Wydrukuj tę stronę

Pathos Aurium

Lut 03, 2020

Włoski Pathos słynie z produkcji wzmacniaczy, ale raczej tych głośnikowych. Tymczasem ma w ofercie także trzy niebanalne słuchawkowce, a wśród nich – Aurium.

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.pl
Cena: 5499 zł

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

Artykuł pochodzi z Audio-Video 12/2018

audioklan

 

 


Wzmacniacz słuchawkowy Pathos Aurium

TEST

Pathos Aurium 

Pathos – znany od końca lat 90. producent z siedzibą Vicenzie – dostrzegł, tak jak i wielu innych wytwórców amplifikacji audio, rosnące zapotrzebowanie na wzmacniacze słuchawkowe z prawdziwego zdarzenia: urządzenia wyspecjalizowane, zdolne napędzać przeróżne typy słuchawek, a zarazem niebanalne w formie i… nietanie. Flagowcem z ofercie jest model Inpol Ear, wykorzystujący autorską topologię InPol – wyceniony na 20 tys. zł. Za raptem niewiele ponad jedną czwartą tej kwoty dostaniemy jednak wzmacniacz również pracujący w czystej klasie A, o dużej mocy wyjściowej i gwarantowanej kompatybilności ze słuchawkami o dowolnej impedancji (z zakresu od 16 do 1000 Ω). Dodajmy do tego deklarowany brak sprzężenia zwrotnego, lampy w układzie wejściowym – i mamy potencjalnie bardzo ciekawego partnera dla słuchawek wysokiej klasy, z przedziału cenowego od, dajmy na to, 3 do 10 tys. zł. Sprawdźmy, czy Aurium, bo o nim mowa, faktycznie jest uniwersalny i tak dobry, jak to wynika z zapowiedzi producenta.

 

Budowa

Jak wszystkie Pathosy, Aurium ma postać bardzo sympatycznego urządzenia, którego główną bryłę stanowi w całości aluminiowy prostopadłościan o bokach 20 i 6 cm. Z kwadratowej górnej ścianki z wygrawerowanym logo marki wystają dwie lampy i otaczające je potrójne aluminiowe blaszki pełniące funkcję zabezpieczenia mechanicznego przed przypadkowym „wygładzeniem” górnej pokrywy, co zdecydowanie nie przysłużyłoby się tej – jak się okazuje – hybrydzie.

Owe podwójne triody 6922 od Electro- Harmonixa stanowią element sekcji napięciowej, która łączy się z tranzystorowym stopniem końcowym na quasi-komplementarnych parach mosfetów IRFP240 (po jednej na kanał) spolaryzowanych do pracy w klasie A. Z tego względu tranzystory te przymocowano do dość sporych aluminiowych radiatorów (z pionowymi otworami wymuszającymi obieg powietrza) tworzących de facto boki obudowy. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest to, że nawet bez obciążenia wzmacniacz bardzo wyraźnie się nagrzewa (także w chłodne zimowe dni). Producent podaje, że układ nie jest objęty pętlą sprzężenia zwrotnego, nie precyzując jednak, czy chodzi o stopień końcowy czy o całość.

Pathos Aurium wnetrze

Wnętrze wypełnia zwarty i przejrzysty układ zmontowany powierzchniowo.

 

W przeciwieństwie do pozycjonowanego niżej modelu Converto MkII, Aurium jest wolny od przetworników c/a, a więc i wszelakich wejść cyfrowych. Tych nie znajdziemy nawet w opcji – jak ta oferowana do wspomnianego modelu flagowego. Powód tego stanu rzeczy jest prozaiczny: brak miejsca wewnątrz niewielkiej obudowy. Inna sprawa, że gdy zadebiutował Aurium, a było to przeszło 5 lat temu, przetworniki wbudowane w słuchawkowce nie były jeszcze tak popularne jak dziś. Ale to chyba dobrze, że nie da się we wnętrzu Aurium zamontować DAC-a. To zawsze jest jakiś kompromis.

Układ elektroniczny zmontowany na płytce SMD szczelnie wypełnia nieduże, choć jak na słuchawkowca też wcale nie takie małe wnętrze. W tylnej części znajduje się przetwornica prądu stałego (DC-DC) marki Mean Well, dostarczająca symetryczne napięcia +/- 12 V (prąd 1,25 A). Zewnętrzny zasilacz impulsowy dostarcza napięcie 12 V DC (2,5 A). Zastosowano dobrej klasy komponenty pasywne – m.in. czerwone kondensatory Wima MKS 3,3 µF. Filtrację tętnień w obrębie obwodu wysokonapięciowego realizują dwa kondensatory Lelon 47 µF/250 V DC. Audiofile lubujący się w tuningu, z radością odkryją aż pięć bezpieczników topikowych.

Realizację głośności realizuje układ scalony PGA2310, jest więc ona dyskretna – mimo że elementem sterującym jest klasyczne obrotowe pokrętło, ale sprzęgnięte z układem „tłumaczącym” wychylenie gałki na odpowiednie tłumienie sygnału. Wzmocnienie napięciowe (czułość wejściową) daje się natomiast płynnie regulować w szerokim zakresie za pomocą umieszczonego z lewym tylnym narożniku małego pokrętła „Gain”. Tuż poniżej znajduje się także regulacja balansu. Czemu ma ona służyć? Wbrew temu, co gdzieś przeczytałem, nie żadnemu kompensowaniu różnych długości przewodów słuchawkowych (gdy słuchawki mają wyprowadzenie kabla z jednej strony) – bo to efekt kompletnie pomijalny – lecz na przykład na wypadek, gdy słuchamy muzyki z czarnych płyt, co nierzadko pociąga za sobą niezrównoważenie kanałów na poziomie 1–1,5 dB. Taka wartość przy odsłuchu słuchawkowym wyraźnie przesuwa scenę w lewo lub prawo.

Pathos Aurium wnetrze tylem

W zasilaczu pracuje przetwornica DC-DC.

 

Ustawienie wzmocnienia, niższe niż maksymalne, nadaje się w zasadzie tylko do czułych słuchawek. Planary, Focale Clear, HD800 i inne tej klasy nauszniki generalnie wymagają maksymalnej czułości wejść. Nawet wtedy wzmocnienie 1:1 jest uzyskiwane w okolicach godziny 12-tej. Wejścia są zarówno liniowe, jak i XLR (jedna para) – zastosowane chyba tylko po to, by lepiej uzasadnić cenę urządzenia. Z tyłu znajdziemy także dwie pary nieregulowanych wyjść tape out (RCA i XLR), natomiast z przodu Aurium mamy do dyspozycji tylko jedną „dziurę” słuchawkową w standardzie 1/4” (6,35 mm). Pod tym względem, jak również braku zdalnego sterowania, urządzenie nie rozpieszcza. Funkcjonalnie jest niemalże odpowiednikiem testowanego już jakiś czas temu wzmacniacza Trilogy 931, którego kiedyś sam prywatnie używałem. To zresztą bezpośredni rywal Pathosa – też pracuje w klasie A, też nie ma pilota i kosztuje tyle samo. Ale po co w ogóle wspominam o braku zdalnego sterowania? Szczerze mówiąc, nie rozumiem, dlaczego tak często producenci rezygnują z tej opcji we wzmacniaczach słuchawkowych wyższej klasy. Wszak Aurium nie został pomyślany jako urządzenie biurkowe. To sprzęt do stacjonarnych systemów i poważnych słuchawek, w których wygodnie rozsiadamy się w fotelu, na narożniku lub kanapie – nierzadko z dala od systemu. W tej sytuacji pilot jest tak samo potrzebny jak w przypadku wzmacniacza głośnikowego. No ale co zrobić: nie ma, to nie ma. Trudno – się mówi. Za to zdecydowanie należy pochwalić jakość wykonania. Aluminiowa obudowa jest bardzo solidna i precyzyjnie spasowana, do tego pewna w chwycie i miękko poruszająca się gałka głośności – to wszystko buduje zaufanie do tego nietaniego, ale też cieszącego oko urządzenia.

 

Parametry (pomiary)

Pathos Aurium wykres

Nieczęsto zdarza się pochwalić producenta za rzetelność w deklarowanych parametrach technicznych. Impedancja i moc wyjściowa, poziom zniekształceń – wszystkie podawane wartości są zgodne ze stanem faktycznym. Pathos to całkiem mocny wzmacniacz, oddający maksymalne napięcie 7,4–7,8 V RMS (1 kHz, THD=1%) w praktycznie całym zakresie obciążeń (od 16 Ω wzwyż), co przy impedancji 16 Ω oznacza niebagatelną moc ciągłą 3,5 W, a przekładając to na język bardziej zrozumiały dla audiofilów – na naprawdę dużą wydajność prądową. Pomaga w tym mała impedancja wyjściowa – zaledwie 0,61 Ω (50 Hz – 5 kHz), czyli minimalnie więcej niż podaje wytwórca (<0,5 Ω). Z jednej strony oznacza to brak strat mocy oddawanej nawet do słuchawek o małej impedancji, z drugiej – dobre tłumienie ruchów membran (choć nie jest to parametr tak istotny jak w przypadku zestawów głośnikowych), z trzeciej zaś – zupełny brak wpływu krzywej modułu impedancji słuchawek (która jest linią prostą tylko w przypadku planarów) na wypadkową charakterystykę przenoszenia. Aurium będzie w dużej mierze nieczuły na rezystancję obciążenia: jest mu niemalże obojętne, czy napędza słuchawki 16- czy 300-omowe. Świadczy o tym także widmo zniekształceń harmonicznych – dość gęsto usiane prążkami wyższych składowych, przy czym dominująca jest zawsze trzecia, potem druga, a następnie wyższe. Niewątpliwie jest to konsekwencja niezastosowania, jak twierdzi producent, sprzężenia zwrotnego. Współczynnik THD przyjmuje typową wartość 0,06–0,08% w szerokim zakresie małych, średnich i dużych mocy. Zastanawia dość duży pik przy ok. 27 kHz – prawdopodobnie pochodzący od zasilacza.

Pathos Aurium tranzystory

Tranzystorowy stopień końcowy w klasie A z definicji wytwarza sporo ciepła. Aurium powinien stać na dobrze wentylowanej półce.

 

Brzmienie

Wyjątkowo dobrze się tym razem złożyło, gdyż podczas testu Pathosa miałem do dyspozycji aż cztery słuchawki klasy high-end: Focal Clear, Meze Empyrean, HiFiMAN HE1000se oraz moje prywatne Audeze LCD-3 (świeżo po wymianie przetworników na nowe, lepsze, oraz zmianie padów na welurowe). Zasadnicza część odsłuchów odbyła się w oparciu o pierwsze i ostatnie z wymienionych nauszników – te modele znam po prostu najlepiej (recenzję Meze i HiFiMAN-ów opublikujemy za miesiąc).

Już na samym początku Aurium dał się poznać jako wzmacniacz obiektywnie wysokiej klasy, z łatwością plasujący się w kategorii B w naszym rankingu. Podłączony do źródła adekwatnej jakości (Chord Qutest plus streamer SOtM SMS-200 Ultra) zaprezentował szczegółowy, a zarazem dobrze dociążony dźwięk o dużej skali, czego od hybrydy pracującej w klasie A swoją drogą należałoby oczekiwać. Nawet w połączeniu z HiFiMAN-ami HE1000se – najbardziej transparentnymi słuchawkami w wymienionej grupie (i jednymi z najbardziej naturalnie brzmiących w ogóle) – nie stanowił ewidentnej „zwężki” w systemie, ładnie komponując się tonalnie i dynamicznie z tymi neutralnymi i zwiewnie brzmiącymi ortodynamikami. Zresztą, należy w tym miejscu podkreślić, że rodzaj/model podłączonych słuchawek miał dla wyników odsłuchów znaczenie drugo- lub nawet trzeciorzędne – oczywiście pomijając charaktery samych słuchawek, które ewidentnie bardziej niż sam wzmacniacz narzucały taki czy inny charakter brzmienia. Na ten efekt jednak – znając charakter poszczególnych modeli – da się wziąć odpowiednią poprawkę. Tym bardziej, że jako „referencja” podłużył ponad dwukrotnie droższy wzmacniacz single-ended Trilogy 933 – na nim konfrontowałem wyniki odsłuchów uzyskiwanych z każdymi z wymienionych słuchawek. Zastąpienie go Pathosem było za każdym razem łatwe do wychwycenia – najbardziej jednak w przypadku Focali i Audeze. Następował ogólny spadek szczegółowości, osłabienie precyzji w wyższych rejestrach, wyczuwalne rozmycie lokalizacji i zwężenie sceny na dalszych planach. Brzmienie stawało się też ciemniejsze, bardziej zaokrąglone, całościowo łagodniejsze. Pod względem komfortu odsłuchu, szczególnie słabszych nagrań, następowała jednak poprawa (pomijając połączenie z HE1000se). W gruncie rzeczy, jak się później okazało, Audeze (jak również Meze Empyreany) są słuchawkami, które najmniej „podpasowały” Pathosowi. Nie dlatego, że okazał się za słaby (wyniki zmierzonych parametrów wykluczają taką ewentualność), lecz po prostu jego charakter najmniej pasował do tych słuchawek, brzmiących masywnie, gęsto, a w przypadku Meze – także niezbyt szeroko. Najlepsze natomiast wyniki dało połączenie z Focalami Clear – tutaj odnotowałem rodzaj pożądanej synergii, dzięki której – mimo że Pathos obiektywnie ustępuje Trilogy niemal pod każdym względem – francuskich „dynamików” słuchało mi się zwyczajnie przyjemniej niż z 933.

Pathos Aurium gniazda

Z tej perspektywy Aurium wygląda ciekawie. Ma sporo wejść – wszystkie analogowe, liniowe.

 

No dobrze, ale co nam wychodzi z tych wszystkich nierówności i kombinacji? Otóż, jak już wspomniałem, Aurium to rasowy słuchawkowiec, który lubi brzmienie dociążyć, zdjąć z niego niekoniecznie przyjemną aurę rozjaśnienia, podszywając całość naprawdę mocnym i do tego świetnie kontrolowanym basem. W tej dyscyplinie nie czułem niemal żadnego regresu jakościowego w stosunku do Trilogy 933, co świadczy o nieprzeciętnych walorach włoskiej amplifikacji. Bas schodzi równie nisko, jest równie dobrze wypełniony, ma tak samo mocne uderzenie i jedyne, co tak naprawdę go odróżnia, to lekkie zaakcentowanie wyższego podzakresu (które może dawać wrażenie jeszcze większej potęgi czy może raczej wykopu). Po dłuższym odsłuchu wychodzi także na jaw nieco słabsza szczegółowość w zakresie wybrzmień i artykulacji. Są to jednak małe różnice – zupełnie nieproporcjonalne do różnicy cen obu urządzeń (7500 zł).

Ogólny charakter Aurium to coś w rodzaju dobrze rozumianej naturalności dźwięku w wydaniu masywnego, skondensowanego brzmienia, bez posuwania się do ekstremów w dziedzinie precyzji, reprodukcji transjentów czy supermałych zniekształceń. Tych nie słychać wprost (choć przy głośnym odsłuchu albumu „Native Sense” Gary’ego Burtona dało się stwierdzić minimalne nieczystości – pod tym względem to jeden z najbardziej wymagających albumów, jakie znam), jednak ogólne wrażenie jest takie, że Pathos nie gra superczysto czy superdokładnie. Co nieco rozmywa, co nieco „odpuszcza”, ale w stopniu, który jest całkowicie akceptowalny – nawet z punktu widzenia użytkownika bardzo wyrafinowanych słuchawek, przyzwyczajonego do dużo droższej amplifikacji. Początkowo wydawało mi się, że łagodzi czy wręcz nieco tłumi najwyższą górę, i o ile na tle Trilogy można to tak odebrać, to jednak z perspektywy wielu godzin odsłuchów uważam, iż efekt ten bardziej dotyczy znacznie szerszego pasma – tonów średnicy po wysokie. Zaokrąglenia nie słychać jedynie w niskich tonach, jak już wspomniałem – dokładnych, a przy tym świetnie wypełnionych.

Pathos Aurium gain

Dwa małe pokrętła: jednym regulujemy czułość (wzmocnienie napięciowe), drugim – balans. Po co balans? Choćby po to, by skompensować błędy odczytu winyli.

 

Obrazowanie reprezentuje wysoki poziom, choć mam tu poczucie pewnej niepewności oceny ze względu na odniesienie wyłącznie do dużo droższego urządzenia odniesienia, które pod względem stereofonii potrafi jednak więcej, choć za cenę prawie 2,5 raza wyższą. Jedno jest pewne: scena nie jest rysowana bardzo dokładnie, z konturowym odcięciem instrumentów wokali czy innych źródeł dźwięku. Występuje tu efekt drobnego woalu, który nie jest jednak istotny z punktu widzenia czerpania przyjemności z odsłuchu. Scena jest szeroka na pierwszych planach, zaś na tych dalszych Audeze LCD-3 nie potrafiły już zapewnić efektu międzyusznej holografii”, która wciąż tak bardzo je wyróżnia. Czy za podobną cenę da się kupić wzmacniacz o lepszej stereofonii? Nie wykluczam, że tak.
Dynamika i rytmiczność są niewątpliwie mocnymi atutami włoskiego słuchawkowca. Czuć moc, swobodę, wspomniane już walory niskotonowe z pewnością są tego pochodną. Podczas testu wzmacniacz ani razu nie sprawiał wrażenia „wyczerpanego”, mimo że słucham naprawdę głośno, a wykorzystane w teście słuchawki nie należą do czułych graczy (szczególnie LCD-3). No ale nie można się temu dziwić w kontekście zmierzonych parametrów. Powtórzę raz jeszcze: to mocny i wydajny wzmacniacz. Co więcej, dźwięk cechuje pożądana spójność. Pathos angażuje nie tylko pełną, lekko ocieploną barwą, ale także rytmiką i timingiem. Sprawia, że muzyki po prostu nie chce się przestawać słuchać.

 

 

Galeria

 

Naszym zdaniem

Recenzent nigdy nie powinien pisać, czy kupiłby dany produkt, czy też nie – to znaczy nie powinno to być miarą ewentualnej rekomendacji (lub jej braku). Ujmę to więc nieco inaczej: Gdybym z jakichś powodów musiał zrezygnować z Trilogy 933, to jest więcej niż prawdopodobne, że poprzestałbym właśnie na Pathosie – mimo braku pilota. Przekonują mnie dobrze oddawane barwy i naturalność brzmienia oraz znakomity bas przy braku przesadnego zawoalowania w średnich i wyższych rejestrach (to, które jest, jedynie poprawia komfort odsłuchu). Doceniam także dużą moc, małą impedancję wyjściową, a więc dobrą kompatybilność z przeróżnymi słuchawkami. Poza tym podoba mi się też wygląd tego urządzenia, wysoka jakość wykonania, jego małe wymiary i cena, która jest rozsądnie skalkulowana. Dobrze, że ten naprawdę fajny słuchawkowiec nie został „skażony” żadnymi przetwornikami c/a. Uważam, ze Aurium jest kandydatem do obowiązkowego przesłuchania – szczególnie w połączeniu z jasno brzmiącymi słuchawkami, których mamy dziś znacznie więcej niż tych brzmiących łagodnie i ciemno.

Pathos Aurium zzz

 

Oceń ten artykuł
(0 głosów)