PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Marantz SA-10

Wrz 12, 2017

Index

Brzmienie

Marantz w pierwszym kontakcie nie brzmi w sposób zbyt charakterystyczny. Aby zrozumieć, o co w tym brzmieniu chodzi, trzeba posłuchać dłużej, a i tak być może nie uda się uchwycić jego charakteru w sposób kompleksowy. Niewątpliwie jest to brzmienie muzykalne. Objawia się ona tym, że słuchamy muzyki i nie dzielimy włosa na czworo, nie zastanawiając się w ogóle, jak ten odtwarzacz gra. Tak jest oczywiście do momentu, gdy nie porównamy tego brzmienia z czym innym – choćby z urządzeniem, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.

Po głębszym zastanowieniu stwierdziłem, że brzmienie jest zasadniczo dość ciepłe. Ciepło jednak nie wynika tu z podbicia basu, czy wyjątkowego zagęszczenia na średnicy. Początkowo nie czuje się tego, ale faktycznie wyeksponowany jest środek pasma, zaś skraje, czyli bas i wysokie tony sprawiają wrażenie, że tylko średnicy towarzyszą. Jak wspomniałem, średnica nie jest zagęszczona. Nazwałbym ją neutralną. Zwraca uwagę właściwa równowaga pomiędzy konturem dźwięku, a jego wypełnieniem. Wydaje się, że ktoś to dobrze wyważył. Po prostu czuć dopracowanie.

 

Marantz SA 10 6 sekcja analogowa

Na zdjęciu widać kompletny tor analogowy – w całości zbudowany z elementów dyskretnych (HDAM).

Nasycenie wysokich tonów, gdy porównałem je bezpośrednio z przetwornikiem Chord 2Qute, jest zdecydowanie mniejsze. Soprany brzmią czysto i aksamitnie. Nie jest to jeszcze ostanie słowo w dziedzinie rozdzielczości, ale też ograniczenia w tym zakresie nie są przyczyną tej aksamitności. To prędzej coś w rodzaju celowego złagodzenia krawędzi. Ewentualnie dodałbym też złagodzenie dynamiczne. Fakt faktem, Marantz ogólnie nie jest demonem dynamiki. To raczej produkt o tych trochę spokojniejszym usposobieniu, które w moim odczuciu zadowoli zdecydowaną większość wymagających (niekoniecznie pod tym względem) użytkowników. Tutaj ponownie dają o sobie znać dość delikatnie zaznaczone skraje pasma. Bas jest dozowany w sposób, który można nazwać umiarkowanym. Zakres ten pełni rolę towarzyszącą. Jego poziom wykonturowania oceniam całkiem wysoko, niemniej jest w nim trochę miękkości. Pozostaje jednak czytelny i nie można mu zarzucić niczego konkretnego im minus. Priorytetem jest muzykalność.

SA-10 oferuje wysoce spójny i gładki dźwięk o dobrej namacalności źródeł, która jednak – moim zdaniem – w skali absolutnej – nie wyważa żadnych drzwi. Jest po prostu dobra, przy czym w moim odczuciu Chord 2Qute potrafi w omawianym względzie nawet nieco więcej. Podobnie było z przestrzennością, która nie odbiega od tego DAC-a realizmem, dokładnością i głębią czy szerokością. Nie znaczy to bynajmniej, że jest przeciętna. Nic z tych rzeczy, po prostu Chord jest w tym względzie wybitny.

 

Marantz SA 10 9a spod chassis

Warstwowa dolna płyta chassis jest niezwykle sztywna. To jeden z powodów masy odtwarzacza wynoszącej przeszło 18 kg.

 

Gdy przeprowadzałem porównanie wejścia USB audio i płyt CD (ten sam materiał źródłowy), byłem zaskoczony tym, jak niewielka różnica dzieli oba sposoby wykorzystania tego odtwarzacza i przetwornika. Dotychczas było w zasadzie regułą, że wejście USB grało lepiej, zwykle nawet dużo lepiej. Tym razem też okazało się, że w trybie przetwornika USB Marantz potrafi zagrać lepiej niż z napędu, jednak różnica jest doprawdy niewielka. Oczywiście słyszalna i powtarzalna, aczkolwiek nie jestem wcale przekonany, czy będąc niewyspanym nie poległbym na tym porównaniu z ślepym teście. Różnica sprowadzała się do dwóch aspektów. Ten mniej słyszalny był zlokalizowany na górze pasma i dotyczył rozdzielczości. Ripy płyt CD miały lepiej rozseparowane talerze perkusji. Bardziej słyszalna różnica dotyczyła średnich tonów. Tu z kolei pojawiała się kwestia namacalności, przejrzystości dźwięku. Po przełączeniu na płytę, efekt namacalności głosów był nieco mniejszy, a wrażenie klarowności dźwięku – jakby słabsze. Brzmienie uzyskiwane z płyty było jakby brudniejsze. Niemniej, jak wspomniałem, różnicę określiłbym jako subtelną. To chyba zasłyga zastosowania wysokiej jakości napędu CD. Jeszcze mniejsze różnice w brzmieniu dotyczyły porównania filtrów cyfrowych (1 i 2). Po włączeniu tego drugiego, dźwięk jakby oddalał się i malał. Dynamika i bezpośredniość dźwięku stawały się mniejsze, choć przy ofensywnych realizacjach i z ostrą elektroniką towarzyszącą, czy takimiż kolumnami, mogło to być nawet pożądane. Wolałem jednak domyślny algorytm filtracji (1).Możliwych ustawień jest jednak więcej – Dither (dwa ustawienia plus wyłączony) oraz Noise Shaper (cztery ustawienia). Muszę przyznać, że w tym razem poległem – nie słyszałem żadnych istotnych różnic.


Oceń ten artykuł
(6 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją