Wydrukuj tę stronę

Naim Nait 5

Mar 04, 2022

Naim Audio ma w swojej historii wiele zasłużonych modeli. Dwudziestoletnia integra Nait 5 nie należy do najsłynniejszych, ale okazuje się wyjątkowo wartościowym urządzeniem — także z perspektywy rocznej eksploatacji.

Cena: od około 2000 zł (znikoma dostępność)
Lata produkcji: 2000 - 2003 r.

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

Artykuł pochodzi z Audio-Video 04/2021 i był aktualizowany- Kup pełne wydanie PDF

audioklan

 

 


Wzmacniacz zintegrowany Naim Nait 5

TEST

Naim Nait 5


Historia wzmacniaczy zintegrowanych Naima sięga roku 1983, kiedy światło dzienne ujrzał pierwszy NAIT (Naim Audio Integrated Amplifier). Firma była już wtedy dobrze znanym producentem wzmacniaczy dzielonych, jednak nie miała w swojej ofercie przystępnej cenowo amplifikacji jednopudełkowej. Założyciel i w tym czasie główny konstruktor, Julian Vereker (1945-2000) postanowił temu zaradzić, tworząc pierwszego Naita. Urządzenie miało mały „form factor” – było wąskie (niegdysiejszy format mini) i z dzisiejszego punktu widzenia, dość siermiężne.

Krytykowano niską jakość wykonania i ubogie wyposażenie. Moc wyjściowa też nie przysporzyła mu chwały. Producent przez długie lata milczał w tej kwestii. Ostatecznie przyznał, że moc ciągła wzmacniacza wynosiła około 13 W. Toroidalny transformator miał moc 100 VA. Mimo skromnych parametrów nie brakowało audiofilów podłączających małego Naima do elektrostatów Quada. Producent od początku wyjaśniał, że moc ciągła jest wprawdzie mała, ale Nait ma spore rezerwy prądowe. Ta argumentacja i filozofia tworzenia wzmacniaczy Naima przetrwały próbę czasu aż do dziś.

Kolejne dwie generacje Naita pojawiły się w latach 1998 (Nait 2) i 1993 (Nait 3). „Dwójka” z wyglądu nie odbiegała istotnie od oryginału. Dodano wyjście na końcówkę mocy, zmieniono kolor diody i to w zasadzie tyle. Konstrukcyjnie był to jednak inny wzmacniacz – mimo wciąż tej samej, niskiej mocy wyjściowej. Trójka, którą notabene przez pewien czas posiadałem w drugiej połowie lat 90., była już zupełnie inną konstrukcją w pełnowymiarowej obudowie Olive. Układ wywodził się z przedwzmacniacza NAC92 i koncówki mocy NAP90/3. Płaski oliwkowy front z podświetlanym na zielono logo producenta utrwaliły się w świadomości audiofilów na całym świecie. Nait trzeciej generacji oferował już 30 W mocy na kanał, ale w epoce mocnych (na papierze) wzmacniaczy masowej produkcji produkowanych w Japonii również i ten wynik wydawał się rozczarowujący. Odsłuchy pokazywały jednak coś zgoła przeciwnego, co szybko dostrzegli i docenili bardziej doświadczeni audiofile. Energetyczność brzmienia i rytmika (słynny PRAT – Pace, Rhythm & Timing) bazująca na mocnym, sprężystym basie i wyeksponowanej średnicy przysporzyły tej integrze wielkie grono fanów na całym świecie. Dwa lata po debiucie, Naim „zlitował się” nad swoimi fanami, wprowadzając zdalnie sterowaną wersję 3R. Ten udany wzmacniacz był produkowany łącznie aż przez 7 lat.

U progu nowego milenium Naim zdecydował się na stylistyczną rewolucję, wprowadzając następcę „trójki”, przyporządkowując jej kolejną liczbę nieparzystą. Szkoda, że założyciel Naima nie doczekał tej premiery. Obudowa stała się czarna, front zyskał jednak na jakości wykonania (grube aluminium). Wzmacniacz był zdalnie sterowany i nadal oferował skromne 30 watów mocy na kanał. Mimo to, w opinii zdecydowanej większości recenzentów i fanów, był lepiej brzmiącą konstrukcją niż poprzednik. Miesięcznik „What HiFi" określił Naita 5 mianem jednego z najlepiej brzmiących wzmacniaczy zintegrowanych do 1000 funtów (w 2001 r. kosztował 799 funtów).

Sytuacja rynkowa

Podaż opisywanego modelu jest bardzo słaba — obecnie (marzec 2022 r. nawet słabsza niż w rok temu). Najwyraźniej miałem trochę szczęścia, ponieważ w chwili gdy rozpocząłem „łowy", był dostępny jeden egzemplarz w Polsce, w dodatku relatywnie niedaleko (woj. świętokrzyskie). Wyprodukowano go w połowie 2002 r. (strona internetowa Naima pozwala określić rok produkcji po numerze seryjnym). Sprzedający nie przystał na próby negocjacji ceny (1800 zł) i szczerze powiedziawszy, nie dziwi mnie to.

W praktyce okazuje się, że znacznie łatwiej jest znaleźć modele późniejsze, w szczególności 5i (pierwszej i drugiej generacji), które mają zupełnie inną konstrukcję bazującą na montażu SMD i potencjometrze Alpsa. Moc wyjściową zwiększono jednak do 50 W na kanał. O wiele lepsza jest także dostępność późniejszego Naita XS (debiut w 2008 r.) i jego kolejnych generacji, jak również dużo droższych Supernaitów (oferowanych od 2007 r.), w których dodano sekcję DAC-a. To już jednak zupełnie inna półka cenowa.

Polski dystrybutor ustalił cenę Naita 5 na poziomie 5688 zł (początek 2001 r.) i co ciekawe, nieznacznie mniej kosztował jego następca w 2004 r. Uwzględniając inflację, cena Naita wynosiłaby dziś ok. 9000 zł (2022). Przekładając to na realia rynku hi-fi, należałoby jednak mówić o cenie powyżej 10 tys. zł. Wynika stąd, że najbliższym współczesnym odpowiednikem cenowym „piątki" jest Nait XS 3 (12 499 zł). Przypuszczenie to potwierdzają zastosowane w starym modelu rozwiązania – w szczególności możliwość rozbudowy, która powróciła dopiero w modelu XS.

Wykonanie i działanie

Dziś, z perspektywy dwóch dekad, jakie upłynęły od rynkowego debiutu nowej stylistyki Naima, widać bardzo wyraźnie, jak wielki sens ma jej konsekwentna kontynuacja. Mam na myśli zarówno ponadczasowość tego szalenie minimalistycznego projektu, jak również to, że ten wzmacniacz możemy bez problemu „ożenić” ze współczesnym odtwarzaczem, dodatkową końcówką mocy lub zasilaczem i nikt się nie zorientuje, że obydwa klocki dzieli niemal jedno ludzkie pokolenie. Ukłony dla Naima.

Druga rzecz, która budzi sympatię to intensywne, na zielono podświetlane logo – o dziwo bardziej jaskrawe niż te obecnie stosowane. Podświetlanie przycisków wejść to także świetna rzecz – wzmacniacz da się bez trudu obsługiwać w ciemności.

Naim Nait 5 wnetrze

Nait 5 i jego następca to zupełnie inne konstrukcje – podobne oznaczenie jest bardzo mylące. Stara piątka wykorzystuje wyłącznie montaż powierzchniowy, ale ma mniejsze trafo. Podobieństw nie ma prawie żadnych.

 

Trzeci, niebagatelny atut to wysokość obudowy – wynosi ona niespełna 6 cm, co pozwala wcisnąć ten wzmacniacz nawet pomiędzy ciasno rozstawione półki. Problem z chłodzeniem? Nait 5 nie nagrzewa się w ogóle. Pobór mocy bez obciążenia jest niższy niż mojego tunera do kablówki (8,7 W). Pod tym względem Nait 5 zawstydza współczesne, rzekomo ekologiczne wzmacniacze w klasie D.

Kolejną zaletą jest solidność wykonania. Korpus obudowy jest stalowy, natomiast górna pokrywa – aluminiowa, podobnie jak masywna czołówka. To gwarantuje doskonałą sztywność chassis. Gniazda na tylnej ściance, a raczej ona sama, ma niepokojąco duży luz, co mniej zorientowanych w temacie użytkowników może wystraszyć. Nie ma jednak powodów do paniki; Naimy tak mają. I nie jest to bynajmniej przejaw złego spasowania elementów, lecz celowego przeciwdziałania efektom mikrofonowania.

Ciekawostką, o której dowiedziałem się dopiero z instrukcji obsługi jest możliwość regulacji czułości poszczególnych wejść (!) W tym celu należy wcisnąć przycisk „prog” na pilocie zdalnego sterowania. Żadna później oferowana integra Naima nie miała tej opcji, co wynika z innego (prostszego) rozwiązania regulacji głośności.

Skoro już mowa o nadajniku zdalnego sterowania, to trzeba przyznać, że kompletnie nie pasuje on do wzmacniacza. Jest wykonany z twardego, trzeszczącego pod naciskiem plastiku i przypomina piloty dziesiątek innych sprzętów brytyjskich z początku obecnego stulecia. Regulację głośności w popularnym kodzie RC-5 realizuje wiele innych sterowników i z tego względu na codzień warto korzystać właśnie z nich, ewentualnie z pilota programowalnego. Gorzej z balansem, jeśli ktoś go używa. Tutaj Naim, w tradycyjnym dla siebie, oryginalnym stylu, dał możliwość jego regulacji, ale wyłącznie zdalnej i jest to drugi powód, dla którego warto dbać o oryginalny nadajnik, tudzież zwrócić na niego uwagę przy zakupie. Powrót do położenia centralnego balansu sygnalizuje mruganie diody na gałce głośności. A skoro do niej dotarliśmy, to warto docenić tęże kropkę, która w jasny (dosłownie) sposób pokazuje, jak głośno ustawiliśmy głośność. Tej, jakże przydatnej, sygnalizacji jest pozbawiona zdecydowana większość dziś produkowanych wzmacniaczy, pomijając te z wyświetlaczem i regulacją elektroniczną.

Naim Nait 5 gniazda

Oczywiście Naim, jak to Naim, ma swoje „dziwactwa”. Należą to nich gniazda DIN przy jednoczesnym braku wejść RCA (co ciekawe, miał je poprzednik, mieli także następcy!) oraz zamienione stronami wyjścia głośnikowe przystosowane wyłącznie do wtyków bananowych lub BFA. Wyjścia kanału lewego znajdują się z lewej strony, a prawego – z prawej, o ile patrzymy na tylną ściankę od tyłu – jakby wzmacniacz miał stać tyłem do przodu. Przyznam, że nigdy nie spytałem o tę „inność” przedstawicieli Naima, ale obawiam się, że powód jest ten sam, dla którego w Wielkiej Brytanii jeździ się po niewłaściwej stronie drogi autami z kierownicą zamontowaną z prawej strony kabiny. Mniejsza o to – tak było, jest i pewnie długo jeszcze będzie, szczególnie po Brexicie. Trzeba to Naimowi wybaczyć. W końcu to rasowy „brytyjczyk"!

 

Technikalia

Zawartość szczelnie zamkniętego, a więc niepodatnego na osiadanie kurzu wnętrza (ważne!) budzi spore zaciekawienie. W nietypowy i unikatowy sposób, przynajmniej jeśli chodzi o integry Naima, zrealizowano regulację głośności. Zamiast klasycznego potencjometru Alpsa mamy tu rozbudowany układ elektroniczny złożony z dwukanałowych analogowych multiplekserów/demultiplekserów Philips HEF4053B i dwóch grup po 30 metalizowanych rezystorów. Właśnie dzięki temu możliwe było wprowadzenie „ukrytej” regulacji balansu. Nawet przy najniższych ustawieniach głośności (co jest ważne o tyle, że czułość wejściowa jest, jak to u Naima, spora) głośność obydwu kanałów nie „rozjeżdża się”, co jest częstą przypadłością potencjometrów. To niewątpliwy plus na tle następców, niejedyny zresztą.

Naim Nait 5 pre detal

Jedyne wzmacniacze operacyjne w torze sygnałowym. Laminat PCB jest wysokiej jakości, ze wzorowo poprowadzonymi ścieżkami.

 

Cały układ zmontowano na pięknie wykonanym laminacie PCB z szerokimi ścieżkami zasilania i gwieździście poprowadzoną masą. Montaż jest w całości przewlekany (SMD pojawiło się dopiero w modelu 5i). Sekcja przedwzmocnienia znajduje się – nieprzypadkowo – w prawym tylnym narożniku, naprzeciwlegle względem transformatora zasilającego. Składa się ona z czterech tranzystorów Zetexa na kanał i wzmacniacza operacyjnego AD711JN (jednego na kanał) wykonanego w technice BiFET. Trzeci scalak, pojedynczy OPA134AP, najprawdopodobniej nie bierze udziału w obróbce sygnału (jest monofoniczny). Sprzężony z silnikiem potencjometr Soundwell współpracuje z mikroprocesorem tłumaczącym ruch obrotowy na impulsy elektryczne przekazywane do wspomnianego, dyskretnego regulatora głośności.

Jak na obecne standardy, zasilacz „piątki” jest mały, choć w gruncie rzeczy adekwatny do niewielkiej mocy wyjściowej 30 W na kanał przy 8 omach. Transformator zasilający produkcji Talemy ma moc 125 VA. Współpracuje z nim mostek prostowniczy i trzy elektrolity BHC Aerovox (bardzo dobrej jakości) o pojemnościach 2 x 10 tys. µF /40 V i 4700 µF/20 V oraz trzy stabilizatory napięciowe LM317 obsługujące sekcję przedwzmacniacza.

Końcówka mocy, umieszczona w lewej tylnej ćwiartce wzmacniacza, w otoczeniu zasilacza, ma budowę dyskretną. Tworzą ją tranzystory (ZTX) w stopniach wstępnych oraz dwie pary, nieprodukowanych już tranzystorów końcowych BD743 przymocowanych za pośrednictwem aluminiowych belek (od góry do dołu). Układ jest quasi komplementarny i pracuje w typowej dla Naima klasie B, tj. z małym prądem spoczynkowym. Właśnie dlatego wzmacniacz praktycznie w ogóle się nie nagrzewa.

 

Możliwości rozbudowy

Sekcję przedwzmacniacza i końcówki mocy można elektrycznie rozłączyć. Do tego celu służą gniazda oznaczone jako Input oraz Signal Out A i B. Pierwsze i trzecie łączy delikatna zworka kablowa, w drugim (tym środkowym) znajduje się zwora-zaślepka. Usunięcie tych elementów pozwala podłączyć zewnętrzny zasilacz dostarczający napięcie 2 x 24 V (FlatCap, HiCap), który przejmuje funkcję zasilania preampu. Do tego celu będą potrzebne dwa kable: 5-pinowy SNAIC5 (przekazujący zasilanie) oraz sygnałowy SNAIC4. Pierwszy powinien być w komplecie z zasilaczem, drugi – ze wzmacniaczem. W przypadku kilkunastoletnich urządzeń nie jest to jednak wcale oczywiste. Dobra wiadomość jest taka, że kable DIN (4- i 5-stykowe) można bez problemu dokupić; są osoby wykonujące takie przewody na zamówienie. Dotyczy to zresztą także intekonektów RCA-DIN, niezbędnych jeśli zechcemy połączyć Naita 5 ze źródłem od innego producenta. Ciekawą i bardzo szeroką ofertę kabli DIN-DIN i DIN-RCA ma Chord Company.

Naim Nait 5 kondensatory

18 lat i elektrolity BHC Aeorovox (obecnie Kemet) wyglądają w porządku, ale wymiana im się już chyba należy.

 

Inną ścieżką upgrade’u jest także podłączenie firmowej końcówki mocy, np. NAP150 czy NAP150x. Konfiguracja taka nie oznacza jednak bi-ampingu – Nait 5 przeistacza się wówczas w przedwzmacniacz. Jak twierdzą znawcy marki, rozsądniejszym rozwiązaniem jest połączenie końcówki mocy przedwzmacniaczem NAC122x. Miałem okazję gościć u siebie, mając już Nait 5, przedwzmacniacz NAC202 i końcowkę mocy NAP200DR. I wcale bym nie powiedział, że preamp w Nait 5 jest słaby. Wręcz przeciwnie – zapewniał bardziej płynny i łagodny, choć mniej detaliczny dźwięk niż NAC202.

Tak czy owak, dwie ścieżki rozbudowy dla tak przystępnej cenowo integry to coś, czego nie oferuje chyba żaden inny producent ani też żaden z bezpośrednich następów „piątki”, nie licząc późniejszych, dużo droższych XS-ów.

Naim Nait 5 gniazda

Do podłączenia FlatCapa potrzebne są dwa kable SNAIC, 4- i 5-pinowy. Następnie usuwamy zwory z tylnej ścianki Naita – i gotowe.

 

Po zakupie ograniczyłem się do wyczyszczenia bardzo mocno zabrudzonych gniazd głośnikowych (wciąż dziwi mnie, dlaczego audiofile lekceważą to zagadnienie) oraz wzrokowej inspekcji poszczególnych elementów układu. Nic konkretnego, poza przeschniętą pastą termoprzewodzącą pod tranzystorami końcowymi, nie wzbudziło moich podejrzeń. Wzmacniacz jest cichy, nie generuje żadnych podejrzanych dźwięków ani zniekształceń. Puknięcia w głośnikach przy włączaniu i wyłączaniu to normalna przypadłość Naima – efekt braku przekaźników na wyjściach. Regulacja głośności, której trochę się obawiałem (podobno bywała zawodna) po rocznej eksploatacji działa bez zarzutu, a co najważniejsze, jest równa dla obu kanałów.

Brzmienie

Nait 5 okazał się znacznie lepszym wzmacniaczem niż sądziłem, choć nie ukrywam, że wcześniej poczytałem sporo opinii na jego temat, próbując odnieść je do Naita 3, którego mimo upływu niemalże ćwierćwiecza wciąż dobrze pamiętam.

Moje zaskoczenie było w pewnym sensie podwójne. Okazało się, że brzmienie „piątki” ma niezbyt wiele wspólnego ze wspomnieniami starszego modelu. Co więcej, niespecjalnie przypomina brzmienie współczesnych wzmacniaczy zintegrowanych tej firmy, co jest chyba jeszcze bardziej zaskakujące. Oczywiście, pewne podobieństwa charakterologiczne da się odnaleźć, co nie zmienia faktu, że Nait 5 „smakuje” inaczej. Z jednej strony reprezentuje on dość starodawne, brytyjskie, „wyluzowane” podejście do amplifikacji, z drugiej natomiast nie pasuje do stereotypów, które zaciążyły na wzmacniaczach tej marki przez całe dekady. Trochę surowy, z wypchniętą średnicą, wąską i wysuniętą do przodu sceną, nie do końca neutralny, ale wyjątkowo rytmiczny i angażujący – taki schemat grania podpowiadają od lat funkcjonujące skojarzenia. Co najmniej połowa z nich nie znajduje potwierdzenia w przypadku „piątki”. Przyznam, że sam się temu dziwię, ale szczerze wątpię, aby był to efekt postarzenia się układu – tym bardziej, że duża część moich wniosków pokrywa się z tym, co przeczytałem w internecie (opinie Davida Price’a z HiFi World, użytkowników z audioreview.com i inne). Tyle tylko, że te opinie sformułowano wiele lat temu, tak więc niekoniecznie muszą one przystawać do obecnych realiów. Okazuje się jednak, że to, co było dobre kiedyś, dobrym pozostaje.

Naim Nait 5 trafo

Trafo jest mniejsze niż w późniejszych Naitach, ale nic w tym dziwnego, skoro to wzmacniacz znamionowo 30-watowy. Dostawca ten sam, co zawsze – Talema.

 

Żaden znany mi, współcześnie produkowany wzmacniacz średniej klasy nie gra tak angażująco, ekspresyjnie i naturalnie, jak Naim Nait 5. Żaden z nich nie może się także z nim równać pod względem definicji i różnicowania basu. Nie wiem, na czym polega ten „fenomen”, ale niskie tony nowoczesnych wzmacniaczy bardzo często bywają albo przesadnie tłumione albo zmiękczone, albo po prostu nijakie. Bas Naita jest inny – konkretny, treściwy, trochę zmiękczony, a przede wszystkim niezbyt mocarny, gdy próbujemy ten wzmacniacz ostro „pogonić”. Tu ujawniają się ograniczenia niewielkiego zasilacza i skromnej mocy wyjściowej. Jednak dopóki gramy niezbyt głośno, dopóty Naim bardzo sprytnie udaje, że jest mocniejszy niż faktycznie. Niski zakres wcale się nie ciągnie i nie spowalnia ataku. Ma interesujące barwy i konsystencję.

Jeśli kojarzycie urządzenia tej marki z takim nieco jednostajnym, acz rytmicznym łupaniem, to nie ten adres. Bębny brzmią prawdziwie – jest energia i wybrzmienie – kontrabas ma wyraźne pudło i alikwoty, gitara basowa potrafi elektryzować impulsami (mimo że są złagodzone), a fortepian nie brzmi tak, jakby zabetonowano kilka skrajnych lewych klawiszy. Cały przekaz muzyczny w wykonaniu tego malucha tworzy nad wyraz przyjemną, obiektywnie ocieploną całość. W pierwszej godzinie odsłuchu naszła mnie nawet myśl, że ten dźwięk pod względem realizmu barw w średnim zakresie nie ustępuje Electrocompanietowi ECI-6.

Pewne ograniczenia, poza niskim zakresem, oczywiście dało się wychwycić. Wysokich tonów jest nieco mniej niżby wynikało z potrzeby w pełni neutralnego grania. Do pewnego stopnia cierpi na tym detaliczność, a raczej efektowność prezentacji. W krótkim porównaniu A/B na średnio analitycznych głośnikach Nait 5 może wypaść dość blado pod względem analitycznym. Gdy jednak nakarmimy go sygnałem bardzo dobrej jakości i zapewnimy mu żywe, ekspresyjne, pełnopasmowe i witalne kolumny, efekt potrafi mile zaskoczyć. Wydawałoby się, że dwudziestoletni, trzydziestowatowy wzmacniacz zintegrowany za 2000 zł po prostu nie ma prawa tak dobrze zagrać. Tymczasem gra i pomimo dość oczywistych ograniczeń w sferze mocy, dynamiki i precyzji, tworzy dźwięk, od którego mimowolnie nie chcemy się odrywać…

Naim Nait 5 regulacja

Skomplikowana regulacja głośności to źródło największego ryzyka. Jest jednak równa nawet przy najniższych położeniach gałki.

 

Dużym zaskoczeniem była dla mnie scena dźwiękowa: wcale nie płytka, wcale nie wysunięta do przodu i wcale nie wąska. Kolejny stereotyp bez pokrycia! W rzeczy samej, Nait rysuje całkiem pokaźną scenę o namacalnych, choć nieco rozmytych źródłach dźwięku. Głębia była znacznie lepsza niż sądziłem. To poziom dobrych wzmacniaczy dziś klasyfikowanych na granicy kategorii B i C. Tam właśnie umieściłbym Naita 5 w naszym aktualnym rankingu. A to musi budzić uznanie.

W kategoriach bezwzględnych Nait 5 jest łagodnie grającym wzmacniaczem. Zamaszysty, nisko schodzący bas wsparty obszerną, ale nie wypchniętą średnicą górują nad lekko wycofaną górą, której jakość nie pozostawia jednak nic do życzenia, nawet w odniesieniu do wartości tej integry pomnożonej przez trzy. Nie chcę w tym miejscu określać, gdzie dokładnie leży granica cenowa powyżej wśród nowych urządzeń której zaczyna się obiektywnie lepszy dźwięk, jednak nie skłamię, gdy napiszę, że wypada ona gdzieś pomiędzy 5 a 8 tysiącami. Sama przyjemność ze słuchania, w moim odczuciu, jest jednak warta jeszcze więcej. Intymność i nieprzeciętnie dobra mikrodynamika dopełniają obrazu całkiem wyrafinowanego, choć niespecjalnie mocnego wzmacniacza.

 

Rozbudowa poprzez FlatCapa

Wyniki odsłuchów Naita zmotywowały mnie do wypróbowania potencjalnie najlepszej ścieżki upgrade’u, czyli opcjonalnego zasilacza. Z braku dostępu do starszych wersji FlatCapa, zwróciłem się do polskiego dystrybutora z prośbą o użyczenie aktualnej wersji XS, produkowanej od 2009 r. Cena tej opcji jest obecnie wysoka (5499 zł), jednak biorąc pod uwagę, że podobny konstrukcyjnie, używany Flatcap 2x to wydatek porównywany do samego wzmacniacza (co łącznie daje koszt zbliżony do zakupu Naita XS), taki upgrade może mieć ekonomiczny sens – oczywiście przy założeniu, że poprawa jakości dźwięku okazałaby bardzo wyraźna.

Naim Nait 5 + Flatcap XS

Flatcap zasila przedwzmacniacz i całe sterowanie integry.

 

Nait 5 z dodanym FlatCapem to zupełnie inny wzmacniacz niż Nait 5 solo. Różnica soniczna jest tak duża, że właściwszym byłoby opisanie brzmienia od początku. Oprę się jednak na wrażeniach już opisanych, koncentrując na zmianach i skutkach, jakie one wnoszą.

Największa poprawa, czy może raczej metamorfoza, dotyczy drajwu i przestrzenności dźwięku. Scena się otwiera, powiększa, znacznie zyskuje na plastyczności, poprawia się lokalizacja (wcześniej wyraźnie rozmyta) – obraz dźwiękowy zyskuje pełne ogniskowanie. Towarzyszy temu wyraźny przyrost dynamiki, jak gdyby wzmacniacz zyskał dodatkową porcję watów. Oczywiście tak się nie dzieje, ponieważ dodatkowy zasilacz zasila jedynie przedwzmacniacz. To jednak pokazuje, jak istotne jest rozdzielenie zasilania obu sekcji. Różnica w jakości dźwięku jest tak duża, że daleko wykracza poza to, co można uzyskać kablami czy akcesoriami. Nie sądzę też, by mogła ją spowodować wymiana dobrej klasy odtwarzacza CD (klasy wspomnianego Arcama) na dowolnie drogie źródło, co pokazało podłączenie dCS-a Bartoka. Na tak skrajnie nierealistyczny eksperyment duet Nait/FlatCap zareagował wyraźnie odczuwalnym, dalszym przyrostem przestrzenności i detaliczności, jednak w stosunku do upgrade’u samego zasilania nie był to równie jednoznaczny i spektakularny efekt. Kilka miesięcy po zakupie Naita 5 do systemu dodałem odtwarzacz CD5x. To połączenie okazało się jeszcze lepsze niż z Arcamem, a efekt, który wnosi FlatCap XS jest jeszcze większy niż w przypadku samego wzmacniacza. O tym będzie w następnym artykule…

Naim Flatcap XS gniazda

Nait 5 z FlatCapem zagrał większym i bardziej prężnym dźwiękiem, ale nie utracił wrodzonej łagodności, swoistego ciepła, więcej niż odrobiny zaokrąglenia. Znakomicie oddawał brzmienie skrzypiec, nie sprawiał wrażenia wzmacniacza „zamulonego”, a jednak gładkość i pełnia tego brzmienia robiły na mnie wrażenie – zarówno w połączeniu ze stuningowanymi Revelami Concerta F35, jak i Klipshami Ref7 III, które z jednej strony ułatwiały mu zadanie (duża efektywność), z drugiej jednak utrudniały (głośne granie w zaadaptowanym pomieszczeniu odsłuchowym motywowało mnie do eksplorowania granic możliwości tej konstrukcji). Jest coś jeszcze: nieoczekiwana od sprzętu w tej cenie namacalność brzmienia, którą tak trudno wykrzesać z dziś produkowanej elektroniki średniej klasy.

Po wysłuchaniu Naita w połączeniu z Arcamem FMJ CD37 nabrałem poważnych wątpliwości, czy świat hi-fi oby na pewno świat hi-fi obrał dobry kierunek rozwoju. Te dwa urządzenia, spięte niedrogim interkonektem (Chord Shawline) grają tak muzykalnie, witalnie, rytmicznie, a zarazem łagodnie i przestrzennie, że w dzisiejszych realiach, decydując się na wzmacniacz ze streamerem, trzeba by wydać minimum trzy razy więcej, a i tak raczej nie uzyskamy tej magii. Kłaniam się w pas twórcom tego, jakże przyjemnego i dopracowanego wzmacniacza. Aha, jest jeszcze coś: kable. Po latach wyciągnąłem z szuflady stare AQ Bedrocki i podłączyłem zamiast Telllurium Q Blue II. Poprawa basu i zwartości dźwięku była niebagatelna. Naimowskie kable NAC-A5 wydają się najbardziej oczywistym wyborem.

 

Galeria

 

Werdykt

Nait 5 jest niezwykle ciekawą propozycją na rynku używek. Sam fakt, że jego podaż jest wielokrotnie mniejsza niż późniejszych wersji 5i i 5i-II mówi co nieco na temat wartości tego urządzenia. Nie do przecenienia – szczególnie na tym pułapie cenowym – jest możliwość upgrade’u poprzez dodanie FlatCapa i końcówki mocy (np. NAP150/NAP150x). Ta pierwsza opcja poprawia brzmienie w stopniu wręcz spektakularnym, pokazując, że 20-letni wzmacniacz za około 4 tys. zł potrafi z powodzeniem rywalizować ze współczesnymi konstrukcjami w cenach 2-3-krotnie wyższych. Nie mam także wątpliwości, że Nait 5 z Flatcapem 2(x/XS) może się okazać sonicznie bardziej satysfakcjonującym rozwiązaniem niż Nait XS, przynajmniej z punktu widzenia posiadaczy czułych głośników. Brak wejść RCA jest niewątpliwym utrudnieniem, ale też pokazuje, według jak ambitnych założeń został zbudowany ten nieszablonowy youngtimer. Poza tym, jest to wzmacniacz, który nie przysporzy kłopotów w serwisie. Późniejsze modele bazowały na montażu powierzchniowym, co ma dość daleko idące konsekwencje w przypadku wylania elektrolitów lub innej, poważnej awarii. Z pewnością warto zwrócić uwagę na działanie regulacji głośności. W opisywanym egzemplarzu sprawdza się ona lepiej niż później stosowane, niezbyt równe w dolnym położeniu Alpsy. Cóż więcej mogę dodać? Przede wszystkim to, że duet z CD5x lub CD5XS jest fantastyczny. Obecnie, Nait gra także z Chordem Qutest i transportem plikowym iFi Audio ZEN Stream — obydwa te urządzenia są zasilane z Toppinga P50. To połączenie również jest świetne.

Naim Nait 5 dane techniczne+ Plusy

  • naturalny, energetyczny i witalny dźwięk o znakomitej rytmice;
  • możliwość rozbudowy o dodatkowy zasilacz i firmowy phonostage, czego nie oferowali następcy (ani obecnie oferowany model 5si);
  • solidne wykonanie;
  • niekłopotliwy w serwisowaniu.

– Minusy

  • niewielka moc (2 x 30 W) zmusza na rozsądnego doboru kolumn;
  • brak wejść RCA;
  • brak zabezpieczeń wyjść głośnikowych (pukanie w głośnikach przy włączaniu i wyłączaniu).

Artykuł pochodzi z Audio-Video 04/2021 i był aktualizowany - KUP WYDANIE PDF

 

Oceń ten artykuł
(7 głosów)