Wydrukuj tę stronę

Sony NW-WM1Z

Maj 11, 2017

Niesamowita obudowa z pozłacanego odlewu miedzi, autorski przetwornik c/a, 256 GB wbudowanej pamięci, autorski OS i ta cena… Oto najlepszy Walkman w historii.

Dystrybutor: Proa Individual, www.proaindivudual.pl 
Cena: 3200 euro

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

audioklan

 

 


Odtwarzacz przenośny Sony NW-WM1Z

TEST

Sony NW-MZ1Z Test

Pierwszy Walkman powstał w 1979 roku i w ciągu pierwszych dziesięciu lat swojego istnienia podbił światowe rynki hi-fi, stając się niekwestionowaną ikoną marki Sony. Każdy go chciał mieć, miliony ludzi na całym świecie namiętnie z niego korzystało. Był w pewnym sensie tym, czym dla dzisiejszej młodzieży są smartfony. Odtwarzacze mp3, a później właśnie smartfony uśmierciły wynalazek Sony, lecz – jak się okazało – nie bezpowrotnie. Kilka lat temu japońska firma postanowiła reaktywować tę nieco zapomnianą markę, a w 2013 roku zrobiła to całkiem na serio, pod szyldem „Hi-res audio”. Jesienią na IFA zaprezentowano model NWZ-ZX1, a półtora roku później pojawił się jego następca – ZX2. Obydwa zdobyły grono zainteresowanych i gdy wydawało się, że niebawem pojawi się następca (ZX3), Sony zaskoczyło swoich fanów, pokazując dwa nowe odtwarzacze z serii Signature: NW-WM1A i NW-WM1Z. Pierwszy z nich wydaje się być logicznym sukcesorem ZX2, kosztując mniej więcej tyle samo – 1200 euro. Tymczasem wersja Z jest niemal trzykrotnie droższa – wyceniono ją na 3200 euro.


Budowa

Solidność i wykonanie tego DAP-a to zjawiska wykraczające poza normalną skalę odniesienia – tworzą klasę samą dla siebie. Nie znam żadnego innego produktu audio, którego obudowa byłaby w całości wykonana z pozłacanego odlewu miedzianego o czystości 99,96% (!). Najbliższe skojarzenia – to wzmacniacze Momentum Dana D’Agostino, ale tam miedziane są „jedynie” radiatory (w dodatku niepozłacane). Rzecz jasna, WM1Z jest znacznie mniejszym urządzeniem, ale tak czy inaczej, jego obudowa to majstersztyk, coś absolutnie wyjątkowego. Jakkolwiek by nie chwalić szczytowych modeli Astell&Kerna, to przy flagowcu Sony wyglądają one jak ubodzy bracia. Spotkałem się z opinią, w dodatku wypowiedzianą z ust kobiety, że ten DAP jest piękny. Istotnie, ma coś z drogiej biżuterii.

Sony NW-MW1Z

Lewe wyjście słuchawkowe jest zbalansowane i wykorzystuje złącze nowego typu – TRRRS – o średnicy 4,4 mm.

Monolityczna obudowa z miedzi niewątpliwie ma też zalety techniczne – jest np. idealnym radiatorem. Trzeba przyznać, że nawet przy pełnym obciążeniu, NW-WM1Z pozostaje zimny, utrzymując w przybliżeniu temperaturę otoczenia. Miedź jako niemal doskonały przewodnik elektryczny jest też skutecznym ekranem, co ma istotne znaczenie nie tyle na zewnątrz, ile wewnątrz – poszczególne bloki funkcjonalne są przedzielone (oczywiście miedzianymi) grodziami. Swoją drogą, o wnętrzu można wypowiadać się w podobnych superlatywach jak o obudowie. Bazuję tu na obserwacjach poczynionych w Berlinie, podczas IFA, gdzie na swoim okazałym stoisku producent nie omieszkał pochwalić się imponującą konstrukcją odtwarzacza. Rozdzielone bloki zasilania, sekcji audio – było co podziwiać. Z ogólnodostępnych informacji wynika, że Sony zastosowało autorski przetwornik c/a z natywną obsługą formatu DSD256 (11,2 MHz). Nie znajdziemy tu więc żadnej kości ESS, Burr Browna czy Wolfsona. Z innych ciekawostek Japończycy wymieniają specjalne rezystory (Fine Sound Register) i kondensatory polimerowe (FT CAP). Wiadomo także, że zastosowano wewnętrzne okablowanie Kimbera (krótki odcinek biegnący od płytki do gniazd sygnałowych). Amplifikację sygnału realizuje autorski układ S-Master pracujący w topologii zbalansowanej. Niewiele wiadomo na temat zastosowanej baterii – poza tym, że jej pełne naładowanie następuje dopiero po 7 godzinach, co sugeruje znaczną pojemność ogniw.

sony wm1z futeral

Skórzany futerał bardzo sie przydaje. Upuszczenie niezabezpieczonego odtwarzacza mogłoby być kosztowne.

WM1Z ma dwa wyjścia sygnałowe, oba umieszczone na górnej krawędzi. Lewe ma nietypową średnicę 4,4 mm i jest zbalansowane; prawe to konwencjonalny, mały, 3,5-mm jack. Obecność wyjścia zbalansowanego w nowym standardzie JEITA może budzić zdziwienie, a nawet grymas na twarzach członków społeczności słuchawkowej high-end. Po co kolejny standard połączenia słuchawkowego? Dlaczego Sony zawsze musi być „inne”? Wykorzystywane obecnie zbalansowane gniazda i wtyki 2,5 mm uważa się za zbyt delikatne – łatwo je uszkodzić. Poza tym bardzo postępująca miniaturyzacja w tym przypadku wcale nie służy wysokiej jakości. Samo oprawianie takich wtyków jest już dość kłopotliwe. Nowy standard TRRRS opracowany przez organizację JEITA (Japan Electronics and Information Industries Association) wykorzystuje 5-stykowy wtyk o średnicy większej niż mały jack, ale mniejszej niż „domowy” duży jack. Jest zdecydowanie solidniejszy od tego pierwszego. Wydaje się więc, że Sony obrało słuszną drogę. Jest tylko jeden szkopuł – nikt poza nimi nie stosuje (jeszcze?) tego połączenia. W szczególności zaś producenci słuchawek. Wydaje się to kwestią czasu, ale na razie jedyne nauszniki, które „komunikują się” z WM1Z na drodze zbalansowanej, to flagowe MDR-Z1R. Mieliśmy je do dyspozycji w trakcie testu, lecz, niestety, egzemplarz demonstracyjny okazał się nie w pełni sprawny.

Potencjalna korzyść z połączenia 4,4 mm jest duża – choćby dlatego, że oferuje ono dwukrotnie większe napięcie skuteczne, a więc czterokrotnie większą moc, co może być zbawieniem dla wszystkich tych, którzy posłuchawszy WM1Z, zapragną go mieć. Dlaczego?

Mocy przybywaj

Problem w tym, że stopnie wyjściowe NW-WM1Z oferują zaskakująco małą moc. Pod obciążeniem 23 Ω (typowym dla słuchawek mobilnych) na wyjściu niezbalansowanym zmierzyliśmy maksymalne napięcie 260 mV (w otwartej pętli było to 271 mV), co odpowiada zaledwie 2,9 mW mocy. Odnosząc ten wynik do wyjścia zbalansowanego, otrzymalibyśmy niecałe 12 mW (znalezione w sieci specyfikacje Sony drastycznie rozmijają się z tymi wynikami). Dla porównania: Astell&Kern AK70 (zaskakująco mocny, jak na DAP-a) osiąga 1,14 V przy tym samym obciążeniu, co odpowiada przyrostowi poziomu głośności o niemal 13 dB. Parafrazując znanego klasyka, jest to „móc albo nie móc” w odniesieniu do wielu słuchawek wysokiej klasy. Na pocieszenie mamy małą impedancję wyjściową: w zakresie niskotonowym wynosi ona około 0,9 Ω. Jak to wszystko przekłada się na praktykę? By grać naprawdę głośno, potrzebne są bardzo czułe słuchawki. Z flagowymi nausznikami Sony – MDR-Z1R przy głośności ustawionej na maksymalną wartość „120” jej poziom był w pełni satysfakcjonujący jedynie w przypadku najgłośniejszych nagrań (z wartościami szczytowymi dochodzącymi do 0 dBFS), te cichsze – w szczególności akustyczne produkcje audiofilskie – nie pozwalały wysterować słuchawek dostatecznie głośno. Zaskakujące.

Nie miałem do czynienia z poprzednim referencyjnym Walkmanem – ZX2 – ale z tego, co przeczytałem, podobny problem ten zgłaszali liczni użytkownicy tego modelu. Natknąłem się też na opinię, że nowy model jest mimo wszystko głośniejszy. Jednak w dalszym ciągu oferowany zakres głośności jest zbyt mały, by mówić o dobrej kompatybilności ze średnio efektywnymi słuchawkami. Na dobrą sprawę odpadają wszystkie konstrukcje domowe wysokiej klasy. O magnetostatach pokroju Audeze LCD-3, nie mówiąc już o HiFiMAN-ach HE-6, możemy zapomnieć. Szkoda!

 


Obsługa i funkcjonalność

Posługiwanie się WM1Z przypomina obsługę smartfona, lecz w rzeczy samej zastosowany system operacyjny nie ma nic wspólnego z Androidem. To ponoć autorski OS, choć nie do końca wierzę, że stworzony zupełnie od podstaw. Podobieństwa do smartfonowego interfejsu wydają się nazbyt oczywiste. Abstrahując od ekranu, który ani wielkością (przekątna 4 cale), ani rozdzielczością (854 x 480) nie dorównuje współczesnym smartfonom (umówmy się, że wcale nie musi – nie ma takiej potrzeby), jest prócz wyglądu, jeszcze jedna istotna różnica, która nie pozwala pomylić tego Walkmana z telefonem: ciężar wynoszący niewiele mniej niż pół kilograma. Te 455 g (specyfikacje Sony dokładnie pokrywają się ze wskazaniami naszej wagi) to z pozoru nic wielkiego – dopóki nie weźmiemy tego sprzętu do ręki. Pierwsze wrażenie jest takie, że zbyt słabo go chwyciliśmy, jakby miał ochotę pozostać na blacie. W relacji do swoich gabarytów (sporych, ale mimo wszystko niewielkich) WM1Z jest jak cegła. Z czasem można przyzwyczaić się do tego kosztownego „balastu”, trzeba jednak mieć świadomość, iż noszenie tego Walkmana w kieszeni kurtki, nie mówiąc o marynarce, raczej nie wchodzi w rachubę. Teczka, torba naramienna, plecak – to są właściwe „środki transportu”.

sony mw1z microsd

Złącze microSD pozwala rozszerzyć i tak bardzo dużą pojemność odtwarzacza. Wczytywanie muzyki z karty nie zawsze jednak przebiega bezproblemowo.

WM1Z ma aż 256 GB wbudowanej pamięci flash (tyle samo co Astell&Kern AK 380), co wystarczy do wgrania około 700 płyt CD. Co ważne, wbudowana pamięć jest całkiem szybka. Transfery na poziomie 40 MB/s (uzyskiwane w połączeniu USB 3.0 z komputerem Apple iMaca) pozwalają na rozsądne czasy kopiowania danych (jeden album w formacie FLAC, w 16-bitowej rozdzielczości wgrywa się w 10–12 s), lecz jeśli zechcemy zapełnić całą pamięć w jednym podejściu, trzeba będzie przygotować się na dłuższe posiedzenie. Mniej cierpliwi zapewne zechcą skorzystać z czytnika kart microSD. Obok małego “jacka”, jest to jedyne standardowe złącze w WM1Z (do połączenia USB z komputerem lub ładowarką służy dedykowany kabel zakończony z drugiej strony 22-stykowym złączem WM-PORT – sic!). Ku mojemu zaskoczeniu, mimo usilnych prób odtwarzania muzyki właśnie z karty microSD, Walkman nie był w stanie przeczytać zawartości muzycznej SanDiska Extreme 64 GB, którego bezproblemowo używam w AK70. Odtwarzacz Sony uparł się, że na karcie nie ma zapisanej muzyki. Czy to jednostkowy problem – trudno ocenić, ale mam nadzieję, że tak.

WM1Z ma ważny atut funkcjonalny, a mianowicie długi czas pracy na baterii. Ten oczywiście zależy od odtwarzanego formatu (i ustawionej głośności), ale średnio rzecz biorąc, można liczyć na 30 godz. pracy – tyle deklaruje producent. Sądząc po tempie, w jakim ubywało pasków na wskaźniku baterii (a raczej nie ubywało…), jestem skłonny uwierzyć w te specyfikacje. Nawet najdłuższe loty czy krótkie wyjazdy służbowe nie zmuszą nas do doładowywania flagowego Walkmana. Z jednym zastrzeżeniem: format DSD jest znacznie bardziej prądożerny (czas pracy skraca się nawet do 11 godz.) i jest to kolejny powód – oprócz wielkości plików – dla którego nie warto go stosować w sprzęcie mobilnym. Tym bardziej, że pełne naładowanie (pojemnej) baterii zajmuje tyle czasu co nocny sen dorosłego człowieka. Zatem operację tę trzeba planować z wyprzedzeniem.

W przeciwieństwie do odtwarzaczy Astell&Kern czy testowanego na naszych łamach Pioneera, konstruktorzy Sony nie zdecydowali się „zaśmiecać” systemu żadnymi dodatkowymi aplikacjami. WM1Z nie ma Wi-Fi, brakuje więc możliwości łączenia się z serwisami streamingowymi czy choćby z domowymi serwerami plików. Uważam, że to słuszna decyzja. DAP tej klasy powinien być maksymalnie ukierunkowany na jakość dźwięku. W tym świetle dziwi jednak powolny start odtwarzacza: zajmuje aż około 50 s. Ze współczesnej Xperii w tym czasie zdążymy już wykonać krótkie połączenie telefoniczne.

W minimalizmie systemu operacyjnego jest też pewna niekonsekwencja, a mianowicie Bluetooth. Najpewniej uznano, że mając tysiące utworów w zasięgu kciuka, szkoda by było pozbawiać użytkownika możliwości puszczenia ulubionej piosenki przez głośnik bezprzewodowy lub domowy system u kolegi. Jest też drugi powód: bezprzewodowe słuchawki (Sony), które potrafią komunikować się z WM1Z w nowym protokole LDAC. Znacząco wyprzedza on pod względem technicznym aptX (bitrate do 990 kb/s, możliwość strumieniowania plików PCM 24/96), a to oznacza możliwość uzyskania jakości dźwięku przewyższającej format CD. Nasuwa się jednak pytanie: po co LDAC w tak wypasionym odtwarzaczu – przecież w ten sposób neguje się sens stosowania superobudowy i znakomitych komponentów. Przyjmijmy wersję dyplomatyczną: z punktu widzenia producenta promującego własne rozwiązanie, zwyczajnie nie wypada, by sztandarowy produkt go nie miał. Ot, cała filozofia.

WM1Z ma dokładny, 10-pasmowy korektor EQ. To przydatna opcja, zważywszy na to, z jak odmiennie brzmiącymi słuchawkami mamy do czynienia. Niemniej, fani korekcji nie odnajdą tu pola do tak precyzyjnej zabawy jak w przypadku AK380 (wyposażonego w 31-pasmowy korektor).

 


Brzmienie

Przyznam, że jeszcze niedawno rynek drogich DAP-ów traktowałem jak kompletną fanaberię grupy audiofanów (nie wiem jak licznej, bo śledzenie portalu head-fi nie daje jasnej odpowiedzi na to pytanie). Z drugiej strony, jest to jednak fascynujące, jak wiele można osiągnąć w kwestii jakości brzmienia z urządzeń mieszczących się w kieszeni, zasilanych z małej baterii. To jeden z najbardziej spektakularnych przykładów postępu technicznego w cyfrowym audio – bezdyskusyjnie.

Do testu „Signature Walkmana” podszedłem z otwartą głową. Nie zastanawiałem się w pierwszej kolejności nad tym, jak wypada on na tle innych DAP-ów w zbliżonej cenie. Bardziej interesowało mnie to, ile wnosi on dobrego ponad to, co możemy uzyskać z odtwarzaczy za 2, 3, 4 tys. zł – a więc też nietanich, choć jeszcze nie bardzo drogich. Zdaję sobie sprawę, że maniacy mobilnego high-endu i tak dojdą „swojej prawdy”, zaś Czytelników ”Audio-Video” przypuszczalnie bardziej interesuje to, czy DAP klasy Rolls Royce’a jest odpowiednikiem domowych sprzętów za setki tysięcy złotych względem urządzeń za, powiedzmy, 10 tys. zł. Właśnie to zamierzałem sprawdzić. W tym celu posłużyłem się dobrze mi znanym niedrogim odtwarzaczem „referencyjnym” – sześciokrotnie tańszym AK70. Ponad 60 GB muzyki z karty microSD używanej w Astellu skopiowałem do pamięci Walkmana i rozpocząłem porównania.

Na początek odpowiem na najgłupsze możliwe pytanie: czy słychać różnicę? Oj, słychać. I to jeszcze jak! Nie przesadzę ze stwierdzeniem, że jest ona podobnej wielkości co dysproporcja w jakości brzmienia pomiędzy wzmacniaczem za 50 i za 8 tys. zł. Tak czytelnych i jednoznacznych różnic można oczekiwać. Z jednym ważnym zastrzeżeniem, o którym wspomniałem już wcześniej. WM1Z jest niejako odpowiednikiem wzmacniacza lampowego single-ended, a więc takiego, który wymaga specjalnych głośników, by móc zagrać głośno i z „jajem”. Poprzestałem na słuchawkach Meze 99 Classics, które znam bardzo dobrze, i są one na tyle czułe, że w większości nagrań Walkman grał z nimi tak głośno, jak preferuję (zdając sobie sprawę, że niekoniecznie jest to zdrowe dla słuchu).

sony mw1z futeral otwarty

Wyświetlacz, mimo że nieorganiczny (LCD) zapewnia bardzo dobra jakość obrazu, co docenimy patrząc na miniatury okładek.

Najbardziej charakterystyczną cechą Sony jest nieskazitelna gładź prezentacji. To chyba najlepsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy – z dopowiedzeniem, że chodzi nie tylko o rewelacyjną gładkość wysokich tonów, ale także o wewnętrzny spokój prezentacji, brak wszelakiej nerwowości, czego jednak nie należy mylić z uspokojeniem dźwięku, stonizowaniem dynamiki. WM1Z nie jest odtwarzaczem, o którym w pierwszej kolejności powiemy, że gra dynamicznie, z pazurem, ale w ramach dostępnej (mocno ograniczonej) mocy nie można powiedzieć, iż brzmienie jest leniwe czy spowolnione.
Wysokie tony w wykonaniu złotego Walkmana są fenomenalnie wysmukłe, ale jednocześnie prawdziwe, choć można odnieść wrażenie, że pod względem owego wypolerowania odtwarzacz stara się poprawiać nagrania, czyniąc te nieaudiofilskie (acz dobre jakościowo) w pełni audiofilskimi. Nie widzę w tym nic złego, dopóki brzmienie poszczególnych albumów nie jest ujednolicane – a tak na szczęście się nie dzieje.

Przy całej swojej niebywałej kulturze, można rzec dystyngowanej elegancji, japoński DAP imponuje szczegółowością, tym, jak subtelnie, a zarazem czytelnie doświetla detale ukryte w nagraniach. Muzyczny przekaz nie jest z gruntu „analityczny” – rozdzielczość idzie tu w parze z muzykalnością, podąża za nią, a nie wyprzedza jej, jak w przypadku typowo analitycznych, konturowo brzmiacych urządzeń.

Prawdziwy i ważny przeskok względem AK70 polega na tym, jak dalece bardziej niecyfrowy, nieelektroniczny, a naturalny jest to przekaz. Słuchając Sony, słuchałem muzyki, zaczynałem się zagłębiać w głębsze warstwy nagrań, zwracałem uwagę na ich piękno, interakcje artystów, wymowę całych kompozycji. Powrót do „budżetowego” DAP-a był zwyczajnie trudny (a przecież tyle ciepłych słów sformułowałem pod adresem tego świetnego urządzenia). Maluch Astella grał przy Sony dźwiękiem tonalnie zbliżonym, ale brudnym, płaskim, stosunkowo twardym, mało emocjonującym. Wokale zdawały się dwuwymiarowe, były osuszone, jakby wyblakłe. Zmian na niekorzyść DAP-a odniesienia odnotowałem wiele i rozciągały się one nawet na zakres niskotonowy. Ilościowo czy pod względem potęgi, dużo się nie zmieniło, ale czytelność, rozdzielczość, a przede wszystkim definicja i plastyczność omawianego zakresu były z Sony ewidentnie lepsze.

sony mw1z spod

Już po oddaniu Walkmana postanowiłem posłuchać jego arcyrywala – AK380. Jest nawet nieco droższy, ale o wiele bardziej rozbudowany funkcjonalnie (Wi-Fi, streaming internetowy, strumieniowanie muzyki z NAS-a, bardziej zaawansowany korektor EQ). Porównanie nie było z gatunku bezpośrednich, ale może to i dobrze, bo pozwoliło spojrzeć na WM1Z z pewnej perspektywy: czy słuchając AK380 odnajdę podobne cechy? Czy czegoś będzie mi brakowało? Odbieram to następująco: AK380 zaprezentował brzmienie zbliżonej klasy, ale o nieco innym charakterze. Trudno tu mówić o mniejszej czy większej neutralności – oba produkty, jak większość źródeł cyfrowych, są bardzo liniowe, jednak różnice w subiektywnej ocenie brzmienia występują i da się je zwerbalizować. AK380 był równie dużym przeskokiem względem AK70, jak NW1Z, jednak pewnych cech Walkmana w tym brzmieniu nie odnalazłem. Wysokie tony nie mają tego niezwykłego wyrafinowania, gładkości i jedwabistości. Są bardzo dobre, ale nie czarują. AK380 wydaje się też tworzyć nieco bliższy, bardziej bezpośredni przekaz, podczas gdy złocisty Walkman gra z minimalnym (pożądanym) dystansem. Jednakowoż równie namacalnie – a może nawet bardziej – prezentuje wokale. W kwestii przestrzenności punktowałbym go minimalnie wyżej. Bas AK380 jest twardszy i bardziej dynamiczny, a cały przekaz zdaje się bardziej nastawiony na precyzję niż wypełnienie. Takie jest przynajmniej wrażenie z perspektywy odsłuchów, które dzieliły dwa dni. Pod względem dynamicznym Astell&Kern jest oczywiście górą, gdyż potrafi napędzić większość słuchawek, nie stwarzając w tym zakresie istotnych ograniczeń – odwrotnie niż Sony. Reasumując, jest to urządzenie bardziej uniwersalne, ale w moim odczuciu mniej wybitne pod względem całościowego wysublimowania. Mówiąc inaczej, z odpowiednimi słuchawkami NW1Z może uchodzić za sprzęt referencyjny. Brawo Sony!

 


Galeria


Naszym zdaniem

sony nw1z zzzTrudno nie ulec czarowi tego cacka. Jakość wykonania obudowy jest nie z tego świata, czas pracy na jednym ładowaniu – imponujący. Co najważniejsze – jakość oferowanego brzmienia to prawdziwy high-end w skali urządzeń mobilnych, choć właściwie nie tylko mobilnych…
Dopóki mała moc nie jest ograniczeniem, co w praktyce oznacza odpowiedni dobór słuchawek lub rezygnację z głośnego (niezdrowego!) słuchania, dopóty może się okazać, że całkiem drogie sprzęty stacjonarne (słuchawkowe) nie osiągają tego poziomu wyrafinowania – naprawdę! Co nie zmienia postaci rzeczy, że WM1Z to produkt z gatunku tych dosyć irracjonalnych. Sądzę jednak, że Ci nieliczni, którzy byli już wstępnie zdecydowani na AK380, pojawienie się złotego Walkmana powinni potraktować w kategoriach obowiązkowego odsłuchu. To inne, łagodniejsze, ale jakże wciągające granie. Osobiście jestem bardzo ciekaw, jak na tym tle wypada trzykrotnie tańszy model WM1A z aluminiową (też świetną) obudową i 128 GB pamięci. Toż to może być zawodnik!

SPRZĘT TOWARZYSZĄCY:

Słuchawki: B&W P9 Signature, Sony MDR-Z1R, Meze 99 Classics
Źródło referencyjne: Linn Sneaky DS+PS Audio NuWave DSD/Trilogy 933

 

Oceń ten artykuł
(0 głosów)