Wydrukuj tę stronę

Audionet Planck

Wrz 24, 2017

Istnieją dwie potencjalne grupy klientów, dla których zakup odtwarzacza CD za ponad 50 tysięcy złotych jest daleki od absurdu. Właśnie z myślą o nich powstał Planck – referencyjny odtwarzacz berlińskiej firmy.

Dystrybutor: Core Trends, www.coretrends.pl 
Cena: Planck – 56 700 zł, Ampere – 37 000 zł
Dostępne wykończenia: jasnobrązowe (anoda C-32)

Tekst: Filip Kulpa, Marek Dyba (II opinia) | Zdjęcia: Filip Kulpa

audioklan

 

 

Audionet Planck - Odtwarzacz CD

TEST

Audionet Planck 1 aaa

 

Pierwsza grupa to ci, którzy nigdy w pełni nie zaakceptowali plików muzycznych: albo z głębokiego przywiązania do płyt CD, których melomani (niekoniecznie audiofile) mają niekiedy tysiące, albo z przekonania, że „pliki grają gorzej”. Nie chcę w tym miejscu, po raz kolejny zresztą, roztrząsać zagadnienia
bezzasadności (a wręcz błędności) tego przekonania. W końcu niniejsza recenzja jest poświęcona odtwarzaczowi, który ma przede wszystkim czytać bity pochodzące z płyt CD; notabene będące we wcześniejszym „wcieleniu”, rzecz jasna, plikami.

Istnieje jeszcze – tak mi się przynajmniej wydaje – jedna grupa odbiorców drogich odtwarzaczy kompaktowych. To grupa najmniejsza, ale całkiem możliwe, że o pewnym potencjale nabywczym i w najbliższych latach może się okazać, że wcale nie taka mała… Rewolucja plikowa trwa już od lat i nieraz słyszy się opinie typu: „Mam już dosyć tych aplikacji, tego ciągłego skakania po utworach, playlistach itd. Chcę po prostu nastawić ulubioną płytę i w spokoju posłuchać muzyki”. Wcale mnie to nie dziwi. Piszę to ja – zwolennik plików od już prawie dziesięciu lat, który od 2012 roku nie posiada odtwarzacza CD. Przyznam, że niekiedy sam miewam ochotę, by wyjąć płytę, nastawić i posłuchać – od początku do końca. Tak po prostu. Właśnie dlatego zainwestowałem w gramofon, traktując go jako odskocznię od codziennej rutyny testowej (prywatnego czasu na słuchanie muzyki mam, przyznaję, niewiele). A płyty CD? Choć też są „fizyczne”, też się je „nastawia”, to jednak to już nie to samo. Dla audiofilów starszej daty wciąż jednak potężne zbiory kompaktów (jakaż to inwestycja!) są czymś, z czym trudno im się rozstać. Z kolei wizja bezdusznego zamieniania ich na setki gigabajtów danych jakoś ich nie przekonuje. I tak wracamy do punktu wyjścia – potrzebny jest dobry, co tam dobry – jak najlepszy (!) cedek.

Na Audio Video Show 2016 (nasza fotorelacja tutaj)  dało się zaobserwować, że istnieje niewątpliwy sentyment do źródeł CD.

Pomijając to wszystko, muszę przyznać, że mam pewien sentyment do odtwarzaczy CD Audioneta. Używałem ich prywatnie przez wiele lat – najpierw modelu ART V2, potem jego następcę ART G2, a w końcu ART G3. Wszystkie zapamiętałem jako znakomite. Całościowo, przez rynek były chyba trochę niedocenione, choć w pewnych kręgach bardzo uznane. W 2012 roku, po półtora roku grania, pożegnałem się z G3, bo jego następca – przetwornik Meitnera – co tu dużo gadać, bił go dźwiękowo na głowę.

Gdy bodaj rok temu, właśnie na High-Endzie 2016, pokazano Plancka – nowy flagowy  odtwarzacz Audioneta – zastanawiałem się, jak duże (albo jak małe) są nawiązania do G3. Bo z wyglądu to, pomijając wykonanie, wierna kopia. Wypadało to w końcu sprawdzić


Budowa

Kolejność opisu będzie, jak zwykle, odwrotna w stosunku do kolejności procedury testowej. Podkreślam ten fakt, ponieważ oględziny układu przed jego posłuchaniem wprowadzają mimowolną, choćby podświadomą sugestię – a tej recenzent powinien przecież unikać na wszelkie możliwe sposoby.

Planck waży nieco ponad 22 kg (producent podaje nieco optymistycznie, że 25) i jest przykładem absolutnie bezkompromisowego podejścia do kwestii sztywności i precyzji wykonania. W pełni to docenimy biorąc urządzenie do rąk – jest doprawdy pancerne. Obudowa – w kształcie, wymiarach i sposobie montażu – jest identyczna jak ta w modelach serii ART; składa się z dwóch masywnych części: górnej pokrywy stanowiącej jednocześnie boki urządzenia oraz chassis z doczepioną czołówką i tyłem. Różnica tkwi w kolorze (rzadko spotykana jasnobrązowa anoda C-32) i użytych materiałach. Spód odtwarzacza nie jest już granitowy, lecz z twardego i gęstego tworzywa przypominającego to, z którego wykonuje się kuchenne blaty (producent wspomina o alu-minium). To oznacza, że spód jest lżejszy niż w G3 – w przeciwieństwie do góry, która w przypadku ART była drewniana (mdf). W nowym odtwarzaczu zastąpił ją ultrasztywny blok aluminium o grubości 20 mm (!) i masie 8,6 kg, z wyciętym otworem zapewniającym dostęp do mechanizmu (tak jak w przypadku wcześniejszych odtwarzaczy Audioneta, mamy do czynienia z top-loaderem). Wieko mechanizmu (lite aluminium o grubości 10 mm) przesuwamy ręcznie, porusza się ono gładko i płynnie (zasługa teflonowych prowadnic). O domknięciu go do końca (sygnał do rozpoczęcia odczytu) „informują” dwa wbudowane w nie magnesy – zamiast nieco kłopotliwego (zwłaszcza przy demontażu obudowy) przekaźnika stykowego. Całość robi znakomite wrażenie. Nowy – również aluminiowy – jest także pilot. U poprzednika do dyspozycji był  (i wciąż jest) nadajnik uniwersalny (Logitech Harmony One) – niezbyt przyjemny w codziennej eksploatacji. Co kilka dni trzeba go ładować. Z Planckiem otrzymujemy porządny, klasyczny, aluminiowy pilot RC1 – równie solidny jak sam odtwarzacz. Można by nim wbijać gwoździe (choć niewątpliwie szkoda by było).

Audionet Planck 2 tyl

Tył wygląda dość imponująco, trzeba przyznać. 

 

No więc zaglądamy do wnętrza, a tam… znajomy widok. Powiedzieć, że Planck bazuje na modelu ART G3, to trochę tak, jakby wychodząc z kina stwierdzić, że oczekiwało się lepszej gry aktorskiej. Cóż, nie da się tego ukryć: mamy do czynienia z tym samym i tak samo zamontowanym napędem (uznany „profesjonalny” Philips CDM-PRO 2LF), tożsamym układem sterowania (DSP), tą samą sekcją cyfrową, tymi samymi przetwornikami c/a, upsamplerem, a nawet zasilaczem. Spodziewałem się nawiązań, jednak nie tak znaczących. Oczywiście, są pewne zmiany. Nowe, to znaczy zmodyfikowane, są moduły wyjściowe. Pojawiły się w nich duże żółte kostki z dwoma wyprowadzeniami (wyglądają na kondensatory). Audionet podaje, że ta część układu jest dyskretna. Możliwe, nie wiem jednak, po co są tam układy scalone (notebene te same co w G3). W moim ostatnim odtwarzaczu CD w tym samym miejscu znajdowały się kondensatory MKT 6,8 μF. Wyższej jakości jest także bezpiecznik prądowy (rodowany). Zupełnie inna – i to jest niewątpliwie największa zmiana – jest natomiast płytka obsługująca wejścia cyfrowe. Wejście USB wygląda na izolowane (w jego pobliżu znajduje się mikrotransformator), a jego kontrolę sprawuje układ XMOS. Ci, którzy sądzą, że za jego pośrednictwem będą mogli odtwarzać materiał hi-res, mają rację, tyle że częściową. DSD nie posłuchamy, podobnie jak ekstremalnego PCM (DXD, 384 kHz). Zastosowane przetworniki (Analog Devices AD1955) obsługują wprawdzie DSD 2,8 MHz, ale PCM powyżej 192 kHz – już nie.  Planck – tak zresztą jak i ART G3 – nie powstał z myślą o słuchaniu plików. Różnica pomiędzy nimi polega na tym, że teraz możemy podłączyć streamer lub komputer i słuchać 95% dostępnych nagrań w gęstych formatach hi-res, co wcześniej w ogóle nie było możliwe.

Zdaję sobie sprawę, że mało kto pamięta budowę ART-a G3, dlatego przytoczę garść istotnych informacji – tym bardziej, że elektronikę Plancka należy obiektywnie docenić za ogólną jakość. Układ jest bardzo rozbudowany, a zarazem „ciasny”, przy czym pewne zdziwienie budzi to, jak wiele miejsca zajmuje płytka z procesorem DSP i trzema „archiwalnymi" interfejsami cyfrowymi Burr-Brown DIT4096I (96 kHz) – tu wykorzystanych prawdopodobnie do obsługi wyjść cyfrowych (Planck może być, rzecz jasna, wykorzystywany jako napęd CD, w przeciwnym razie wyjścia cyfrowe można – i warto – wyłączyć).
Na szczególną uwagę zasługuje sztandarowe rozwiązanie Audioneta w dziedzinie konstrukcji napędów i odtwarzaczy CD: zawieszenie mechanizmu na poliestrowym pasie (Aligned Resonance Transport – ART). Napinaczami, tworzącymi zarazem centymetrowy dystans do podłoża, są dwa prostokątne elementy aluminiowe. Dawniej w tym miejscu stosowano niepoważnie wyglądające kołki rodem z przemysłu meblarskiego. Sam napęd umieszczono na aluminiowej płycie o grubości 8 mm.

Audionet Planck 5 wnetrze

Ciasno zabudowane wnętrze o architekturze (i nie tylko niej) zapożyczonej z wciąż produkowanego ART G3. 

 

Okupujący lewą stronę zasilacz bazujące na niezbyt dużym, ekranowanym toroidzie (produkcji niemieckiej) i współpracuje za sporą liczbą stabilizatorów napięciowych (oddzielne linie zasilania dla poszczególnych bloków), pojemności filtrujące nie są duże. Warto wspomnieć o układzie izolacji i oddzielnego zasilania płytki zegara taktującego. Audionet wiele uwagi poświęcił (już 8 lat temu) redukcji jittera – i tu mamy na to dowód.

Docisk płyty stanowi niewielki krążek dociskowy o konstrukcji znanej z ART G3 (polimer POM) wyposażony w silny magnes neodymowy. Chwyt dysku jest bardzo pewny.

Według Audioneta cały układ jest „DC coupled”, a więc nie zawiera kondensatorów sprzęgających. Analogowy tor sygnałowy charakteryzuje, jak wspomniałem, budowa dyskretna i praca w klasie A. Zapewnia on nieprzeciętnie duży poziom wyjściowy (3,5 V RMS z wyjść RCA), co należy brać pod uwagę przy porównaniach z innymi źródłami cyfrowymi. Warto również skonfrontować tę wartość z marginesem przesterowania wejść wzmacniacza.

Audionet Planck 7b sekcja DACa

Sekcja DAC-a jest identyczna jak w ART G3 – bazuje na „wiekowych” już kościach delta-sigma AD1955.

 

Planck ma analogiczny zestaw złącz jak ART. Znajdziemy tu więc cztery wejścia cyfrowe (w tym USB 24/192), trzy wyjścia cyfrowe (AES/EBU i dwa koaksjalne), dwa komplety wyjść analogowych (RCA od Furutecha i XLR-y) optyczne łącza do sterowania systemowego oraz jeszcze jedno ważne gniazdo opisane jako AMPERE. Służy do podłączenia opcjonalnego zasilacza o tej nazwie (technicznie możliwe jest także użycie znacznie tańszego modelu EPS G2 – napięcia i złącza są te same). To potężne urządzenie o masie 18 kg zbudowane wokół dwóch 300-VA transformatorów toroidalnych, stabilizatorach na bazie mosfetów i pojemności filtrującej – bagatela – aż 576 tys. μF. Urządzenie otrzymaliśmy w drugiej fazie testu, tak więc możliwe było sprawdzenie, jak dużą poprawę brzmienia wnosi ten (kosztowny – 37 tys. zł) upgrade.


Brzmienie - I Opinia

Od razu uchylę rąbka „tajemnicy": Planck gra naprawdę bardzo dobrze. Nie rozczarowuje –  pomimo ceny. Gdybym ograniczył się do porównania z Meitnerem MA-1, grającym po USB z Auralica Ariesa, sformułowałbym nieco odmienną opinię, jednak niedawny kontakt z flagowym odtwarzaczem T+A (PDP 3000 HV) oraz podstawowym modelem Accuphase’a każe mi spojrzeć na możliwości Plancka w innym, zdecydowanie jaśniejszym świetle. Po dłuższym odsłuchu i bezpośrednich porównaniach zacząłem doceniać ten może nieszczególnie nowoczesny, ale jakże swojsko brzmiący player. Swojsko – znaczy w tym przypadku „z jajami”. Przepraszam za to nieco wulgarne, jednak w tym przypadku, jak sądzę, trafne skojarzenie.

Flagowy Audionet reprezentuje energetyczne, potężne granie. Duża doza ekspresji, szczególnie w porównaniu z Accuphase DP-560, szeroki zakres dynamiki i ogólna swoboda to elementy, które kształtują brzmienie tego odtwarzacza, jego subiektywny odbiór przez słuchacza. Te cechy niejako z „automatu” pozwalają polubić ten dźwięk, tym samym oddalając obawy z gatunku: „precyzyjny to pewnie będzie, ale czy muzykalny?” Tak, Planck jest muzykalny – potrafi zrobić wiele, by wciągnąć słuchacza w muzyczną akcję. Nie robi tego jednak na modłę usypiaczy czy pluszowych misiów, lecz dokonuje tego dzieła przede wszystkim na poziomie dynamiki – szczególnie w zakresie basowym (choć nie tylko) oraz energii ulokowanej także w średnim zakresie pasma. Ten jest wyrazisty, powiedziałbym, że obszerny, mocny, dość konturowy, ale bez karykaturalnej przesady. Planck wie, jak obchodzić się z transjentami. Nie tłumi ich, ale też nie wysusza. Podaje je z odpowiednią dozą zdecydowania i energii (znów pada to słowo – z braku lepszego odpowiednika). Na tle ostatnio odsłuchiwanych lub porównywanych odtwarzaczy robi to, moim zdaniem, najlepiej. Bardzo dobrze wypada brzmienie gitar – mają odpowiednie „cięcie”, dobrze „drążą”, ale rzadko przeradza się to w agresję; jeśli już, to z powodu nie najlepszej jakości nagrania. Pewnym efektem ubocznym jest jednak niewielki „stres” w obrębie – tak to przynajmniej odbieram – niższych sopranów. Są mocne, zdecydowane, chwilami nieco za bardzo, co bywa odczuwalne w nagraniach z jasno (ale dobrze) nagranymi blachami perkusyjnymi – przykładem niech będzie „Accentuate The Positive” nieodżałowanego Ala Jarreau. Hi-hat „świeci” mocniej niż zwykle. Sam skraj pasma jest jednak gładki, obdarzony sporą dozą tzw. powietrza, choć w żadnym razie nie jest to poziom Meitnera. Ogólnie rzecz biorąc, wysokie tony są dobre, choć w moim odbiorze, mojej skali odniesienia – na pewno nie referencyjne.

Audionet Planck 3 wieko

Planck, tak samo jak jego protoplaści, jest ładowany od góry. Wieko mechanizmu – tak zresztą i prawie cała obudowa – jest odlewem ze stopu aluminium anodowanego na nietypowy, jasnobrązowy kolor (C32).

 

Szczegółowość jest duża, na tle tańszych odtwarzaczy nawet bardzo duża, jednak nie jest to cecha dominująca, jakoś szczególnie zwracająca na siebie uwagę. Słychać to, co trzeba – nie jakoś szczególnie więcej, ani mniej. Takie podejście uważam za słuszne i pożądane.

Pod względem stereofonii Planck ma wiele do zaoferowania. Jest rozmach, jest swoboda. Osobiście oczekiwałbym jeszcze więcej napowietrzenia i subtelności, spójności poszczególnych planów. Proszę wybaczyć – mam rozdmuchane wymagania wskutek ponad 4-letniego obcowania z Meitnerem MA-1. Najlepsze przetworniki w cenie zbliżonej do ceny Plancka, lub nawet tańsze, potrafią dziś więcej. Tyle że one grają jakby w innej lidze. Powróćmy więc na grunt odtwarzaczy płyt kompaktowych. 

Bez względu na wszystko, imponujący jest bas Audioneta. Po pierwsze, jest go dużo. Ma mnóstwo „poweru”, wyborne jest wypełnienie (acz chwilami przesadne). Kontrola, precyzja, szybkość otrzymują oceny oczko niższe, wciąż jednak bardzo dobre w skali odtwarzaczy CD (najlepszych DAC-ów już nieco mniej). Bas Plancka ma niewątpliwy, czynny udział w równoważeniu dość odważnej góry, ale przede wszystkim – do spółki z wyrazistą średnicą – pozytywnie napędza odtwarzaną muzykę. Jasne, że mocny bas nie zawsze będzie atutem – w niektórych systemach (tych borykających się na przykład z dudniącym pomieszczeniem) wręcz odradzałbym to źródło. Z reguły jednak – tak obstawiam – polubimy ten sposób prezentacji.

Audionet Planck 8c wejscia cyfrowe

Obsługa wejść cyfrowych to jedna ze zmian w stosunku do ART-a – zamiast archaicznego układu Burr-Browna pojawił się specjalizowany układ XMOS.

 

Uważni Czytelnicy zapewne zorientowali się, że każdego zakresu w brzmieniu Plancka jest… dużo. To swoisty paradoks, ale też prawda – subiektywnie tak to właśnie się odbiera (przynajmniej ja). Audionet nie jest zupełnie neutralny tonalnie, za to słowo „naturalność” pasuje do niego już bardziej. Są na rynku odtwarzacze brzmiące subtelniej (w rozumieniu: ciemniej, spokojniej), jak np. Accuphase DP-560. Są też takie, które bardziej „rozpływają się” nad barwami instrumentów czy wokali. Co w żadnym razie nie znaczy, że Planck jest tu ułomny. Wokale odtwarza w sposób żywy, naturalny, może jedynie nieco rozjaśniony. Z trzeciej strony, są też takie odtwarzacze, które brzmią bardziej sucho i technicznie. Planck nie należy ani do jednej, ani do drugiej grupy. Robi wszystko co najmniej dobrze lub bardzo dobre, nie zaliczając żadnych wpadek. Jest jak niemiecka sportowa limuzyna pokroju BMW M5. Świetne osiągi, bardzo dobry komfort i odpowiedni image – wszystko się jakby zgadza. (FK)


II Opinia

If I were a rich man... rozmarzyłem się. A przecież kilka lat temu porzuciłem na dobre płyty CD. Zaraz, ale o co chodzi? No dobrze, od początku. Coś mi się wydaje, że Naczelny nie do końca mógł uwierzyć w to, co słyszy, więc zaproponował mi napisanie drugiej opinii. Tuż przed przewiezieniem cedeka do mnie doszła jeszcze przesyłka z dedykowanym zasilaczem – Ampere. Dostałem więc komplet. Podpiąłem Audionety do integry Kondo Overture PM2i, tę do moich Ubiqów, zasiliłem wszystkie trzy urządzenia nowymi, topowymi sieciówkami KBL Sound, Synchro Master Power i, mając świadomość mocno ograniczonego czasu na napisanie kilku tysięcy znaków, zabrałem się za słuchanie. Do owego: „if I were a rich man...” doszedłem już po jakichś pięciu minutach.

Gdy do jednego z poprzednich numerów testowałem odtwarzacz CD/SACD T+A PDP 3000 HV, opis zacząłem od czystości, transparentności i detaliczności jego brzmienia. To cechy, którymi każde wysokiej klasy źródło musi się wykazać. Pytanie tylko: czy to one mają odgrywać pierwsze skrzypce? Niekoniecznie.

Audionet Planck 6 zawieszenie napedu

Jedna ze specjalności Audioneta – elastyczne zawieszenie napędu na polietylenowych pasach.

 

Tym razem, już przy pierwszym utworze, w mojej głowie pojawiło się słowo „gładkość” i pozostało tam jako cecha wiodąca do końca odsłuchu. To był poziom gładkości kojarzący mi się bardziej z analogiem, płytami winylowymi czy taśmą magnetofonową, ewentualnie plikami DSD niż kompaktami czy inną formą PCM-u. Tym bardziej, że owej gładkości towarzyszyła również wyjątkowa płynność prezentacji. To właśnie ona, bezpośrednio związana z wewnętrzną spójnością dźwięków składających się na muzykę, jest obok dużej energii podstawową cechą pozwalającą nam bezbłędnie odróżniać muzykę graną na żywo od jej reprodukcji. Niczym na koncercie, człowiek nie zastanawia się, czy barwa jest prawidłowa, czy jest dobra separacja, definicja, dywagacje na temat basu, góry i średnicy wydają się nie mieć sensu, podobnie jak dyskusje, czy źródła pozorne są na scenie odpowiednio duże i trójwymiarowe, czy scena ma odpowiednią szerokość i głębokość itd. Nie musi, otrzymuje bowiem kompletny, plastyczny obraz tworzony przed jego oczami przez wykonawców, czuje atmosferę, emocje towarzyszące muzykom i słuchaczom, daje się porwać tym wszystkim muzycznym i pozamuzycznym elementom, tak doskonale, płynnie składającym się w wyjątkową całość. Elementami tej całości są również: czystość, transparentność i ogromna ilość informacji. Tyle że nie są tu one najważniejsze – to jedynie trybiki w muzycznej machinie. Twierdzisz pan więc, że Plancka można porównać z muzyką graną na żywo? Porównać można. Muzyka live wygra, bo niemieckim inżynierom nie udało się osiągnąć niemożliwego. Śmiem jednak twierdzić, że wykonali kolejny krok w dobrą stronę, zmniejszając ów dystans bardziej niż większość znanych mi źródeł (i to nie tylko cyfrowych).
Planck zachwycił mnie również prezentacją basu. To wcale nie było łatwe, bo ciągle jestem pod wrażeniem możliwości w tym zakresie genialnego phonostage'a Tenor Audio Phono 1.

A jednak niemiecki odtwarzacz, zwłaszcza uzupełniony Amperem (choć nie tylko), może stanowić cyfrowy wzorzec godny naśladowania. Rzecz zarówno w rozciągnięciu tego skraju pasma, dociążeniu go, świetnej definicji, różnicowaniu, jak i w pięknym oddaniu barwy i faktury choćby kontrabasu czy fortepianu.
Na krążku Isao Suzuki kontrabas sięgał do bram piekieł, momentami niemal przygniatając mnie swoją wielkością i masą. Podobnie brzmiały organy na płycie Arne Domnerusa, mruczące na poziomie niemal subsonicznym, co czułem nawet głęboko w kościach. Dynamikę, kontrolę i definicję przy niebędącym absolutnym mistrzem w tym zakresie wzmacniaczu Kondo, usłyszałem choćby na „Suicie hiszpańskiej" Albenitza, pełnej mocnych, szybkich uderzeń orkiestry, czy na wyjątkowej interpretacji „Dziewiątej" Beethovena pod Boehmem czarującej nagłymi zmianami tempa i ogromnymi skokami dynamiki. Nie było między nimi przerw, przeciągania, rozmycia. Było cichutkie piano i natychmiastowe, przepotężne forte, a po chwili to samo, tylko w drugą stronę. Ampere jeszcze ów zestaw cech pogłębiał, dodawał dźwiękowi rozmachu i potęgi, stwarzał wrażenie absolutnej stabilności (co w żadnym razie nie znaczy, że bez zasilacza jej brakowało).

 Audionet Planck 9c AMPERE main

AMPERE, czyli opcjonalny zasilacz do Plancka skrywa dwa trafa, każde o mocy 300 VA oraz ponad pół farada pojemności filtrującej (!) Cena urządzenia jest dosyć zaporowa.

 

Skupiłem się na basie, bo rzadko słyszę u siebie aż tak dobry. Nie znaczy to wcale, że reszta pasma odstaje jakością od niskich tonów. Najprościej byłoby powiedzieć, że owa reszta jest... akuratna, taka, jaka być powinna, by nie przejmować się jej poszczególnymi elementami, a po prostu oddać się we władanie muzyce. Przesłuchałem kilkanaście dobrze mi znanych płyt z różną muzyką, z różnych wytwórni, nawet  CD-R wylądował w napędzie. Planck świetnie różnicował te nagrania, czego najbardziej jaskrawym przykładem była nagrana w komputerze płytka z koncertem Gilmoura (wyszedł tylko na DVD, więc CDR-a stworzyłem kiedyś sam). Uważałem ten krążek za całkiem nieźle brzmiący, dopóki nie przesłuchałem go teraz. Dźwięk w porównaniu do płyt XRCD, K2HD, czy nawet dobrych „zwykłych” wydań, był po prostu bardziej szary, mniej dynamiczny, blachy. Wokal Davida czy chórki zabrzmiały matowo, brakowało im naturalnego blasku. Zachwyciłem się natomiast „Czterema porami roku” Vivaldiego z Carmignolą, krążkiem wydanym przez Sony Classic, więc wcale niekoniecznie audiofilskim. Barwa i faktura instrumentów były pokazane w sposób, który od pierwszych sekund uznałem za jedynie słuszny. Mikrodynamika stała na równie wysokim poziomie co makro, pozwalając mi rozkoszować się maestrią Carmignoli i muzyków Weneckiej Orkiestry Barokowej. 

Wyjątkowy realizm i naturalność prezentacji proponowanej przez Plancka opierają się na jeszcze jednym fundamencie – stereofonii, przestrzenności, obrazowaniu, a właściwie wszystkich tych elementach tworzących nierozłączną całość. Duże, wyraźnie trójwymiarowe, acz nieprzesadnie konturowe źródła pozorne, dobra gradacja planów, szeroka i głęboka scena, skala prezentacji – czy to na krążkach nagranych w małych klubach, czy z dużymi spektaklami operowymi – do tych aspektów nigdy nie miałem żadnych zastrzeżeń. O zachwytach mógłbym pisać długo.

Kwestia druga – Ampere. Planck i bez niego jest źródłem znakomitym – jednym z najlepszych, jakich miałem okazję posłuchać. Wydanie kolejnych kilkudziesięciu tysięcy złotych może więc wydawać się przesadą, bo zasilacz nie wnosi fundamentalnych zmian. Raczej wzmacnia cechy tego odtwarzacza – dźwięk jest jeszcze pełniejszy, bardziej skupiony, stabilniejszy, a jeszcze nieco czarniejsze tło sprawia, że różnicowanie w zakresie dynamiki i barwy przychodzi Planckowi jeszcze łatwiej. Tyle że na tym, najwyższym poziomie, walczy się właśnie już „tylko” o niewielkie, idące w pożądanym kierunku zmiany.

Jeśli zatem szukacie najlepszego możliwego odtwarzacza CD grającego każdą muzykę ze swobodą i naturalnością, posłuchajcie Plancka – najlepiej wraz z Amperem. Choć tanio nie będzie, to do najdroższych źródeł cyfrowych jeszcze temu zestawowi daleko. Jakościowo zaś – wcale niekoniecznie... Aha, jeszcze jedno –gdyby ktoś chciał mi go sprezentować, to przyjmę z wdzięcznością – z Amperem czy bez. To mówiłem ja, człowiek od kilku lat nieużywający płyt CD… (MD)


Galeria


Naszym zdaniem

Audionet Planck 9b zzzAudionet przeszedł w ostatnim czasie pewne zmiany personalne. Bardzo wzmocnił swój marketing, czego przejawem jest wykorzystanie nazwisk słynnych niemieckich fizyków do nazwania swoich produktów, a także nieco buńczuczne hasła w rodzaju „rocket science". Plancka, w tym wcieleniu, trudno uznać za „skok kwantowy” (cokolwiek miałoby to oznaczać; odrzucam złośliwości odnoszące się do skali zjawisk kwantowych). Uważamy go za jeden z najlepiej brzmiących odtwarzaczy CD, jakie dane nam było słyszeć. Porównania z propozycjami konkurentów, takich jak T+A czy Accuphase, uprawniają do wysokiej – a nawet bardzo wysokiej – oceny. Jeśli szukacie „konkretnie”, mięsiście i wyjątkowo płynnie brzmiącego odtwarzacza CD o wielkiej dynamice, dużej kulturze brzmienia, który Was nie zanudzi, ale też nie zamęczy swoją analitycznością czy dosadnością, to Planck jest bardzo mocnym kandydatem do posłuchania we własnym systemie. Oj, tak.

System odsłuchowy (FK)

Źródła odniesienia: Auralic Aries (FW. 4.1.0) (USB audio out) + Meitner MA-1 DAC, Accuphase DP-560
Przedwzmacniacz: Conrad-Johnson ET2
Wzmacniacz mocy: Reimyo KAP-777
Zestawy głośnikowe: Zoller Temptation 2000
Interkonekty: Stereovox HDSE, Albedo Metamorphosis
Kable USB: Synergistic Research Active USB
Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB
Zasilanie: dedykowana linia zasilająca 20 A, listwy prądowe Furutech f-TP615, GigaWatt PF-2, kable zasilające KBL Sound Red Eye Ultimate, Spectrum, Zodiac

 

 

 

Oceń ten artykuł
(0 głosów)