Brzmienie
Tamtego phonostage’a testowałem u siebie dość dawno temu, na dodatek krótko. Słuchałem go jednak wiele razy w systemie znajomego. Nie daje to podstaw do wnikliwego porównania obu urządzeń, lecz do stwierdzenia, że Sensor 2 jest wyraźnie lepszy od poprzednika – i owszem. Tym, na co zwróciłem uwagę od pierwszej chwili, było bardziej gładkie, bogatsze w średnicy, a przez to nieco równiejsze w całym paśmie granie. Te właśnie cechy sprawiają, że zachowując cechy poprzednika – dużą detaliczność i przejrzystość brzmienia – Sensor 2 jest urządzeniem ze wszech miar muzykalnym.
Wspomniane lepsze wypełnienie środka pasma sprawia, że w pierwszej chwili można odnieść wrażenie, iż Sensor 2 nie jest tak dynamiczny, tak szybki jak poprzednik. To jednak złudzenie. Wystarczy posłuchać dużej symfoniki (ja zacząłem od Musorgskiego z „The Power Of The Orchestra”), by zdać sobie sprawę, że dynamika i ta w skali makro, i w mikro, jest bardzo mocną stroną tego urządzenia. Znakomicie (na ile to możliwe w warunkach domowych) jest oddana skala orkiestry, jej gigantyczna dynamika – nagłe przejścia od cichych, spokojnych fragmentów do wielkiego tutti robią niesamowite wrażenie swoją natychmiastowością i potęgą uderzenia.
Tak wyglada zawartość zasilacza. Trafo pochodzi z firmy Murra, na wejściu pracuje filtr LC. Osiem elektrolitów ma łączna pojemność 17 600 μF.
Dwójka imponuje także rozdzielczością i selektywnością – te walory także doskonale słychać na materiale symfonicznym. Czysty, bardzo dobrze poukładany dźwięk daje pomniejszony, ale bardzo proporcjonalny obraz orkiestry. Śledzenie wybranych sekcji czy solistów nie stanowi żadnego problemu – mimowolnie wsłuchiwałem się w elementy, które szczególnie mnie zaciekawiły, bez trudu przeskakując ze smyczków na instrumenty dęte, a potem na solistę czy na potężne kotły ustawione z tyłu. Równie łatwo śledziłem popisy poszczególnych muzyków na płycie Muddy Watersa, na której gościnnie wystąpili członkowie The Rolling Stones. Na niewielkiej klubowej scenie duża grupa muzyków występowała mocno stłoczona, a każdy z nich miał ambicję popisania się choć trochę własnymi umiejętnościami, więc do śledzenia wszystkich popisów bardzo dobra selektywność Sensora przydawała się ogromnie. Tak samo kluczowe, jak to w bluesie, było absolutnie pewne, równe prowadzenie rytmu i trzymanie tempa. Do tego przyczyniła się doskonała kontrola i definicja niskich tonów, co przecież niekoniecznie należy do wybitnych cech nawet droższych przedwzmacniaczy gramofonowych.
Bardziej dopieszczony środek pasma przekłada się na pięknie namacalne i naturalne brzmienie instrumentów akustycznych i wokali. Te drugie czarują zarówno precyzją oddania barwy i faktury, jak i dużą ekspresją, którą zachwycała mnie choćby niesamowita Etta James czy wspaniały Luciano Pavarotti. Bardzo żywo, energetycznie, z dużym oddechem wypadały instrumenty dęte, a dźwięk strunowych zachowywał świetne proporcje między strunami i wsparciem pudeł rezonansowych. Piękne granie wysokiej klasy! No i „Made in Poland”!