PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Marantz SA-10

Wrz 12, 2017

Index

Podczas oficjalnej prezentacji nowej serii 10 w siedzibie firmy w Eindhoven, Ken Ishiwata i Rainer Finck stwierdzili wprost: to będzie najlepszy odtwarzacz CD w historii Marantza. Nie omieszkaliśmy sprawdzić, jak wiele ma do zaoferowania.

Dystrybutor: Horn Distribution, www.horn.pl
Cena: 29 995 zł
Dostępne wykończenia: szampańskie

Tekst: Filip Kulpa (opis techniczny), Marek Lacki | Zdjęcia: AV

audioklan

 

 

Marantz SA-10 - odtwarzacz CD/DAC

TEST

 Marantz SA 10 1 aaa

Wprowadzenie na rynek nowej serii 10, którą tworzy recenzowany odtwarzacz SA-10 i dedykowany wzmacniacz zintegrowany PM-10 jest ważnym wydarzeniem w historii Marantza. Urządzenia oznaczane jako referencyjne (Reference Series) pojawiają się średnio raz na dekadę. Poprzednikiem SA-10 był model SA-7S1 z roku 2006 (wprowadzony do sprzedaży w 2007 r.), zaś jego poprzednikiem – słynny CD-7 z roku 1998. Przed nim był jeszcze CD-15 datowany – wyjątkowo – 4 lata wcześniej. Inaczej mówiąc, SA-10 jawi się jako czwarty referencyjny odtwarzacz Marantza w historii (choć nie wolno zapominać o dwuczęściowym modelu CD-12/DA-12 z końca lat 80, którego firma oficjalnie nie uznaje jednak za model referencyjny).

Jak obszernie to relacjonowaliśmy na łamach AV 1/2017, z okazji oficjalnej premiery systemu, na początku grudnia ub. r., zorganizowano zamknięte spotkanie dla wybranych dziennikarzy w siedzibie Marantza w Eindhoven, którą poprowadził sam Ken Ishiwata do spółki z Rainerem Finckiem – szefem działu konstruktorów, który miał w projekcie SA-10 więcej do powiedzenia niż sam ambasador marki. O znaczeniu nowych „dziesiątek” może świadczyć fakt, że do  każdego urządzenia jest dołączony odręcznie napisany list od Kena Ishiwaty zaczynający się od słów: „Dear Music Lover…”.


Koncepcja Daka bez Daka

Poczynając od lat 80. aż to teraz, czyli właściwie przez całą historię odtwarzaczy CD, Marantz korzystał z gotowych kości przetworników c/a – a to matczynego Philipsa, a to Burr-Browna, a to Crystala (Cirrus Logic). Już gdy powstawał poprzedni referencyjny player, inżynierowie Marantza zaczynali zdawać sobie sprawę, że jest to istotne ograniczenie na drodze do osiągnięcia najlepszego możliwego brzmienia. Era układów scalonych produkowanych w technice BiMOS już wtedy dobiegała końca i – jak twierdzi Ken Ishiwata – wraz z nią zakończyła się era dobrze brzmiących monolitycznych konwerterów c/a. Tym razem, dekadę później, Marantz uznał, że przyszedł czas na autorskie rozwiązanie. Tak narodził się pomysł układu Marantz Musical Mastering składającego się z dwóch kluczowych etapów: cyfrowej obróbki sygnału za pomocą procesorów DSP oraz konwersji c/a, która nie właściwie nie ma nic wspólnego z układem DAC-a. Pomysł jest co do zasady analogiczny do tego, co dwa lata temu wymyśliła firma PS Audio, wprowadzając na rynek przetwornik DirectStream DAC. Oznacza to, że SA-10 w ogóle nie ma przetwornika c/a jako takiego. Jego funkcję pełni kombinacja programowego (DSP) filtru nadpróbkującego MMM-Stream oraz zgłoszonego do opatentowania układu MMM-Conversion.

W pierwszym etapie obróbki sygnału (MMM- Stream) realizowanym przez dwa procesory DSP Analog Devices SHARC ADSP-21489 mamy do czynienia z programowymi ekwiwalentami filtru nadpróbkującego (Marantz unika terminu upsampling) o zmiennym współczynniku (maksymalnie 256x) i modulatora delta-sigma. Ten jest konieczny, albowiem sygnały wejściowe PCM (z płyt CD lub plików) są poddawane konwersji do 1-bitowego strumienia DSD 11,2896 MHz (w przypadku źródłowej częstotliwości próbkowania 44,1 kHz lub jej wielokrotności) lub do DSD 12,228 MHz (w przypadku sygnałów 48 kHz i ich wielokrotności). Jak widać, oversampling jest zawsze synchroniczny – zmiana częstotliwości próbkowania sygnału następuje zawsze o współczynnik będący liczbą całkowitą: 32, 64, 128 lub 256.

 

Marantz SA 10 4 wnetrze

Obudowa, jak zwykle, powala jakością wykonania. Nie mogło oczywiście zabraknąć miedziowanych elementów. 

 

Z oględzin wnętrza odtwarzacza wynika, że konwersja częstotliwości próbkowania może odbywać się poza wspomnianymi układami DSP. Na płytce cyfrowej widać bowiem wyspecjalizowany 32-bitowy upsampler AKM AK4137EQ. Sposób jego aplikacji nie jest jednak jasny. W toku żmudnych badań – także odsłuchowych – inżynierowie Marantza odkryli, że znacznie lepsze efekty niż wysokie rzędy noise shapera (5. i wyższe) na sygnale DSD 64 (2,8 MHz) zapewnia zwiększenie krotności nadpróbkowania – do poczwórnego DSD oraz układ kształtowania szumu 3. lub 4. rzędu. Okazało się, że w paśmie akustycznym najniższy poziom szumów (rzędu -160 dBFS przy 20 kHz) zapewnia noise shaper 4. rzędu (przy sygnale DSD 128), którego spektrum nie przekracza poziomu -120 dBFS (nawet przy 100 kHz). Kształtowanie szumu trzeciego rzędu jest mniej skuteczne, ale i tak daje znacznie mniejszy poziom szumu ponadakustycznego niż DSD64 z noise shaperem wyższego, 5. rzędu. Tym samym okazało się, że zwiększanie rzędu noise shapera ponad 4. czy 5. rząd jest niecelowe, gdyż wcale nie poprawia brzmienia, a zwiększa jedynie obciążenie procesora. Ostatecznie, Marantz pozostawił użytkownikowi możliwość wyboru modulatorów delta-sigma, dodając ponadto różne ustawienia dithera, czyli losowego szumu, który zwiększa liniowość konwersji. Ustalono także, że filtry cyfrowe o silnie asymetrycznym rozkładzie dzwonienia przed i po impulsie (modne swego czasu tzw. filtry apodizing) powodują słyszalne zniekształcenia. Jako domyślny (optymalny) obrano wariant pośredni: niewielkiego dzwonienia przed impulsem i trochę dłuższego – po nim. Możliwe jest ręczne wybranie innego algorytmu filtru.

Warto zwrócić uwagę na jeden istotny szczegół. Sygnały wejściowe DSD omijają modulator delta-sigma, a jedyny proces, jaki napotykają na swojej drodze to ewentualny upsampling (w przypadku DSD64 i DSD128) do DSD256.

To istotna różnica względem tego co proponuje PS Audio w przetwornikach z serii DirectStream. W Marantzu SA-10 sygnały DSD256 nie są poddawane żadnej konwersji – tak przynajmniej wynika z dostępnych nam materiałów.

 

Marantz SA 10 9b mechanizm

Autorski, metalowy napęd SACD/DVD-ROM. Jedna z niewątpliwych zalet Marantza.

Drugim etapem konwersji sygnałów cyfrowych jest tajemniczy układ nazwany MMM-Conversion wykorzystujący układ CPLD Altera Max V. W tym momencie Marantz nabiera wody w usta: co dokładnie robi ten proces – nie wiadomo. Zdradzono tylko to, że zastosowano sprytny algorytm, który wstawia sztuczne przerwy pomiędzy zerami i jedynkami danych (cały czas mamy do czynienia ze strumieniem 1-bitowym) po to, by zniwelować skutki nieidealnie ostrych zboczy przebiegu prostokątnego (takowe istnieją tylko w teorii) na precyzję taktowania. Przy braku zmian wartości kolejnych próbek powstaje problem dokładnego ich taktowania. MMM-Conversion rozwiązuje ten problem. Jego wyjście jest połączone bezpośrednio, w ramach jednej płytki SMD, z analogowym filtrem dolnoprzepustowym oraz dyskretnymi buforami HDAM.


Budowa

SA-10 to flagowy produkt Marantza, a to automatycznie implikuje najwyższy standard wykonania. Często słyszy się narzekania na to, że dzisiejsze urządzenia nie są tak solidne jak te z lat 90. Ta obiegowa opinia zdaje się nie dotyczyć urządzeń Marantza, a już na pewno nie serii 10. Ten odtwarzacz to prawdziwy czołg. Warstwowy spód chassis, grube aluminiowe panele boczne, 5-milimetrowej grubości górne wieko o masie przewyższającej niejeden odtwarzacz, duże, w całości metalowe stopki, megasolidny panel czołowy, typowo japońska precyzja montażu. To wszystko robi wrażenie. Ktoś powie: ale przecież to sprzęt za 30 tysięcy złotych, więc jak ma być zrobiony? Z pozoru trafny to argument, ale jeśli porównamy to, jak wykonany jest SA-10 do tego jak zrobione są częstokroć znacznie droższe urządzenia klasy high-end, naprawdę można wpaść w zachwyt. Oczywiście, z drugiej strony krajobrazu mamy nie tak dużo gorzej wykonane Denony i Yamahy za jedną trzecią ceny Marantza, ale to jednak nie jest jedno i to samo. Zaryzykuję twierdzenie, i będę go zaciekle bronił (FK), że SA-10 jest najlepiej wykonanym w relacji do ceny odtwarzaczem lub przetwornikiem na całym rynku high-end w 2017 roku. Tak, można to zdanie zapisać lub zapamiętać.

Stosunkowo niedawno firma Sony zaprzestała wsparcia hardware’owego dla napędów Super Audio CD. Zakończono produkcję specjalnego chipu, bez którego konstruowanie nowych odtwarzaczy SACD przestało być możliwe. Marantz, jako firma historycznie bliska technice SACD, poradziła sobie. Opracowała i wyprodukowała własny kontroler napędu, jak również swój napęd „combo” DVD-ROM/SACD o kryptonimie SACD-M3 wykonany w dużej mierze z metalu. Funkcjonalność DVD ogranicza się do możliwości odczytu dysków z danymi audio – można odtwarzać wypalone na nich pliki PCM 24/192 oraz DSD 5,6 MHz. To opcja dla tych, którzy mają „komputerowstręt” (w aplikacjach audio), a nie tolerują również odtwarzaczy strumieniowych z wyjściem USB audio.

 

Marantz SA 10 2 tyl

Miedź i kompletne wyposażenie – nic dodać, nic ująć.

Jak przystało na współczesny odtwarzacz CD klasy high-end, SA-10 ma trzy interfejsy cyfrowe (koncentryczny, optyczny, USB audio) oraz wejście USB typu A dla pamięci masowych, z których można odtwarzać pliki hi-res PCM 24/192 oraz DSD 2,8 i 5,6 MHz. Większe możliwości oferuje wejście USB Audio, które jest izolowane od wpływu podłączonego komputera tudzież innych układów wprowadzających duży poziom szumów i zakłóceń RFI. W tym przypadku górna granica częstotliwości próbkowania wynosi 11,3 MHz dla DSD i 384 kHz dla sygnałów PCM.

Odtwarzacz wyposażono ponadto w dedykowany wzmacniacz słuchawkowy wysokiej jakości, w całości zbudowany z elementów dyskretnych (w tym z modułów HDAM-SA2). Zapewnia on znaczną moc wyjściową (330 mW przy 250 Ω i 710 mW przy 100 Ω) i jest naprawdę sensowną opcją dla tych, którzy wyłożyli już konkretne pieniądze na słuchawki wysokiej klasy. Wzmacniacz ten bez trudu radzi sobie w wysterowaniem mało czułych słuchawek magnetostatycznych i dynamicznych. Naszym zdaniem, wyjście to brzmi na tyle dobrze, że inwestowanie w zewnętrzny wzmacniacz słuchawkowy za 2-4 tys. złotych nie ma sensu. Istnieje możliwość regulacji wzmocnienia (gainu) zależnie od czułości podłączonych słuchawek.


Brzmienie

Marantz w pierwszym kontakcie nie brzmi w sposób zbyt charakterystyczny. Aby zrozumieć, o co w tym brzmieniu chodzi, trzeba posłuchać dłużej, a i tak być może nie uda się uchwycić jego charakteru w sposób kompleksowy. Niewątpliwie jest to brzmienie muzykalne. Objawia się ona tym, że słuchamy muzyki i nie dzielimy włosa na czworo, nie zastanawiając się w ogóle, jak ten odtwarzacz gra. Tak jest oczywiście do momentu, gdy nie porównamy tego brzmienia z czym innym – choćby z urządzeniem, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.

Po głębszym zastanowieniu stwierdziłem, że brzmienie jest zasadniczo dość ciepłe. Ciepło jednak nie wynika tu z podbicia basu, czy wyjątkowego zagęszczenia na średnicy. Początkowo nie czuje się tego, ale faktycznie wyeksponowany jest środek pasma, zaś skraje, czyli bas i wysokie tony sprawiają wrażenie, że tylko średnicy towarzyszą. Jak wspomniałem, średnica nie jest zagęszczona. Nazwałbym ją neutralną. Zwraca uwagę właściwa równowaga pomiędzy konturem dźwięku, a jego wypełnieniem. Wydaje się, że ktoś to dobrze wyważył. Po prostu czuć dopracowanie.

 

Marantz SA 10 6 sekcja analogowa

Na zdjęciu widać kompletny tor analogowy – w całości zbudowany z elementów dyskretnych (HDAM).

Nasycenie wysokich tonów, gdy porównałem je bezpośrednio z przetwornikiem Chord 2Qute, jest zdecydowanie mniejsze. Soprany brzmią czysto i aksamitnie. Nie jest to jeszcze ostanie słowo w dziedzinie rozdzielczości, ale też ograniczenia w tym zakresie nie są przyczyną tej aksamitności. To prędzej coś w rodzaju celowego złagodzenia krawędzi. Ewentualnie dodałbym też złagodzenie dynamiczne. Fakt faktem, Marantz ogólnie nie jest demonem dynamiki. To raczej produkt o tych trochę spokojniejszym usposobieniu, które w moim odczuciu zadowoli zdecydowaną większość wymagających (niekoniecznie pod tym względem) użytkowników. Tutaj ponownie dają o sobie znać dość delikatnie zaznaczone skraje pasma. Bas jest dozowany w sposób, który można nazwać umiarkowanym. Zakres ten pełni rolę towarzyszącą. Jego poziom wykonturowania oceniam całkiem wysoko, niemniej jest w nim trochę miękkości. Pozostaje jednak czytelny i nie można mu zarzucić niczego konkretnego im minus. Priorytetem jest muzykalność.

SA-10 oferuje wysoce spójny i gładki dźwięk o dobrej namacalności źródeł, która jednak – moim zdaniem – w skali absolutnej – nie wyważa żadnych drzwi. Jest po prostu dobra, przy czym w moim odczuciu Chord 2Qute potrafi w omawianym względzie nawet nieco więcej. Podobnie było z przestrzennością, która nie odbiega od tego DAC-a realizmem, dokładnością i głębią czy szerokością. Nie znaczy to bynajmniej, że jest przeciętna. Nic z tych rzeczy, po prostu Chord jest w tym względzie wybitny.

 

Marantz SA 10 9a spod chassis

Warstwowa dolna płyta chassis jest niezwykle sztywna. To jeden z powodów masy odtwarzacza wynoszącej przeszło 18 kg.

 

Gdy przeprowadzałem porównanie wejścia USB audio i płyt CD (ten sam materiał źródłowy), byłem zaskoczony tym, jak niewielka różnica dzieli oba sposoby wykorzystania tego odtwarzacza i przetwornika. Dotychczas było w zasadzie regułą, że wejście USB grało lepiej, zwykle nawet dużo lepiej. Tym razem też okazało się, że w trybie przetwornika USB Marantz potrafi zagrać lepiej niż z napędu, jednak różnica jest doprawdy niewielka. Oczywiście słyszalna i powtarzalna, aczkolwiek nie jestem wcale przekonany, czy będąc niewyspanym nie poległbym na tym porównaniu z ślepym teście. Różnica sprowadzała się do dwóch aspektów. Ten mniej słyszalny był zlokalizowany na górze pasma i dotyczył rozdzielczości. Ripy płyt CD miały lepiej rozseparowane talerze perkusji. Bardziej słyszalna różnica dotyczyła średnich tonów. Tu z kolei pojawiała się kwestia namacalności, przejrzystości dźwięku. Po przełączeniu na płytę, efekt namacalności głosów był nieco mniejszy, a wrażenie klarowności dźwięku – jakby słabsze. Brzmienie uzyskiwane z płyty było jakby brudniejsze. Niemniej, jak wspomniałem, różnicę określiłbym jako subtelną. To chyba zasłyga zastosowania wysokiej jakości napędu CD. Jeszcze mniejsze różnice w brzmieniu dotyczyły porównania filtrów cyfrowych (1 i 2). Po włączeniu tego drugiego, dźwięk jakby oddalał się i malał. Dynamika i bezpośredniość dźwięku stawały się mniejsze, choć przy ofensywnych realizacjach i z ostrą elektroniką towarzyszącą, czy takimiż kolumnami, mogło to być nawet pożądane. Wolałem jednak domyślny algorytm filtracji (1).Możliwych ustawień jest jednak więcej – Dither (dwa ustawienia plus wyłączony) oraz Noise Shaper (cztery ustawienia). Muszę przyznać, że w tym razem poległem – nie słyszałem żadnych istotnych różnic.


Galeria


Naszym zdaniem

Marantz SA 10 9d zzzMarantz SA-10 wydaje się być bardzo dobrą propozycją dla zaawansowanych audiofilów, którzy za sobą mają okres pogoni za takimi czy innymi cechami brzmienia. SA-10 przekonuje jako całość, jako urządzenie kompletne: dwu-, a w zasadzie trzyfunkcyjne. To high-endowy odtwarzacz CD i DAC oraz wartościowy (acz nie high-endowy) słuchawkowiec. Brzmienie jest wysoce muzykalne, na swój sposób zaokrąglone. Słuchając tego odtwarzacza przestajemy analizować techniczne aspekty nagrań, skupiając się zamiast tego na muzyce. I to jest niewątpliwie w Marantzu najlepsze – obok wyglądu i wykonania, rzecz jasna. W tych dziedzinach Marantz pozostaje wzorcem.


System odsłuchowy:

Pomieszczenie: 37 m2 zaadaptowane akustycznie, o średnim czasie pogłosu, kolumny ustawione w polu swobodnym na dłuższej ścianie, zgodnie z zasadą trzech. Oddzielna linia zasilająca 25A z niezależnym uziemieniem.
Kolumny: Equilibrium Atmosphere (2012)
Wzmacniacz: Atoll PR400 / AM400
Kable sygnałowe: Purist Audio Design Vesta, Equilibrium  X-1 (pre-power)
Kable głośnikowe: Equilibrium Tune 55 Ultimate
Kable zasilające: Enerr Transcenda Supreme i Ultimate (wzmacniacz), Furutech FP-314 Ag (odtwarzacz)
Listwa: Enerr One + kabel Enerr Transcenda Supreme HC (20A)
Stolik: Rogoz Audio 4PBS/BBS

 

Oceń ten artykuł
(6 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją