PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Audionet Planck

Wrz 24, 2017

Index

II Opinia

If I were a rich man... rozmarzyłem się. A przecież kilka lat temu porzuciłem na dobre płyty CD. Zaraz, ale o co chodzi? No dobrze, od początku. Coś mi się wydaje, że Naczelny nie do końca mógł uwierzyć w to, co słyszy, więc zaproponował mi napisanie drugiej opinii. Tuż przed przewiezieniem cedeka do mnie doszła jeszcze przesyłka z dedykowanym zasilaczem – Ampere. Dostałem więc komplet. Podpiąłem Audionety do integry Kondo Overture PM2i, tę do moich Ubiqów, zasiliłem wszystkie trzy urządzenia nowymi, topowymi sieciówkami KBL Sound, Synchro Master Power i, mając świadomość mocno ograniczonego czasu na napisanie kilku tysięcy znaków, zabrałem się za słuchanie. Do owego: „if I were a rich man...” doszedłem już po jakichś pięciu minutach.

Gdy do jednego z poprzednich numerów testowałem odtwarzacz CD/SACD T+A PDP 3000 HV, opis zacząłem od czystości, transparentności i detaliczności jego brzmienia. To cechy, którymi każde wysokiej klasy źródło musi się wykazać. Pytanie tylko: czy to one mają odgrywać pierwsze skrzypce? Niekoniecznie.

Audionet Planck 6 zawieszenie napedu

Jedna ze specjalności Audioneta – elastyczne zawieszenie napędu na polietylenowych pasach.

 

Tym razem, już przy pierwszym utworze, w mojej głowie pojawiło się słowo „gładkość” i pozostało tam jako cecha wiodąca do końca odsłuchu. To był poziom gładkości kojarzący mi się bardziej z analogiem, płytami winylowymi czy taśmą magnetofonową, ewentualnie plikami DSD niż kompaktami czy inną formą PCM-u. Tym bardziej, że owej gładkości towarzyszyła również wyjątkowa płynność prezentacji. To właśnie ona, bezpośrednio związana z wewnętrzną spójnością dźwięków składających się na muzykę, jest obok dużej energii podstawową cechą pozwalającą nam bezbłędnie odróżniać muzykę graną na żywo od jej reprodukcji. Niczym na koncercie, człowiek nie zastanawia się, czy barwa jest prawidłowa, czy jest dobra separacja, definicja, dywagacje na temat basu, góry i średnicy wydają się nie mieć sensu, podobnie jak dyskusje, czy źródła pozorne są na scenie odpowiednio duże i trójwymiarowe, czy scena ma odpowiednią szerokość i głębokość itd. Nie musi, otrzymuje bowiem kompletny, plastyczny obraz tworzony przed jego oczami przez wykonawców, czuje atmosferę, emocje towarzyszące muzykom i słuchaczom, daje się porwać tym wszystkim muzycznym i pozamuzycznym elementom, tak doskonale, płynnie składającym się w wyjątkową całość. Elementami tej całości są również: czystość, transparentność i ogromna ilość informacji. Tyle że nie są tu one najważniejsze – to jedynie trybiki w muzycznej machinie. Twierdzisz pan więc, że Plancka można porównać z muzyką graną na żywo? Porównać można. Muzyka live wygra, bo niemieckim inżynierom nie udało się osiągnąć niemożliwego. Śmiem jednak twierdzić, że wykonali kolejny krok w dobrą stronę, zmniejszając ów dystans bardziej niż większość znanych mi źródeł (i to nie tylko cyfrowych).
Planck zachwycił mnie również prezentacją basu. To wcale nie było łatwe, bo ciągle jestem pod wrażeniem możliwości w tym zakresie genialnego phonostage'a Tenor Audio Phono 1.

A jednak niemiecki odtwarzacz, zwłaszcza uzupełniony Amperem (choć nie tylko), może stanowić cyfrowy wzorzec godny naśladowania. Rzecz zarówno w rozciągnięciu tego skraju pasma, dociążeniu go, świetnej definicji, różnicowaniu, jak i w pięknym oddaniu barwy i faktury choćby kontrabasu czy fortepianu.
Na krążku Isao Suzuki kontrabas sięgał do bram piekieł, momentami niemal przygniatając mnie swoją wielkością i masą. Podobnie brzmiały organy na płycie Arne Domnerusa, mruczące na poziomie niemal subsonicznym, co czułem nawet głęboko w kościach. Dynamikę, kontrolę i definicję przy niebędącym absolutnym mistrzem w tym zakresie wzmacniaczu Kondo, usłyszałem choćby na „Suicie hiszpańskiej" Albenitza, pełnej mocnych, szybkich uderzeń orkiestry, czy na wyjątkowej interpretacji „Dziewiątej" Beethovena pod Boehmem czarującej nagłymi zmianami tempa i ogromnymi skokami dynamiki. Nie było między nimi przerw, przeciągania, rozmycia. Było cichutkie piano i natychmiastowe, przepotężne forte, a po chwili to samo, tylko w drugą stronę. Ampere jeszcze ów zestaw cech pogłębiał, dodawał dźwiękowi rozmachu i potęgi, stwarzał wrażenie absolutnej stabilności (co w żadnym razie nie znaczy, że bez zasilacza jej brakowało).

 Audionet Planck 9c AMPERE main

AMPERE, czyli opcjonalny zasilacz do Plancka skrywa dwa trafa, każde o mocy 300 VA oraz ponad pół farada pojemności filtrującej (!) Cena urządzenia jest dosyć zaporowa.

 

Skupiłem się na basie, bo rzadko słyszę u siebie aż tak dobry. Nie znaczy to wcale, że reszta pasma odstaje jakością od niskich tonów. Najprościej byłoby powiedzieć, że owa reszta jest... akuratna, taka, jaka być powinna, by nie przejmować się jej poszczególnymi elementami, a po prostu oddać się we władanie muzyce. Przesłuchałem kilkanaście dobrze mi znanych płyt z różną muzyką, z różnych wytwórni, nawet  CD-R wylądował w napędzie. Planck świetnie różnicował te nagrania, czego najbardziej jaskrawym przykładem była nagrana w komputerze płytka z koncertem Gilmoura (wyszedł tylko na DVD, więc CDR-a stworzyłem kiedyś sam). Uważałem ten krążek za całkiem nieźle brzmiący, dopóki nie przesłuchałem go teraz. Dźwięk w porównaniu do płyt XRCD, K2HD, czy nawet dobrych „zwykłych” wydań, był po prostu bardziej szary, mniej dynamiczny, blachy. Wokal Davida czy chórki zabrzmiały matowo, brakowało im naturalnego blasku. Zachwyciłem się natomiast „Czterema porami roku” Vivaldiego z Carmignolą, krążkiem wydanym przez Sony Classic, więc wcale niekoniecznie audiofilskim. Barwa i faktura instrumentów były pokazane w sposób, który od pierwszych sekund uznałem za jedynie słuszny. Mikrodynamika stała na równie wysokim poziomie co makro, pozwalając mi rozkoszować się maestrią Carmignoli i muzyków Weneckiej Orkiestry Barokowej. 

Wyjątkowy realizm i naturalność prezentacji proponowanej przez Plancka opierają się na jeszcze jednym fundamencie – stereofonii, przestrzenności, obrazowaniu, a właściwie wszystkich tych elementach tworzących nierozłączną całość. Duże, wyraźnie trójwymiarowe, acz nieprzesadnie konturowe źródła pozorne, dobra gradacja planów, szeroka i głęboka scena, skala prezentacji – czy to na krążkach nagranych w małych klubach, czy z dużymi spektaklami operowymi – do tych aspektów nigdy nie miałem żadnych zastrzeżeń. O zachwytach mógłbym pisać długo.

Kwestia druga – Ampere. Planck i bez niego jest źródłem znakomitym – jednym z najlepszych, jakich miałem okazję posłuchać. Wydanie kolejnych kilkudziesięciu tysięcy złotych może więc wydawać się przesadą, bo zasilacz nie wnosi fundamentalnych zmian. Raczej wzmacnia cechy tego odtwarzacza – dźwięk jest jeszcze pełniejszy, bardziej skupiony, stabilniejszy, a jeszcze nieco czarniejsze tło sprawia, że różnicowanie w zakresie dynamiki i barwy przychodzi Planckowi jeszcze łatwiej. Tyle że na tym, najwyższym poziomie, walczy się właśnie już „tylko” o niewielkie, idące w pożądanym kierunku zmiany.

Jeśli zatem szukacie najlepszego możliwego odtwarzacza CD grającego każdą muzykę ze swobodą i naturalnością, posłuchajcie Plancka – najlepiej wraz z Amperem. Choć tanio nie będzie, to do najdroższych źródeł cyfrowych jeszcze temu zestawowi daleko. Jakościowo zaś – wcale niekoniecznie... Aha, jeszcze jedno –gdyby ktoś chciał mi go sprezentować, to przyjmę z wdzięcznością – z Amperem czy bez. To mówiłem ja, człowiek od kilku lat nieużywający płyt CD… (MD)


Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją