Wydrukuj tę stronę

Cambridge Audio EVO75

Lis 23, 2021

Stworzenie dobrego samograja tylko z pozoru wydaje się proste. Producenci dysponujący sprawdzoną platformą strumieniową mają ułatwione zadanie, ale złożyć wszystko razem w taki sposób, jak to się udało Cambridge Audio to już wyzwanie.

Dystrybutor: Audio Center Poland, www.audiocenter.pl
Cena (podczas testu): 9490 zł, obecnie (22.11.2021) – 7990 zł
Dostępne wykończenia: czarne

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

Artykuł pochodzi z Audio-Video 5/2021 - KUP PEŁNE WYDANIE PDF

audioklan

 

 


All-in-one Cambridge Audio EVO75

TEST

Cambridge Audio EVO75 

Wzmacniacze strumieniowe pełniące funkcję samograjów, czyli prościej rzecz ujmując, urządzenia all-in-one, stają się coraz bardziej pożądaną kategorią sprzętu hi-fi. Z krótkiej rozmowy z przedstawicielem dystrybutora, który osobiście przekazywał mi najnowszy „wypiek” londyńskiej marki („Cambridge” w nazwie ma wyłącznie kontekst historyczny), dowiedziałem się, że choć wielu klientów ma przecież do wyboru bardzo udany streamer CXN V2 i integrę CXA 61, to jednak dużo większym zainteresowaniem cieszą się dwa urządzenia z najnowszej serii EVO. Dlaczego? Zaraz to sprawdzimy.

Obsługa i wyposażenie

Tańszy z dwóch modeli EVO kosztuje podobnie jak wspomniany komplet, ale nie wymaga interkonektów, a to już co najmniej kilkusetzłotowa oszczędność na dzień dobry. Ponadto mamy jedno małe urządzenie zamiast dwóch, sporo większych, co zdecydowanie poprawia komfort codziennej obsługi. Niebagatelnym argumentem jest także smartfonowy wyświetlacz o przekątnej 6,8" – coś więcej niż modna ozdoba. Tak się składa, że używam w domu CXN V2 i gdy postawiłem obok siebie obydwa (włączone) urządzenia, natychmiast doceniłem walory EVO. Nie ma się co oszukiwać – CXN V2 wygląda na tle EVO jak urządzenie poprzedniej generacji (bo i faktycznie tak jest). Jego wyświetlacz jest mały, wręcz archaiczny. To trochę tak, jakby porównywać telefon sprzed 10 lat z najnowszym modelem wyposażonym w OLED-a o wspomnianej przekątnej. No dobrze, ale czy duży wyświetlacz faktycznie jest taki istotny? Ujmę to następująco. Nie jest w żadnym razie niezbędny, ale zdecydowanie się przydaje. Okładki albumów mają użyteczny rozmiar – da się je rozpoznać z 4-5 metrów, a nazwa stacji radiowej i inne komunikaty też są nieporównywalnie czytelniejsze. Są też tak fajne bajery, jak przesuwające się po łuku wskazania głośności (przypomina to mechanizm bębnowy), które nadają obsłudze swoistego powabu. Nie jest chyba przypadkiem to, że użytkując EVO przez okres paru tygodni miałem silne skojarzenia z Linnem Majikiem DSM. Podobna obudowa, proporcje i rozwiązania, które po prostu cieszą oko. Nie muszę chyba dodawać, że porównanie z Linnem to nie tylko komplement, ale i swoista nobilitacja dla Cambridge’a. W tym kontekście cena 9500 zł od razu staje się bardziej zrozumiała, a nawet, rzekłbym, że atrakcyjna. Ale to jeszcze przyjdzie nam sprawdzić podczas odsłuchu.

Cambridge Audio EVO75 wyświetlacz

Wyświetlacz jest mocnym punktem programu EVO. Pokrętło głośności z aluminiowym pierścieniem to jeden z wielu przejawów dbałości o detale.

 

Przyjemność obcowania z EVO nie ogranicza się wyłącznie do widoku wyświetlacza i ładnej obudowy, choć ta – trzeba to podkreślić – wygląda świetnie. Za projekt wzorniczy urządzenia odpowiada Ged Martin (Lead Designer), wcześniej odpowiedzialny za linię Edge i gramofon Alva TT. Nie trzeba być ekspertem w zakresie wzornictwa użytkowego, by docenić klasę tego projektu. Jest minimalistyczny, elegancki, a zarazem w pełni funkcjonalny. Dodatkowe panele wykończeniowe w kolorze jasnego drewna (w komplecie!) to dodatkowy atut, niespotykany u rywali. Wymiana wykonanych z tworzywa boczków jest banalna, ponieważ są one mocowane magnetycznie.

Producenci sprzętu hi-fi „lubią” zaoszczędzić na pilocie. Albo jest paskudny, albo solidny (metalowy), ale nieergonomiczny. Team CA stanął na wysokości zadania – stworzono nadajnik sterowania, którego chce się brać do ręki. Bardzo to doceniam, bo choć aplikacja StreamMagic jest naprawdę dobra, to nic nie zastąpi poręcznego, dobrze zaprojektowanego pilota. A ten od EVO jest po prostu genialny. Wystarczy wspomnieć o ergonomicznych wyżłobieniach pod kciuk i palec wskazujący (pasują, jak ulał!), o dokładnie tylu przyciskach, ile potrzeba, czy o wygodnych presetach (1-4) dla stacji radia internetowego (dla mnie, nałogowego słuchacza „357” ma to kapitalne znaczenie), by stało się jasne, że nic nie jest tutaj dziełem przypadku. Nie mam pojęcia, o co chodziło redakcji „What HiFi”, która stwierdziła, że przyciski na pilocie są „dziwne”. O banałach w rodzaju zdalne włączanie i usypianie z poziomu apki nawet nie ma co wspominać – to oczywistość w urządzeniu all-in-one tej klasy.

EVO odhacza wszystkie pozycje na liście obowiązkowego wyposażenia produktu streameropochodnego w roku 2021. Mamy więc: Chromecast, AirPlay 2, UPnP, Roon Ready, radio internetowe, wbudowany w aplikację dostęp do platform Spotify (Connect), Tidal (Connect) i Qobuz, Bluetooth ze wsparciem kodeka aptX HD, dekodowanie MQA, wyjścia na subwoofer aktywny i przedwzmacniacz oraz podstawowy zestaw wejść sygnałowych: HDMI (ARC), optyczne, koncentryczne i jedną parę analogowych cinchów. Brakuje wejścia phono, ale otrzymujemy je w droższej wersji EVO 150. Zgodzę się, że wejście MM by się przydało, ale żeby to była wada, to bym nie powiedział. Terminale głośnikowe są tak samo porządne, jak w klasycznym wzmacniaczu analogowym średniej klasy – nie można im nic zarzucić.

Cambridge Audio EVO75 gniazda

Terminale głośnikowe są dobrej klasy, choć nieco za wąsko rozstawione. Wejścia cyfrowe są trzy, a prócz nich mamy do dyspozycji wejście analogowe i dwa wyjścia regulowane (pre- i sub-out).

 

Jeśli słuchamy radia internetowego, wyłączymy urządzenie, a następnie je włączymy, to po prostu będziemy kontynuować odsłuch – bez wchodzenia do aplikacji ani wciskania jakiegokolwiek innego przycisku niż „standby/on”. Pod tym względem EVO zachowuje się jak dobre, stare radio. Warto także dodać, że pilot pozwala na zatrzymywanie, wznawianie odtwarzania, a także przeskakiwanie utworów wprowadzonych do kolejki odtwarzania – zarówno tej stworzonej w firmowej aplikacji, w aplikacji Tidal, jak również w Roonie. Nie ma więc znaczenia, w jaki sposób zapuścimy muzykę – zawsze mamy nad nią kontrolę i z pilota, i z czołówki. A z tym zwykle bywa problem, i to spory.

Wspomniałem o pilocie, ale EVO daje się z powodzeniem obsługiwać także z poziomu czołówki. Wielkie pokrętło służy do regulacji głośności, a rząd prawie niewidocznych, przycisków ustawionych w pionie, wzdłuż prawej krawędzi przycisków wyświetlacza pozwala na podstawową obsługę, włączanie i wyłączania urządzenia oraz zmianę trybów świecenia wyświetlacza (są trzy). Można go także całkowicie wygasić, ale gdy jest potrzebny (zmiana ustawień), automatycznie się włączy (na chwilę). Producentowi udała się więc sztuka połączenia tradycji z nowoczesnością. Wszystko działa szybko i bez zwłoki.

Platforma StreamMagic to dojrzałe i dopracowane rozwiązanie, choć z jedną słabością. Jednym z najnowszych dodatków jest funkcjonalność Tidal Connect, która umożliwia odtwarzanie nagrań z tej platformy w formacie MQA. O dziwo, te same albumy oznaczone jako „Ulubione”, w które wchodzimy w aplikacji StreamMagic, odtwarzają się jako zwykły stream PCM 16/44,1. Czy ma to przełożenie na jakość dźwięku? Owszem, ma. Dodam jeszcze, że parę razy udało mi się „oszukać” dedykowaną aplikację, zmuszając ją do wybierania albumu w MQA. Wystarczyło dodać do playlisty album w MQA (z apki Tidal), a potem kolejny – już z apki StreamMagic.

Hypex NCore w roli głównej

Cambridge Audio EVO75 pilot

Pilot od EVO jest doprawdy znakomity – bardzo wygodny i łatwy w obsłudze.

 

Producent gra w otwarte karty, nie ukrywając tego, że sięgnął po moduły NCore niderlandzkiego Hypexa. I to się chwali, ponieważ jest to uznane rozwiązanie, pozbawione wad technicznych wzmacniaczy w klasie D starszych generacji (włączając w to moduły Hypex UcD), jak również sporej części tych współcześnie produkowanych. Znakomite parametry techniczne i niewrażliwość na impedancję obciążenia połączono z wystarczającą mocą wyjściową – w tym przypadku okrojoną do 75 W na kanał. Wersja EVO 150 jest dwukrotnie mocniejsza, co wcale nie musi oznaczać, że zastosowano inne moduły. Wydaje się to wręcz mało prawdopodobne, zważywszy, że Hypex oferuje tylko trzy moduły NCore, z których najsłabszy (NC500) ma moc… 400 W na kanał. Różna moc obu modeli EVO zapewne jest pochodną zmienionego napięcia zasilania, a może także wielkości samego zasilacza. Biorąc dodatkowo pod uwagę, że 150-ka ma inny przetwornik c/a (ES9018K2M zamiast ES9016K2M), wejście analogowe XLR (zbędne), wejście USB Audio (w kontekście funkcjonalności EVO również uważam, że nadmiarowe) oraz wejście gramofonowe, a cała reszta jest identyczna, różnica w cenie wynosząca 2500 zł działa naszym zdaniem na korzyść recenzowanego modelu.

Brzmienie

EVO 75 testowałem inaczej niż zwykle – w swoim systemie domowym, który przez większość czasu służy do słuchania radia (internetowego), muzyki, oglądania filmów, a okazjonalnie – telewizji. Sądzę, że takie zastosowanie dobrze oddaje realia użytkowania EVO 75 w domach potencjalnych klientów. Przez krótki czas urządzenie zagościło również w pomieszczeniu redakcyjnym.

Cambridge spełnił moje (realistyczne) oczekiwania oparte na kontakcie z takimi urządzeniami, jak Lyngdorf TDAI-1120 i kilka innych, w większości sporo droższych samograjów. Zagrał na poziomie adekwatnym do ceny, oczywiście przy uwzględnieniu możliwości funkcjonalnych i gabarytów tego urządzenia. Owszem, za 9500 zł da się zestawić lepiej brzmiący zestaw stereo oparty na streamerze (oczywiście mam na myśli nowe, współcześnie produkowane urządzenia), ale nie znaczy to, że dokonamy w ten sposób wielkiego przeskoku jakościowego. Chyba że mamy bardzo konkretne oczekiwania względem brzmienia i znakomitą „orientację w terenie” – zarówno wśród streamerów, jak i wzmacniaczy. Wówczas oczywiście lepiej będzie sięgnąć po dwa „klocki".

Cambridge Audio EVO75

Najprościej rzecz ujmując, EVO 75 gra po prostu dobrze. Oferuje kompetentny, dobrze wyrównany dźwięk z tendencją do lekkiego przygaszenia barw i ogólnego stonowania, które nie jest jednak przesadne. W żadnej sytuacji urządzenie raczej nie zabrzmi agresywnie, no chyba że połączymy je z tak właśnie grającymi głośnikami. Ale nawet wtedy ich ostre zapędy zostaną utemperowane. EVO 75 zdecydowanie nie polubił się z Elakami Solano FS287 – brzmienie było ciężkie, zamulone i mało szczegółowe. Dużo lepszy efekt uzyskałem z żywo, wręcz jasno w górze grającymi monitorami Chario Delphinus MkII, natomiast połączenie z Revelami Concerta 2 F35, z którymi EVO grał na codzień przez dobrze ponad tydzień odebrałem jako dobrze zrównoważone i w sumie całkiem udane. Dźwięk był neutralny, czysty, gładki, właściwie bezproblemowy. Dobre wrażenie wywarł zwarty i krótki, choć całościowo pomniejszony, niespecjalnie bogaty i rozbudowany bas. Scena dźwiękowa była dobrze zogniskowana, z przyzwoitą głębią i niezłą szerokością panoramy. Dopiero bezpośrednie porównanie z kilkunastoletnim systemem Naima (CD5x/FlatcapXS/Nait5) ujawniło znaczący deficyt w takich dziedzinach, jak swoboda, nasycenie barw, plastyczność, a nawet stereofonia. Do podobnych wniosków doprowadziło porównanie z systemem Arcam FMJ CD37/Heed Elixir. Tu również koloryt dźwięku odtwarzanego przez Cambridge’a był ujednolicony. Poprawności tonalnej nie towarzyszą żywe, nasycone barwy. To jednak bolączka znakomitej większości urządzeń tego typu, może z wyjątkiem Naima Atoma.

Nie chcę być źle zrozumiany. Przytoczony komplet Naima, którego używam jako drugiego systemu od całkiem niedawna, jest dowodem na to, że przez ostatnich kilkanaście lat rynek hi-fi wykonał dość gwałtowny skręt – może nie o 180 stopni, ale o co najmniej 90. Odejście od źródeł opartych CD, które w połowie pierwszej dekady XXI wieku osiągnęły naprawdę wysoki poziom jakościowy, zapewniło nam niebywałą wygodę, ale jednoczesne uproszczenia w konstrukcjach nowoczesnych źródeł strumieniowych za jeszcze normalne pieniądze niestety dają o sobie znać. Z kolei wzmacniacze w klasie D są owszem coraz lepsze, ale jednak pod pewnymi względami cały czas gonią dobrą klasę AB, zaś ceny nieustannie zmierzają w kierunku nieboskłonu.

Wróćmy jednak do bohatera naszego testu. W cenie do 10 tys. złotych ten produkt nie ma zbyt wielu rywali, pomijając bardziej klasyczne wzmacniacze z wbudowanymi modułami sieciowymi (np. Arcam HDA SA30, Hegel H190), które brzmią całościowo lepiej. Jednym z właściwych rywali jest testowany na naszych łamach Lyngdorf TDAI-1120. Upłynęło już trochę czasu i nie podejmuję się bezpośredniego porównania, ale jeśli miałbym zaufać swojej pamięci, to rzekłbym, że klasa brzmienia obydwu modeli jest podobna, a charakter brzmienia również zbliżony. Zdecydowanie większe różnice są po stronie funkcjonalnej. Pod tym względem EVO ma zdecydowaną przewagę, oferując lepszą integrację serwisów streamingowych, kompatybilność z Roonem, MQA itd, nie wspominając o nieporównywalnie lepszym wyświetlaczu. Z drugiej jednak strony nie posiada żadnego systemu korekcji akustycznej, ani nawet zaawansowanego equalizera, co w tego typu produkcie wydaje się pewnym niedopatrzeniem. No cóż, nie można mieć wszystkiego.

O ile sposób strumieniowania (wbudowana aplikacja, Tidal Connect, Roon) nie miał istotnego znaczenia dla oceny brzmienia, o tyle podłączenie do wejść analogowych dobrego źródła CD pod postacią Arcama FMJ CD37 takie znaczenie już miało. Tym sposobem uzyskałem brzmienie bardziej zbliżone do klasycznych audiofilskich zestawów z kategorii C naszego rankingu. Poprawia się żywość i ekspresyjność dźwięku, które to elementy przy wykorzystaniu modułu sieciowego i wbudowanego DAC-a były nieco deficytowe. Jeśli jednak przyłożyć do tej oceny miarę urządzeń all-in-one o zbliżonej funkcjonalności i koncepcji użytkowej, okaże się, że za te pieniądze, równie funkcjonalnego samograja o lepszym brzmieniu raczej nie znajdziemy.

Galeria



Naszym zdaniem

Lubię i doceniam takie produkty – nie dlatego, że grają zjawiskowo, że otworzyły drzwi do innego, lepszego świata. Oczekiwanie takich rzeczy byłoby nierealistyczne. EVO 75 ma absolutnie wszystko, co potrzeba współczesnemu odbiorcy muzyki odtwarzanej z plików i z platform streamingowych. Tu nie ma żadnych dziur, braków, błędów w oprogramowaniu. Twórcy uniknęli także przesady polegającej na integrowaniu absolutnie wszystkiego w samej aplikacji, która – nawiasem mówiąc – jest bardzo dobra. Mamy i poręcznego pilota, i znakomity ekran. Jest wsparcie wszystkich formatów, możliwość strumieniowania muzyki na wszelkie możliwe sposoby, zgodność z Roonem, wsparcie MQA oraz bardzo dopracowaną, pełni przemyślaną i przyjemną obsługę. Podobno inżynierowie CA pracowali nad tym urządzeniem ponad dwa lata. I to widać. EVO 75 to wprost wymarzony all-in-one do użytku na co dzień, także w połączeniu z telewizorem i parą dobrych głośników. Ile powinny kosztować? Optymalną kosztowo konfigurację zapewnią żywo brzmiące monitory za 3-4 tys. złotych, ewentualnie nieco droższe podłogówki o podobnej sygnaturze brzmieniowej. Podkreślenie krańców pasma w tym przypadku nie będzie wadą.

Cambridge Audio EVO73 dane technicznePrzed nami cała druga połowa roku, ale na ten moment wydaje się, że EVO 75 ma dużą szansę na nagrodę roku. Która firma w ciągu najbliższych 7 miesięcy zdoła zaproponować coś bardziej dopracowanego lub lepiej grającego w cenie do 10 tys. złotych? Łatwo nie będzie.

 Artykuł pochodzi z Audio-Video 5/2021 - KUP PEŁNE WYDANIE PDF

 

System odsłuchowy:

  • Pomieszczenia: 30 m2 zaadaptowane akustycznie, panele Vicoustic, Mega Acoustic oraz własnego projektu, otwarty salon >30 m2 o żywej akustyce
  • Odtwarzacz CD: Arcam FMJ CD37
  • Wzmacniacze odniesienia: Naim Nait 3/Flatcap XS, Heed Elixir
  • Software: Roon (iMac 27” late 2015, iPhone 12 mini)
  • NAS: Synology DS115
  • Zestawy głośnikowe: Revel Performa F35 (upgrade zwrotnicy), ELAC Solano FS287, Chario Delphinus mkII, Davis Krypton 6
  • Kable głośnikowe: AudioQuest Bedrock, KBL Sound Red Corona
Oceń ten artykuł
(7 głosów)

1 komentarz