Wydrukuj tę stronę

Marantz ND8006

Gru 03, 2018

Przez wiele lat Marantz równolegle produkował odtwarzacze sieciowe i CD/SACD. Model ND8006 jest pierwszym sygnałem z Eindhoven, gdzie swoją europejską centralę ma producent tej marki, że nadchodzi zmiana firmowej strategii.

Dystrybutor: Horn Distribution, www.horn.eu
Cena: 5495 zł
Dostępne wykończenia: czarny, srebrny

Tekst: Filip Kulpa   |   Zdjęcia: AV, Marantz

audioklan

 

 


Marantz ND8006 - Sieciowy odtwarzacz CD/DAC

TEST

Marantz ND8006

Japońska firma ma już ponad 8-letnią tradycję w tworzeniu odtwarzaczy sieciowych. Linię streamerów zapoczątkował pamiętny model NA7004 – najtańszy w swoim czasie (2009), sensowny odtwarzacz audiofilski, pozbawiony napędu optycznego. Jego formalnym następcą został bardziej dopracowany model NA8005 (2014), który był jednak znacznie droższy od pierwowzoru. Niecały rok później Marantz zdecydował się na wprowadzenie tańszego strumieniowca – NA6005. Równocześnie firma podtrzymywała ofertę odtwarzaczy CD/SACD z modelem SA8005, który jest oferowany do dziś. NA8005 ma już trzy i pół roku, więc logicznym było oczekiwanie następcy… I oto się pojawił. Choć właściwie to nie do końca jest tak, jak można by pomyśleć, bowiem zmieniła się nie tylko liczba (8006 zamiast 8005), ale także jedna z liter – w miejsce „A” pojawiło się „D”. Co to oznacza w praktyce?

 

Funkcjonalność

Nową literę można interpretować jako skrót od „drive”. Chodzi zatem o napęd czytnika optycznego. A jednak! Nowy streamer jest więc odtwarzaczem muzycznym, mogącym odtwarzać nie tylko pliki, ale także płyty. Niestety, z wyjątkiem krążków Super Audio CD. Marantz opracował wprawdzie swój chipset do obsługi SACD, jednak z jakichś powodów (zapewne kosztowych) nie chciał go implementować w niezbyt drogim odtwarzaczu – tym bardziej, że to wymagałoby użycia odpowiedniego czytnika

Tak czy inaczej, ND8006 jawi się jako omnibus: pomijając wspomniane płyty SACD, potrafi odtwarzać muzykę z niemal dowolnego źródła. Wspiera protokoły UPnP/DLNA i AirPlay, ma dwuzakresową kartę wi-fi, Bluetooth, wejścia cyfrowe (USB Audio 2.0, koncentryczne i dwa optyczne), port USB typu A, wbudowany dostęp do serwisów streamingowych (także TiDAL-a i Deezera – czego nie oferował NA8005; przynajmniej na początku). Wreszcie, Marantz może pracować w systemie multiroom HEOS, a co więcej, został wyposażony w regulację poziomu wyjściowego (niezależna druga para cinchów „Variable”) oraz pełnowartościowe wyjście słuchawkowe z dwoma ustawieniami gainu (wzmocnienia). Nie wspominając już o dwóch wyjściach cyfrowych. Sporo tego.

Jako USB DAC, Marantz potrafi odtwarzać pliki w supergęstym formacie DSD256 (istniejącym głównie „na papierze”), jak również PCM 352,8 i 384 kHz, natomiast przy odczycie sieciowym limity wynoszą 5,6 MHz dla DSD i 192 kHz dla PCM, co w zupełności wystarcza. Wyższe częstotliwości – szczególnie w przypadku sprzętu tej klasy – i tak nie mają racji bytu. Analogiczne „ograniczenie” dotyczy portu USB typu A na czołówce.

Marantz ND8006 gniazda

Cztery wejścia cyfrowe, spośród których najlepsze efekty daje to z lewej – USB typu B. Made in Japan – to nie wymaga komentarza.

 

Do sterowania przewidziano klasyczny nadajnik podczerwieni RC001 (znany z wcześniejszych modeli) i czytelny wyświetlacz OLED, który w normalnym trybie, podczas odtwarzania, prócz nazwy utworu/wykonawcy, może pokazywać format zapisu pliku, głębię bitową, częstotliwość próbkowania, jak również wyświetla pasek postępu odtwarzania utworu. Czytelność displeju jest bardzo dobra, jest on w pełni użyteczny nawet z odległości ponad 3 m. Z tego względu odtwarzaczem da się całkiem komfortowo sterować w sposób tradycyjny, bez konieczności sięgania po tablet czy smartfon, ale pod jednym warunkiem: że nasza biblioteka muzyczna liczy nie więcej niż 100–200 albumów. W przeciwnym razie – czyli jak mniemam, na ogół – będzie jednak konieczna aplikacja. No bo przewijanie kilkuset pozycji kursorem nie należy do przyjemności. Tak czy inaczej, duży wyświetlacz to potencjalnie spory plus na tle konkurencji. Nawet w porównaniu z Pioneerem N-70AE, który również ma wyświetlacz, rozwiązanie Marantza uważam za bardziej przyjazne użytkownikowi ze względu na lepszą czytelność znaków, a przede wszystkim większą szerokość okna. Sterowanie za pomocą pilota umożliwia tworzenie kolejki odtwarzania, co jest niewątpliwie bardzo przydatne (tym bardziej, że jest ona zapisywana w pamięci trwałej odtwarzacza, a więc zapamiętywana nawet po całkowitym odłączeniu urządzenia od zasilania).

Do sterowania producent przewidział także dwie firmowe aplikacje: Marantz Remote App oraz HEOS (obie dostępne na iOS i Androida). Korzystanie z tej pierwszej uważam za niecelowe. Nie dość, że regularnie się zawiesza, to jeszcze wchodzi w konflikt ze sterowaniem za pośrednictwem pilota. Nie widzi bowiem kolejki odtwarzania, utworzonej na wyświetlaczu, nie umożliwia tworzenia „swojej” kolejki odtwarzania (Queue), a gdy już zapuścimy muzykę z poziomu aplikacji, jedyne co możemy wykonać pilotem, to aktywowanie pauzy. O wiele lepiej działa aplikacja HEOS, stworzona z myślą o tworzeniu systemów wielostrefowych, złożonych z urządzeń D&M (m.in. Denona i Marantza). Dużym plusem jest to, że ta metoda sterowania ma kanał zwrotnej komunikacji z odtwarzaczem, dzięki czemu wyświetlacz i pilot widzą kolejkę utworów stworzonych w aplikacji. Ale i jej można wytknąć pewne niedostatki, jak np. brak paska postępu odtwarzania. Poza tym wejścia (źródła) trzeba przełączać z pilota (nie da się nawet puścić załadowanej do napędu płyty CD) i nawet gdy to zrobimy, przełączając się z płyty na odsłuch sieciowy, aplikacja nieraz się gubi, wskazując na przykład, że jest odtwarzana płyta, podczas gdy grają pliki z dysku NAS. Wówczas należy wcisnąć przycisk „Queue” na pilocie i tym sposobem odświeżyć aplikację. Ponadto z poziomu aplikacji nie dokonamy żadnych zmian w ustawieniach odtwarzacza. Przyda się ona jednak do logowania na koncie Heos, co jest niezbędne do tego, by móc korzystać ze streamingu. Oznacza to kolejne hasło do zapisania/zapamiętania – coż, w takich czasach żyjemy. Wprawdzie można, na upartego, posłużyć się wyświetlaczem, jednak wymaga to anielskiej cierpliwości (wpisywanie znaków, szczególnie tych spoza alfabetu, jest bardzo niewygodne). Ostatecznie otrzymujemy dostęp do platform streamingowych (Spotify, TiDAL, Deezer, Soundcloud, a za granicą także Amazon Music, Pandora) oraz radia internetowego.

Warto nadmienić, że ND8006 nie ma wbudowanego dekodera MQA i w przeciwieństwie do odtwarzaczy strumieniowych Auralica albumy z zakładki „Masters” odtwarza w jakości zwykłego Hi-Fi (16 bit/44,1 kHz).

 

Budowa

Wnętrze tego 8-kilogramowego odtwarzacza skrywa mnóstwo elektroniki, co samo w sobie zdaje się w pełni uzasadniać cenę odtwarzacza. Jeśli dodamy do tego kraj pochodzenia (Japonia), można nawet wpaść w zachwyt. Ale żeby nie było zbyt pięknie, należy nadmienić, że napęd jest w całości plastikowy, pochodzenia dalekowschodniego; jego oznaczenie – JTL-101Y – niewiele mówi.

Marantz ND8006 wnętrze

Patrząc na elektronikę we wnętrzu nie można mieć złudzeń: to nie może być tani odtwarzacz, choć w relacji do tego, jak zbudowany, cena jest i tak bardzo rozsądna.

 

Cały układ elektroniczny stanowią trzy płytki SMD ułożone piętrowo oraz transformator toroidalny Bando w stalowym walcu ekranującym. Lewą stronę okupuje cyfrowa sekcja audio i układy sterowania. Zastosowano programowalny układ CPLD Altera Max V, odbiornik S/PDIF PCM9211 oraz mikrokontroler XMOS 8U7C10 obsługujący wejście USB typu B (audio) w sąsiedztwie dwóch kwarców. Z informacji producenta wynika, że wejście USB jest izolowane. Zasilacz ma klasyczną architekturę. Do stabilizacji napięciowej sekcji audio wykorzystano zarówno tranzystory 2SB1259/2SD2981, jak również elementy scalone (LM317). Pojemności filtrujące są rozproszone, dwa największe elektrolity Elny mają pojemność 4700 uF. W roli konwertera c/a użyto „mobilnej” odmiany układu ESS Technology ES9016 – K2M (niższe napięcie zasilania, mniejszy pobór mocy). Marantz zrezygnował z wbudowanego w ten czip filtru nadpróbkującego na rzecz własnego opracowania (Marantz Musical Mastering) zaimplementowanego w ramach wspomnianego procesora CPLD. Z poziomu menu dostępne są dwa algorytmy działania filtru oznaczone cyframi „1” i „2”.

Płytka analogowa audio zawiera wyłącznie elementy dyskretne, tworzące moduły HDAM (filtr analogowy) i HDAM-SA2 (bufor wyjściowy plus wyjście słuchawkowe). Wyjście słuchawkowe wyposażono w ręczną regulację poziomu, umieszczoną na czołówce, oraz dwa ustawienia wzmocnienia (gainu) ukryte w menu.

Łączność bezprzewodową zapewniają dwa zintegrowane gniazda antenowe dla sygnałów wi-fi 2,4 i 5 GHz oraz dla modułu Bluetooth.

 

Pliki gorsze niż płyty?

Pewne środowiska audiofilów głoszą pogląd, jakoby pliki – same z siebie – grały gorzej niż płyta CD. Na gruncie technicznym jest to stwierdzenie pozbawione podstaw, bowiem płyta CD jako optyczny nośnik danych nie ma i nie może mieć żadnych „cudownych właściwości” (w analogii – czy raczej jej braku – do gramofonu analogowego), zaś układy czytające płyty mogą być co najwyżej źródłem niechcianych zakłóceń i wibracji, nie mówiąc już o błędach odczytu (korekcja błędów). Negowanie tego stanu rzeczy i przypisywanie „bezduszności” wyłącznie plikom może i jest efektownym zabiegiem lingwistyczno-psychologicznym, lecz z techniką nie ma nic wspólnego. Takie stawianie sprawy uważam wręcz za szkodliwe – chyba że zostanie poparte twardymi dowodami w postaci kontrolowanego odsłuchu płyt i plików za pośrednictwem urządzeń wyposażonych w dokładnie ten sam tor cyfrowy i analogowy audio. W praktyce tego typu porównania da się przeprowadzić za pomocą urządzeń integrujących napędy CD/SACD z dobrze zrealizowanymi wejściami USB audio, tudzież modułami sieciowymi, co daje możliwość uniezależnienia wyników porównań od zastosowanego komputera, jego konfiguracji oraz jakości źródła sygnału audio. Testowany Marantz doskonale spełnia to założenie.

W ramach redakcyjnych testów niejednokrotnie analizowaliśmy to zagadnienie – zwykle jednak na gruncie odtwarzaczy CD z dobrymi wejściami USB. Wynik? Jak do tej pory statystycznie negatywny dla napędów CD. Bodaj jedyny wyjątek od tej reguły stanowiła jednostka centralna któregoś z nowszych PianoCraftów, w przypadku której wyższą jakość dźwięku uzyskuje się z płyty CD niż z plików odtwarzanych sieciowo. To jednak urządzenie klasy „entry-level”. Nawet odsłuch high-endowego player T+A z serii 3000 wykazał, że wbudowany autorski, metalowy napęd CD/SACD wcale nie do zaoferowania czegoś więcej niż pliki.

Brzmienie

ND8006 prezentuje dwie różne klasy brzmienia – zależnie od tego, z której możliwości (bezstratnego) odtwarzania muzyki skorzystamy. Są trzy opcje: kompakty, sieć/streaming oraz USB audio. Jest jeszcze port USB typu A, jednak nie testowałem go w przekonaniu, że jest to najmniej interesująca i najmniej pożądana funkcjonalność.

To, czy będziemy korzystać płyt CD czy ich wirtualnej reprezentacji pod postacią ripów lub streamingu o jakości Hi-Fi (TiDAL), nie ma dla uzyskiwanej jakości dźwięku większego znaczenia. W obu przypadkach otrzymamy brzmienie bardzo zbliżonej jakości. I tak, słuchając Marantza jako autonomicznego streamera lub odtwarzacza płyt CD, cały czas miałem świadomość, że obcuję ze sprzętem średniej klasy. Brzmienie można scharakteryzować jako całkiem masywne, ale też całkiem rześkie w średnicy, która nie od dziś jest mocnym punktem programu japońskiej marki. Trudno mi było wyzbyć się wrażenia pewnego woalu pokrywającego cały zakres pasma, łącznie z basem, który był zaskakująco mocny, ale też niegrzeszący dużą dyscypliną, szybkością czy kontrolą. Postawiono tu na potęgę i wypełnienie, żeby nie powiedzieć – pogrubienie. Z ciekawości podłączyłem nawet Yamahę NP-S303 (recenzja na str. xx), by sprawdzić, jak brzmienie ND8006 plasuje się na tle urządzeń znacznie tańszych. Wnioski były dość zaskakujące: Marantz brzmiał inaczej – z bliższą sceną, większymi wokalami i obrazem centralnym w ogóle, jaśniej w wyższej średnicy, nieco bardziej dynamicznie. Ale żeby to była różnica klasy brzmienia, to bym nie powiedział. Jakość niskich tonów uznałem za dość przeciętną, nawet w tak mało wymagającej konfrontacji. Stereofonia była poprawna, jednak za cenę ponad 5 tys. zł z całą pewnością można oczekiwać większej szerokości i głębi.

Marantz ND8006 naped JTL

Oznaczenie napędu (JTL-101Y) za wiele nie mówi. Jest to dość typowy plastikowy „drive".

 

Wydaje się, że Marantz chciał zadowolić dość szeroką rzeszę słuchaczy: w szczególności tych, którzy nie przepadają za „cyfrowym brzmieniem”, cokolwiek miałby to oznaczać. Problem w tym, że to brzmienie trudno uznać za ciepłe czy też wybitnie muzykalne. Z jednej strony mamy bowiem obszerny średni bas (rozciągnięcie w najniższe rejony pasma jest umiarkowane); z drugiej – lekko przytemperowane soprany; z trzeciej zaś – dość żywą, lekko wypchniętą średnicę. To wszystko, przynajmniej dla mnie, nie składa się w szczególnie harmonijną całość. To trochę tak, jakby w układance liczącej 300 puzzli brakowało kilku, czy może kilkunastu, elementów. Brakuje też większego zaangażowania, ekspresji, czegoś, na czym skupiłaby się uwaga słuchacza. Przyznam, że wiele godzin spędziłem na słuchaniu muzyki po sieci, potem przesłuchałem także część tych samych utworów (w tych samych formatach) z płyt CD. Różnice są na tyle małe, nie wnoszą wiele do powyższego opisu. Gdy w napędzie kręciła się płyta, dźwięk zyskiwał trochę na perspektywie, dając efekt nieco lepszej głębi. Zdawał się przez to odrobinę cieplejszy. Jednakże istotnych różnic, nawet w wysokiej klasie torze odsłuchowym (znacznie lepszym niż ten, w którym ten odtwarzacz będzie zwykle pracować), nie stwierdziłem.

Odsłuchy z wykorzystaniem wejścia USB audio pozostawiłem sobie na koniec, zakładając a priori, że jest to najmniej prawdopodobna metoda wykorzystania Marantza. Jak na ironię, okazuje się, że jest to także metoda zdecydowanie najlepsza. Zaznaczam, że nie korzystałem z komputera jako źródła sygnału, lecz z odtwarzaczy strumieniowych Auralica w roli „transportów” USB audio. Oczywiście mogło to mieć (generalnie pozytywny) wpływ na otrzymane wyniki. Od długiego już czasu nie używam komputera jako źródła sygnału. Nawet z niedrogich streamerów klasy Auralica Ariesa mini można uzyskać lepsze efekty niż z laptopa, a wizja budowania wypasionego peceta do odtwarzania muzyki kompletnie do mnie nie przemawia. To rozwiązanie o wiele droższe i mniej wygodne, a czy lepsze – to już kwestia dyskusyjna.

Brzmienie uzyskane w połączeniu z Ariesem dało mi to, czego szukałem w brzmieniu Marantza od samego początku, czyli oczekiwanego od źródła cyfrowego za 5500 zł połączenia przejrzystości, przestrzenności i namacalności z dobrą muzykalnością. Odsłuch ND8006 poprzez wejście USB porównałbym do słuchania urządzenia wyższej klasy. To nie było po prostu trochę lepsze czy nawet dużo lepsze granie; to był jakościowy (prze)skok do innej ligi – kategorii B w nowej, właśnie zmienianej klasyfikacji. Przełom dotyczył szeregu aspektów brzmienia, właściwie wszystkiego. Najbardziej uwidocznił się pod postacią znacznie poszerzonej, głębszej i lepiej napowietrzonej sceny, w obrębie której instrumenty miały precyzyjniej określone kontury, zaś relacje przestrzenne pomiędzy nimi były znacznie bardziej wyraziste. Dźwięk jako całość uległ daleko posuniętej krystalizacji, ale bez efektów ubocznych w postaci osuszenia, wyostrzenia itp. Uderzenia w blachy perkusji cechowały się lepiej wyodrębnionymi fazami ataku i dłuższym wybrzmiewaniem. Słowem – większym realizmem. Znaczący postęp dotyczył namacalności instrumentów, które sprawiały wrażenie bardziej obecnych, mniej zawoalowanych. O skali zmian najlepiej chyba świadczy fakt, że tę część odsłuchów rozpocząłem następnego dnia, po zakończeniu sesji dotyczącej sekcji sieciowej i CD. Wrażenie dużej poprawy brzmienia pojawiło się natychmiast, a późniejsze testy porównawcze tylko umocniły mnie w przekonaniu, jak duża jest różnica w obiektywnej jakości brzmienia na korzyść trybu USB-DAC-a. Nie było żadnego „ale”, żadnego zawahania.

Marantz ND8006 sekcja cyfrowa

Nowoczesna sekcja cyfrowa z chipem XMOS dla wejścia PC-USB oraz układem CPLD (Altera) realizującym m.in. autorską filtrację cyfrową. Moduł sieciowy ma aluminiowe radiatory.

 

Za odsłuchem w trybie USB DAC-a przemawia jeszcze jeden argument, który zainteresuje subskrybentów TiDAL-a w wersji Hi-Fi. Odtwarzanie albumów w wersji Masters za pośrednictwem Ariesa (24 bit/48 kHz) zapewniało jeszcze większy przyrost jakości dźwięku niż przy tradycyjnym porównaniu sieć/CD kontra USB-DAC. W tym trybie testowany Marantz nie przejawia już skłonności do pogrubiania basu i temperowania góry. Brzmi znacznie bardziej otwarcie i precyzyjnie. Zachowuje jednak potrzebny umiar, wiedząc, ile detali warto wpuścić dalej do systemu, żeby „nie przedobrzyć”. Gra całościowo bardziej neutralnie i dynamicznie niż jako streamer. To bardzo dobre źródło w swojej cenie. Może jeszcze nie na miarę najlepszych USB DAC-ów, ale całkiem bliskie ich możliwości (przy nieporównywalnie lepszej funkcjonalności).

Tym samym znów się potwierdza, że pliki same z siebie nie grają (lepiej czy gorzej). Za brzmienie odpowiada hardware i software, a nie zaś to, czy bity pochodzą z nośnika optycznego czy z dysku. Można zadać pytanie: ale skąd w ogóle te (aż takie!) różnice? Przypuszczam, że główną przyczyną może być sposób taktowania, skutkujący – tu znów hipoteza – mniejszym poziomem jittera, co może wynikać nie tylko z faktu użycia takiego, a nie innego protokołu transmisji, lecz także z różnic w obciążeniu zasobów systemowych, które w przypadku zastosowania mikrokontrolera USB są minimalne w porównaniu z zapotrzebowaniem modułu sieciowego czy mechanizmu napędu. Te wszystkie zdawałoby się nieznaczące, czynniki mają istotny wkład do efektu końcowego, czyli brzmienia. Szkoda, że wielu audiofilów wciąż ocenia wartość sprzętu (zwłaszcza cyfrowego) na podstawie zawartości wnętrza. To duży błąd, bo jeden i ten sam odtwarzacz/DAC może dawać zupełnie inny dźwięk, zależnie od konfiguracji.

Galeria

 

Naszym zdaniem 

Marantz ND8006Marantz ND8006 swój prawdziwy – i to niemały – potencjał odkrywa w połączeniu USB Audio, co wiąże się z koniecznością podłączenia komputera, albo – lepiej – streamera z wyjściem USB. Wówczas usłyszymy świetną przestrzeń, bardzo dobre wypełnienie, fajne, żywe barwy i dużą dynamikę. Słowem, dźwięk, który może konkurować z bardzo dobrym Pioneerem N-70AE czy nawet przetwornikami USB w zbliżonej cenie. Wtedy też możemy – już w dość dużej mierze – docenić potencjał nagrań hi-res audio w 24-bitowym formacie PCM lub 1-bitowym DSD.

Korzystanie z modułu sieciowego, jak również z wbudowanego napędu CD, wiąże się niestety z dość daleko posuniętym kompromisem jakościowym, który dotyczy zarówno przejrzystości, namacalności oraz precyzji w całym pasmie. Aspekt ten powinni uwzględnić ewentualni przyszli posiadacze tego urządzenia. Jeśli odpowiada Wam koncepcja omnibusa, który potrafi grać „ze wszystkiego”, ale daje sto procent siebie tylko w jednej, tej niekoniecznie oczywistej konfiguracji, to zdecydowanie warto spróbować. Wszak w tej cenie nie ma drugiej takiej propozycji. Za Marantzem przemawia też wysoka jakość wykonania (made in Japan), możliwość konwencjonalnej obsługi za pomocą pilota oraz oczywiście wbudowany napęd CD. Wygodna i wszechstronna rzecz. Patrząc z tej perspektywy i możliwego do uzyskania brzmienia, na pewno warta swojej ceny.

System odsłuchowy:

  • Pomieszczenie: 30 m2 zaadaptowane akustycznie, dość silnie wytłumione
  • Źródła odniesienia: Auralic Aries (FW 4.1) (USB audio out) + Meitner MA-1, Auralic Aries mini + Chord Hugo 2
  • Przedwzmacniacz: Conrad-Johnson ET2
  • Wzmacniacz mocy: Audionet AMP1 V2
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Trilogy 933
  • Słuchawki: Audeze LCD-3 + kabel Atlas Zeno
  • Interkonekty: Stereovox HDSE, Albedo Metamorphosis (pre-power)
  • Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB (pod przedwzmacniaczem i przetwornikiem c/a)
  • Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, listwy Furutech f-TP615, GigaWatt PF-2, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, Zodiac
Oceń ten artykuł
(17 głosów)