PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Słuchawki HiFiMan Ananda

Paź 15, 2019

Czołowi producenci słuchawek nie koncentrują się wyłącznie na wyścigu o to, kto zaoferuje najdroższe nauszniki na rynku. Choć HiFiMAN w nim od lat uczestniczy, to jednocześnie wzbogaca ofertę o „normalnie” wycenione produkty. Jak choćby Ananda.

Dystrybutor: Rafko, www.rafko.com
Cena: 4295 zł
Dostępne wykończenia: czarno-srebrne

Tekst: Marek Dyba | Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 10/2018

audioklan

 

 


Słuchawki HiFiMan Ananda

TEST

HiFiMAN Ananda

 

Dziś na rynku jest już sporo słuchawek planarnych, bo – zachęceni sukcesem HiFiMan-a i Audeze – inni producenci postanowili uszczknąć dla siebie kawałek tego, całkiem sporego, tortu. Nie zmienia to faktu, że zasługi za przywrócenie tego typu konstrukcji na rynek i do świadomości audiofilów leżą przede wszystkim po stronie Dr Fanga Biana, człowieka stojącego za marką HiFiMAN. Ja sam zacząłem używać słuchawek, dopiero kiedy posłuchałem pierwszego modelu planarnego, bodaj HE-5. Po trosze więc z powodów sentymentalnych, acz nie tylko, obserwuję z zaciekawieniem rozwój oferty tego producenta od lat. Pewnie tak jak i inni fani marki, zauważam i cieszę się ze stałych postępów, jakie ona czyni. Rzecz nie tylko w jakości brzmienia, bo ta była bardzo dobra od samego początku, ale i wykonania czy użytych materiałów. Pierwsze konstrukcje raziły tanimi plastikami, które nie wróżyły długowieczności, dziś materiały i przemyślane konstrukcje sprawiają, że elegancja i trwałość nie odbiegają już (zanadto) od oczekiwań. Rzut oka na Anandę wystarczy, żeby stwierdzić, iż model z powiedzmy średniej półki (tego producenta) wygląda nie gorzej niż do niedawna model flagowy (HE-1000), bardzo go nawet przypominając. Nawet pudełko, w którym jest dostarczany, buduje wrażenie obcowania z produktem z wysokiej półki.

Niedawno polski dystrybutor HiFiMAN-a zorganizował spotkanie m.in. z europejskim przedstawicielem tej marki. Opowiadał on o tym, że po pierwsze, oferta jest obecnie sukcesywnie upraszczana, tak żeby była czytelniejsza dla dystrybutorów i klientów. Rzecz m.in. w nazewnictwie – część oferty będzie tradycyjnie oznaczana literami HE i liczbą, nazwy reszty pochodzą z mitologii hinduistycznej. Ananda, czyli stan rozkoszy, szczęścia i błogości niezależny od czynników zewnętrznych, jest tego przykładem. Przedstawiciel zaznaczył też, że zdecydowanie większą uwagę firma przykłada i będzie przykładać w przyszłości do jakości wykonania i trwałości swoich produktów. Elementem tej strategii jest np. decyzja, że kable terminowane będą (od strony słuchawek) 3,5-mm wtykami lepszej jakości, a i kabel wizualnie (pozytywnie) odbiega od tego, co kojarzę z wcześniejszych modeli.

Wśród szeregu pozytywnych informacji przekazanych nam na spotkaniu była i przysłowiowa łyżeczka dziegciu – fani marki kochają słuchawki i odtwarzacze HiFiMAN-a za brzmienie, ale wiedzą też, iż minusem tych ostatnich jest dość toporne oprogramowanie. Ono niestety się nie zmieni, ponieważ… priorytetem jest dźwięk.

Budowa

Ananda to dość lekkie (409 g) słuchawki planarne o konstrukcji otwartej. Nie miałem co prawda okazji testować chwalonego, a o połowę tańszego modelu Sundara, ale widziałem go na wystawach i wydaje mi się, że oba korzystają z takiego samego albo bardzo podobnego pałąka. Solidny, wykonany z metalu, z wzbudzającymi zaufanie aluminiowymi jarzmami łączącymi z muszlami, pałąk z podwieszonym pod nim paskiem z ekologicznej skóry pewnie siedzi na głowie, ale nacisk nie jest przesadnie duży, dzięki czemu komfort noszenia należy ocenić wysoko. HiFiMAN zrezygnował z mocowania, które umożliwiało kręcenie muszlami w dowolnym kierunku. Pałąk jest jednakże na tyle elastyczny, że nie stanowi to problemu. Dopasowywanie do głowy, przynajmniej w modelu testowym, nie jest zbyt proste – może to kwestia wyrobienia elementów w miarę użytkowania, a może sposób, żeby po ustaleniu właściwej pozycji muszli, pozycja ta się nie zmieniała.

HiFiMAN Ananda profil

Muszle są bardzo pojemne – mają wymiar Edition X lub HE-1000. Są też bardzo płytkie – przetworniki i magnesy znajdują się blisko uszu.

 

Muszle są owalne i na tyle duże, że swobodnie pomieszczą nawet duże małżowiny. Wyposażono je (muszle) w grube wyprofilowane poduszeczki, obszyte z boku czarną skórą (zapewne także ekologiczną), a od strony uszu miękkim materiałem. Zarówno metalowy, srebrny grill, jak i czarne obudowy muszli są matowe – rzecz gustu, ale jako że ja fanem błyszczących wykończeń nie jestem, to uznaję to za kolejną pozytywną cechę tego dizajnu.

Słuchawki są dostarczane z dwoma kablami – 
krótkim (1,65 m) do urządzeń mobilnych oraz 3,1-metrowym do użytku stacjonarnego, oprawionym w dużego jacka. Mała impedancja (teoretycznie 25 Ω, w praktyce – więcej; patrz wykres poniżej) i spora czułość 103 dB wręcz zachęcają do mobilnego korzystania. 
Tu jednak czeka na nas niemiła niespodzianka: brakuje jakiegokolwiek pokrowca w zestawie. Inna sprawa, że konstrukcja otwarta w ogóle nie nadaje się na ulicę, co nie zmienia faktu, że jakiś twardy futerał by się przydał – choćby po to, by słuchawki można było zabrać ze sobą w podróż służbową.

 

Brzmienie

Trochę czasu minęło od mojego ostatniego spotkania ze słuchawkami HiFiMAN-a i nie wszystkich nowszych modeli udało mi się posłuchać – choćby tak chwalonej Sundary czy nawet Edition X. HE-1000 (pierwsza wersja) są znakomite, acz to może nie do końca moja „bajka”. Osobiście wolę nieco gęstsze brzmienie, zwłaszcza w zakresie kluczowej przecież średnicy. Gdy więc rozpocząłem odsłuch Anand, nieco się zdziwiłem, słysząc dobrze wypełnioną, gęstą, płynną średnicę jako ten element, który przyciągał uwagę w pierwszym rzędzie. Pamiętam, że np. w przypadku HE-6 (z odpowiednim wzmacniaczem!) był to niesamowity bas, natomiast w przypadku HE-1000 – wyjątkowo krystaliczna, otwarta i detaliczna góra i ogólna swoboda grania. Tym razem to właśnie tony średnie pozytywnie zaskakiwały od pierwszych minut słuchania.

HiFiMAN Ananda pudelko

Skórzane opakowanie jest niczego sobie. Całość sprawia dobre wrażenie.

 

Od razu więc na playliście wylądował szereg ulubionych albumów z muzyką akustyczną i wokalami, co niekoniecznie było regułą w przypadku innych modeli tej marki. Dźwięk Anandy nie był aż tak gęsty czy – jak mówią niektórzy – ciemny, jak z moimi Audeze LCD-3. Nie miał też aż tak dociążonego samego dołu pasma. Niemniej trudno było to uznać za słabość, może poza momentami, gdy kontrabas powinien zejść do bram piekieł, tymczasem aż tak nisko nie sięgał. Był za to żywszy, zrywniejszy już nawet z lampowym Lebenem CS300F, który świetnie sprawdza się również jako wzmacniacz słuchawkowy, czy moim jedynym, wiekowym przenośnym odtwarzaczem – jedną z pierwszych generacji iPoda. Ten ostatni pozwolił mi też potwierdzić „przyjazność” Anand w stosunku do urządzeń mobilnych, napędzając je bez najmniejszego problemu. Moje ulubione gitary akustyczne zachwycały barwą, bogactwem harmonicznych, polotem, a ich brzmienie było naturalne i pełne. Dobra rozdzielczość i różnicowanie pozwalały mi usłyszeć wiele detali i subtelności, których oczekuje się po słuchawkach z już naprawdę wysokiej półki. HE-1000 pokazywały ich jeszcze więcej, LCD-3 też to potrafią, ale jedne i drugie kosztują dużo więcej niż testowany model. Trąbka natomiast pokazała, że i wyższe tony są bardzo dobre – otwarte, dźwięczne, czyste, ale także gładkie, pozbawione rozjaśnień, ziarnistości czy jakichkolwiek innych drażniących elementów.

Wieczór spędzony na odsłuchach wokali przekonał mnie, że i w ich przypadku Ananda zachowuje się dość przyjaźnie, że tak to ujmę, albo naturalnie, nie eksponując sybilantów. Nie polegało to na ich ukryciu czy wygładzeniu, a raczej na pokazaniu ich w bardzo naturalny sposób, dzięki czemu nie były niczym więcej niż tylko jednym z wielu elementów nagrania, równie naturalnym jak lekko świdrująca w uszach trąbka czy struna brzęcząca na progu gitary. Poszczególne dobrze mi znane głosy zachowały swój charakter i nie miałem żadnych zastrzeżeń do sposobu oddania ich barwy i faktury, acz w niektórych nagraniach były one nieco bardziej „obecne” niż do tego przywykłem. To chyba przekładało się na może nawet ważniejszą (dla mnie) cechę tej prezentacji, czyli świetne oddanie emocji, gdy trzeba było również charyzmy wokalistów – innymi słowy Ananda egzamin z nagraniami Etty James, Janis Joplin czy Marka Dyjaka zdała... śpiewająco.

HiFiMAN Ananda kabel

Obydwa kable mają silikonową izolację i są bardzo elastyczne – kosztem małego przekroju przewodników. Dłuższy z kabli dodaje aż 2 Ω do impedancji wyjściowej wzmacniacza.

 

Ważną cechą tych słuchawek jest także przestrzenność prezentacji i umiejętność oddania akustyki pomieszczeń w nagraniach live. W połączeniu z dużą ekspresją oraz naturalnym brzmieniem instrumentów i wokali HiFiMAN-y potrafiły tworzyć wciągające, emocjonalne spektakle. Może nie budują tak namacalnych, tak bliskich źródeł pozornych jak LCD-3, ale nie zmniejsza to w żaden sposób frajdy ze słuchania. Tak było np. w przypadku koncertowego nagrania Rodrigo y Gabrieli – świetna dynamika, doskonale pokazany bardzo ekspresyjny sposób grania na instrumentach i pokłady energii, których trudno się spodziewać po dwóch gitarach akustycznych. Nagrań tego duetu wolę zwykle słuchać na kolumnach, mocno odkręcając głośność, ale tym razem Anandy nawet na wysokich poziomach grały z taka pasją, w tak przekonujący sposób, że nie czułem potrzeby przełączania się na głośniki.

Ponieważ równolegle z tymi słuchawkami testowałem kilka znakomitych phonostage’y, więc słuchałem muzyki nie tylko z plików, ale i z czarnych płyt. Jestem fanem tego nośnika, ale rzadko słucham go przez słuchawki. Te zwykle mają tendencję do eksponowania trzasków, które na kolumnach są całkowicie pomijalne, ale gdy słuchawki podają je wprost do uszu, to trochę (ale tylko trochę i tylko chwilowo) rozumiem tych, dla których jest to element dyskwalifikujący winyl jako nośnik muzyki. Z Anandami było jednakowoż inaczej. Oczywiście trzaski nie zniknęły, ale trochę jak wspomniane sybilanty, zostały potraktowane jako jeden z naturalnych elementów dźwięku. Słuchanie muzyki z płyt winylowych nasiliło we mnie chęć użycia określenia, którego w stosunku do słuchawek chyba nigdy jeszcze nie użyłem. Otóż ten model HiFiMAN-ów, moim zdaniem, gra wyjątkowo... analogowo. Rzecz w naturalności, płynności, gładkości, a raczej połączeniu tych wszystkich cech z jeszcze kilkoma innymi, które sprawia, że muzyka „wchodzi" wyjątkowo łatwo, że nawet ktoś (znaczy ja), komu zasadniczo dość szybko nacisk słuchawek na uszy (nieważne czy większy czy mniejszy – rzecz w samym fakcie) zaczyna przeszkadzać, zapominał o (bardziej psychicznym niż fizycznym) dyskomforcie i absolutnie zrelaksowany mógł słuchać kolejnych krążków, poświęcając na to pół nocy. Co ciekawe, chętnie sięgałem także po krążki rockowe – Zeppelini, Floydzi, Genesis, Marillion, Peter Gabriel, Aerosmith – krążek za krążkiem zostały zagrane z odpowiednim zębem, dynamicznie, z mocnym i raczej (bo to zależało już od samych nagrań) punktowym basem, z dużą, ale dobrze kontrolowaną energią.

ANANDA impedancja LR 3

Prawa słuchawka (wraz z kablem 3,1 m) miala średnią rezystancję 32,6 Ω, zaś lewa – 37,5 Ω. Tak duża różnica może powodować przesunięcie obrazu stereo na lewo – zależnie od tego, jak dużą impedancję wyjścia ma wzmacniacz. Prawdopodobnie jest to cecha testowego egzemplarza (z podobnym problemem spotkaliśmy się już w przypadku planarów innej marki). Niemniej, odradzamy konstrukcje o wartości tego parametru większej niż 10 Ω.

 

Istotnym elementem było nieco łagodniejsze obchodzenie się z gatunkiem, którego nagrania nie są szczytem audiofilii. HE-1000 bardziej bezwzględnie pokazywały ich słabości albo, ujmując rzecz inaczej, były wierniejsze nagraniom, co niekoniecznie służyło przyjemności słuchania. Z Anandami każdy z tych krążków dawał ogromną frajdę, sprawiał, że krew krążyła w żyłach szybciej, a włoski na skórze potrafiły czasem stanąć dęba. Jeśli nie o to chodzi w słuchaniu muzyki, to ja już nie wiem, o co. Słowem, brawo HiFiMAN – szczególnie, że osiągnięto to w modelu ze środka oferty.

Galeria

 

Naszym zdaniem

HiFiMAN Ananda zzzNa rynku słuchawek (i nie tylko) panuje istne szaleństwo i modele za kilkanaście tysięcy są już niemal na porządku dziennym. Ponad 4 tysiące złotych to też kawał grosza, ale powiedzmy, że do przyjęcia dla wymagającego fana muzyki, zdającego sobie sprawę z dzisiejszych realiów. Mówię o takim, który szuka otwartego, dynamicznego, energetycznego grania, ale z pełną, nasyconą średnicą. Detalicznego, transparentnego, rozdzielczego, ale mimo tego niestawiającego na wierność nagrania za każdą cenę. Takie podejście sprawia, że wiele nagrań słabszych od strony technicznej, których właściwie nie da się słuchać na topowych słuchawkach, z Anandami daje użytkownikowi mnóstwo frajdy, pozwalając mu skupić się wyłącznie na muzyce i związanych z nią emocjach. Jednocześnie audiofilskie perełki zabrzmią znakomicie, choć oczywiście nie aż tak doskonale jak z najlepszymi modelami za horrendalne pieniądze. Różnica nie będzie jednakże bynajmniej adekwatna do przepaści cenowej, ale zdecydowanie mniejsza. Dorzućmy do tego łatwość wysterowania nawet z odtwarzaczy mobilnych i dostajemy wszechstronny, świetnie brzmiący produkt, który zapewni wiele godzin pięknych muzycznych doznań na wysokim poziomie.

System odsłuchowy:

  • Wzmacniacz: Questyle CMA800R, Leben CS300F, AudiaFlight FLS1
  • Słuchawki: Audeze LCD-3, Final Sonorus VI
  • Źródła cyfrowe: pasywny PC z WIN10 64-bit, Roon 1.3, JPlay 6.1, zasilacz liniowy HDPlex, karta USB Jcat Femto z zasilaczem Bakoon BPS-02, USB Isolator Jcat, LampizatOr Golden Atlantic
  • Źródło analogowe: gramofon JSikora Standard Max, ramię Schroeder CB z wkładką AirTight PC3
  • Przedwzmacniacze gramofonowe: GrandiNote Celio mk IV, ESELabs Nibiru
  • Kable sygnałowe: LessLoss Anchorwave, Hijiri Million
  • Zasilanie: dedykowana linia od licznika kablem Gigawatt LC-Y, listwy: ISOL-8 Integra, kable sieciowe LessLoss DFPC Signature, Gigawatt LC-3, gniazdka ścienne Gigawatt i Furutech

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją