Wydrukuj tę stronę

Master & Dynamic MH30 - Słuchawki

Kwi 12, 2016

Na rynku grających nauszników, szczególnie tych mobilnych, zrobiło się ciasno. Pojawienie się kolejnej słuchawkowej marki można więc uznać za przesadę. Jednak produkt młodej nowojorskiej wytwórni broni się – i to nad wyraz skutecznie. W dodatku można go kupić w sklepach Apple!

Dystrybutor: Audiofast, www.audiofast.pl 
Cena: 1330 zł

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

audioklan

 

 


Master & Dynamic MH30 - Słuchawki mobilne

TEST

MD-MH30-aaa 

Master & Dynamic – a cóż to za marka, z pewnością zapytacie. Założył ją niejaki Jonathan Levine (nie mylić z reżyserem), kreatywny nowojorski przedsiębiorca z tytułem MBA i 20-letnim doświadczeniem, szef 9-osobowej firmy Lancer & Loader Group LLC. Jego wspólniczką jest Vicki Gross. Lancer & Loader to istniejąca od 2005 roku firma konsultingowa z dziedziny inżynierii. Jednym z przykładów jej działalności jest opracowywanie stacjonarnych bateryjnych lamp LED z czujnikami ruchu. No dobrze, ale co to ma wspólnego ze słuchawkami? Dokładnie nic. Po prostu Levine wpadł na pomysł, by zacząć produkować słuchawki. Porządne słuchawki. Słuchawki przykuwające uwagę swoją stylistyką i wykonaniem, a zarazem celujące w podobną grupę odbiorców, która sięga po Beatsy. Zdziwieni? Zacytujmy amerykański „Forbes”: „Jonathan Levine, założyciel i CEO [Master & Dynamic] dostrzegł, że Beats otworzył olbrzymi rynek, tworząc jednocześnie wielką dziurę pomiędzy lifestylowymi słuchawkami klasy premium i produktami, które koncentrują się na jakości dźwięku”. Z naszej (europejskiej) perspektywy to stwierdzenie wydaje się cokolwiek przesadzone. Pięknie wykonanych słuchawek oferujących bardzo dobry dźwięk jest już trochę. Najwyraźniej jednak nie są one rozpoznawalne za Oceanem, gdzie w słuchawkach premium rządzi Beats, mając 57-procentowy udział w tym segmencie, dalej jest Bose i Sony (według Forbesa). A że cały rynek słuchawkowy w Stanach Zjednoczonych jest dziś wart 2,3 miliarda dolarów (27% z tej sprzedaży należy do Beats), to łatwo policzyć, o jakie pieniądze toczy się gra.


Budowa

Faktem jest, że Levine miał pewien pomysł. A nawet kilka (dobrych) pomysłów. Po pierwsze, uznał, że stylistyka musi się czymś wyróżniać. Koniec z połyskującym plastikiem i krągłościami. Przywróćmy lata 40-te! Jak pomyślał, tak zrobił. Do współpracy zaangażował szwedzkie studio projektowe z Malmo. Trzeba przyznać, że słuchawki wyglądają wybornie. I równie znakomicie są wykonane. Z jednej strony widać wyraźne nawiązania do stylistyki retro, z drugiej natomiast – produkt w pełni przekonuje najwyższą jakością wykonania. Muszle i pałąk są w całości metalowe – zastosowano kute aluminium i małe elementy ze stali. Każdy element jest solidny i przemyślany – z jednym wyjątkiem, a mianowicie za małą regulacją długości pałąka. Ma około centymetra. Osoby o większych głowach, a do takich się zaliczam, nie są w stanie komfortowo założyć tych nauszników – tak by pałąk był w pionie. By muszle centrowały się na uszach, pałąk musiałem odchylać do tyłu. Osoby o mniejszych i średnich głowach nie odczują tego problemu.

Levine jest dobry w marketingu i promocji. Publikacje w dużych czasopismach pokroju wspomnianego „Forbesa”, w „The Telegraph”, „Bloomberg” czy w „The Wired”, a przede wszystkim „wbicie" się ze swoimi słuchawkami do prestiżowej i skądinąd mało otwartej na produkty z zewnątrz sieci sklepów Apple to niebagatelne osiągnięcie. W końcu Apple ma przecież swoją markę słuchawek (Beats by Dr. Dre), a mimo to słuchawki Master & Dynamic można kupić razem z iPhone’em. Także, co ciekawe, w Polsce. To jeszcze nie wszystko. Amerykański przedsiębiorca dogadał się z pewną linią lotniczą w kwestii wyposażania jej samolotów w swoje słuchawki. Trudno o lepszą promocję.

MD-MH30-pad

MH30 to tańsze i mniejsze z dwóch modeli słuchawek nausznych (w ofercie są też dokanałówki). Wykorzystują aluminiowy korpus okrągłych muszli, które zakrywają całe małżowiny uszne. To konstrukcja zamknięta. Każdą muszlę zaopatrzono w 3,5-mm gniazdo słuchawkowe, ale kabel sygnałowy jest pojedynczy. Możemy go wpiąć do lewej lub prawej słuchawki – zależnie od preferencji czy aktualnej potrzeby. Pomysłowe rozwiązanie. Prócz zwykłego kabla dobrej jakości, o długości 2 m, dostaniemy w komplecie przewód z pilotem i mikrofonem, kompatybilny z urządzeniami Apple.

Pomijając zbyt krótką regulację pałąka, słuchawki należy zaliczyć do naprawdę wygodnych, co jest zasługą wyjątkowo miękkich poduszek wykończonych jagnięcą skórą. Pod tym względem Mastery wypadają wyraźnie lepiej od niedawno testowanych AKG N60NC. Również (metalowy) pałąk obszyto mięciutką skórą. Wygląda na to, że MH30 wytrzymają bez uszczerbku długie lata. Izolacja od odgłosów otoczenia jest dobra. Oczywiście nie ma tu mowy o żadnym systemie redukcji hałasu.

Levine twierdzi, chyba nie bez racji, że jego wyroby są „product-driven", nie „marketing driven”, jak w przypadku amerykańskiego arcyrywala. I nie ma nic do rzeczy to, że słuchawki te chce się nosić również wtedy, gdy się nie słucha muzyki.

Zagadką pozostaje, kto i jak stworzył projekt akustyczny, a w szczególności: skąd pochodzą przetworniki. Tego nowojorska firma nie ujawnia.


Brzmienie

Czasem nie należy „obawiać się” nieznanego i brak rynkowej renomy potraktować jako atut: brak obciążeń, nieraz szkodliwych skojarzeń. Moje oczekiwania względem tych naprawdę pięknie wykonanych „nauszników” były nieokreślone. Zupełnie nie wiedziałem, czego się po nich spodziewać. Rewelacji jednak nie oczekiwałem.

Mastery przywitały mnie trochę przyciemnionym, przysadzistym dźwiękiem o mocnej podstawie basowej. Nie było to wprawdzie tak ewidentne i przytłaczające przebasowienie, jakie pamiętam z oryginalnej wersji B&W P5 (wciąż w moim posiadaniu), ale pierwsze minuty wskazywały, że będę miał do czynienia z brzmieniem, za jakim specjalnie nie przepadam. No cóż – zdarza się.

Przyznam, że ocena niektórych słuchawek sprawia mi kłopot. Przyczyna najwyraźniej tkwi w dość szybkiej adaptacji mojego (chyba nie tylko mojego) słuchu do nowego „wzorca” brzmienia. Problem ten dotyczy nawet Audeze LCD-3. Cały czas jestem pod ich wrażeniem, a jednak gdy zakładam je „na świeżo”, słyszę ich dość wyraźny charakter wyrażający się w subtelnej specyfice tonalnej i charakterze najwyższych rejestrów. Kilkanaście minut wsłuchania i wszelkie zastrzeżenia pryskają jak bańka mydlana. Z AKG N60NC było podobnie – tyle, że oczywiście na innym poziomie wymagań i oczekiwań. Zachwyciły mnie te małe „nauszniki”. Mają coś rzadko spotykanego w średnicy: bezpośredniość połączoną z naturalnością. Na tle wielu innych słuchawek ten model AKG wydaje się grać głównie środkiem pasma. A to akurat plus.

Mastery MH30 ukazały jednak pewien słaby punkt AKG, na co podczas ich testowania nie zwróciłem szczególnej uwagi. Chodzi mianowicie o przestrzeń. Amerykańskie słuchawki osiągają w tym zakresie znacznie wyższy poziom, ocierając się wręcz o doskonałość (w swojej, rzecz jasna, klasie). Poniekąd jest to zasługa większych i głębszych muszli, ale fakt jest faktem, że „nowojorczyki” grają zdecydowanie głębiej, szerzej i swobodniej na boki. Przekaz AKG w bezpośrednim porównaniu jest ściśnięty, spłaszczony, trochę klaustrofobiczny. Środek sceny – gęściejszy, za to boki – opustoszałe.

Po krótkiej aklimatyzacji uszu i sprawdzeniu, że ciężar basu niwelują oprawki moich okularów w stopniu dokładnie takim, jak potrzeba (słuchawki zamknięte są bardzo wrażliwe na rozszczelnianie muszli), nie wypada mi nic innego, jak pogratulować Jonathanowi Levine’owi. Albo miał mnóstwo szczęścia, albo to, co osiągnął w MH30, jest rezultatem żmudnego strojenia i poprawek.

MH30 to niesłychanie spójnie i muzykalnie brzmiące słuchawki. Spójne, mimo że – paradoksalnie – wyższa średnica jest trochę wycofana, podobnie jak soprany. Ogólnie rzecz biorąc, balans tonalny jest przyciemniony. O dziwo, obydwa te zabiegi współgrają ze sobą doskonale, tworząc obraz dźwiękowy, który w żadnym razie nie epatuje detalami, a których de facto nie brakuje. A przynajmniej nie wtedy, gdy źródłem/wzmacniaczem jest rewelacyjny mobilny DAC Chorda – Mojo. W tym przypadku wystąpił efekt pełnej synergii – to urządzenie w tandemie z MH30 produkowało nieprzeciętnie spójny dźwięk, od którego trudno było się oderwać. Siedziałem bitą godziną w restauracji na sopockim molo, co rusz spoglądając na Bałtyk i próbując zdecydować, która prezentacja jest lepsza: AKG czy Master & Dynamic. Miał mi w tym pomóc najnowszy album „Bridges” Adama Bałdycha z trio Helge Liena (wgrany do mojego smartfona LG w formacie FLAC); zespół ten słyszałem tydzień wcześniej na żywo w warszawskiej Fabryce Trzciny. Patrząc z tej perspektywy, bardziej do ideału zbliżyły się Mastery. Brzmią zdecydowanie masywniej od AKG, produkują większy i cieplejszy dźwięk. Urzekające brzmienie skrzypiec lidera było pełne barw, harmonicznych, choć zabrakło w nim odrobinę tej lekkości, którą brylują nauszniki AKG.

MD-MH30-regulacja

W brzmieniu MH30 czuć pozytywne zagęszczenie muzycznej tkanki, pożądaną masę instrumentów – to, czego tak często (zbyt często) brakuje w słuchawkach i sprzęcie audio w ogóle. Szalenie zyskują na tym wszelkie odmiany muzyki rozrywkowej. Album Daft Punk „Random Access Memories”, szczególnie w wersji hi-res, brzmiał kapitalnie, z rewelacyjnym timingiem. Muzyka miała znakomity drive i pazur, lecz bez żadnych przejaskrawień i wyostrzeń. W pełni można było docenić znakomitą robotę producenta i masteringowca. Realizacja tego nagrania jest fantastyczna. MH30 pozwoliły to w pełni docenić – bardziej niż jakiekolwiek znane mi słuchawki mobilne za około 1000 złotych z dobrym okładem.
Myliłby się ten, kto sądzi, że są to słuchawki wyłącznie do muzyki rozrywkowej. Nic z tych rzeczy. Wspaniały jazz z albumu „Spark of Life” trio Marcina Wasilewskiego pokazał, jak duże są umiejętności MH30 w sferze oddania niuansów, atmosfery, a także przejrzystości, która – mimo zredukowanej ofensywności – jest naprawdę bardzo dobra. Pod jednym warunkiem: że słuchawki te nakarmimy sygnałem odpowiedniej jakości. Także muzyka barokowa, renesansowa pozwalały czerpać mnóstwo przyjemności z odsłuchu za sprawą kwiecistych, dobrze nasyconych barw. Co więcej, Mastery brzmią bardzo czysto przy wysokich poziomach głośności. Można naprawdę mocno dać czadu.

Jakość wysokich tonów jest świetna. Są zupełnie nieabsorbujące, a mimo to, gdy przychodzi do oddania najwyższych wybrzmień klawesynu, dźwięk jest eteryczny, zwiewny – taki jak być powinien. Hi-haty nie były sztucznie eksponowane, a jednak nie brakowało im metaliczności, krawędzi i zdecydowania. Naprawdę osiągnięto znakomity, w pełni wypracowany kompromis.

Bas. Jak w każdych niedużych słuchawkach zamkniętych, będzie podatny na zmiany charakteru wynikające ze stopnia dopasowania do danych uszu, ich wielkości, sposobu ułożenia słuchawek na głowie, a nawet tego – jak wspomniałem – czy nosimy okulary, czy też nie. W moim przypadku niskie tony były odpowiednie. Z biegiem czasu doceniłem ich obfitość (nieprzesadną), ponieważ nie wiązała się ona z żadnym pogrubieniem czy spowolnieniem dźwięku. Kontrola omawianego zakresu, precyzja brzmienia bębnów i innych instrumentów były po wygrzaniu bardzo dobre, i to w skali absolutnej. Okazjonalnemu pogrubieniu można zaradzić odpowiednim ułożeniem słuchawek. Jak wspomniałem, okularnicy są na trochę uprzywilejowanej pozycji.


Galeria


Naszym zdaniem

MD-MH30-zzzPotężne zaskoczenie – podwójne, a może i potrójne. Po pierwsze, producent młody i nieznany (zatem niedoświadczony), po drugie, geneza tych słuchawek jest zbyt amerykańska, by mogła być audiofilska, a po trzecie – te „nauszniki” można kupić w sklepach Apple. Do tego wszystkiego wyjątkowo zręczny marketing, a nade wszystko – genialny projekt plastyczny i wykonanie, zawstydzające wielkich tego (słuchawkowego) świata. Zaraz, zaraz, ale co tu właściwie jest tym zaskoczeniem? DŹWIĘK. Bardzo dobry, doprawdy wciągający dźwięk, choć skłamałbym pisząc, że powala w połączeniu z analogowym wyjściem smartfona. Szczegółowo i energicznie brzmiący DAP lub słuchawkowa integra pokroju wykorzystanego w teście Chorda Mojo pozwala z tych słuchawek wycisnąć bajecznie wciągający, nieagresywny, a przy tym doskonale wypełniony i rytmiczny dźwięk, który – w skali portable audio – reprezentuje poziom, jakiego w moim odczuciu przekraczać już nie ma potrzeby. 

 

 

Oceń ten artykuł
(0 głosów)