Wydrukuj tę stronę

Chord Mojo - mobilny DAC słuchawkowy

Maj 25, 2016

Wprowadzając na rynek malucha o wdzięcznym imieniu Mojo, John Franks postanowił zrobić dwie rzeczy: zakasować rywali, ale też dotrzeć do znacznie szerszej grupy odbiorców niż ze swoim hitem – Hugo. Efekt jest doprawdy niebywały.

Dystrybutor: Voice, www.voice.com.pl 
Cena: 2490 zł
Dostępne wykończenia: czarne

Tekst i Zdjęcia: Filip Kulpa

audioklan

 

 


Chord Mojo - mobilny DAC słuchawkowy

TEST

Chord mojo 1 aaa

Kategoria mobilnych daków słuchawkowych rozrasta się z każdym półroczem. Oferują je już nie tylko specjaliści tego typu rozwiązań, ale także firmy do tej pory w ogóle nieutożsamiane z rynkiem urządzeń przenośnych, jak np. AudioQuest czy Meridian. Wiadomo, w czym upatrywać powodów tego stanu rzeczy. Z punktu widzenia klienta ważniejsze są jednak skutki niż przyczyny i patrząc z tej perspektywy można się tylko cieszyć, bo wybór jest duży.

Do grona wytwórców mobilnych, zasilanych bateryjnie wzmacniaczy słuchawkowych, które podłącza się bezpośrednio do komputera lub urządzenia przenośnego, całkiem niedawno, bo zaledwie dwa lata temu, dołączył Chord Electronics – firma założona w 1989 roku przez Johna Franksa, inżyniera elektronika specjalizującego się w zasilaczach wysokoczęstotliwościowych stosowanych w awionice. Późniejsza wieloletnia ścisła współpraca z Robem Wattsem, byłym konstruktorem w nieistniejącej już firmie DPA, doprowadziła w 2013 roku do powstania spektakularnego DAC-a o nawie Hugo, który okazał się bodaj największym sukcesem komercyjnym Chorda w historii. Urządzenie sprzedało się już w liczbie „znacznie powyżej 10 tysięcy sztuk”, co przy uwzględnieniu jego ceny (1300 funtów w detalu) oznacza całkiem niebagatelny obrót rzędu 15 mln funtów – na jednym tylko produkcie, zaledwie w ciągu dwóch lat.

Mimo że przez niektórych użytkowników Hugo jest traktowany jako urządzenie mobilne, to tak naprawdę – dla zdecydowanej większości swoich fanów – zawsze pozostawał sprzętem biurkowym lub po prostu stacjonarnym przetwornikiem c/a i wzmacniaczem słuchawkowym w jednym. Mając tego świadomość, Franks postanowił stworzyć znacznie mniejszy, w pełni mobilny słuchawkowiec. Tak narodził się Mojo – mały ciałem, lecz wielki duchem bohater naszego testu.


Budowa

Urządzenie jest wykonane w sposób uniemożliwiający jego poważniejsze uszkodzenie mechaniczne. Obudowa, bez problemu mieszcząca się w dłoni, składa się z dwóch skręconych ze sobą kawałków aluminium – spodu i góry. Całość jest zupełnie sztywna, niepodatna na jakiekolwiek uginanie się. Masa 220 g umożliwia zrobienie „kanapki” ze smartfonem. W firmowym komplecie brakuje jednak odpowiednich akcesoriów. Nie ma też, o dziwo, krótkiego kabla OTG micro USB ->micr o USB (jest jedynie USB->micro USB). Przewód tego typu na szczęście jednak można dokupić za około 20 zł. Wybór nie jest duży, ale jest.

W górnej części urządzenia mamy trzy przyciski w kształcie wpuszczonych w obudowę kulek: włącznik zasilania i regulatory poziomu, które zmieniają kolor podświetlenia w zależności od ustawionego poziomu wyjściowego. To sprytne rozwiązanie, pozwalające zorientować się, jak głośno ustawiliśmy wyjście, co jest ważne o tyle, że wzmacniacz nie ma żadnego wyświetlacza ani skali, a jest niebywale mocny – z łatwością uszkodzi mniejsze słuchawki. Poza tym samo „ryknięcie”, gdy nieopatrznie rozkręcimy Mojo, może być bolesne dla uszu.

Chord mojo 4 powerWHT

Mojo ma dwa gniazda typu micro-USB: jedno sygnałowe, drugie zasilające. To dosyć nietypowe posunięcie, które – jak można sądzić – podyktowały względy techniczne i praktyczne. Uważa się, że zasilanie z portu USB nie jest dobrym rozwiązaniem dla USB DAC-a. Oczywiście, Mojo może jednocześnie pracować i być ładowany, lecz do tego celu potrzebny jest drugi kabel micro-USB oraz drugi wolny port do ładowania – albo w komputerze, albo w postaci ładowarki/powerbanka. Ze względów sonicznych najlepsze jest oczywiście to ostatnie rozwiązanie. W każdym z tych przypadków urządzenie mocno się nagrzewa. Najlepiej więc mieć Mojo zawsze naładowane, co nie jest problemem, jako że sprzęt wytrzymuje około 8 godzin grania poprzez USB (przy korzystaniu z wejścia optycznego nawet 10 godzin). Ładowanie ogniwa Li-Po jest dwukrotnie szybsze niż rozładowywanie. Całkiem nieźle.

Mojo jest sprzętem plug and play o wzorowej kompatybilności hardware'owo-software'owej. Może współpracować zarówno z komputerem, smartfonem czy tabletem (Android, iOS), jak i z dowolnym źródłem sygnału optycznego. Instalacja sterwników jest wymagana tylko w przypadku jednego, uwielbianego przez wielu systemu OS – Windowsa. Obok gniazd dostępne jest wejście optyczne w standardzie Toslink oraz elektryczne S/PDIF 3,5 mm. Lepiej posłużyć się tym pierwszym. Takie wyposażenie pozwala zastosować miniaturowego Chorda w domowym systemie audio. Jedyna niedogodność polega na braku wyjść cinch – zamiast nich mamy nie jeden, a dwa małe „jacki”. Mogą one działać równolegle, zapewniając tym samym rzadką w mobilnych słuchawkowcach możliwość intymnego odsłuchu we dwoje. Ekstremalnie mała impedancja wyjściowa poniżej 0,08 Ω oznacza, że podpięcie drugiej pary nauszników, choćby niskoomowych, nie powoduje słyszalnego spadku poziomu głośności – Mojo jest zupełnie niewrażliwy na rodzaj podłączonych słuchawek: to czy mają impedancję 12 czy 600 Ω. To także zasługa bardzo dużego napięcia wyjściowego sięgającego 7,5 V. Trudno w to uwierzyć, ale Mojo jest mocniejszy od Hugo – przyznaje John Franks. Przy tym wszystkim potrafi odtworzyć każdy nagrany przez człowieka sygnał materiał muzyczny PCM i DSD – nawet te o ekstremalnych wartościach próbkowania (384 kHz i 22,4 MHz – DSD512!). Ukłony!

Parowanie ze smartfonem (USB)

By odtwarzać muzykę z urządzeń bazujących na systemie Android, najpierw trzeba się upewnić, że interfejs USB smartfonu/tabletu obsługuje funkcję OTG (On The Go), czyli –mówiąc inaczej – wspiera urządzenia peryferyjne. By to sprawdzić, należy zajrzeć do specyfikacji smartfona lub zainstalować na nim darmową aplikację USB OTG Checker. Gdy już wiadomo, że OTG jest wspierane, kolejnym krokiem powinno być zainstalowanie darmowej aplikacji Onkyo HF Player lub USB Audio Player PRO (ok. 30 zł), która umożliwi odtwarzanie plików muzycznych (także hi-res) i wysyłanie sygnału bit-perfect do wyjścia USB „transportu”.

W przypadku urządzeń iOS do odsłuchu materiału PCM 16/44,1 lub 16/48 wystarczy domyślny odtwarzacz systemowy oraz przejściówka Camera Connection Kit. Jeśli chcemy słuchać hi-resów, konieczna będzie odpowiednia aplikacja (jedna z wielu do wyboru). iOS systemowo wspiera asynchroniczną transmisję sygnału audio.

Co w środku piszczy

Podobnie jak Hugo, nowy model wykorzystuje ten sam rodzaj autorskiego przetwornika c/a Pulse Array DAC 4E. Inny – nowocześniejszy – jest natomiast cyfrowy mózg całego układu: programowalny układ FPGA Xilinx z rodziny Virtex-7 wykonany w technologii 28 nm (zamiast 45 nm). Ten bardzo wydajny układ (pobór mocy zredukowano o połowę) realizuje m.in. filtrację cyfrową FIR (o skończonej odpowiedzi impulsowej) o nazwie WTA, która jest autorskim rozwiązaniem Roba Wattsa. Algorytm ten drastycznie redukuje szum modulacyjny, sprowadzając go do poziomów nieosiągalnych dla typowych rozwiązań „z półki”. Analogowy stopień wyjściowy zapożyczony z Hugo pracuje w klasie A i ma budowę dyskretną.


Brzmienie

Chord jest dość ostrożny w plasowaniu Mojo na tle Hugo. Nieprzypadkowo. John Franks wyznał w trakcie wywiadu, mówiąc to po cichu, że nowy maluch właściwie dorównuje Hugo, co z pozoru stanowi zagrożenie dla tego drugiego. Z drugiej strony świadczy to jednak o niebywałym poświęceniu brytyjskiej firmy, by zaoferować produkt, który zwyczajnie nie daje szans konkurentom. Ile jest prawdy w tych zapewnieniach? Bez wątpienia – bardzo wiele.

Pierwszą cechą Mojo, która prawdopodobnie zszokuje wszystkich tych, którzy nie słuchali Hugo, a swe wyobrażenia o high-endowym dźwięku mobilnym opierają na doświadczeniach z DAP-ami, jest wręcz nieograniczony zakres dynamiki oraz możliwy do uzyskania poziom głośności bez choćby najmniejszych zniekształceń. Za pomocą typowych słuchawek mobilnych z przetwornikami dynamicznymi nie da się wyczerpać zakresu dynamicznego tego malucha. Dopiero podłączenie mało czułych planarów Audeze daje pojęcie o skali zjawiska. Mojo grał w tym duecie z taką swobodą i rozmachem, jakby był co najmniej 5 razy większy i 3 razy droższy. Dość powiedzieć, że uzyskana jakość dźwięku budzi ścisłe skojarzenia z testowanym niedawno Hugo TT. A to olbrzymi jak komplement.

Dynamika Mojo wyraża się nie tylko w głośności absolutnej, umiejętności napędzenia nawet trudnych nauszników, lecz także w subiektywnie odbieranej szybkości transjentów, precyzji oddania fazy ataku, a także w zjawiskowej rytmiczności, timingu. Uznawany za bardzo dynamiczny i ogólnie bardzo wartościowy produkt iFi Audio iDSD micro w bezpośredniej konfrontacji z Mojo grał dźwiękiem zdecydowanie mniej klarownym, wartkim, czystym. Zdawał się przybrudzony, zawoalowany, miękki. Wyraźnie gorsze były rozdzielczość i ekspresja. Różnice były wyraźne nie tylko na planarach Audeze, lecz również na mobilnych AKG N60NC. Z tymi niepozornymi nausznikami, Mojo wyczyniał cuda, wpuszczając w nie tyle życia i precyzji, że ich brzmienie było nie do poznania. Szczególnie w porównaniu z tym, jak grał wykorzystany w teście smartfon LG. Poprawa jakości dźwięku po podłączeniu do niego Mojo była tak drastyczna, że słyszalna dosłownie natychmiast, w pierwszej sekundzie. Muzyka dostawała potężnego kopa, życia, ekspresji, barw. Gdy AKG były wpięte bezpośrednio do telefonu, z nagrań uchodziło życie. W ogóle nie chciało się ich dalej słuchać.

Chord mojo 3 plugs

Mimo naprawdę zjawiskowej szczegółowości, precyzji i rozdzielczości, Mojo nie cierpi na przesadne konturowanie dźwięku czy wysuszanie barw. Mamy tu do czynienia z przekazem kompletnym, pełnym, dobrze wypełnionym, choć nie można powiedzieć, że ciepłym czy masywnym. Całościowo dominuje wrażenie klarowności, impulsywności, dynamiki, punktualności. Fenomenalna przy tej cenie jest jakość wysokich tonów, a także czystość średnicy. Mojo gra tak, jakby usunąć niewidzialną tkaninę spomiędzy muszli słuchawek i uszu słuchacza. Tak kapitalny jest wgląd w nagrania, a w związku z tym – ich różnicowanie. Słuchając albumu „Spiritchaser" Dead Can Dance nie mogłem uwierzyć, jak głęboko i soczyście gra ten miniaturowy head amp (wybaczcie zapożyczenie, ale terminy anglojęzyczne są znacznie poręczniejsze niż nasze rodzime). Brzmienie było tak dobre, że po 10 minutach słuchania stwierdziłem, iż lepszego właściwie nie potrzebuję. Połączenie z LCD-3 zapewnia wprost niewiarygodne efekty. Pomyśleć jeszcze 2-3 lata temu, że tak fenomenalny dźwięk da się uzyskać siedząc gdzieś poza domem, na przykład w hotelu i to z baterii!

W zakresie przestrzenności brytyjski maluch zasługuje na wielkie brawa, słowa najwyższego uznania. Obraz przestrzenny uzyskiwany z LCD-3 był szeroki i gęsty, z wyraźnym poczuciem głębi, jaką te słuchawki są w stanie kreować. Dość powiedzieć, że porównywalny cenowo produkt iFi Audio grał wyraźnie węziej i bardziej płasko.

Zupełnie niesamowita jest jakość reprodukcji basu. Mamy tu połączenie nieprzesadnej potęgi (gdy nagranie ma mało niskich tonów Mojo, nie spowoduje, że zabrzmi masywnie) z doskonałą kontrolą na samym dole pasma i świetną impulsywnością w wyższym podzakresie. Jednym słowem, niskie tony ocierają się o doskonałość, a już na pewno w swoim przedziale cenowym.

Zdaję sobie sprawę, iż może to zabrzmieć mało wiarygodnie przez to, że nazbyt entuzjastycznie, ale z dźwiękowego punktu widzenia Mojo jawi się jako urządzenie pozbawione wszelkich wad. To autentyczny killer, okazja w segmencie mobilnych dako-słuchawkowców.


John Franks opowiada o Mojo

Audio-Video: Skąd pomysł na Mojo i jak udało się zawrzeć rozwiązania znane z Hugo w urządzeniu, które jest kilka razy mniejsze i ponad trzykrotnie tańsze?

John Franks: Hugo stał się hitem nie dlatego, że jest urządzeniem mobilnym. Owszem, są ludzie, którzy wykorzystują go w ten właśnie sposób, uwielbiając za to, czym jest. Hugo znalazł jednak przede wszystkim swoje miejsce w stacjonarnych systemach audio, w których pokazał, że deklasuje wiele znacznie droższych od siebie urządzeń. W przypadku Mojo chcieliśmy stworzyć produkt skierowany ściśle na rynek urządzeń mobilnych, pozbawiony jednak – podkreślam to stwierdzenie – wszelkich kompromisów jakościowych kojarzonych ze sprzętem tego typu.
Gdy całkiem niedawno podróżowaliśmy z Robem Wattsem po południowo-wschodniej Azji, zdałem sobie sprawę, że Hugo pozostaje poza zasięgiem finansowym dla znakomitej większości potencjalnych użytkowników. Usiedliśmy więc któregoś dnia i zadaliśmy sobie pytanie, co możemy zrobić, by zmienić ten stan rzeczy. Rob powiedział, że może obniżyć cenę do 800 funtów. Ja na to, że nowy model musi kosztować 400. Wróciliśmy do firmy i dosłownie następnego dnia w komputerze pojawiła się informacja o nowym chipie FPGA Xilinx Virtex 7, który jest 4 razy potężniejszy od procesora w Hugo (Spartan VI – przyp. red.), a jednocześnie pobiera znacznie mniej prądu (o około 50% – przyp. red.), a w dodatku jest układem skalowalnym. To dało nam szansę osiągnięcia założonego celu, wciąż jednak koszt wyprodukowania słuchawkowego DAC-a opartego na tym procesorze był, przy normalnej kalkulacji kosztów produkcji, nieakceptowalnie wysoki. Po długich negocjacjach z dostawcami i podwykonawcami udało się nam zejść do 400 funtów, ale za cenę bardzo dużych zobowiązań finansowych z naszej strony. Efekt jest taki, że Mojo jest prawdziwą okazją. Jeśli oczekujesz lepszego dźwięku, musisz wydać 10 tysięcy dolarów, a i tak nie jest wcale pewne, że go uzyskasz…

AV: Czy jeślibyście nie zdecydowali się na te bardzo duże zamówienia, to cena Mojo byłaby znacznie wyższa – na przykład dwukrotnie?

JF: O tak, co najmniej dwukrotnie! Z naszej strony była to kwestia wystarczająco dużej odwagi [John ujął to nieco bardziej dosadnie – przyp. F.K.], by pójść w naprawdę duże ilości [w tym miejscu mój rozmówca zdradza, ile ma już zamówień na Mojo, jednak prosi o niepublikowanie tej informacji. Dodam jedynie, że jest to liczba, która naprawdę robi wrażenie – tym bardziej, że rozmowa miała miejsce zaledwie kilka dni po światowej premierze urządzenia, początkiem listopada br.].
Na całym świecie jest w użyciu 3,5 miliarda smartfonów. Załóżmy, że tylko jeden użytkownik na 100 tysięcy kupi Mojo – to daje liczbę 350 tysięcy urządzeń. Myślę, że jesteśmy w stanie osiągnąć ten ambitny cel.
Dodam, że poza ceną istotnym założeniem było to, by nasz nowy DAC był pozbawiony wszelkich przełączników, by było to urządzenie niewymagające jakiejkolwiek konfiguracji, jednym słowem – plug & play.

AV: Liczby, o jakich wspominasz, narzucają odmienny schemat dystrybucji niż sieć dealerów hi-fi.

JF: Oczywiście, że tak. Chcemy dotrzeć do naprawdę wielkiej rzeszy ludzi z przekazem „Power to The People” [w tłumaczeniu: moc dla ludzi] – pokazanie im, jak wspaniale może brzmieć muzyka z plików, z plików hi-res nawet na kiepskich jakościowo słuchawkach Beats. Podłączasz Mojo do smartfona i muzyka brzmi zupełnie inaczej, nieporównywalnie lepiej. To naprawdę słychać!

AV: Mimo wszystko widzę jednak pewną barierę w możliwości tak wielkiej popularyzacji tego produktu [podczas rozmowy nie znałem jeszcze Mojo – nie miałem go nawet jeszcze w ręku – przyp. F.K.]. Chodzi mianowicie o to, że jest to dodatkowy sprzęt, który trzeba podłączyć do i tak już niemałego z reguły smartfona. Poza tym jest to kolejne urządzenie, które trzeba ładować.

JF: Zdajemy sobie sprawę, że nie jest to jeszcze rozwiązanie idealne. Ale lepsze niż jakikolwiek odtwarzacz osobisty. Gdyby zastosować superpłaskie i superpojemne baterie najnowszej generacji, Mojo byłby jeszcze doskonalszy, na to jednak jest zbyt wcześnie. Ale i tak zrobiliśmy wiele: zastosowaliśmy bardzo dobre ogniwa Li-Ion, które ładują się w 4 godziny poprzez port USB, a czas odtwarzania trwa 8–10 godzin, w zależności od tego, czy korzystamy z wejścia optycznego, czy USB. Na tym pierwszym Mojo gra zwykle około 10 godzin.


Galeria


Naszym zdaniem

Chord mojo zzzOwacje na stojąco! Gorąco kibicuję Chordowi, by osiągnął założony cel sprzedażowy, bo Mojo bezdyskusyjnie na to zasługuje. Będąc tańszym od topowych smartfonów i wielu audiofilskich DAP-ów, jest zdolny do wysterowania praktycznie każdych słuchawek, a podłączony do komputera, a nawet smartfona oraz bardzo dobrych nauszników tworzy zadziwiający, wysokiej klasy mobilny system audio. „Dźwiękowo” rozkłada na łopatki prawdopodobnie każdy audiofilski DAP (mocowo i dynamicznie – na pewno), a także wiele droższych od niego stacjonarnych wzmacniaczy słuchawkowych sparowanych z odtwarzaczem lub przetwornikiem – za sporo wyższe kwoty. To spektakularny przykład możliwości współczesnej techniki cyfrowej zaprzęgniętej do odtwarzania muzyki z bardzo wysoką jakością.

Powiedzmy to jeszcze inaczej: z punktu widzenia wszystkich tych, którzy szukają mobilnego słuchawkowca USB, Mojo zamyka ścieżkę poszukiwań. Testowany egzemplarz nie wrócił już po teście do dystrybutora…

System odsłuchowy:

  • Źródła: Apple iMac 27” (mid 2011, Intel Core i5 3,1 GHz, 12 GB RAM, SSD 500 GB + HDD 1 TB, Audirvana Plus 2.2.5), Apple MacBook Pro 13 Retina (MZ839) / 8 GB RAM / Audirvana Plus 2.2.5, smartfon LG G2 / USB Audio Player PRO
  • Słuchawki: Audeze LCD-3 (2015), Master & Dynamic MH30, AKG N60NC
  • Sprzęt odniesienia: iFi Audio iDSD Micro, Trilogy 931+Pioneer N-70A

 

Oceń ten artykuł
(0 głosów)