Wydrukuj tę stronę

Marantz SA-KI Ruby & PM-KI Ruby

Sie 22, 2019

Ken Ishiwata dał nam wiele wspaniałych urządzeń, które po dziś dzień cieszą się popularnością. Dziś – niemal dokładnie rok po europejskiej premierze systemu KI Ruby – wiemy już, że jest to ostatni zestaw, jaki sygnował swoimi inicjałami.

Dystrybutor: Horn Distribution, pl.horn.eu 
Ceny: SA-KI Ruby – 17 995 zł, PM-KI Ruby – 17 995 zł
Dostępne wykończenia: czarne, szampańskie

Tekst: Michał Sommerfeld (MS), Filip Kulpa (FK) | Zdjęcia: Marantz, AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 10/2018

audioklan

 

 


Zestaw Marantz SA-KI Ruby & PM-KI Ruby

TEST

Marantz SA-KI Ruby & PM-KI Ruby

Prawie czterdzieści jeden lat – tyle czasu Ken Ishiwata – jeden z najbardziej rozpoznawalnych inżynierów audio na świecie – współpracował z firmą Marantz. Pozwolę sobie przywołać moje pierwsze spotkanie z tym inspirującym i pełnym pasji człowiekiem, dzisiaj już po siedemdziesiątce. Poznałem go na Audio Show w Warszawie podczas spotkania prasowego. Po krótkiej prezentacji i wywiadzie udało mi się porozmawiać z naszym bohaterem na tematy bardziej techniczne. Mimo upływu czasu, pamiętam to dobrze – potwierdził moje ówczesne rozważania na temat przewagi gęstych formatów audio, a mianowicie fakt, że pozwalają one pracować przetwornikom c/a „lżej” (tak – w sporym uproszczeniu). Przez cały czas upewniał się, czy nadążam, i zależało mu, abym zrozumiał, co chce mi przekazać. Niewiele jest osób łączących wiedzę wraz z umiejętnością jej przekazywania – dotyczy to każdej dziedziny nauki czy techniki. Ken Ishiwata doskonale opanował tę sztukę. Szkoda, że nie pracuje już dla Marantza, ale trzeba to zrozumieć: jako dziś już przeszło 70-latek, swoje zrobił.

Warto wspomnieć o ogromnym wkładzie jubilata – jako wielojęzycznego inżyniera – łączącego światy początkowo amerykańskiego, a później już japońskiego Marantza z holenderskim Philipsem. Dla mnie, nazwisko Ishiwata kojarzy się jednak przede wszystkim z propagacją wiedzy na temat wpływu komponentów na brzmienie urządzeń audio. To właśnie Marantz wypuszczając urządzenia ze znaczkami SE, a potem także KI, pokazał na wielką skalę, że mamy do czynienia z faktycznym zjawiskiem, a nie bajaniem zblazowanych audiofilów. Modyfikując pierwszy odtwarzacz CD, który swoją drogą nie chciał się wówczas sprzedawać, Japończyk wprowadził pojęcia modyfikacji na audiofilskie salony. Dziś wpisanie w wyszukiwarkę hasła „modyfikacje audio”, czy nawet lepiej – „audio mods”, generuje wiele wyników. Dzięki wiedzy, otwartemu umysłowi i wyczuciu rynku, Ken Ishiwata stworzył istotną część naszej rzeczywistości audio. Brał również udział w projektowaniu wielu fantastycznych urządzeń i za to należy mu się ogromny szacunek.

Zestaw, o którym dziś będzie mowa, to limitowana do 1000 kompletów nie tyle edycja, co po prostu nowa konstrukcja, która w dotychczasowym katalogu nie ma odpowiednika.

Trochę historii: pierwszy rok w Marantzu

Wszystko zaczęło się w drugiej połowie 1977 roku, kiedy – wówczas jeszcze jako pracownik Pioneera – otrzymał propozycję zatrudnienia w belgijskim oddziale Marantza (od 1974 roku działała fabryka w Péronnes-lez-Binche produkująca zestawy głośnikowe). Na spotkaniu w sprawie pracy przedstawił swoje oczekiwania finansowe, a że były dość wygórowane, to… do niczego nie doszło. Jednak kilka miesięcy później, już w 1978 roku, Superscope, czyli ówczesny (amerykański) właściciel Marantza (który dwa lata później sprzedał markę i 50% aktywów koncernowi Philips) zadzwonił do Ishiwaty, tym razem godząc się na warunki młodego Japończyka. Zaledwie tydzień później Ken był już w drodze do Japonii, gdzie spędził trzy miesiące. Był to czas bardzo intensywnych doświadczeń zawodowych, szkoleń, zdobywania wiedzy o tym, jak Amerykanie robią sprzęt audio, gdzie tkwią różnice pomiędzy ich podejściem a „szkołą japońską”. Ishiwata nie ukrywa, że był zafascynowany profesjonalizmem Amerykanów. Szczególnie mocno zapamiętał z tamtego czasu niezwykle skrupulatną kontrolę jakości i niespotykane w Japonii standardy projektowania i produkcji. Jak sam wspomina: „Byłem dosłownie zszokowany obowiązującymi w Marantzu standardami produkcyjnymi, wieloetapową kontrolą jakości. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim” . Kontrolę jakości przeprowadzono nie tylko w fabryce, ale także już po przetransportowaniu urządzeń do Europy lub Ameryki (czego nikt inny nie robił na taką skalę). Istotnie, w latach 70. Marantz kładł olbrzymi nacisk na niezawodność swoich urządzeń – był to nawet element przekazu reklamowego. Producenci tej marki mieli w latach 70. zupełnie inne podejście do kwestii projektowania wzmacniaczy i amplitunerów (te były wtedy bardzo popularne) niż wytwórcy z Japonii. „Specyfikacje bazowały nie na wynikach pomiarów „czempionów”, czyli najlepszych egzemplarzy z serii, lecz na pomiarach co najmniej 75% wyprodukowanych egzemplarzy, to znaczy były ustalane w taki sposób, by trzy czwarte produkcji spełniało założone parametry" – wspomina, nie bez emocji, Ishiwata. Superscope narzucał ponadto testy i sprawdziany, których nie robili Japończycy, jak na przykład ten polegający na „torturowaniu” wzmacniacza (amplitunera) krótkim sygnałem sinusoidalnym (ang. tone burst) używanym do pomiaru mocy muzycznej. Końcówkę mocy przesterowywano o 6 decybeli w trwającej 3 dni zapętlonej sekwencji testowej. Co więcej, wzmacniacz nie mógł wprowadzać więcej niż 6 stopni przesunięć fazowych. „Japończycy w ogóle nie robili takich testów” – twierdzi nasz bohater, przywołując jeszcze inny, wymowny przykład. Osoby pamiętające czasy decków kasetowych zapewne pamiętają także okres ścigania się na parametry – jednym z nich było drżenie i kołysanie dźwięku (ang. wow & flutter). Japończycy stosowali normę EIAJ (Electronics Industries Association of Japan), zaś Amerykanie i Europejczycy – CCIR, która w odniesieniu do wspomnianego parametru była znacznie bardziej czuła, a więc dająca gorsze wyniki. W ten między innymi sposób japońskie firmy przez wiele lat „poprawiały” specyfikacje swoich urządzeń.

Marantz KI Ruby CD detal

Nie tylko autograf, imię i nazwisko, ale także rubin – na każdym z urządzeń, w obu wersjach kolorystycznych.

 

Jak wyznał Ishiwata, w końcu lat 70. japońscy inżynierowie w ogóle nie byli dopuszczani do projektowania urządzeń Marantza. Po trzymiesięcznym stażu w Japonii, Ken pełniący odtąd funkcję koordynatora technicznego, powrócił do Belgii, gdzie otrzymał zadanie zbadania procedury kontroli jakości. Marantz Japan był bowiem mocno zaniepokojony dużym procentem zestawów głośnikowych niespełniających założonych specyfikacji. Jak sam wyznaje: „Każdego dnia nadzorowałem kontrolę jakości, badając egzemplarze głośników, które nie spełniały założonych norm. Po wielu miesiącach odkryłem, że przyczyna problemu nie leżała w produktach, lecz w błędach załogi dotyczącej pomiarów, która w niewłaściwy sposób stroiła generatory testowe, powodując pozorny wzrost zniekształceń”. Wykrycie tego błędu, przedstawienie wszystkiego i wyjaśnienie japońskiej kwaterze głównej było dużym sukcesem zawodowym Ishiwaty. „Bardzo cenię sobie ten okres pracy w Marantzu” – dodaje. Doświadczenie to wprowadziło Ishiwatę w proces projektowania zestawów głośnikowych w kwaterze Marantz Europie, stał się on osobą odpowiedzialną za opracowywanie tej grupy produktowej. Był rok 1979. Trudno to sobie dziś wyobrazić, ale wówczas Marantz produkował od 160 do 260 tysięcy zestawów głośnikowych rocznie!

Rok później Marantz trafił pod władanie Philipsa, a chwilę później nastała era płyty kompaktowej. Ken Ishiwata miał przed sobą nowe wyzwanie – poznanie tajników techniki cyfrowej, w ten temat wprowadzali go inżynierowie Philipsa. Jak sam wyznał: „W tamtym czasie nasi inżynierowie, ze mną włącznie, nie mieliśmy pojęcia o cyfrowym audio”. Nie przeszkodziło to jednak w rychłym wprowadzeniu na rynek pierwszego odtwarzacza cyfrowego Marantza (CD63), będącego de facto konstrukcją Philipsa, który zapoczątkował pasmo sukcesów tej marki właśnie w tej kategorii sprzętu. Ale tę historię w dużej mierze już dość dobrze znamy…

 

Wygląd i wykonanie

Już na pierwszy rzut oka widać, że nie są to kolejne segmenty ze stajni Marantza. Trudno przegapić ten krwisto-czerwony rubin, umieszczony tuż obok wyfrezowanego autografu Kena Ishiwaty. Znajdują się one na górnej części frontu, więc stawianie jednego urządzenia na drugim wydaje się nie najlepszym pomysłem (pomijając już aspekty soniczne). Rubinowa ozdoba może zostać uznana za nieco kontrowersyjny, może nawet trochę pretensjonalny element wzorniczy, jednak z drugiej strony japoński producent traktuje pojawienie się KI-Ruby niezwykle prestiżowo (i medialnie!), stąd też mimo wszystko dyskretny kamyczek nie powinien nikogo dziwić ani tym bardziej razić.

Marantz SA-KI Ruby & PM-KI Ruby

Pomijając rubiny, nowe urządzenia wyglądają jak inne Marantze z serii Premium już od jakiegoś czasu. Zarówno odtwarzacz, jak i wzmacniacz okazują się płytsze niż mój wzmacniacz PM-14S1 SE, co jest prawdziwym błogosławieństwem: rubinowe Marantze mieszczą się bez kłopotu w typowych szafkach na sprzęt. Całe obudowy wykonano ze stopu aluminiowego, anodowanego na czarno lub na typowy dla tej marki srebrzysto-złoty odcień. Wnętrze i tylny panel obudowy pokryto miedzią. To, co najciekawsze, znajdziemy jednak w środku. W przypadku wzmacniacza mamy do czynienia z małą rewolucją, ale również odtwarzacz odbiega konstrukcyjnie od dotychczasowych propozycji, pomijając jedynie flagowy model SA-10.

SA-KI Ruby

Zacznijmy zatem od źródła. Urządzenie jest cięższe niż wzmacniacz – waży ponad 17 kg, co w tej klasie odtwarzaczy cyfrowych (do 20 tys. zł) jest wynikiem budzącym uznanie, a w obecnych czasach wręcz rekordowym. Jakość wykonania (made in Japan) nie ustępuje urządzeniom za dużo większe kwoty – co tu dużo mówić, jest po prostu wzorowa. Nie da się kupić lepiej wykonanego, nowego pełnowymiarowego urządzenia za 18 tys. zł. Czapki z głów.

Koncepcja funkcjonalna SA-KI Ruby zakłada – tak jak i w przypadku poprzednich modeli – użytkowanie tego sprzętu jako odtwarzacza srebrnych krążków, jak też przetwornika c/a z audiofilskim wejściem USB, od którego to rozwiązania Ken Ishiwata nie tylko nie stronił, ale wręcz je promował (nie bez powodu). Są także dwa tradycyjne wejścia cyfrowe (koaksjalne i optyczne) oraz port USB typu A dla pamięci podręcznych. Za jego pośrednictwem można odtwarzać materiał PCM 24/192 lub DSD (2,8 MHz). Zastosowanie izolowanego wejścia USB audio umożliwiającego odtwarzanie plików audio DSD (do 11,3 MHz) i PCM (do 384 kHz) to znakomita opcja dla tych, którzy dokupią dedykowany streamer z takowym wyjściem (np. Auralic, SOtM). Ja podczas testu skorzystałem z modelu SOtM SMS-200, co biorąc pod uwagę fakt, że to urządzenie jest kompatybilne z Roonem, tworzy funkcjonalny ideał współczesnego źródła cyfrowego: mamy możliwość odtwarzania płyt CD, SACD, gęstych plików z własnej kolekcji, jak i streamingu w wysokiej jakości (CD lub hi-res). Na potrzeby wprowadzonego dwa lata temu odtwarzacza SA-10, a teraz także SA-KI Ruby, Marantz stworzył własny napęd CD/SACD (SACDM-3), obchodząc problem braku chipsetów Sony do dekodowania SACD. Mechanizm jest metalowy, solidny i całkiem cichy. Wykonano go ze starannością i naciskiem na jakość, czego nie można powiedzieć o większości dostępnych „z półki” napędów. Druga sprawa to funkcjonalność. SACDM-3 czyta nie tylko dyski CD i SACD, ale również nagrywane płyty z plikami ALAC, FLAC (do 24/192), MP3 i AIFF.

Marantz KI Ruby CD wnetrze

Duży liniowy zasilacz, metalowy napęd pośrodku, zaekranowana sekcja wejść i rozbudowana część cyfrowa, a do tego grube chassis i w całości aluminiowa obudowa – razem ponad 17 kg.

 

SA-KI Ruby jest drugim, po SA-10, źródłem cyfrowym Marantza niekorzystającym z żadnego gotowego układu przetwornika c/a. Sygnały wejściowe są poddawane autorskiemu upsamplingowi Marantz Musical Mastering (patrz apla) do formatu DSD 256 (x4), po którym to procesie następuje rekonstrukcja i oczyszczenie sygnału bitstream z szumu wysokoczęstotliwościowego. W tym celu stosuje się już tylko prosty filtr analogowy. Nie ma więc przetwornika c/a jako takiego. Podobne, co do zasady, rozwiązanie stosuje kilku producentów, m.in. PS Audio, Meitner czy polski Lampizator.

W ramach obróbki MMM-Stream, zaimplementowanej na poziomie układu FPGA Altera Cyclone, użytkownik ma do wyboru dwa algorytmy filtracji cyfrowej: Sharp Roll-Off i Slow Roll-Off o stromych lub łagodnych zboczach charakterystyki częstotliwościowej w pasmie zaporowym. Obydwa charakteryzują się zredukowanym efektem pre-echa (dzwonienia przed impulsem).

Tor analogowy mógł być zbudowany tylko w jeden sposób: w oparciu o moduły HDAM-SA3. To rozwiązanie pochodzące z roku 1992 było i jest odpowiedzią Japończyków na scalone wzmacniacze operacyjne. Każdy moduł jest zbudowany z elementów dyskretnych wysokiej jakości i może spełniać różnorodne funkcje konwersji, filtrowania czy buforowania.

Marantz KI Ruby hdam sa3

Tor analogowy zbudowany w oparciu o moduły HDAM-SA3

 

Zasilacz wykorzystuje ogromny, jak na odtwarzacz CD, transformator toroidalny, który nie został zalany w puszcze. Sekcja stabilizacji napięcia to tradycyjnie diody Schottky’ego i kondensatory Elna i Nichicon. Klasyka gatunku w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wyjścia analogowe to grubo niklowane RCA. Pozostałe gniazda są złocone, co uważam za ciekawe rozwiązanie.

Obsługę odtwarzacza należy zaliczyć do przyjemnych – wbudowany wyświetlacz VFD jest bardzo wyraźny i mieści wszystkie informacje, które mogą być potrzebne. Przyciski mają bardzo satysfakcjonujący klik, na co ja akurat zwracam dużą uwagę. Jedyny poważniejszy zarzut wobec odtwarzacza to dosyć długi czas wczytywania płyt. Napęd mógłby być nieco szybszy.

PM-KI Ruby

Wbrew panującym na rynku trendom, nowa integra Marantza jest pozbawiona wejść cyfrowych, co zresztą wydaje się zupełnie naturalne zważywszy, że ma je przecież odtwarzacz. To wzmacniacz całkowicie analogowy, acz zbudowany według nowej dla Marantza koncepcji, a mianowicie ze stopniem końcowym w klasie D. Bazuje on na modułach NCore NC500 OEM pochodzących od specjalisty w tej dziedzinie – firmy Hypex. W odróżnieniu od modelu PM-10, testowana integra wykorzystuje dwa takie moduły, a więc klasyczną konfigurację niezbalansowaną. Źródłem zasilania modułów jest zasilacz SMPS600, również produkcji Hypexa, który ogranicza sięgający 500 W potencjał tych modułów do mocy 200 W (na kanał) przy impedancji 4 Ω. Tak czy inaczej, 2 x 200 W w niedużym wzmacniaczu to poważny wynik. Tym bardziej, że – jak już doskonale wiemy – wzmacniacze w klasie D potrafią być szybkie i bardzo wydajne.

Marantz KI Ruby wnetrze

PM-KI Ruby w odróżnieniu od PM-KI Pearl nie ma końcówki mocy w klasie AB ani dużego zasilacza liniowego. Transformator pośrodku służy wyłącznie do zasilania przedwzmacniacza (po prawej).

 

Co kryje klasa D?

Duża sprawność układu sprawia, że wzmacniacz nie wymaga wielkich radiatorów (ani wielkiego transformatora). Nic więc dziwnego, że urządzenie jest o prawie 1,5 kg lżejsze od odtwarzacza.

Zajmujący centralne miejsce zaekranowany toroid jest źródłem zasilania dla pozostałej części toru sygnałowego, tj. przedwzmacniacza i układów wejściowych. Zastosowano tu oczywiście moduły HDAM i scaloną drabinkę rezystorową MUSES72320, która reguluje poziom głośności. Selektor wejść stanowi grupa przekaźników (Takamisawa). Wiele uwagi Ken Ishiwata poświęcił konstrukcji wbudowanego przedwzmacniacza słuchawkowego, który obsługuje nie tylko przetworniki MM, ale także MC. Ten oddzielony od reszty wzmacniacza pionowymi grodziami układ ma budowę kaskadową ze wstępnym wzmocnieniem 20 dB w obrębie układu MC na bazie tranzystorów JFET oraz drugim stopniem o wzmocnieniu 40 dB, z korekcją EQ bez pętli sprzężenia zwrotnego. Tu również wykorzystano równoległe tranzystory JFET w celu uzyskania dużego odstępu od szumów.

Kolejnym ważnym elementem wyposażenia integry jest dedykowany, wysokiej jakości wzmacniacz słuchawkowy z 6,3-mm wyjściem. Układ ten legitymuje się wzmocnieniem równym 30,6 dB.

Marantz KI Ruby gniazda

Najważniejsze wejścia: CD i phono są posrebrzane. Wszak srebro to lepszy przewodnik niż złoto.

 

Połączenia ze źródłami sygnału zapewnia komplet solidnych gniazd, w tym posrebrzane RCA dla wejść CD i phono oraz solidne zaciski głośnikowe, identyczne jak w moim wzmacniaczu referencyjnym. Obsługa wzmacniacza jest bardzo łatwa, a wbudowany wyświetlacz OLED tylko ją uprzyjemnia. Inna sprawa, że mógłby być nieco większy.

Brzmienie (w komplecie)

Powiedzieć, że Japończycy nie lubią zmian, to jak powiedzieć, że planeta Ziemia jest okrągła. Marantz od wielu lat oferował pewien określony charakter brzmienia. To tak, jakby pójść do ulubionej restauracji i zamówić ulubioną potrawę. Przyszliśmy po coś, czego chcemy, i dokładnie to dostajemy – za każdym razem. Doświadczenie uczy, że klienci lubią marki przewidywalne. Jeśli ktoś lubi Marantza, to nie dlatego, że słyszał jeden produkt w życiu, lecz dlatego, że miał ich z reguły kilka. Na następnym nie powinien się zawieść.

Tak było do tej pory. Patrząc na serię 10 oraz właśnie na nowy zestaw KI Ruby, można dojść do przekonania, że kierunek się zmienił – i to dosyć radykalnie. Są to dopiero dwie serie, ale kurs wydaje się ustalony. Stare produkty, na przykład mój PM14S1 SE, grają ciepło, przyjemnie, czasem coś maskując, czasem co nieco dodając. Jest to jednak brzmienie, do którego miło się wraca. Testowane urządzenia obrały sobie za cel neutralność, rozdzielczość i precyzję. Czy wiąże się to z wejściem w nowe technologie? Prawdopodobnie tak. Moduły NC500 OEM sam ich producent opisuje jako „przewód ze wzmocnieniem, pozwalający na uzyskanie własnego brzmienia przy pomocy układu wejściowego, selektora i użytej regulacji głośności.

Marantz KI Ruby sekcja analogowa

Kompletny tor cyfrowo-analogowy wraz z elementami zasilania sekcji analogowej.

 

Odsłuchy kompletu zacząłem od neutralnych, dobrze mi znanych nagrań. W obroty poszedł album „On Every Street” Dire Straits, a dokładniej – dwie jego wersje: płyta SHM CD i pliki od RootMasterSound, francuskiego masteringowca Guillame Chalaron. To drugie wydanie jest niezwykle rzadkie, ale cechuje je niesamowicie naturalne brzmienie. Jest ono dla mnie wyznacznikiem w najważniejszych testach. Jubileuszowy zestaw prezentuje duże, głębokie granie zarysowane bardzo ostrą kreską. Kształty są bardzo wyraźne, pozycjonowanie – bezbłędne. Uniknięto na szczęście efektu przerysowania, tj. zbyt dużych instrumentów i wokalistów o głowach wielkości lodówki. To, co rzuca się w uszy od pierwszych taktów, to nasycenie szczegółów. Wszystkie delikatne detale, smaczki są bardzo wyraźne. Wiem, że w niektórych z Was budzą się już obawy o brzydką górę pasma (wszak to końcówka mocy w klasie D), jednak mogę Was uspokoić, że nic takiego nie ma miejsca. Góra jest kryształowa, otwarta, ale nie ostra – to jedna z pozostałości „starej" szkoły.

To, co mnie osobiście kojarzy się z Marantzem, to muzykalność, sposób prezentacji „wybaczający” gorszym nagraniom, a pokazujący jakość tych lepszych. W nowych urządzeniach nie znajdziemy jej tyle co w poprzednich. Ustąpiła ona miejsce realizmowi i neutralności. Scena w porównaniu z moim referencyjnym zestawem nie jest tak bliska, lecz rozpościera się głęboko i szeroko poza kolumny. Po bezpośrednim porównaniu mogę stwierdzić, że średnie tony w moim systemie mają lekką nadwagę. Testowany komplet stawia na wysokiej klasy, dokładne brzmienie. Brak nalotu, zmiękczenia pozwala usłyszeć chyba wszystko, co zarejestrował mikrofon w studiu. Głosy, nie tak ciepłe i bliskie, są bogate w treść, słowom towarzyszy oddech oraz wszystkie inne dźwięki, których często nie słyszymy na mniej rozdzielczym sprzęcie.

Marantz KI Ruby power amp

Hypexy zamontowano przy samych wyjściach, by utrzymać współczynik tłumienia na wysokim poziomie (500).

 

Bas jest doskonale kontrolowany – jak to w klasie D – jędrny, szybki i sięgający bardzo głęboko. PM-KI udało się doskonale zapanować nad moimi Harpiami, które mają tendencję do poluzowania tego zakresu. A przecież integry Marantza, z którymi miałem do tej pory do czynienia, nie popisywały się pod względem kontroli dołu. W tej materii nastąpiła więc zdecydowana poprawa, choć nie powiem – wywołała ona spore zaskoczenie, może nawet konsternację. Szczególnie, że bas nie jest zbyt obfity. Szukając przytyku, można by stwierdzić, że jubileuszowy zestaw gra chudo, ale moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie – nowa szkoła Maratza pokazuje dźwięk takim, jaki jest. Nowy zestaw popisał się szeroko pojętą dynamiką, co można przetestować chociażby utworem francuskiego DJ Vitalic o tytule „Second Lives”. Skala dźwięku generowanego przez nowy wzmacniacz wydaje się niemal nieograniczona. Wydajność impulsowych końcówek i impulsowego zasilacza budzi szczery podziw. Podsumowując tę sekcję testu, mogę powiedzieć, że jubileuszowy zestaw zaprojektowany „pod batutą” Kena Ishiwaty oferuje brzmienie zaskakujące dla fana marki. Dźwięk jest świeży, niesamowicie poukładany, rozdzielczy i ma w sobie zapasy energii, które mało która kolumna zdoła wyeksploatować. Scena jest obszerna, a wszystkie źródła – doskonale zdefiniowane. Porównując do klasycznych urządzeń Marantza, czuć dużo mniejszy nacisk na wypełnienie i obszerność dźwięku, a także jego nasycenie.

Rozdzielamy…

Pomimo że jest to firmowy system, w dodatku oferowany tylko w komplecie, warto pochylić się nad poszczególnymi urządzeniami z osobna. Zacznijmy od SA-KI jako wielofunkcyjnego źródła – wszak nikt nie mówi, że musimy ograniczyć się do płyt. Pod względem jakości brzmienia jest wręcz odwrotnie, ponieważ dźwięk, który uzyskałem z wejścia USB audio, karmionego sygnałem ze streamera SOtM sMS-200, był lepszy niż ten uzyskany z napędu CD. Nie była to ogromna różnica, ale na pewno warta odnotowania: dźwięk z plików był nieco gładszy, bardziej poukładany. Kolejne miejsce zajmują płyty SACD, w myśl zasady, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Marantz nadal priorytetowo traktuje ten format. Jakościowo były one praktycznie równie dobre jak wejście USB (i pliki PCM). W dalszej kolejności uplasowały się płyty CD i wejścia S/PDIF. Można więc powiedzieć, że SA-KI jest przyszłościowym rozwiązaniem – akceptuje praktycznie wszystkie obecnie spotykane formaty audio i podejrzewam, że poza ewentualnie większą popularnością MQA, którego mu brak, niewiele w tej materii się zmieni w ciągu najbliższych lat.

Marantz KI Ruby sacd

Mechanizm SACDM-3 to własne opracowanie Marantza. Jak sama nazwa wskazuje, czyta płyty Super Audio CD, co nie zmienia faktu, że pliki grają lepiej...

 

Co się tyczy samego brzmienia, to w komplecie z moim wzmacniaczem uzyskałem bardzo dobre brzmienie, zalety obu urządzeń bardzo dobrze się uzupełniły. Rozdzielczość i doskonała dynamika źródła dostała masy i koloru pochodzących ze wzmacniacza (PM-14S1 SE). Brzmienie cechowało niemal perfekcyjny, jak dla mnie, balans barwy, przestrzeni i dynamiki. Połączenie PM-KI Ruby z moim Oppo BDP-105D bardziej uwypukliło, niestety, wady źródła niż zalety wzmacniacza. To warte odnotowania, bo oba jubileuszowe urządzenia charakteryzuje podobny charakter grania.

Galeria

 

Naszym zdaniem 

Marantz KI Ruby zzzCały czas zastanawiam się, czy brzmienie tego zestawu, różne od tego, do czego zostaliśmy przyzwyczajeni, to pojedynczy przypadek, czy raczej zapowiedź nowego. Tak czy inaczej, mamy do czynienia ze sprzętem, który korzysta z najnowszych rozwiązań w audio – po to, by zaoferować precyzję, rozdzielczość i energię, które nie są zbyt często spotykane. Zwłaszcza w komplecie i w tej cenie. Wraz z tendencją do prezentowania muzyki w głąb sceny, a nie przed słuchaczem, poniekąd wywraca to podejście Marantza do dźwięku do góry nogami. W połączeniu z ciepłymi, gęstymi kolumnami możemy mówić o strzale w dziesiątkę.

Pod względem funkcjonalnym otrzymujemy w zasadzie wszystko, co może nam być teraz potrzebne: DAC, napęd CD/SACD, bardzo dobre wejście gramofonowe i wzmacniacz słuchawkowy. Niektórych może dziwić brak XLR-ów w tej cenie, ale z drugiej strony – czy to faktycznie niezbędne, żeby uzyskać dobry dźwięk? Absolutnie nie. Rubinowe Marantze to nie tylko dobitny sposób na podkreślenie godnego odnotowania jubileuszu, ale przede wszystkim wartościowe urządzenia stereo, których będzie mi brakować po zakończeniu tego testu. Myślę, że tysiąc posiadaczy tych zacnych urządzeń nie będzie rozczarowanych, a ich wartość za 10–20 lat może się okazać całkiem przyzwoita, co może też warto wziąć pod uwagę.

Oceń ten artykuł
(7 głosów)