych kilku kwadransach słuchania. Ten problem zupełnie nie dotyczy recenzowanego modelu.

Galeria

{gallery}/testy/zrodlaanalogowe/nad-c558{/gallery}

 

Naszym zdaniem

NAD C558 zzzNAD C558 siłą rzeczy najlepiej sprawdzi się jako partner wzmacniaczy z tym samym logo, ale bynajmniej nie tylko. Atutami tego modelu jest, oprócz zaskakująco dojrzałego dźwięku, dobra relacja jakości do ceny oraz solidna konstrukcja, wykorzystująca wiele nowoczesnych i sprawdzonych rozwiązań technicznych. Przemyślana koncepcja dotyczy także walorów montażowych i regulacyjnych, dzięki czemu osoba nawet z niewielkim doświadczeniem w tej materii poradzi sobie z uruchomieniem 
gramofonu po wyjęciu go z opakowania. Ponadto klasyczne wzornictwo, nieco uwspółcześnione przez zaokrąglenia narożników plinty i podniesienie talerza nieco wyżej niż zwykle, z pewnością spodoba się nie tylko fanom firmy NAD. I wreszcie sprawa najważniejsza: decydując się na C558, nie musimy myśleć o tym, jaką wkładkę zastosować w przyszłości. Ta, dostarczana razem z gramofonem, jest naprawdę dobra. A jeśli komuś mało, to zawsze można wymienić samą igłę. Na przykład na najlepszą z serii (OM40) ze szlifem vdH MkII Nude (niestety, w cenie połowy testowanego gramofonu).

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Źródła analogowe Thu, 13 Jun 2019 08:46:39 +0000
Gold Note Giglio https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/837-gold-note-giglio https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/837-gold-note-giglio Gold Note Giglio

Producenci gramofonów prześcigają się w coraz wymyślniejszych pomysłach, kształtach i materiałach, by się wyróżnić na dość zatłoczonym rynku. Nie inaczej jest w przypadku włoskiej marki Gold Note, której gramofony z jednej strony wydają się dość proste, z drugiej – urzekają ciekawym kształtem, kombinacją użytych materiałów i doskonałym wykonaniem.

Dystrybutor: Delta-Audio, www.delta-audio.pl
Cena: 17 380 zł
Dostępne wykończenia: naturalne drewno, czarne, białe

Tekst: Marek Dyba | Zdjęcia: AV

audioklan

 

 


Gold Note Giglio - Gramofon

TEST

Gold Note Giglio 1 aaa

 

Część z Państwa pamięta być może firmę Maurizio Atteriniego sprzed kilku lat, gdy była już obecna na polskim rynku. Gold Note może brzmieć znajomo, bo wcześniej ta sama firma używała marek Blue Note, Golden Note i Blacknote. Każda z nich została stworzona dla różnego rodzaju urządzeń audio, co miało pewne uzasadnienie. Obecna sytuacja z jedną nazwą i wspólnym logiem dla całej oferty jest jednak zdecydowanie czytelniejsza dla potencjalnych klientów.

Podobnie jak kilka lat temu, ważną pozycję w ofercie stanowią komponenty służące do odtwarzania płyt winylowych – gramofony, ramiona, wkładki czy przedwzmacniacze phono. Do testu otrzymaliśmy gramofon Giglio, a do kompletu wkładkę typu MC Donatello Gold.

Giglio za sprawą oryginalnego dizajnu przynależy do jednej rodziny gramofonów z modelami Mediterraneo oraz Pianosa, zajmując środkowe miejsce w tej „serii”. Wszystkie wyróżniają się oryginalną plintą, której główny, wyprofilowany, dolny element wykonano z drewna, górny – to akrylowa płyta, a między nimi znalazł się stalowy insert. Całość stoi na trzech solidnych aluminiowych stożkach i jest wyposażona, co dziś (poza tanimi gramofonami) nie jest zbyt częste, w akrylową pokrywę. Ten relatywnie nieduży gramofon prezentuje się bardzo elegancko i... „po włosku”. A jak gra?

 

Budowa

Jak wspomniałem, plinta gramofonu ma budowę warstwową. Dolną warstwę tworzy lite sezonowane drewno orzechowe (w czarnej i białej wersji gramofonu jest to mdf). Kształt tego elementu przypomina pagórki i doliny – jest inspirowany pięknym krajobrazem Toskanii. Z jednej strony w dużym stopniu nadaje gramofonowi oryginalności, z drugiej – ma uzasadnienie techniczne: zapewnia mniejszą podatność chassis na rezonanse. Drugą warstwę stanowi 3-mm grubości płyta stalowa (mająca dociążyć całą konstrukcję). Wreszcie trzecia zewnętrzna warstwa to akryl o grubości 20 mm – w jej środku umieszczono elektronikę.

 

Gold Note Giglio 8b rolka napedu

Silnik jest schowany w chassis, rolkę napędową wykonano z aluminium.

 

Całość tworzy sztywną, dość ciężką, stosunkowo odporną na wibracje (acz nie tak jak gramofony odprzęgnięte) strukturę ustawioną na trzech solidnych, dość wysokich, metalowych, regulowanych stożkach. To właśnie spora wysokość tych ostatnich pozwala użytkownikowi podziwiać oryginalny kształt spodniej strony plinty. Atutem urządzenia jest pokrywa z pleksi; niestety nie da się jej zdjąć poprzez zwykłe ściągnięcie z zawiasów, trzeba je najpierw odkręcić, co jest niewygodne.

Obudowę głównego łożyska gramofonu wykonano z polerowanego brązu, znajdująca się w środku chromowana stalowa kulka pracuje na mosiężnej bieżni, a długi na 8 cm szpindel wykonano z utwardzanej stali węglowej. By założyć talerz, trzeba odkręcić końcówkę szpindla, a następnie wykorzystać ją do dokręcenia talerza. Taki sposób montażu gwarantuje również zachowanie optymalnej, zdaniem producenta, odległości między talerzem a plintą (3 mm).

 

Gold Note Giglio 7 ramie

Firmowe ramię Gold Note B 5.1 jest seryjnym wyposażeniem gramofonu.

 

Talerz o grubości 23 mm i masie 2,4 kg wykonano z polimeru na bazie poliacetalu (POM) – Sustarinu. W zestawie znajduje się dość gruba żelowa mata oraz średniej wielkości, niezbyt ciężki (208 g) aluminiowy docisk bez gwintu. Moment obrotowy ze szwajcarskiego 12-woltowego silnika synchronicznego rodem z modelu Mediterraneo przekazuje gumowy pasek o okrągłym przekroju. Zastosowany mikrokontroler wykorzystuje technikę modulacji PWM do pełnej regeneracji prądu przemiennego, co zapewnia dużą stabilność obrotów, bez względu na jakość zasilania. Ponadto kształt rolki napędowej został zoptymalizowany, by zminimalizować drżenie i kołysanie dźwięku oraz poziom szumów. Oczywiście, przełączenie prędkości obrotowej jest elektroniczne (33 1/3 lub 45 obr./min) za pomocą przycisków umieszczonych w przednim lewym rogu akrylowej płyty. Umożliwiają one również regulację i zapamiętanie nowych ustawień obrotów.

 

Gold Note Giglio 6 Donatello

Donatello Gold to mniej więcej środek oferty wkładek Gold Note. To niskopoziomowy przetwornik MC (0,5 mv). Obudowa jest wykonana z duraluminium, wspornik – z aluminium, igła ma szlif mikroeliptyczny.

 

Gramofon jest fabrycznie wyposażony w 9-calowe ramię Gold Note B 5.1 o długości efektywnej 242 mm. To ramię z zawieszeniem kardanowym, wykorzystujące precyzyjne łożyska niemieckiej firmy GRW. Rurka ramienia jest aluminiowa. Zakończono ją zintegrowanym płaskim elementem pełniącym funkcję główki, z dwoma podłużnymi otworami do montażu wkładki oraz uchwytem do podnoszenia ramienia. Ramię ze standardową przeciwwagą akceptuje wkładki o masie do 15 g (opcjonalne przeciwwagi są dostępne). Rozwiązanie anty-skatingu jest klasyczne – ciężarek zawieszony na żyłce. Możliwa jest oczywiście regulacja siły nacisku igły, wysokości ramienia (VTA) oraz azymutu. Ramię okablowano miedzianymi drucikami Hyper Litz o przekroju 36AWG. Wyprowadzenie sygnału odbywa się za pośrednictwem gniazda DIN umieszczonego w spodzie plinty (w zestawie znajduje się stosowny interkonekt zakończony wtykami RCA).

Na potrzeby testu była w ramieniu zamontowana firmowa wkładka MC Donatello Gold (4090 zł). Zapewnia ona sygnał na poziomie 0,5 mV. W zestawie dołączono prosty szablon do ustawiania wkładki i ramienia.

 

Brzmienie

Giglio to sztywno zawieszony gramofon o umiarkowanej masie, należy więc zadbać o dobrą izolację od drgań. U mnie stanął na „drewnianej” (Wood) platformie Franc Audio Accessories, wyposażonej w firmowe nóżki ceramiczne, a tę umieściłem na stoliku Base VI.

Od pierwszego albumu brzmienie Giglio „zgadzało się” z jego wyglądem i włoskim pochodzeniem. Było bowiem ciepłe, nasycone, wręcz gęste, ale też pełne życia i blasku. Ten zestaw cech pokazuje wyraźnie, że prezentacja opiera się (co jest prawdą również dla niemal każdej muzyki) przede wszystkim na średnicy. Rzecz nie tyle w przesadnej ekspozycji tej części pasma czy wypychaniu jej na siłę do przodu, ile w wyraźnym zaznaczeniu, że to właśnie tu znajduje się większość informacji, niemal niezależnie od rodzaju słuchanej muzyki. To średnica jest najbardziej rozdzielcza i najlepiej różnicowana – zarówno w zakresie barwy, jak i dynamiki – i to przede wszystkim ona przyciąga uwagę słuchacza. Nic więc dziwnego, że poza najbardziej krytyczną częścią odsłuchów, w czasie której dokonywałem w pełni świadomych wyborów dobrze znanych krążków z różnych gatunków muzycznych, mimowolnie sięgałem przede wszystkim po nagrania akustyczne i wokalne. One bowiem brzmią na Giglio chwilami wręcz magicznie. Weźmy choćby album „The Raven” Rebecci Pidgeon albo „The Best of Eva Cassidy”, a nawet „oklepany” na wszystkich wystawach „Companion” Patricii Barber. Każdy z tych głosów jest zupełnie inny. Różnice w barwie, sposobie śpiewania, sybilantach zostały oddane bezbłędnie. Każdy z głosów, nawet Evy Cassidy, został pokazany w mocny, namacalny sposób. Postaci wokalistek były duże, trójwymiarowe, dobrze wypełnione, ale obrysowane raczej grubą kreską i ustawione przed towarzyszącymi zespołami. Z jednej strony tworzyło to wrażenie bliskości, z drugiej – wcale nie miałem wrażenia wypychania pierwszego planu przed linię kolumn. Faktem natomiast jest, że to właśnie wydarzenia z przodu sceny były w centrum uwagi, a wszystko, co dalej, wtórowało niejako wydarzeniom na pierwszym planie.

 

Gold Note Giglio 3 spod chassis

Obudowa głównego łożyska została wykonana z brązu.

 

Krążki z nieco „żywszą” muzyką Etty James i Janis Joplin pokazały, jak dobrze włoski gramofon operuje emocjami, jak udanie oddaje niezwykłą ekspresję i żywiołowość tych artystek. Potrafi też pokazać trochę pazura – gdy Etta, Janis albo – z innej beczki – Steven Tylor włączali najwyższy bieg, z którym tańsze gramofony często nie do końca sobie radzą, nie potrafiąc zagrać takiego „wydzierania się” odpowiednio czysto, Gold Note spisał się bez zarzutu. Było w tym graniu mnóstwo energii, witalności. Płyty jazzowe, zwłaszcza te z dużym udziałem dęciaków, pokazały natomiast, że mimo wspominanego skupienia na środku pasma, także jego wyższa część brzmi w otwarty, dźwięczny, energetyczny sposób. Kilka albumów w klimatach nowoorleańskiego jazzu, czy nawet klasyka w wykonaniu Milesa, zabrzmiały bardzo interesująco. Z jednej strony w tym graniu było dużo powietrza, z drugiej – dźwięk okreśłiłbym jako mocno dociążony i nasycony, dźwięczny, ale nigdy nie zbyt ostry czy zbyt jasny. Ta ostatnia cecha sprawdzała się również przy nieco słabszych realizacjach, np. w przypadku wydanego w naszym kraju przed wieloma laty albumu „C.O.C.X” Tomasza Stańki. Giglio bardzo dobrze oddał kwintesencję tej muzyki, piękną barwę trąbki i pokazał zaskakująco wiele detali zapisanych w rowkach płyty, nieco głębiej chowając niedoskonałości techniczne nagrania i wydania.

Skupiłem się na średnicy, bo jest ona najmocniejszą stroną testowanego gramofonu. Nie oznacza to jednakże, że skraje pasma są zaniedbane. Napisałem już kilka słów o tonach wysokich, które – ujmując rzecz krótko – należą bardziej do rodzaju „złotych” niż „srebrnych”, czyli są nieco cieplejsze, mocniej dociążone, ale trzeba jednocześnie zaznaczyć, że jest tu dużo detali i powietrza. Oczywiście spore znaczenie będzie miała wkładka – bardziej neutralnie grająca niż (lekko ciepły, dociążony) Donatello Gold da nieco inne rezultaty w tym zakresie, ale sprawi też, że użytkownik będzie raczej sięgał po te lepsze wydania ze swojej winylowej kolekcji, bo tych nieco gorszych nie będzie się dało słuchać z tak wielką przyjemnością.

 

Gold Note Giglio 8a mata

Polimerowy, dobrze tłumiący drgania talerz pokrywa żelowa mata. Prócz warstwowego, drewniano-stalowo-akrylowego chassis to główna bariera dla drgań pochodzących z podłoża i powietrza.

 

Dół pasma w pewnym sensie jest lustrzanym odbiciem góry – bas potrafi zejść nisko, zabrzmieć potężnie, ale nie jest przesadnie konturowy, choć jakoś mocno zaokrąglonym bym go nie nazwał. Tak podane skraje pasma i owa mocna, dobrze różnicowana średnica sprawiają, że bardzo dobrze słucha się na tym gramofonie rocka i muzyki elektronicznej. Przykładem tej ostatniej jest często słuchana przeze mnie zremasterowana przez samego Marka Bilińskiego płyta z jego największymi hitami. Jest tam sporo mocnego, niskiego elektronicznego basu, trochę ciekawych efektów przestrzennych i wszystko to Giglio oddał ponadprzeciętnie dobrze. Na wydanym nie tak dawno przez MoFi (na dwóch krążkach na 45 obr./min) „Brothers In Arms” włoski gramofon pokazał, że potrafi pewnie prowadzić rytm, zagrać energetycznie, mocno, a jednocześnie jednak dość czysto. A i na dynamikę, zwłaszcza tę w skali makro, nie można narzekać.

 

Galeria

{gallery}/testy/zrodlaanalogowe/gold-note-giglio{/gallery}

 

Naszym zdaniem 

Gold Note Giglio 9 zzzPiękny, a jednocześnie skromny w wyrazie gramofon o brzmieniu, które najprościej można określić jako piękne, naturalne i emocjonalnie angażujące. Opiera się ono na gęstości, nasyceniu, gładkości, z lekko zaokrąglonymi, ale dość mocnymi skrajami pasma. I choć średnica „gra tu pierwsze skrzypce”, a uwaga słuchacza mimowolnie skupia się na pierwszym planie, to nie tylko nagrania wokalne i akustyczne brzmią świetnie. Przy rocku i elektronice przydaje się pewne prowadzenie rytmu, mocny, mięsisty bas i delikatnie wygładzona góra pasma, która odsuwa na dalszy plan ewentualne słabości będące częstą „dolegliwością” takich nagrań. To gramofon bardziej dla melomanów niż wiecznych poszukiwaczy doskonałego dźwięku. Ci pierwsi wsiąkną w świat pięknej, kolorowej, pełnej emocji muzyki, zaś ci drudzy będą marudzić, że nie jest to idealnie neutralne granie. Jedni i drudzy będą mieli swoje racje, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcom tego gramofonu zależało na trafieniu w gusta tej pierwszej grupy – i trzeba przyznać, że wyszło im to bardzo dobrze.

System odsłuchowy:

Pomieszczenie: 24 m2, z częściową adaptacją akustyczną – ustroje Rogoz Audio i AudioForm
Wzmacniacz: Modwright KWA100SE
Przedwzmacniacz: AudiaFlight FLS1 (liniowy), Grandinote Celio mk IV (gramofonowy)
Kolumny: Ubiq Audio Model One Duelund Edition
Kable sygnałowe: Hijiri Million
Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
Zasilanie: dedykowana linia od licznika kablem Gigawatt LC-Y, listwy: ISOL-8 Integra, kable sieciowe LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3, gniazdka ścienne Gigawatt i Furutech

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Źródła analogowe Thu, 07 Jun 2018 10:15:23 +0000
TEAC TN-570 https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/790-teac-tn-570 https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/790-teac-tn-570 TEAC TN-570

Gdy testowaliśmy pierwszy (po latach) gramofon TEAC-a, model TN-300, byliśmy pozytywnie  zaskoczeni jego jakością w relacji do ceny. W przypadku TN-550 było jeszcze lepiej. Czas sprawdzić, co potrafi najdroższy model – wyceniony na 4800 zł TN-570.

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.pl 
Cena (za parę): 4799 zł

Tekst: Ludwik Igielski (LI), Filip Kulpa (FK) | Zdjęcia: TEAC

audioklan

 

 


TEAC TN-570 - Gramofon

TEST

Teac TN 570 1 aaa 

W aktualnej ofercie TEAC-a znajduje się już siedem modeli gramofonów analogowych. Jeszcze 5 lat temu byłoby to nie do pomyślenia. TN-570 zajmuje najwyższą pozycję w tym szeregu. Stanowi wzbogaconą o kilka funkcjonalności wersję uznanego modelu TN-550 (recenzja TUTAJ ) Jest przy tym droższy o równe tysiąc złotych.

 

Budowa

Łudząco podobny do 550-ki. Dopiero bliższe oględziny (opis na froncie czy wyposażenie tylnej ścianki, a raczej wnęki z gniazdami przyłączeniowymi) utwierdzają nas w przekonaniu, że mamy do czynienia z droższą konstrukcją. Aby nie powtarzać pełnego opisu budowy (patrz avtest.pl, wydanie AV 4/2016), przypomnę najważniejsze cechy. Po pierwsze, zastosowano hybrydową płytę nośną – plintę złożoną z dwóch warstw mdf-u o dużej gęstości oraz syntetycznego marmuru, który zapewnia oryginalny efekt wzorniczy. Dodatkowo dodano od spodu warstwę ze strukturą plastra miodu. Rozwiązanie to wydatnie redukuje drgania i rezonanse, a także jest przyczyną zwiększonego ciężaru całego urządzenia (9 kg). Po drugie, użyto przezroczystego akrylowego talerza o grubości 16 mm współpracującego z szerokim paskiem napędowym, oplatającym jego boczną krawędź. Warto także wspomnieć o nietypowej konstrukcji samej osi – zdaniem wytwórcy, jest niezwykle precyzyjnie wykonana i niweluje powstawanie ładunków statycznych. Po trzecie, w gramofonie zaimplementowano układ stabilizacji obrotów wykorzystujący sensor optyczny umieszczony od spodu wirnika silnika napędowego, który współpracuje z serwomechanizmem i mikrokontrolerem. Rozwiązanie to nazwano PRS3 (Platter Rotation Speed Servo System). Nasze testy wykazały dużą skuteczność tego rozwiązania. Charakterystyczne „pływanie” tonu testowego 3,15 kHz było minimalne – zdecydowanie mniejsze niż w przypadku redakcyjnego Pro-Jecta 6-Perspex (który jest o połowę droższy i to bez wkładki), zaś precyzja obu prędkości obrotowych była wprost idealna (odchyłki rzędu setnych części procenta!). Producent deklaruje, że parametr drżenia i kołysania dźwięku wynosi ±0,1%. Pomiar wskazuje, że wartość ta może być nawet mniejsza. Należy także pochwalić ten model za bardzo małe szum i brum układu napędowego. Pod tym względem TEAC może zawstydzić sporo znacznie od siebie droższych konstrukcji. Rzut oka na widmo szumów napędu rozwiewa wątpliwości w tej kwestii.

 

Teac TN 570 3

Dobór materiałów i jakość wykonania sprawiają, że ten gramofon może być ozdobą niejednego zestawu. Z tej perspektywy trudno jednak odróżnić TN-570 od tańszego TN-550.

 

Wzorem tańszego modelu gramofon wyposażono w bardzo porządne ramię w kształcie litery S o długości efektywnej 223 mm, zaopatrzone w zdejmowaną główką, którą uzbrojono we wkładkę Audio-Technica AT100E. Całość spoczywa na elastomerowych stopkach zapewniających częściowe odprzęgnięcie mechaniczne od podłoża.

W stosunku do TN-550 pojawiły się dwie modyfikacje: wbudowany stopień korekcyjny RIAA oraz przetwornik analogowo-cyfrowy oferujący wybór jednej z trzech częstotliwości próbkowania: 48, 96 lub 192 kHz o rozdzielczości 24 bitów. Sygnał o maksymalnych parametrach jest – co ciekawe – dostępny jedynie na wyjściu optycznym (niestosowanym dotąd w innych gramofonach z przetwornikami a/c), które z definicji umożliwia nie tylko rejestrację sygnału za pomocą karty dźwiękowej lub rejestratora PCM wyposażonego w stosowne wejście, lecz także łatwą dystrybucję sygnału audio w niektórych systemach multiroom.

 

Teac TN 570 4 profil

Nowości w stosunku do innych (tańszych) modeli TEAC-a jest selektor częstotliwości próbkowania (48/96/192 kHz).

 

Stopień korekcyjny zrealizowano na bazie wzmacniacza operacyjnego Burr Brown OPA1602, wykonanego w technice Sound Plus. Oczywiście ten element toru sygnałowego można ominąć za pomocą przełącznika suwakowego, znajdującego się obok pozłacanych gniazd RCA. Warto na ten element zwrócić baczną uwagę. Nieopatrzne przełączenie w pozycję EQ on przy podłączonym przedwzmacniaczu phono może mieć dość przykre konsekwencje, nie tylko dla samego odsłuchu.

W komplecie z gramofonem znajduje się łączówka sygnałowa, kabel USB oraz przezroczysta pokrywa, którą można (a nawet warto) zdejmować na czas odsłuchu. Dostępne jest wyposażenie opcjonalne, które można nabyć oddzielnie, jak chociażby mata z japońskiego papieru Washi.

 

Brzmienie

Oczywistym jest, że konsekwentnie – również w tej materii – 570-ka ma wiele wspólnych cech z testowanym rok temu tańszym i skromniej wyposażonym krewniakiem – modelem TN-550. Opis brzmienia zasadniczo pokrywa się z poprzednią opinią, więc postanowiłem skupić się na brzmieniu uzyskiwanym w trybie liniowym (EQ on), porównując wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy z tym, co mają do zaoferowania średniej klasy wzmacniacze zintegrowane. Nasz wybór padł na Rotela A12 – urządzenie z adekwatnego zakresu cenowego, na pokładzie którego znajduje się bardzo dobrej jakości stopień gramofonowy (MM). W kategoriach absolutnych nie jest on może „mistrzostwem świata”, ale jest na tyle dobry, a wiemy to z nieoficjalnych rozmów z przedstawicielem firmy Ortofon, że właśnie na nim są testowane prototypy wkładek MM i MC High Output (MC Turbo, MCP itd.) przez tego producenta. Jest to klasyczny układ z korekcją w pętli ujemnego sprzężenia zwrotnego, bazujący na podwójnym wzmacniaczu operacyjnym NE5532AP firmy Texas Instruments. Cechą charakterystyczną tego rozwiązania są dość duże wartości zastosowanych rezystancji i małe pojemności w korekcji RIAA, co skutkuje wyraźnymi cechami brzmieniowymi. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że rozwiązanie to wyznacza pewien nieformalny standard i stąd być może ten uznany producent wkładek sięgnął właśnie po ten układ. We wnętrzu TN-570 znajdziemy podobne rozwiązanie, ale oferujące nieco inny charakter brzmienia. Czyli jaki? Najogólniej mówiąc, brzmienie jest bardziej klarowne, jaśniejsze. Szczególnie dobrze to słychać w dość gęstych aranżacjach. Gdy na talerz trafiła płyta z oryginalnym, pierwotnym nagraniem „The Phantom of the Opera” z udziałem Sarah Brightman z 1987 r., różnice w sposobie prezentacji obydwu torów odczytu okazały się bardzo wyraźne. Z wbudowanym phono Rotela dźwięk był zdecydowanie ciemniejszy, bardziej tłusty i słodki w górze pasma, podczas gdy z wbudowanym w gramofon stopniem EQ równowaga tonalna staje się jaśniejsza, bardziej przejrzysta, z wyraźniej zaakcentowaną górą pasma (co zresztą potwierdził pomiar – zakres powyżej 8 kHz jest uwypuklony o około 2 dB). Poprawie uległy też cechy reprodukcji zdarzeń przestrzennych. Scena stała się nieznacznie szersza i dokładniej zorganizowana. Podobnych obserwacji dostarczył odsłuch z nagraniami z udziałem gitary akustycznej i orkiestry (znane standardy – wykonanie Francis Goya). Na Rotelu dźwięk był bardzo gęsty i tym samym potężny, z pewną dozą zaciemnienia, natomiast sam gramofon zaproponował suwerennie znacznie lżejszy charakter brzmienia, z większym napowietrzeniem i werwą. Przejście w stronę bardziej zelektryfikowanych tematów (Chris Rea, „Looking For The Summer” z płyty „Auberge") pokazało kolejne różnice. Phono TEAC-a powodowało, że więcej się działo na granicy środka i sopranów. Wejście gramofonowe Rotela akcentowało silną stopę i linię rytmiczną. Jeszcze dobitniej można było to usłyszeć w nagraniu „Wild Wild Life” zespołu Talking Heads, w interpretacji którego wiodącą rolę pełnił bas Tiny Weymouth. Mniejsze różnice odnotowałem podczas odsłuchów nagrań z muzyką elektroniczną. W kategoriach ogólnych obydwie estetyki brzmieniowe należy uznać za równoprawne, choć sama idea zakupu urządzenia z wbudowanym stopniem gramofonowym skłania do jednoznacznego wniosku. (LI)

Sprawdziliśmy również – już w ramach bardziej ciekawostki – brzmienie uzyskiwane z wyjścia optycznego, w wyniku konwersji a/c i c/a. W tym celu skorzystaliśmy z przetwornika Chord Hugo 2. Próby wykazały, że najlepszą jakość dźwięku uzyskuje się w ustawieniu 24/96 (a nie 24/192, jak można by sądzić), które oferuje odczuwalnie większą szczegółowość, gładkość przy jednocześnie poprawionej dynamice w stosunku do próbkowania 48 kHz. Z kolei opcja 24/192 zanadto konturowała brzmienie, nie dając tak naprawdę nic w zamian. (FK)

 

Galeria

{gallery}/testy/zrodlaanalogowe/teac-t-n570{/gallery}

 

Naszym zdaniem

TN-570 to niewątpliwie bardzo udany i na swój sposób całkiem luksusowy gramofon. Gdy weźmiemy pod uwagę bardzo bogate wyposażenie (dwa wyjścia cyfrowe, wartościowy stopień korekcyjny), oryginalne wzornictwo i niezwykle schludne wykonanie oraz naprawdę bardzo dobry dźwięk, który z aktywną korekcją RIAA stanowi ciekawą alternatywę dla innych rozwiązań, okazuje się, że cena jest bardzo rozsądnie skalkulowana; nawet w relacji do tańszego modelu T-N550, z którym dzieli całą mechanikę.

Jeśli nie aspirujemy do grona najbardziej ortodoksyjnych fanów techniki gramofonowej i chcemy pozyskać wygodne w użytkowaniu i eleganckie urządzenie, które może być nawet ozdobą salonu, to 570-ka spełnia te kryteria z nawiązką. Relacja ceny do jakości wypada nader korzystnie.

 

Teac TN 570 5 zzz

 

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Źródła analogowe Mon, 26 Feb 2018 11:57:29 +0000
ELAC Miracord Anniversary 90 https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/702-elac-miracord-anniversary-90 https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/702-elac-miracord-anniversary-90 ELAC Miracord Anniversary 90

Mało która firma obchodzi swój ważny jubileusz proponując zaskakujące dla szerszej publiczności urządzenie. Tak właśnie zrobił głośnikowy specjalista z Kiel – ELAC. Zamiast spektakularnych kolumn głośnikowych, stworzono gramofon, w dodatku niezbyt drogi, a zarazem wcale niebanalny.

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.com.pl 
Cena: 8999 zł

Tekst: Ludwik IgielskiZdjęcia: AV

audioklan

 

 

Gramofon analogowy ELAC Miracord Anniversary 90

TEST

ELAC 1 Miracord aaa
 

Niewielu audiofilów ma świadomość, że ELAC to producent nie tylko – znakomitych zresztą – zestawów głośnikowych. Należał niegdyś do czołówki niemieckich producentów gramofonów. Razem z dwoma innymi specjalistycznymi firmami – Dualem oraz Perpetuum Ebner ­– zaspokajał aż 90% potrzeb rynku. Inni znani producenci takich marek, jak Thorens (obecnie chyba najbardziej znana firma produkująca gramofony analogowe na terenie Niemiec i Szwajcarii), a także legendarny EMT z siedzibą w Schwartzwaldzie, swoje wyroby zawsze kierowali do bardziej zasobnych melomanów, kolekcjonerów czarnych płyt oraz na rynek profesjonalny (rozgłośnie radiowe). Niemniej, to właśnie ELAC przyczynił się do spopularyzowania czarnej płyty. Testowany gramofon przywołuje poniekąd karty z historii tej firmy, a 90. rocznica powstania ELAC-a okazała się znakomitą okazją, by je przypomnieć, o czym dumnie informuje dźwięczna nazwa tego modelu – Miracord Anniversary 90. Nie jest to bynajmniej replika jednej z niegdysiejszych konstrukcji, lecz całkowicie nowe opracowanie, w ramach którego wykorzystano najnowocześniejsze materiały i sprawdzone rozwiązania techniczne. Jedynym elementem nawiązującym do przeszłości jest szata wzornicza, zgodna z ówczesnym kanonem.


Konstrukcja

Gramofon ma wyoblony korpus o znacznej wysokości oraz niektóre elementy stylizowane na dawną epokę (mocowanie silnika i rolka na jego osi, szeroki pasek napędowy oplatający z zewnątrz pokaźny talerz czy przełącznik obrotów zintegrowany z przełącznikiem start-stop). Co najciekawsze, w rzeczywistości gramofon prezentuje się jeszcze lepiej niż na zdjęciach. Jest bardziej okazały – większy i cięższy – niż mogłoby to wynikać z pobieżnych oględzin ilustracji.

 

ELAC 3 Miracord wkladka1

Fabryczne wyposażenie Miracorda to dobrej klasy wkładka produkowana przez Audio-Technike – flagowy model MM AT440MLb.

 

Płytę nośną wykonano z wielowarstwowej płyty mdf o masie 5,5 kg. Spoczywa ona na elastycznych, specjalnie zaprojektowanych, silikonowych stopach. Z zewnątrz są one praktycznie niewidoczne, gdyż zasłania je wyoblona powierzchnia boczna (elementy aluminiowe), pełniąca rolę dekoracyjnego parawanu-osłony. Drugi stopień tłumienia drgań zapewniają elastyczne wkładki na subtalerzu, na który nałożono właściwy, 6,5-kilogramowy talerz z oksydowanego aluminium. Oś napędową wytoczono z hartowanej stali i umieszczono w tulei łożyska z wysokogatunkowego brązu spiekanego. W celu zminimalizowania oporów ruchu oś talerza opiera się na rubinowej kuli. Silnik znajduje się w lewym przednim narożniku. Wbudowano go w specjalny cylinder wypełniony mieszaniną gumy i materiału chętnie używanego w głośnikach ELAC-a. W ten sposób uzyskano bardzo dobrą izolację drgań pomiędzy jednostką napędową a podstawą gramofonu, a tym samym i talerzem oraz ramieniem. Ono samo jest prostą, ale dopracowaną konstrukcją obrotową typu J z łożyskami kardana. Producent zdecydował się na rozwiązanie zintegrowane, bez wymiennego headshella, jako że koncepcyjnie gramofon z wkładką stanowi całość – nie ma zatem potrzeby eksperymentowania z innymi wkładkami. Można przypuszczać, że w mniemaniu producenta uzyskano optymalny efekt brzmieniowy. Belka ramienia jest zbudowana z włókna węglowego, natomiast pozostałe części – mocowanie wkładki, obejma głównego łożyska, przeciwwaga – ze stali stopowej. Jakość wykonania tych elementów jest na bardzo wysokim poziomie. Wizualnie przypominają one dokonania innej firmy – Clearaudio – podobnie jak fazowanie krawędzi talerza czy podstawy ramienia. Gramofon został fabrycznie wyposażony we wkładkę typu MM z igłą o szlifie Micro Line. Ma ona firmowe oznaczenie Elac D90E18, przy czym jest to klon uznanej wkładki AT440MLb, opracowanej przez specjalistę w tej branży – japońską Audio-Technikę.

 

ELAC 7 Miracord subtalerz2

Metalowy subtalerz ma otwory wypełnione elastomerowymi wkładkami tłumiącymi. Ciekawe rozwiązanie – w tej klasie niespotykane.

 

W komplecie z gramofonem otrzymujemy solidny przewód sygnałowy z wydzieloną dodatkową żyłą uziemiającą oraz zewnętrzny zasilacz wtyczkowy. Zadbano także o gniazda połączeniowe. Złocone RCA pochodzą od Neutrika, a zasilające – od Lumberga (wyglądem przypinają nieco wtyki łączówek DIN stosowane przez Naim Audio).

Miracord ma klasyczny napęd paskowy i system stabilizacji obrotów, wykorzystujący mikrokontroler z czujnikiem optycznym. Staroświecko wyglądające pokrętło start-stop ma wbudowaną diodę LED, która poprzez zmianę koloru świecenia informuje nas o aktualnej prędkości obrotowej i stanie pracy silnika napędowego.

Dostępne są trzy wersje wykończeniowe gramofonu: biała na wysoki połysk, czarny orzech i tzw. olej.


Brzmienie

Z konstrukcjami jubileuszowymi niemal zawsze jest związana pewna niezręczność przy ocenie ich brzmienia. Albo niewiele różnią się od seryjnych produktów (będąc sporo droższe), albo nawiązują do dawnego wzorca, który, co by nie mówić... najczęściej wymyka się jednoznacznej ocenie, zwłaszcza w kontekście dokonań obecnie produkowanego sprzętu. Z gramofonem ELAC-a jest zgoła inaczej. Nie był on wcześniej produkowany jako seryjny prekursor, natomiast jest na wskroś nowoczesną konstrukcją – i to bez uwarunkowań historycznych czy marketingowych. Oferuje bardzo dojrzały i zrównoważony dźwięk. Pierwszym wrażeniem, jakie można tutaj zwerbalizować, jest niesamowita ilość detali, powietrza i pokaźna przestrzenność dźwięku.

Scena jest rozbudowana, szeroka i dobrze wybudowana w głąb. Poszczególne źródła dźwięku mają stabilną lokalizację. Większość akcji rozgrywa się za linią głośników, w prawidłowo nakreślonej perspektywie. Nie ma tutaj żadnych uproszczeń ani nieciągłości. W kategoriach ogólnych brzmienie wcale nie jest jasne, za to bardzo czytelne. Bardzo komunikatywnie wypada zakres tonów średnich. To tutaj dzieje się najwięcej. Poszczególne dźwięki są precyzyjnie różnicowane, także pod względem niuansów tonalnych. Znakomicie wypadają wokale, zwłaszcza żeńskie. W oryginalnym nagraniu „The Phantom of the Opera” głos Sarah Brightman miał prawidłową artykulację. Nie odnotowałem przerysowań, podbarwień czy innych artefaktów, jakie można usłyszeć, gdy płyta jest odtwarzana za pomocą standardowej wkładki MM z niewyszukanym szlifem igły. Choć wkładka ELAC-a wykorzystuje tę samą zasadę działania, to dźwiękowo bardziej przypomina możliwości przetworników MC. Ta płyta może być tego dobitnym przykładem. Również na innych nagraniach soprany są doskonale doświetlone i nośne. Można nawet określić je mianem soczystych, np. w nagraniu Chrisa Rea „Looking For The Summer” z płyty „Auberge". Zaskakująco dobrze wypada muzyka elektroniczna. Ostro i dźwięcznie rysowana była linia syntezatorów zespołu Tangerine Dream.

 

ELAC 2 Miracord tyl

Trzeba przyznać, że wykończenie gramofonu jest bardzo oryginalne. Zachodzące na boki aluminiowe panele skrywają właściwą plintę, którą jest sandwicz z mdf-u. Nie oszczędzano na złączach: cinche pochodzą od Neutrika, gniazdo zasilające – od Lumberga. Sam zasilacz jest typu wtyczkowego (impulsowy). 

 

Dół pasma jest tylko w nieznaczny sposób zmiękczony. Pomimo stosunkowo sporych gabarytów, bas cechuje dobra dyscyplina. Na słowa uznania zasługuje odtworzenie gitar basowych Stinga (The Police – „Synchronicity”) i Tiny Weymouth („Taking Heads, True Stories"). Oddanie rytmu i dynamiki było najwyższej próby. Zmiana repertuaru szybko to potwierdziła. Brzmienie trąbki Milesa Davisa na płycie „Tutu” i towarzyszących instrumentów pokazały, jak wielki potencjał drzemie w nośnikach analogowych i precyzyjnie zbudowanych gramofonach. Na zakończenie wypadałoby sobie życzyć, aby było więcej tak brzmiących urządzeń, jak ten oto gramofon.


Galeria

{gallery}testy/zrodlaanalogowe/elac-miracord-anniversary-90{/gallery}


Naszym zdaniem

Miracord Anniversary 90 to nie tylko konstrukcja kolekcjonerska czy gratka dla osób nastawionych sentymentalnie do historii audio. To przede wszystkim znakomity gramofon, wyjątkowo dopracowany pod względem konstrukcyjnym i stylistycznym. Na jego bazie można zbudować całkiem poważny system. Cena jest okazyjna, gdyż w komplecie z gramofonem otrzymujemy bardzo dobrą wkładkę MM (jedną z najlepszych tego typu), dedykowaną łączówkę z uziemieniem. Charakter brzmienia docenią osoby szukające dojrzałego i zarazem obiektywnego przekazu.

 

ELAC 9 Miracord zzz

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Źródła analogowe Mon, 21 Aug 2017 09:48:42 +0000
Gramofon Pro-Ject RPM 9 Carbon https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/645-gramofon-pro-ject-rpm-9-carbon https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/645-gramofon-pro-ject-rpm-9-carbon Gramofon Pro-Ject RPM 9 Carbon

Austriacki Pro-Ject, choć właściwie mógłby przez chwilę spocząć na laurach, zważywszy na osiągnięcia ostatnich kilkunastu lat, najwyraźniej nie zamierza tego czynić. Model RPM9 Carbon zręcznie wpisuje się w ofertę marki, oferując porządne rozwiązania połączone z solidnością, jakiej nie znajdziemy w tańszych modelach. Cóż z tego wyszło?

Dystrybutor: Voice, www.voice.com.pl
Cena: 8890 zł (z wkładką Ortofon Quintet Bronze – 10 290 zł)
Dostępne wykończenia: czarne / włókno węglowe

Tekst: Marek DybaZdjęcia: AV

audioklan

 

 

Gramofon Pro-Ject RPM 9 Carbon

TEST

RPM9 Carbon aaa 

Seria RPM jest znana już od wielu lat. Wydawałoby się, że zbyt wiele już w niej nie można zmienić/poprawić. A jednak Pro-Ject nie ustaje w swoich wysiłkach i nie są to bynajmniej zabiegi wyłącznie marketingowe, bo kolejne wcielenia ich gramofonów są po prostu coraz lepsze. Najnowszy model w tej serii, składającej się obecnie z pięciu modeli, wyróżnia się wyrazem „Carbon" w nazwie. Włókno węglowe stało się bardzo popularne w ostatnich latach, a Heinz Lichtenegger od lat stosuje je w swoich ramionach – nawet tych, które znajdziemy w modelach za mniej niż 3000 zł. Jest to jednak materiał na tyle drogi, że zastosowanie go w odniesieniu do plinty czy innych większych elementów mechanicznych bardzo podraża koszty produkcji, eliminując go z przystępnych gramofonów. W przypadku RPM9 znaleziono jednak pewien sprytny sposób.


Budowa

Wycinaną numerycznie (CNC) plintę z mdf-u w kształcie kropli wody najpierw dociąża się stalowymi kulkami pokrytymi żywicą (słychać je przy pochylaniu podstawy), a następnie okleja na ciepło warstwą plecionki z włókien węglowych. Efekt tego zabiegu jest nie tylko wizualny, choć trzeba podkreślić, że dzięki niemu gramofon naprawdę wiele zyskuje, prezentując się bardzo nowocześnie, ale z klasą. Wystarczy popukać w plintę – najlepiej paznokciem. Efekt jest bardzo podobny do tego, jaki uzyskalibyśmy, gdyby ona cała była zbudowana z omawianego materiału. Polakierowana deska z mdf-u „brzmi” zupełnie inaczej. Tu drgania powierzchni są tłumione znacznie szybciej, nie ma tego charakterystycznego „pum” – zamiast niego słyszymy jedynie króciutkie „cyknięcie”. To wymowna zmiana, bowiem co jak co, ale drgania przenoszone z podłoża i wprost z powietrza są dla każdego gramofonu wrogiem numer jeden. Te pierwsze minimalizują dodatkowo trzy magnetyczne stopki na szerokich aluminiowych gwintach, wkręcane w odpowiednie metalowe gniazda w podstawie. To miękkie zawieszenie sprawia, że ten ciężki – ważący prawie 17 kg – kompletny gramofon dostojnie „buja” się na blacie stolika, zapewniając porządne odprzęgnięcie płyty i ramienia od wpływu otoczenia, w tym także samego silnika, który stanowi oddzielny element w postaci ciężkiego walca stawianego na dedykowanym cylindrze o tej samej średnicy. Omawiany element zawiera nie tylko synchroniczny silnik prądu stałego (15 V DC), ale także moduł SpeedBox kontrolujący obroty i umożliwiający ich przełączanie. Obok dużej aluminiowej rolki napędowej, która za pomocą gumowego paska przekazuje  moment obrotowy na talerz, umieszczono przycisk, którym włączamy i przełączamy obroty. Jednokrotne wciśnięcie uruchamia talerz (33 rpm), drugie – zwiększa obroty do 45. Dłuższe przytrzymanie przycisku zatrzymuje napęd. Kolorowe diody informują o podłączeniu silnika do prądu (zielona dioda zapala się, gdy podłączymy do silnika zasilacz wtyczkowy), pojedyncza niebieska sygnalizuje 33 obr./min, druga – 45 obr./min. Do czasu ustabilizowania prędkości obrotowej odpowiednia niebieska dioda miga, a dopiero gdy obroty się ustabilizują, świeci światłem ciągłym.

RPM9 Carbon profil

Kompletny gramofon, wraz z zewnętrznym silnikiem, waży ponad 16 kg. Prawie połowa tej masy przypada na sam talerz (7,2 kg).

 

Elementem w znacznym stopniu odpowiedzialnym za dużą masę gramofonu jest gruby (40 mm) aluminiowy talerz z wklejonym od spodu (w wyfrezowany rowek) pasem z elastomeru TPE. Od góry zaś talerz pokrywa warstwa twardego winylu (maty nie ma w komplecie – ta nie jest wymagana). Cały ten obracający się element waży 7,2 kg i jest to jeden z najbardziej masywnych talerzy, jakie znajdziemy w gramofonie za mniej niż 10 tys. zł. Ma on typową średnicę 300 mm, która idealnie „zgadza się” z zewnętrznym obrysem plinty, sprawiając, że w rzucie poziomym RPM9 jest jednym z najmniejszych gramofonów, jakie w ogóle można stworzyć. Ilość potrzebnego miejsca na blacie lekko zwiększa wspomniany moduł napędowy, który ustawia się obok drewniano-żywiczno-karbonowej plinty, według instrukcji (szablonu). Zarówno odwrócone łożysko z kulką ceramiczną, jak i szpindel talerza są zabezpieczone kapturkami, które trzeba usunąć przed założeniem talerza. Na wąskim końcu podstawy zamontowano dobrze znane, 9-calowe węglowe ramię Evolution CC.

W zestawie z gramofonem otrzymujemy stalowy, nakładany na oś talerza docisk płyty o masie 800 g, interkonekt Connect It CC o długości 1,23 cm (DIN 5 – RCA), cztery przeciwwagi dla wkładek o różnej masie oraz małą poziomicę.

Gramofon można zamówić „goły”, tj. bez wkładki, bądź w fabrycznym pakiecie z wkładką Ortofon Quintet Bronze (MC). Ten drugi wariant jest bardzo opłacalny, bowiem dopłata wynosi 1400 zł, podczas gdy sama wkładka jest warta ponad 2400 zł. To prawie 1/4 wartości całego gramofonu – bardzo dużo jak na fabryczny komplet. Wybraliśmy do testu właśnie ten wariant. Zyskujemy nie tylko na szukaniu odpowiedniego partnera, oszczędzając przy okazji około 1000 zł, ale także na montażu przetwornika i jego kalibracji. Ta jest już wykonana w fabryce.

W porównaniu z modelem Xtension Evo 10 porównywalnym cenowo (który ma znacznie większą, prostokątną plintę z dociążanego balastem mdf-u, ale bez płaszcza węglowego oraz sporo lżejszy talerz) RPM9 ma jedną wadę praktyczną: nie ma pokrywy i nie można jej dokupić, bo zwyczajnie nie byłoby jej jak zamontować. Jedyne rozwiązanie dla posiadaczy małych pupili i dzieci to wykonanie odpowiednio pojemnej pokrywy we własnym zakresie.


Brzmienie

Pierwszą płytą, która trafiła na masywny talerz Carbona, był piękny album Przemysława Rudzia „Music for Stargazing”. To niesamowita muzyka elektroniczna, z którą testowany gramofon zabrał mnie natychmiast w wędrówkę po nieboskłonie. Zbudował wielką przestrzeń, która doskonale sprawdziłaby jako ilustracja atlasu nieba na urządzenia mobilne, co było pierwotnym przeznaczeniem tego materiału. Z dedykowaną wkładką Ortofona, Pro-Ject pokazał tę muzykę w niezwykle płynny, spójny, gęsty i dość miękki (ale to po części kwestia charakteru samej muzyki) sposób. To w połączeniu z fantastyczną przestrzenią sprawia, że słuchaczowi nie pozostaje nic innego, jak dać się ponieść tej wyjątkowo wciągającej muzyce. Ta gęstość i nasycenie dźwięku sprawdziły się równie dobrze przy kolejnym krążku wydanym przez Audio Anatomy –  albumie Stick Mena. To niezły kawałek progresywnego rocka, który zagrany przez RPM 9 miał odpowiednią energię, masę, a jednocześnie tempo wyznaczane równo i pewnie prowadzonym rytmem. RPM 9 mocno dociąża niski zakres, całkiem dobrze go różnicuje, a jego sposób reprodukcji przypominał mi nieco lampowe granie – bez konturowania czy utwardzania basu. To raczej miękkie, ciepłe, ale absolutnie nierozlazłe granie. Niskie tony są bowiem sprężyste, muskularne, zachowany jest dobry timing, a i do dynamiki trudno się przyczepić. Oczywiście da się lepiej, tyle że raczej nie na tym poziomie cenowym.

RPM9 Carbon ramie det

Węglowe ramię Evolution 9cc jest dobrze znane z innych modeli Pro-Jecta. Ma dwa łożyska i uchwyty, których je osadzono – oddzielnie dla poziomu i pionu. W komplecie otrzymujemy 4 różne przeciwwagi dopasowane do wkładek o różnych masach.
Uchwyt spoczynkowy ramienia ma wbudowany mały magnes – nie ma koniecznosci każdorazowego blokowania uchwytu.

 

Kilka płyt z symfoniką pokazało, że austriacki gramofon radzi sobie całkiem nieźle z dużą skalą i potęgą brzmienia orkiestry. Prezentuje ją raczej jako jeden wielki, złożony instrument niż zbiór wielu, więc o zagłębianiu się w maestrię drugiego skrzypka czy pięknej flecistki z piątego rzędu raczej nie ma mowy. Bądźmy jednak szczerzy – orkiestry nie słucha się dla indywidualnych popisów, a raczej dla tej niezwykłej harmonii osiąganej przez duży organizm muzyczny. A to właśnie jest mocną stroną Pro-Jecta, który najpierw odczytuje dużą ilość informacji z rowka płyty, a następnie umiejętnie komponuje z nich większą, spójną, płynną całość. Dźwięk jest pełny, nasycony, a jednocześnie otwarty, swobodny. Ani razu w czasie moich odsłuchów różnorodnej muzyki – od orkiestrowej, operowej po mocnego rocka spod znaku AC/DC czy Metalliki – nie odniosłem wrażenia, że którekolwiek zadanie przerosło ten gramofon, że się „dusił” z powodu nadmiaru informacji, które musiał uporządkować. Przejawiał niewielką tendencję do upiększania nagrań, co tak naprawdę często, choćby w przypadku czarnej płyty Metalliki (mimo grania z czteropłytowego wydania na 45 obrotów), miało pozytywny wpływ, łagodząc odrobinę (ale nieprzesadnie) ostrości na górze pasma. Z drugiej strony, w nagraniu orkiestrowym z wielkimi kotłami było słychać (w porównaniu z moim, wielokrotnie droższym gramofonem), że i one były nieco zaokrąglone, nie aż tak dokładnie definiowane. Czy to jakaś szczególna wada? Niekoniecznie, choć są pod tym względem lepsze konstrukcje, także w zbliżonej cenie. Jakieś kompromisy są niezbędne, a te poczynione przez Pro-Jecta uważam za bardzo rozsądne, bo w przypadku wielu  (niedoskonałych) nagrań okażą się wręcz zaletami tej maszyny.

Stwierdzenie, że najmocniejsza strona przekazu RPM 9 Carbon to średnica, jest ryzykowne o tyle, że część osób może w tym momencie stwierdzić, iż to „ciepłe kluchy”, granie środkiem – nadające się tylko do audiofilskiego plumkania. Oczywiście jest to nieprawda! Jakże często zapominamy, że to właśnie w średnicy znajduje się zdecydowana większość wszystkich informacji muzycznych, a nasz słuch jest najwrażliwszy właśnie w tym zakresie. Stąd jak najlepsza prezentacja tonów średnich jest kluczem każdej dobrej prezentacji. Pro-Ject jest w tym zakresie naprawdę mocnym zawodnikiem. Każde nagranie z (dobrym) wokalem momentalnie przykuwało moją uwagę, bo głos był pełny, nasycony, namacalny i ekspresyjny. RPM9 stawiał wokalistów pośrodku sceny, minimum pół kroku przed towarzyszącym zespołem, ale na linii kolumn, nie wypychając ich do przodu. Nawiązywanie kontaktu emocjonalnego odbywało się właściwie natychmiast. Gdy jeszcze towarzyszył mu jakiś instrument wyznaczający wyraźnie rytm, noga zaczynała tupać, głowa – kiwać się, a po zamknięciu oczu wrażenie obecności wokalistki/wokalisty w pokoju robiło się już pełne. Instrumenty akustyczne wypadały równie ciekawie, dzięki naturalnej barwie, dbałości o wybrzmienia oraz przedstawianiu ich jako duże, trójwymiarowe bryły na scenie. Niezła rozdzielczość i dobre różnicowanie dokładały do tego swoje cegiełki, a opisywane już skraje pasma bardzo dobrze uzupełniały średnicę, dzięki czemu była to prezentacja równa, kompletna i zdecydowanie przyjemna do słuchania niemal dowolnej muzyki.


Galeria

{gallery}testy/zrodlaanalogowe/pro-ject-rpm-9-carbon{/gallery}


Naszym zdaniem

Pro-Ject, jak to ma w zwyczaju, kolejny raz udowadnia, że za rozsądne pieniądze można zaoferować miłośnikowi winyli bardzo dobre granie – wcale nie tak znowu odległe od tego, które cenią fani wielokrotnie droższych maszyn. Nie idealne, bo z lekko zaokrąglonymi skrajami pasma, delikatnie ocieplone, z basem, który ma niewielkie ograniczenia w rozciągnięciu i motoryce, ale bardzo muzykalne – zapewniające niezliczoną ilość godzin spędzonych przy ukochanych czarnych płytach z uśmiechem na twarzy. RPM9 brzmi płynnie, w sposób nasycony, otwarty i swobodny. Najważniejsza część pasma, czyli średnica, jest odpowiednio rozdzielcza, kolorowa i dobrze różnicowana, a skraje pasma bardzo dobrze ją uzupełniają. Ponadto gramofon jest wyjątkowo cichy i w przypadku płyt w dobrym stanie ilość trzasków, pyknięć, itd. będzie minimalna, a nawet szum przesuwu igły w rowku okazuje się zaskakująco niski. To gramofon pozwalający cieszyć się bogactwem detali i subtelności, a w przypadku słabiej zrealizowanych/wytłoczonych wydań eksponujący ich zalety muzyczne. Wady techniczne nagrań przestają być tak irytujące jak w przypadku bardziej analitycznych maszyn. Da się lepiej? Oczywiście, że tak – tyle że swojej sonicznej nirwany trzeba  szukać na wyższych półkach cenowych. W przedziale do 10 tys. zł o konkurentów łatwo nie będzie, zwłaszcza jeśli preferuje się taki oto, bardzo muzykalny sposób grania.


System odsłuchowy:

Pomieszczenie: 24m2, z częściową adaptacją akustyczną – ustroje Rogoz Audio
Wzmacniacz: Audia Flight FLS4
Przedwzmacniacz: Modwright LS100
Kolumny: Ubiq Audio Model One
Przedwzmacniacz gramofonowy: GrandiNote Celio
Kable sygnałowe: Hijiri Million, LessLoss Homage to time
Kable głośnikowe: TelluriumQ Silver
Zasilanie: dedykowana linia od licznika kablem Gigawatt LC-Y, listwy: Gigawatt PF2 mk2, kable sieciowe LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3, gniazdka ścienne Gigawatt i Furutech

RPM9 Carbon zzz

 

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Źródła analogowe Tue, 16 May 2017 09:37:01 +0000
Gramofon Pro-Ject The Classic https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/612-gramofon-pro-ject-the-classic https://www.avtest.pl/zrodla-analogowe/item/612-gramofon-pro-ject-the-classic Gramofon Pro-Ject The Classic

Producenci sprzętu hi-fi w różny sposób świętują okrągłe rocznice istnienia. Przy takich okazjach na rynek trafiają albo zupełnie nowe produkty, albo specjalne wersje już dobrze znanych, czasem nawiązujące do korzeni marki. Austriacka firma Pro-Ject niedawno świętowała ćwierćwiecze istnienia. Z tej okazji zaprezentowała model, który nazwała po prostu The Classic.

Dystrybutor: Voice, www.voice.com.pl 
Cena: 4490 zł (z wkładką)
Dostępne wykończenia: eukaliptus, orzech, drzewo różane

Tekst: Marek DybaZdjęcia: AV

audioklan

 

 

Gramofon Pro-Ject The Classic

TEST

Pro Ject Classic 1 aaa

25 lat istnienia to piękna okazja do zaoferowania klientom produktu szczególnego. Jak wyczytałem w jednym z wywiadów udzielonych przez Heinza Lichteneggera, właściciela Pro-Jecta, The Classic nawiązuje do złotej ery płyty winylowej. Patrząc na ten gramofon, łatwo zauważyć podobieństwo do kilku „klasyków" z lat 60. czy 70. ubiegłego wieku, ale są i elementy, które łatwo kojarzą się z „tradycyjnym" Pro-Jectem. W czasach, o których wspominał Lichtenegger, sprzedawano przecież właśnie urządzenia o prostym acz eleganckim dizajnie – wszystkie te wymyślne, czasem wręcz kosmiczne konstrukcje królujące w dzisiejszym high-endzie (choć nie tylko) są w zasadzie wymysłem ostatnich kilku/kilkunastu lat. Wcześniej stawiano na konstrukcje proste – prostokątne plinty, silnik znajdujący się w jej obrębie, prosta pokrywa, prosta obsługa – stare Thorensy czy oczywiście jeden z najsłynniejszych gramofonów wszech czasów, Linn Sondek LP12, to świetne przykłady takich właśnie urządzeń.

O tradycji czy korzeniach austriackiej firmy wspomniałem również nie bez przyczyny. Marka zaczęła przecież działać w najczarniejszych czasach, nomen omen, czarnej płyty, kiedy to ten „gatunek" został doprowadzony na skraj całkowitego wyginięcia. Zainteresowanie „przestarzałym" nośnikiem podtrzymywały wówczas nieliczne marki, a wśród nich właśnie Pro-Ject. Robił to oferując produkty proste, ładne, porządnie wykonane, w niewygórowanych cenach – wszystko, byle tylko ludzie nie zapomnieli, że na płycie CD świat się nie kończy. W końcu mieli mnóstwo winyli, a płyty CD były drogie… Zadanie zostało wykonane i m.in. dzięki austriackiej firmie od ładnych już kilku lat obserwujemy renesans czarnej płyty. The Classic o klasycznych kształtach i karbonowym (przynajmniej na pierwszy rzut oka) ramieniu wydaje się więc jak najbardziej odpowiednim sposobem świętowania wcale niełatwych 25 lat istnienia zasłużonej dla winylu marki. 


Budowa

Pro-Ject The Classic to gramofon o napędzie paskowym wyposażony w pływające (floating) chassis. Jego podstawa składa się z dwóch części. Dolna to rodzaj ramy wykonanej z płyt MDF wykończonych jednym z trzech naturalnych fornirów (walnut, rosenut i eucalyptus – taki jak testowana wersja). Ustawiono ją na niewielkich, regulowanych, elastycznie wytłumionych nóżkach. W tej części plinty osadzono silnik, na osi którego umieszczono dwie rolki. Prędkość obrotową (33 i 45 obrotów na minutę) zmienia się bowiem ręcznie przekładając pasek z jednej rolki na drugą. To mało wygodne, ale tanie rozwiązanie. Między dolną o górną częścią chassis zamiast wykorzystywanych dawniej sprężyn zastosowano 6 kulek wykonanych z termoplastycznego elastomeru TPE opracowanego przez Ortofona. Na nich spoczywa górna część chassis będąca „kanapką” wykonaną z aluminium i MDF-u.  W niej z kolei osadzono główne łożysko, subtalerz i ramię. Zastosowany układ łożyska i subtalerza jest podobny do wykorzystywanego w gramofonach Debut, ale na potrzeby The Classic są one wykonywane z dużo większą dokładnością (tolerancja jest 10-krotnie mniejsza). Trzpień wykonano z hartowanej, polerowanej stali nierdzewnej, a całość pracuje w mosiężnym łożysku z wkładem z teflonu. Talerz o średnicy 300 mm precyzyjnie wykonano ze specjalnego stopu aluminium, a jego wewnętrzną krawędź od spodu wytłumiono także za pomocą TPE likwidując w ten sposób efekt dzwonienia aluminium. Silnik jest zasilany za pomocą zewnętrznego impulsowego zasilacza wtyczkowego. W drewnianej części plinty, z tyłu, zamontowano gniazda RCA oraz zacisk uziemienia – zważywszy na niziutkie nóżki (zapewniają one ledwie widoczny odstęp plinty od podłoża) dostęp do tych gniazd nie należy do najwygodniejszych. W komplecie z gramofonem jest dostarczany dedykowany interkonekt o nazwie Connect-IT E.

Pro Ject Classic 5

Lśniąca przeciwwaga jest wewnątrz (co widać od drugiej strony) wypełniona elastomerem TPE.

 

Na potrzeby tego modelu Pro-Ject opracował nowe, 9-calowe ramię – The Classic Tonearm – o długości efektywnej wynoszącej 230 mm i masie efektywnej 13,5 g. Rurka ramienia ma budowę kanapkową. Korpus jest z aluminium, zaś zewnętrzny płaszcz to typowe dla ramion Pro-Jecta włókno węglowe. Zastosowano precyzyjne, japońskie łożysko wykorzystujące elementy z ceramiki cyrkonowej, w którym umieszczono centralnie otwór umożliwiający łatwe wyprowadzenie okablowania ramienia. W uchwycie ramienia (gdzie odkładamy ramię) znajduje się niewielki magnes, który pewnie utrzymuje je na miejscu.

Przeciwwagę również wytłumiono elementami wykonanymi z TPE. Wymienne przeciwwagi umożliwiają stosowanie wkładek o masie do 25 g.

Użytkownik ma do dyspozycji nieczęsto spotykane na tym poziomie cenowym regulacje VTA i azymutu. Antyskating zrealizowano klasycznie, za pomocą ciężarka zawieszonego na żyłce. Gramofon jest fabrycznie ustawiony z wkładką MM Ortofon 2M-Silver, ale istnieje możliwość zamówienia gramofonu bez wkładki. W komplecie otrzymujemy także akrylową pokrywę, matę filcową, szablon do ustawiania wkładki oraz prostą szalkową plastikową wagę umożliwiającą ustawienie nacisku igły.

Pro Ject Classic 8

Przekładanie paska na wirniku, który przenosi moment obrotowy na subtalerz, jest najprostsza i najtańsza, choć mało wygodna, opcja zmiany predkości obrotowej. W tym przypadku nie można mieć o to jednak pretensji, bo środki poszły na czystą mechanikę, nie zaś na udogodnienia funkcjonalne. Widoczne otwory służą do wkręcenia śrub zabezpieczających chassis na czas transportu.

 

Przygotowanie The Classic do pracy nie powinno zająć dłużej niż kilkanaście minut nawet osobom niemającym doświadczenia z gramofonami. Jego obsługa jest również bardzo prosta – sprowadza się do wciśnięcia przycisku uruchamiającego obroty i opuszczenia igły do rowka płyty. Jedynie zmiana prędkości obrotowej jest nieco bardziej skomplikowana, wymaga bowiem zdjęcia talerza i przełożenia gumowego paska z jednej rolki na osi silnika na drugą.


Brzmienie

Czytając opis producenta dotyczący tego gramofonu i oglądając jego konstrukcję, łatwo zauważyć, że sporo uwagi – więcej niż w konkurujących z tym modelem innych modeli w ofercie Pro-Jecta – poświęcono tłumieniu wibracji. Wspomniałem kilkakrotnie o elastomerze TPE. W przypadku malutkiej igły odczytującej informacje z rowka płyty winylowej pozbycie się wszystkich (a przynajmniej dużej części) niechcianych wibracji jest kluczem do uzyskania czystego, detalicznego dźwięku. Siłą rzeczy więc rozpoczynając odsłuch tego modelu od samego początku, zwracałem uwagę właśnie na te aspekty prezentacji. Mimo że pierwsza sesja odbywała się wieczorem na niskim poziomie głośności, zacząłem ją od płyty z dużą klasyką Rimskiego-Korsakowa. Ilość detali faktycznie robiła duże wrażenie od pierwszych taktów – tym bardziej, że gdzieś tam z tyłu głowy tkwiła mi relatywnie niewysoka cena tego gramofonu i wkładki. Równie ważny był fakt, iż The Classic potrafił owe detale wydobyć na tle gęstej, energetycznej orkiestry, pokazać je czysto, wyraziście, dźwięcznie – raz jeszcze podkreślę, że przy cichym, wieczornym słuchaniu. Nie było w tym dźwięku, charakterystycznego dla niedrogich modeli, wypychania muzyki w stronę słuchacza mającego dawać poczucie bliskiego kontaktu. Scena zaczynała się na linii, a może nawet minimalnie za linią kolumn i sięgała dość daleko w głąb. Dawało to naturalny efekt obserwacji orkiestry ze sporej perspektywy. Całość była ładnie poukładana, bez trudu można było wskazać poszczególne grupy instrumentów, które brzmiały naturalnie i swobodnie. Nawet w gorętszych momentach The Classic trzymał dźwięk w ryzach, jedynie tracąc nieco rezon przy wejściach wielkich kotłów. Dźwięk określiłbym co prawda jako ciepły, ale nie wiązało się to ze spowolnieniem ani zamazywaniem szczegółów. Wynikało raczej z dużej gęstości dźwięku i z delikatnego akcentu w niższej średnicy.

Wieczorne słuchanie zakończyłem dwoma ulubionymi operami – „Carmen” z Leontyną Price i „Weselem Figara” pod Currentzisem. Do orkiestr dołączyli więc śpiewacy, a dodatkowo ta pierwsza realizacja jest niezwykle przestrzenna, stanowiąc doskonały test możliwości testowanych elementów w tym zakresie. Głosy śpiewaków, zgodnie z oczekiwaniami, wypadały bardzo dobrze – mocne, pełne, z dobrze pokazaną barwą, a nawet wglądem w ich fakturę, choć może nie tak dobrym jak w przypadku droższych konstrukcji. Obu płyt słuchałem już wiele razy, na różnych gramofonach, więc jestem dość mocno wyczulony na jakiekolwiek odstępstwa od dźwięku, który dobrze znam. Nie mogłem nie zauważyć, że choćby mój własny (wielokrotnie droższy) gramofon ma sporo więcej do powiedzenia w zakresie rozdzielczości i separacji, że potrafi lepiej oddać potęgę brzmienia orkiestry czy jej skalę. Ale też i The Classic niczego właściwie nie robił źle, nie było w tym brzmieniu żadnych elementów, które przeszkadzałyby mi w odbiorze muzyki. Potrafił zbudować klimat obu przedstawień, zarówno radosno-taneczno-tragiczny „Carmen”, jak i komediowy „Wesela”, sprawiając, że nie siedziałem obojętnie, ale angażowałem się w dobrze przecież znaną mi akcję. Najlepszym dowodem na to, jak wciągająco potrafił zagrać tę muzykę Pro-Ject, był fakt, że obie opery przesłuchałem w całości, kończąc sesję późno w nocy. Nagranie dzieła Bizeta potwierdziło duże możliwości Classica w zakresie oddania ogromnej przestrzeni sceny (zwłaszcza jej imponującej głębokości) oraz klarownego pokazania ruchu zarówno poszczególnych śpiewaków na pierwszym planie, jak i chórów wędrujących daleko za nimi. Może skala tej prezentacji nie była tak duża jak serwowana przez gramofon odniesienia, ale i tak robiła wrażenie.   

Pro Ject Classic 2

Aluminiowy talerz waży 2,1 kg i jest wytłumiony elastomerem TPE. W komplecie otrzymujemy filcową matę.

 

Zmiana repertuaru na jazz, w tym płyty Tria Tsuyoshi Yamamoto, ale także Raya Browna czy Milesa Davisa, pozwoliła mi jeszcze bardziej docenić dwie cechy tego gramofonu. Po pierwsze, przestrzenność grania – umiejętność umieszczania sporych źródeł pozornych w konkretnych miejscach sceny, oddania odległości między nimi, zachowanie naturalnych proporcji, ale także wyraźne pokazywanie pogłosu, odbić dźwięków od ścian etc., a przez to dobrą reprodukcję atmosfery nagrań live. Po drugie, umiejętność budowania „obecności” muzyków w pokoju i to bez podawania ich przed nos słuchacza. Dodajmy do tego naturalne, płynne, zrównoważone i zrelaksowane brzmienie serwowane przez Pro-Jecta, a otrzymujemy obraz urządzenia, którego po prostu bardzo dobrze się słucha. Nie mówię o audiofilskim studiowaniu najmniejszych detali, rozbieraniu nagrań na czynniki pierwsze, ale o obcowaniu z muzyką dla przyjemności.

To wszystko nowy klasyk Pro-Jecta robi znakomicie – i to właściwie przy każdym rodzaju muzyki. Dobrze radzi sobie bowiem także i przy rocku, wykorzystując niskie zejście basu, dobrą dynamikę czy umiejętność czystego oddania sporych ilości energii. Przydaje się również ów uporządkowany sposób prezentowania wydarzeń, o którym wspominałem wcześniej, dzięki któremu nawet tam, gdzie w wielu nagraniach rockowych i metalowych wkrada się chaos, Pro-Ject potrafił zagrać czysto, bez dokładania kolejnych zniekształceń. A to już naprawdę sporo i wystarcza, by z satysfakcją słuchać nie tylko rocka, ale nawet i (tej lepiej zrealizowanej) części popu. Michael Jackson z „Thrillera” wymiatał dzięki dużej energii i dobrze prowadzonemu rytmowi, a George Michael zachwycał umiejętnościami wokalnymi.


Galeria

{gallery}testy/zrodlaanalogowe/pro-ject-the-classic{/gallery}


Naszym zdaniem

Już w Monachium, gdzie przecież The Classic był prezentowany pośród wielu droższych, efektowniej wyglądających modeli Pro-Jecta, zwrócił uwagę wielu osób. Komentarze typu: „jeśli tylko gra tak dobrze, jak wygląda, to z chęcią postawię go sobie w salonie”, słyszałem kilka razy. Po posłuchaniu mogę już spokojnie napisać – bierzcie! I owszem, gra równie dobrze, a może i lepiej niż wygląda. Spędzicie z nim wiele godzin słuchając ulubionych płyt, a niewykluczone, że część tych, których nie lubiliście szczególnie do tej pory, dzięki Classicowi trafią na półki, do których sięgacie częściej. Jeśli tylko muzyka na nich zapisana ma w sobie klimat, nastrój, jeśli nagrania i wydania są zrealizowane choć przyzwoicie, to ten gramofon wydobędzie z nich magię muzyki, dając Wam mnóstwo frajdy. No i nikt ze znajomych nie zapyta: „co to za ufo tu stoi”, a raczej rzuci coś w stylu „jaki piękny klasyk, mój tata/dziadek taki miał, pamiętam, że fajnie to grało – puścisz coś?”. I już kolejny szczęśliwy posiadacz gotowy. 

System odsłuchowy:

Pomieszczenie: 24 m2 z częściową adaptacją akustyczną – ustroje Rogoz Audio
Wzmacniacz: Modwright KWA100SE / Modwright LS100
Przedwzmacniacz gramofonowy: GrandiNote Celio
Kolumny: DeVore Fidelity Orangutan 93
Kable sygnałowe: Hijiri Million, LessLoss Anchorwave
Kable głośnikowe: LessLoss Anchorwave
Zasilanie: dedykowana linia od licznika kablem Gigawatt LC-Y, listwy: Gigawatt PF2 mk2, kable sieciowe LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3, gniazdka ścienne Gigawatt i Furutech

Pro Ject Classic 9 zzz

 

 

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Źródła analogowe Mon, 20 Feb 2017 14:08:13 +0000