Cena rynkowa (styczeń 2023): 2750-3000 zł |
Tekst: Ignacy Rogoń | Zdjęcia: AV Artykuł opublikowany w Audio-Video 1/2023 - Kup pełne wydanie PDF |
|
|
Przetwornik c/a Electrocompaniet ECD 1
TEST
Podobnie jak wielu pasjonatów tematyki audio, tak i ja sam namiętnie śledzę portale ogłoszeniowe, polując na ciekawostki i okazje. Długie jesienno-zimowe wieczory sprzyjają takim poszukiwaniom. Na aukcję z bohaterem tego artykułu trafiłem 22 listopada ubiegłego roku. W opisie aukcji widniało jedno zdanie: „Stan idealny.” Cena wydała mi się bardzo atrakcyjna — była o około 750 zł niższa od średniej rynkowej. Wysłałem prośbę o rezerwację, która momentalnie została zaakceptowana.
Po 10 minutach i lekturze dostępnych w internecie recenzji zdecydowałem się na zakup. Następnego dnia rano zadzwoniłem do sprzedającego, który okazał się bardzo miły — ucięliśmy miłą pogawędkę. Okazało się, że powodem sprzedaży ECD 1 była chęć poprawy dynamiki posiadanego zestawu. Diagnoza sprzedawcy okazała się nietrafna. DAC był podłączony bezpośrednio do końcówki mocy, a kontrolę głośności realizował software w komputerze. Zasugerowałem dodanie do systemu przedwzmacniacza liniowego. Jeszcze tego samego dnia otrzymałem SMS-a, że dzięki tej sugestii problem udało się wyeliminować.
Burzliwe dzieje
Premiera ECD 1 miała miejsce przypuszczalnie w 2001 r. — równolegle lub tuż po prezentacji udoskonalonej wersji odtwarzacza CD EMC 1 UP, z którym nasz bohater dzieli większość podzespołów (różni się obudową, brakiem napędu CD i dodatkowego transformatora). Pierwsze prasowe wzmianki na temat ECD 1, na jakie udało mi się natrafić, pochodzą z lipcowego wydania magazynu „Audio Norway” z 2001 r. Urządzenie kosztowało wówczas 2000 dolarów (w USA). Zacytuję fragment recenzji opublikowanej w Stereo Times dwa lata później: „Mam to urządzenie w swoim systemie od kilku miesięcy i naprawdę wierzę, że odpowiada ono za poziom przejrzystości i klarowności, jakiego mój system wcześniej nie miał. Zapewnia wydajność i jakość dźwięku przetworników cyfrowo-analogowych kosztujących znacznie więcej”.
Dobra prasa Electrocompanietowi najwyraźniej nie pomogła, ponieważ w 2004 roku firma złożyła wniosek o upadłość. Ratunek nadszedł dopiero trzy lata później. W 2007 roku kontrolę nad firmą przejęła firma Westcontrol, która przeniosła produkcję do Tau, nieopodal Stravanger. Uznano, że ECD 1 przetrwał próbę czasu i wznowiono jego produkcję. Z podobnego założenia wyszedł zresztą sam Per Abrahamsen. Kość przetwornika CS4397 znalazła się w modelu V6.0 (bez dopisku UP) — łudząco przypominającym ECD 1 przetworniku wyprodukowanym pod marką sygnowaną jego własnym nazwiskiem.
Na początku XXI wieku nie stosowano wejść USB Audio ani I2S. Atutem ECD 1 są natomiast wejścia i wyjścia zbalansowane (AES/EBU i XLR).
W 2011 roku ECD 1 kosztował w Polsce niewygórowane 5800 zł. Produkcję kontynuowano aż do 2013 roku, gdy była to już bardzo „przestarzała” konstrukcja i zadebiutował jej następca, ECD 2. Otrzymał on „obowiązkowe” wejście USB Audio i regulację głośności. Utracił natomiast wejście AES/EBU oraz wyjścia cyfrowe. Pojedynczy przetwornik CS4397 zastąpiono zdublowanym układem CS4398.
20 czerwca 2018 roku Electrocompaniet ponownie ogłosił upadłość. Dzień później na Facebooku firmy można było przeczytać oświadczenie, w którym napisano że firmie nie udało się dojść do porozumienia w kwestii restrukturyzacji długu z wierzycielami. Podano informację, że grupa inwestorów wykupiła fabrykę. Przedstawiono nowego CEO, Øyvinda Lundbakka, a także poinformowano, że produkcja zostanie wznowiona 25 czerwca.
Obecnie w ofercie norweskiego producenta nie ma ani jednego przetwornika c/a. ECD-2 zastąpiono w 2018 roku streamerem ECM-1 (recenzja w AV 2/18), obecnie dostępnym w wersji mkII.
Skromne możliwości
Zaawansowany wiek tej konstrukcji najłatwiej dostrzec na tylnej ściance. ECD 1 powstał w epoce walki formatów SACD i DVD-Audio, ale jak niemal wszystkie przetworniki c/a stworzone w tamtym czasie, miał ograniczoną kompatybilność z dźwiękiem hi-res. Wejścia cyfrowe są wprawdzie cztery (dwa RCA, optyczne i AES/EBU), ale obsługują co najwyżej sygnały PCM 24 bity/96 kHz. Wówczas nie było oczywiście mowy o cyfrowym przesyle sygnału DSD (Sony skutecznie blokowało taką możliwość), a metoda DoP (DSD over PCM) miała powstać dopiero dekadę później — opracowała ją firma Data Conversion Systems.
Płytka, stalowa obudowa skrywa prosty układ elektroniczny, w którym dominują układy analogowe i porządny zasilacz liniowy.
ECD 1 nie posiada również regulacji głośności, ani pilota. Jest to prosty funkcjonalnie DAC, który pod względem możliwości nie potrafi stawić czoła współczesnym urządzeniom w podobnej cenie. Z pewnością wpływa to na postrzeganą atrakcyjność tego modelu na rynku wtórnym. Jak niebawem się przekonamy, jest to dobra wiadomość.
Budowa
Klasyczny, szeroki, akrylowy front ze złotymi przyciskami i niebieskimi diodami potwierdzającymi wybrane wejście wspaniale wpisał się w mój system, który składa się w dużej mierze z komponentów norweskiej marki. Wykonanie jest, jak zwykle u Electrocompanieta, na wysokim poziomie. Solidna stalowa obudowa spoczywa na czterech masywnych stopkach. Masa 5 kg nie czyni z Norwega zawodnika wagi ciężkiej, ale jak na przetwornik jest to niemało.
Budowa urządzenia to do pewnego stopnia zaprzeczenie współczesnych trendów i paradoksalnie atut tego modelu. ECD 1 ma prostą, łatwo serwisowalną konstrukcję, w której dominują układy analogowe w montażu przewlekanym i spory zasilacz liniowy. Sekcja cyfrowa ma postać niewielkiej płytki SMD, którą ukryto pod mocno nadmiarowym ekranem (na wzór odtwarzacza EMC 1 UP).
Z lewej strony laminatu znajduje się zasilacz złożony z transformatora toroidalnego i trzech osobnych sekcji, dedykowanych prawemu i lewemu kanałowi toru audio oraz „cyfrze”. Zastosowano kondensatory filtrujące Nippon Chemi-Con (9 szt.).
Sterowaniem zajmuje się mikrokontroler, na który Electrocompaniet naniósł własne oznaczenie. Zwraca uwagę obecność analogowego demultipleksera Analog Devices z serii ADG409, który najprawdopodobniej posłużył do przełączenia wejść (znajduje się w ich bezpośrednim sąsiedztwie). Nie powinno to szokować, ponieważ element ten miał zastosowanie także w pokrewnej technice wideo.
Sygnał cyfrowy trafia do płytki przetwornika c/a, którą zbudowano w oparciu o dwa układy scalone z przełomu wieków. Obydwa pochodzą od Crystala (obecnego Cirrus Logica) — są to zintegrowany odbiornik wejściowy i przetwornik częstotliwości próbkowania CS8420 oraz konwerter delta-sigma CS4397 KS EP. Electrocompaniet podawał w swoich materiałach informację: „The ECD 1 is a 24 Bit 192 kHz upsampler DAC accepting 16–24 bit input and upsample it do 24 bit resolution”. W sformułowaniu tym zasadniczo nie ma nieprawdy, ale kryje się pewna nieścisłość. Chodzi o to, że upsampler w kości CS8420 nie miał możliwości generowania sygnału wyjściowego o częstotliwości próbkowania 192 kHz, a co najwyżej 96 kHz — i taki sygnał był zresztą w stanie przyjąć. Nie jest przy tym jasne, z jakim upsamplingiem mamy tu faktycznie do czynienia. Pewną podpowiedzią może być użycie zewnętrznego zegara 24,796 MHz do taktowania układu. Z teoretycznego punktu widzenia korzyść ze stosowania upsamplingu była oczywista: można było zastosować mniej stromą filtrację analogową (75 kHz przy -3 dB). Producent nie przewidział możliwości wyłączenia upsamplera, więc nie sposób ocenić jego wpływ na brzmienie ECD 1.
Sekcję cyfrową zmieszczono na małej płytce SMD. Zastosowano dwie kości Crystala.
Układ CS4397, stosowany m.in. przez Marantza, Classe Audio, Hegla, Linna czy właśnie Electrocompanieta był już wejściem w nową erę hi-res audio — obsługiwał PCM 24/192, jak również z DSD, co pozwalało stosować go w odtwarzaczach Super Audio CD i DVD-Audio. Sygnał wyjściowy jest symetryczny, co zapewnia większy zakres dynamiki i odstęp od szumów. W pełni dyskretna sekcja analogowa bazuje na tranzystorach bipolarnych 2SC2240/2SA970. Na wyjściach pracują chińskie przekaźniki Huigang.
Brzmienie
Nie jest wcale łatwo recenzować sprzęt, który umieściło się na stałe w swoim systemie i jest się z nim w jakiś sposób emocjonalnie związanym. W swojej naturze mamy wszak tendencję do bronienia własnych wyborów. Aby uczynić test maksymalnie obiektywnym, postanowiłem przyjąć postawę możliwie neutralną i zdystansowaną. Z ECD-1 spędziłem dotąd trzy miesiące, co pozwoliło mi poznać wszystkie jego mocne i słabsze strony. Miałem okazję posłuchać go w kilku systemach, w tym dwóch z bardzo wysokiej półki. Porównywałem jego działanie z najróżniejszymi źródłami, także takimi za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ku mojemu niemałemu zdumieniu, norweski DAC za każdym razem wychodził z tych starć obronną ręką. Powiedzenie, że 21-letnia konstrukcja gra lepiej od topowego źródła jednego z wiodących high-endowych producentów byłoby wyolbrzymieniem, lecz ECD 1 wcale zbytnio nie odstawał. Nie była to wyłącznie moja opinia i nie powstała ona w wyniku jednego, krótkiego odsłuchu, lecz wielu kilkudziesięciominutowych sesji odsłuchowych. No dobrze, ale jak gra Electrocompaniet?
Cechą, która pomimo upływu czasu, każdorazowo od razu wprawia mnie w zachwyt jest niezwykle precyzyjne odwzorowanie sceny dźwiękowej. Ma ona rzadko spotykaną głębię i fakturę. Jest namacalna i obfita. Nie została bynajmniej rozdmuchana, sprawia wrażenie bardzo naturalnej. Muzycy, instrumenty, wokaliści mają dla siebie wystarczająco dużo miejsca, nawet w gęsto zaaranżowanych partiach. Reprodukowane barwy są kwieciste i bujne, bogate w alikwoty. Aż trudno uwierzyć, że w obliczu tych cech, charakter urządzenia jest bliski neutralności, przy czym w porównaniu z nowoczesnymi „wyczynowcami” Electrocompaniet charakteryzuje się delikatnym zmiękczeniem i ociepleniem dźwięku — to zresztą typowe walory urządzeń tej marki. Wielu audiofilów określiłoby to brzmienie mianem „analogowego”. Co ciekawe, wspomniane zmiękczenie dotyczy głównie dolnego i środkowego zakresu.
Takie sekcje analogowe w przetwornikach c/a widuje się dziś niezmiernie rzadko. A szkoda.
Góra pasma została bardzo zręcznie wyważona. Uzyskano bardzo dobry kompromis pomiędzy precyzją a muzykalnością. Z żalem stwierdzam, że w wielu nowych konstrukcjach zaniedbuje się ten drugi aspekt. Muzykalność ECD 1 nie wpływa na jego zdolności analityczne — wielokrotnie okazał się on bezlitosny dla gorzej nagranych utworów. Bez większych problemów zdołałem z jego pomocą wychwycić nawet z pozoru drobne różnice pomiędzy różnymi transportami cyfrowymi. Z moim dotychczasowym przetwornikiem, Chordem Qutestem, było to znacznie trudniejsze zadanie (co może także wynikać z lepszej implementacji wejść, skuteczniejszej redukcji jittera). Obydwa urządzenia oferowały barwne, realistyczne i precyzyjne brzmienie. Electrocompaniet robił to jednak odrobinę lepiej. Qutest karmiony sygnałem dostarczanym do wejścia USB prezentował brzmienie nieco mniej treściwe, za to bardziej detaliczne. Norweski DAC miał natomiast przewagę w dziedzinie dynamiki — tutaj Chord musiał uznać wyższość znacznie wyższego napięcia zasilania układu oraz zbalansowanej sekcji analogowej. Brzmienie z Chorda nie było aż tak czułe na crescenda i nagłe zmiany dynamiki.
Na tym etapie byłem niemal przekonany, że w moim systemie pozostaną obydwa daki — głównie dlatego, że ECD 1 nie ma wejścia USB, co w skuteczny sposób utrudniałoby mi pracę. O ostatecznym zwycięstwie Electrocompanieta przesądził kolejny nabytek — konwerter USB-SPDIF Gustard U16. Podłączenie go do wyjścia USB w transporcie iFi ZEN Stream sprawiło, że norweski DAC odkrył przede mną jeszcze bardziej szczegółowe i precyzyjne brzmienie. Tam, gdzie do tej pory muzycy „zlewali” się w jedność, teraz odzyskiwali swoją własną przestrzeń. To była przysłowiowa kropka nad i.
Ciekawych wniosków dostarczyło podłączenie ECD 1 do starszego o 12 lat odtwarzacza CD (w roli transportu). Mowa o Pioneerze PD-9300, znanym także jako PD-71 lub PD-2000, którego posiadam od pewnego czasu. To bardzo ciekawe urządzenie oparte na dwóch kościach Burr-Brown PCM58P-K, któremu poświęcę oddzielny artykuł. Oczywiście najbardziej interesowało mnie to, czy mój DAC poprawi brzmienie leciwego, lecz ambitnie skonstruowanego cedeka. Jako pierwszy, do szuflady trafił krążek trio Możdżer/Danielsson/Fresco zatytułowany „The Time”. Oba urządzenia zaprezentowały nieco odmienną, lecz w wielu miejscach zbliżoną szkołę brzmienia — mamy do czynienia z przekazem niezwykle barwnym i soczystym. Pod tym względem brzmienie obu urządzeń było znacząco odmienne od tego prezentowanego przez większość daków opartych na układach AKM czy Sabre. Przekaz z Pioneera odebrałem jako bardziej osobisty i łatwiejszy w odbiorze. Przekładało się to na muzykalność. Zwłaszcza w nagraniach gorszej jakości Pioneer potrafił zabrzmieć w sposób bardziej przystępny, podczas gdy Electrocompaniet bezlitośnie eksponował wszelkie niedoskonałości. Bas w PD-9300 jest nieco wycofany, zaokrąglony, zmiękczony i delikatnie rozmyty. ECD-1 oferuje znacznie więcej głębi i precyzji w tym zakresie. Znaczących różnic doszukałem się w sposobie przedstawienia średnicy — ta z Pioneera sprawia wrażenie nieco bardziej „lepkiej”, co ma swoje dobre i złe strony. W ogólności przekaz w pierwszych chwilach może wydać się spójniejszy, ale w negatywny sposób wpływa to na precyzję. U Norwega dbałość o wierność przekazu jest na wyższym poziomie. Słychać to zwłaszcza w uderzeniach w klawiaturę fortepianu, czy w instrumenty perkusyjne. Dźwięki są bardziej namacalne i wyrafinowane. Góra pasma w ECD 1 oferuje znacznie większe nasycenie detalami prezentowanymi z większą dbałością i wyrafinowaniem.
Norweski przetwornik miał też przewagę w oddaniu sceny dźwiękowej — była ona szersza, wyższa i głębsza. Dało się też odczuć znacznie lepszą separację źródeł. Instrumenty i wokale mają dla siebie wystarczająco miejsca.
Dynamika była kolejną dziedziną, w której odnotowałem zauważalne różnice — zwłaszcza w skali mikro. Ta z Pioneera jest na wysokim poziomie, lecz Electrocompaniet wypadł odczuwalnie lepiej.
Wydawałoby się, że opisane różnice nie stawiają ponad trzydziestoletniego odtwarzacza CD w najlepszym świetle. Sęk w tym, że gdy jakiś czas temu porównywałem PD-9300 z Qutestem moje spostrzeżenia były zaskakująco zbieżne, ale z korzyścią dla... japońskiego odtwarzacza. To porównanie dało mi ciekawy pogląd na ewolucję konwersji sygnałów cyfrowych audio w ostatnich 30 latach. Czyżby historia zatoczyła koło? Jak pokazał już niejeden artykuł w dziale „Używane”, coś jest na rzeczy...
Galeria
- Z lewej strony laminatu znajduje się zasilacz złożony z transformatora toroidalnego i trzech osobnych sekcji, dedykowanych prawemu i lewemu kanałowi toru audio oraz „cyfrze”. Z lewej strony laminatu znajduje się zasilacz złożony z transformatora toroidalnego i trzech osobnych sekcji, dedykowanych prawemu i lewemu kanałowi toru audio oraz „cyfrze”.
- Takie sekcje analogowe w przetwornikach c/a widuje się dziś niezmiernie rzadko. A szkoda. Takie sekcje analogowe w przetwornikach c/a widuje się dziś niezmiernie rzadko. A szkoda.
- Na początku XXI wieku nie stosowano wejść USB Audio ani I2S. Atutem ECD 1 są natomiast wejścia i wyjścia zbalansowane (AES/EBU i XLR). Na początku XXI wieku nie stosowano wejść USB Audio ani I2S. Atutem ECD 1 są natomiast wejścia i wyjścia zbalansowane (AES/EBU i XLR).
- Sekcję cyfrową zmieszczono na małej płytce SMD. Zastosowano dwie kości Crystala. Sekcję cyfrową zmieszczono na małej płytce SMD. Zastosowano dwie kości Crystala.
- Wnętrze przetwornika z pokrywą Wnętrze przetwornika z pokrywą
- Płytka, stalowa obudowa skrywa prosty układ elektroniczny, w którym dominują układy analogowe i porządny zasilacz liniowy. Płytka, stalowa obudowa skrywa prosty układ elektroniczny, w którym dominują układy analogowe i porządny zasilacz liniowy.
- Ocena i dane techniczne Ocena i dane techniczne
- Przetwornik c/a Electrocompaniet ECD 1 Przetwornik c/a Electrocompaniet ECD 1
https://www.avtest.pl/uzywane/item/1436-electrocompaniet-ecd-1#sigProGalleria1240946c6c
Podsumowanie
Czy ECD 1 będzie dobrą propozycją dla każdego? Brak wejść USB czy I2S, obsługi formatów DSD czy MQA nie należą do atutów, podobnie jak to, że wsparcie PCM kończy się na 96 kHz. Każdy współczesny DAC z Chin wypada w tej materii o wiele lepiej. Pytanie tylko, czy oby na pewno o to chodzi w tej zabawie. Jeśli gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi cyferkami nie utraciliśmy jeszcze kontaktu z muzyką, to śmiem wątpić. Electrocompaniet nie jest najbardziej neutralnym urządzeniem, jakie słyszałem, ale jego przekaz zasługuje na określenie „organiczny i bliższy naturalnemu”. Ten przetwornik wyniósł mój system na jego dotychczasowe wyżyny. Nawet jeśli zakupię obiektywnie lepszy DAC, to ten z pewnością pozostanie ze mną na bardzo długo. To pomnik minionej techniki, zaskakująco (przynajmniej dziś) przystępny cenowo benchmark i dowód na to, że nie wszystko złoto, co się świeci. Choć akurat w tym przypadku nie jest to najbardziej trafny dobór tego przysłowia.
Artykuł opublikowany w Audio-Video 1/2023 - Kup pełne wydanie PDF
Dane techniczne
- Konwersja c/a: Crystal CS4397, filtr analogowy 75 kHz (-3 dB)
- Wejścia cyfrowe: AES/EBU, 2 x S/PDIF RCA, Toslink, max. PCM 24 bit /96 kHz
- Wyjścia: RCA+XLR, cyfrowe RCA i optyczne
- Napięcie wyjściowe: 1.6 V (RCA) i 3.2 V (XLR)
- Impedancja wyjściowa: 100 Ω
- Wymiary: 483 x 83 x 255 mm
- Pobór mocy: 15 W
- Masa: 5 kg
Sprzęt towarzyszący:
- Źródło: MacBook Pro 13 (Intel i5, 16 GB RAM, SSD256 GB) z zainstalowanym oprogramowaniem Roon oraz Audirvana
- Transport: iFi ZEN Stream, Silent Angel M1T
- DAC: Chord Qutest
- Konwerter USB/SPDIF: Gustard U-16
- Odtwarzacz CD: Pioneer PD-9300
- Przedwzmacniacz: Electrocompaniet EC 4.8
- Końcówki mocy: 2 x Electrocompaniet AW220 (pracujące w układzie mono)
- Kolumny: Vienna Acoustic Mozart (upgrade zwrotnicy)
- Kable głośnikowe: Nordost Wyrewizard Spellbinder, Klotz LY-240