Wydrukuj tę stronę

Odtwarzacz CD Creek Evolution 50 CD

Kwi 30, 2015

Ta brytyjska marka była od zawsze wyznacznikiem dużej poprawności brzmienia, przy zachowaniu minimalistycznego wyglądu. Evolution 50CD jest reklamowany jako najdoskonalszy technicznie odtwarzacz Creeka wszech czasów.

Dystrybutor: Audio System, www.audiosystem.com.pl
Cena: 4700 zł
Dostępne wykończenia: czarny, srebrny

Tekst: Marek Lacki | Zdjęcia: Filip Kulpa

audioklan

 

 


Creek Evolution 50 CD

Creek-Evo50-aaa

Znak czasów – to jedyny produkowany dziś odtwarzacz CD tego wytwórcy. Zastąpił on dwa poprzednie modele: tańszy Evo 2 oraz droższy Destiny 2, plasując się jakościowo mniej więcej pomiędzy nimi. Dedykowanym firmowym partnerem jest wzmacniacz Creek 50A, lecz z uwagi na brak innego modelu odtwarzacza w ofercie, jest także łączony z dużo droższą integrą 100A. O czymś to świadczy.


Budowa

Evolution 50CD to urządzenie o bardzo zwartej, płaskiej bryle z grubym aluminiowym frontem (pozostałe elementy obudowy stalowe) i pięknie wygrawerowanymi w nim napisami. Jest zdecydowanie najmniejszy w grupie testowej – nie tylko najniższy, ale też najpłytszy. W koncepcję mini świetnie wpisuje się zastosowany po raz pierwszy w odtwarzaczu tej marki napęd szczelinowy (stworzony podobno specjalnie do tego modelu). Pomijając mocno historyczny model CD53, Evolution 50CD to jedyny w ostatnich latach odtwarzacz Creeka wyposażony w wyjścia zbalansowane. Nowością jest także wejście USB typu B, pozwalające na podłączenie komputera do odsłuchu muzyki z plików hi-res. Niestety, aplikacja tego wejścia nie jest wybitna. Częstotliwość próbkowania jest ograniczona do 96 kHz, tym samym nie ma mowy o odsłuchu DSD. Prócz USB, mamy też cztery dodatkowe wejścia cyfrowe: dwa optyczne i dwa elektryczne. Inaczej mówiąc, Evo50 CD to pełnoprawny DAC.

Creek-Evo50CD-DAC

Wnętrze, mimo małej obudowy, zawiera sporo wolnego miejsca. Na wejściu prądowym zastosowano filtr. Transformator toroidalny (25 VA) umieszczono po prawej stronie z przodu, natomiast cała elektronika, wraz z elementami zasilacza, zmieściła się na jednej niewielkiej płytce drukowanej SMD. Umieszczono ją z tyłu i zintegrowano z wejściami. Jedynie interfejs USB ma oddzielną minipłytkę. Jego rolę pełni kość Bravo SA9023. Creek podaje w swojej instrukcji, że oddzielną płytkę zastosowano celowo, po to, aby w przyszłości mógł to być element podlegający wymianie na lepszy – rozsądne podejście. Opcjonalnie ma być też w przyszłości dostępny moduł Bluetooth – obudowa ma już gotowy otwór montażowy do anteny modułu.

W części cyfrowej na płycie głównej znalazł się wielokanałowy interfejs Wolfsona WM8805. Kości przetwornika cyfrowo-analogowego zdublowano. Zastosowano świeże Wolfsony WM8742. Na wyjściu pracują bufory oparte na wzmacniaczach operacyjnych FET, dobrze znane OPA2134UA.

Na przedniej ściance znajduje się czytelny wyświetlacz. Za pomocą pilota można przebierać wśród pięciu algorytmów filtrów cyfrowych. Odtwarzacz nie ma, niestety, układu stand-by – trzeba do niego podejść, by go włączyć.


Brzmienie

Creek okazał się najbardziej neutralny w grupie. To sprzęt pozbawiony własnych manier, choć z drugiej strony da się go rozpoznać po najoszczędniej (co nie znaczy, że zbyt oszczędnie) dozowanym basie. Trudno wytknąć mu jakiekolwiek błędy, szczególnie w zestawieniu z ceną, w której konkuruje. Prawdę powiedziawszy, zdziwiłem się, gdy zajrzałem do notatek z odsłuchu – było ich na temat Creeka bardzo niewiele, najmniej spośród wszystkich, co najlepiej świadczy o neutralności tego odtwarzacza. Na plus z pewnością można zapisać dość realistycznie, jak na możliwości kompaktu za mniej niż 5000 zł, odtwarzaną scenę dźwiękową, z niezłą projekcją głębi i jako taką swobodą.

Na muzyce rozrywkowej, szczególnie na rocku, mimo niezłej szybkości i tak naprawdę dobrej dynamiki, niektórzy mogą poczuć niedosyt z powodu wspomnianej we wstępie szczupłości zakresu basowego. Nie jest to bynajmniej brzmienie chude, zupełnie pozbawione masy, jednakże przy bardzo głośnych odsłuchach balans tonalny, który nie jest wystarczająco mocno podparty basem, może powodować niechęć do długich sesji z powodu ekspozycji nieczystości obecnych w nagraniach rockowych. Ograniczona podbudowa basowa pozwala jednak na wydobycie większej ilości informacji z wyższych zakresów pasma, bowiem relatywnie wysokiej próby jest przejrzystość – niezbędna szczególnie przy słuchaniu muzyki klasycznej. Jeśli spełniony zostanie warunek, że słuchamy nagrań z przewagą tych, gdzie prym wiodą instrumenty akustyczne, Creek będzie naszym sprzymierzeńcem, dobrze odtworzy barwę i niuanse.

Creek-Evo50-gniazda

Bardzo ważne okazało się okablowanie. Nie chodzi o jego jakość, a wybór rodzaju transmisji. Ładnie wyglądające XLR-y, które są zazwyczaj atrybutem urządzeń zbalansowanych, w tym przypadku należy uznać jedynie za ozdobę. Dźwięk był wyraźnie lepszy, gdy korzystałem z kabli RCA. Różnica była tak duża, że nawet tani interoknekt RCA z marketu radził sobie lepiej niż XLR za około 3000 zł!

Jako USB DAC, Evo 50 CD brzmi lepiej niż jako odtwarzacz. Znów, niestety, mamy dowód na to, jak niedoskonałe są czytniki oraz sama ich aplikacja. USB poprawiło osiągi odtwarzacza w zakresie niskich tonów, które stały się bardziej energetyczne i lepiej zróżnicowane. Całość, a szczególnie średnica, zyskały na szlachetności, zbliżając się bardziej do analogowego wzorca. Lepsza była też całkowita rozdzielczość.


Galeria


Naszym zdaniem

Creek-Evo50-zzzEvolution 50 CD to neutralnie, choć nieco szczupło brzmiący odtwarzacz. Jest raczej mało charakterystyczny, choć z pewnością ma i inne zalety w postaci dobrej stereofonii i niezłej przejrzystości, pozwalającej na usłyszenie wielu niuansów.

Sprzęt towarzyszący:

  • Pomieszczenie: 37 m2 zaadaptowane akustycznie, kolumny ustawione na dłuższej ścianie w jednej trzeciej długości pokoju; niezależna linia zasilająca z zabezp. 25 A.
  • Komputer: Dell Studio 1555, Windows 8.1 PRO, 2 x 2,2 GHz, 4 GB RAM
  • Program: JPLAY 5.2 + J.River Media Center 18
  • Kolumny: Magico S3
  • Kable cyfrowe: USB Wireworld Ultraviolet 7
  • Zasilacz USB: IFI USBPower + kabel IFI Gemini
  • Kable głośnikowe: Equilibrium Equilight
  • Interkonekt: Equilibrium Turbine XLR i RCA
  • Kable zasilające: Enerr Symbol, Enerr Holograph i Furutech FP-314Ag
  • Kondycjoner: Enerr AC Point One z kablem Symbol
  • Stolik: Rogoz Audio 4SPB3/BBS

Pozostałe odtwarzacze w teście grupowym:

Atoll-CD50SE-main Primare-CD32-main
Atoll CD50SE-2 Primare CD 32
Roksan-K3-main Yamaha-CD-S2100-main
Roksan Kandy K3 Yamaha CD-S210
Primare-CD22-main   
Primare CD 22  

Pożegnanie kompaktów?

Odtwarzacze CD, choć ustępują pola nowocześniejszym i doskonalszym technicznie rozwiązaniom w postaci przetworników USB i streamerów, są wciąż kupowane, a optymiści twierdzą nawet, że mają się dobrze. Nie jesteśmy tego tacy pewni, ale skoro zapotrzebowanie istnieje, to trzeba było przeprowadzić test grupowy. I tak, w teście sześciu modeli, z przedziału cenowego 3–10 tysięcy złotych, próbowaliśmy sprawdzić ich „atrakcyjność”. Co z tego wyszło?

odtwarzacze-grupowo 

Podsumowanie

Dźwięk uzyskiwany z odtwarzaczy CD jest mniej satysfakcjonujący niż jeszcze kilka lat temu. Bynajmniej nie dlatego, że jest gorszy. Problem w tym, że odtwarzaczom wyrosła silna konkurencja w postaci przetworników cyfrowo-analogowych, które sprzężone z komputerem potrafią tyle samo – za połowę ceny. A czasem potrafią nawet więcej.

Nie da się zaprzeczyć, że odtwarzacz płyt CD ma obiektywne wady. Psuje się w nim mechanika (szczególnie ta produkowana dziś), ma laser o krótkiej żywotności, a, co najważniejsze, jakość odczytu płyty jest obarczona pewnym marginesem błędu, gdyż odbywa się to w czasie rzeczywistym. Poza tym sama aplikacja napędu rodzi problemy: konieczność dodatkowego zasilania, nieuniknione zakłócenia RFI i wibracje. O tym, że napędy CD są złym rozwiązaniem z punktu widzenia wierności brzmienia świadczy to, że wszystkie odtwarzacze w tym teście wyposażone w asynchroniczne wejście USB grały lepiej, gdy korzystały właśnie z niego, niż gdy odtwarzały oryginalny (zripowany) krążek.

Mamy jednak świadomość tego, że odtwarzacze CD właściwie nie konkurują z przetwornikami czy strumieniowcami. Ich odbiorcami jest inna grupa docelowa – audiofile, ludzie, którzy kochają płyty, uwielbiają je wyjmować z okładek, wkładać do szuflady i cieszyć się z samego ceremoniału fizycznego odtwarzania muzyki. W związku z tym odtwarzacze trzeba porównywać pomiędzy sobą, w swoje kategorii, nie próbując ich konfrontować z nowocześniejszymi rozwiązaniami.
Oczywiście, nie mamy nic przeciwko kompaktom. Zwracamy jedynie uwagę, że dzisiejsze odtwarzacze CD nie są rozwiązaniem efektywnym w senie budowania jak najlepszych systemów hi-fi za jak najmniejsze kwoty.

Żaden odtwarzacz nie okazał się ewidentnie słaby. Poszczególne modele zaskoczyły różnymi cechami. Yamaha – niezwykle starannym, wręcz luksusowym wykonaniem, godnym drogich lub bardzo drogich urządzeń high-end, Atoll – niecodzienną dynamiką i basem, a także świetną budową i niską ceną (bardzo jesteśmy ciekawi, jak CD50SE-2 zabrzmiałby, gdyby zamiast przetwornika PCM1792 zaaplikować mu PCM1704K), natomiast Roksan – muzykalnością. Z kolei Creek i oba odtwarzacze Primare dały to, czego można się było po nich spodziewać: Primare – precyzję, Creek – ogólną poprawność.

Przygotowując test zbiorczy odtwarzaczy, niejako w podtekście albo podświadomie robiliśmy go jako pożegnalny. Nie chodzi o to, że chcemy płytę CD skazać na niebyt, ale po prostu przewidujemy, iż kolejnego grupowego testu może nie udać się już przeprowadzić z uwagi na fakt, że nowe modele w zasadzie już nie powstają. Już teraz był z tym mały problem, a rozmowy z niektórymi dystrybutorami potwierdziły, że powoli wycofują oni dyskofony z oferty z uwagi na znacznie mniejsze zainteresowanie tą grupą produktów. Rzecz jasna, nie wszyscy, gdyż przetestowane modele były w większości nowościami lub przynajmniej modelami z niewielkim stażem rynkowym. Jeden z modeli, na które czekaliśmy, nie zdążył dojechać. To Arcam CDS27. Zapewne już niebawem ukaże się jego recenzja. Zostańcie z nami :-)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)