PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Chord Electronics TToby

Maj 06, 2022

TToby jest co najmniej kilka razy mniejszy od typowej końcówki mocy, a brzmieniowo potrafi zawstydzić wiele potężnych, nominalnie mocniejszych i droższych od siebie konstrukcji.

Dystrybutor: Voice, www.voice.com.pl
Cena: 15 890 zł (w czasie testu, marzec 2019 r.)
Dostępne wykończenia: czarny lub srebrny

Tekst: Marek Lacki (ML), Filip Kulpa (FK) | Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 3/2019 - KUP PEŁNE WYDANIE PDF

audioklan

 

 


Wzmacniacz mocy Chord Electronics TToby

TEST

Chord TToby - Wzmacniacz mocy
 

Chord Electronics to dość nietypowa marka. Prowadzona przez Johna Franksa, niegdyś utożsamiana z dużymi i bardzo charakterystycznymi wzmacniaczami, w bieżącej dekadzie dość drastycznie zmieniła swój wizerunek i portfolio. Ścisła współpraca ze znakomitym projektantem układów cyfrowych, Robertem Wattsem, która trwa już od kilkunastu lat, uczyniła z Chorda speca od najlepszych w relacji do ceny przetworników cyfrowo-analogowych, a ostatnio także napędów i upsamplerów. Dokonania Wattsa sprawiły, że produkty takie, jak Hugo i Mojo, zawojowały rynek audiofilskich urządzeń mobilnych. Wraz z nimi pojawiły się odmiany biurkowe oraz jeszcze bardziej zaawansowane modele stacjonarne, jak np. Dave. Wszystkie te produkty – w sposób poniekąd pewnie zamierzony, ale też dzięki wyjątkowej zwartości układów – mają jedną wspólną cechę: są mniejsze lub znacznie mniejsze od typowych segmentów hi-fi. Nawet stacjonarna wersja Hugo TT (a obecnie TT2) jest niemal o połowę węższa od standardowego wzmacniacza czy odtwarzacza.

Mając tak kompaktowy przetwornik c/a, w dodatku z regulacją poziomu sygnału, aż się prosiło stworzyć odpowiedni wzmacniacz. I oto jest – końcówka mocy TToby. Urządzenia te tworzą razem ultrakompaktowy system high-end – coś zupełnie niespotykanego w tym segmencie, ale też odpowiadającego naszym czasom. Decydując się na Hugo TT2 i TToby oraz dobry streamer (lub transport CD), zamykamy się w kwocie około 40 tys. złotych za całą elektronikę. W odniesieniu do gabarytów (szerokość 235, wysokość 55 mm) osobom postronnym suma ta może się wydawać szokująca, ale odpierając ten argument, należałoby zapytać, czy oby na pewno duże gabaryty sprzętu są jego zaletą?

Jakiś czas temu otrzymaliśmy propozycję przetestowania całego wspomnianego zestawu. Nie skorzystaliśmy z niej jednak. Przede wszystkim bardzo byliśmy ciekawi samego wzmacniacza, a w recenzji „systemu” jego ocena zostałaby w pewnym sensie „rozmyta”. Poza tym TToby skrywa rozwiązania, które mogłyby umknąć uwadze zarówno autora tekstu, jak i odbiorcy. Zdecydowaliśmy się na odsłuchy „Tobiego” z dala od firmowych kompanów, tj. w zupełnie obcych, poniekąd przypadkowych konfiguracjach. Co z tego wyszło, zaraz się dowiecie.

Budowa

Obudowa TToby’ego, w sensie swojej konstrukcji, gabarytów i materiałów, została zaczerpnięta z Hugo TT2 – jest więc wąska (235 mm), płaska (55 mm), a do tego bardzo sztywna i solidna. Składa się z dwóch połówek – odlewanych profili z grubego aluminium: spodu i góry. Oba te elementy składa się jak kanapkę i skręca czterema wkrętami. Są wykonane tak dokładnie, że linię podziału można dostrzec dopiero w odpowiednim świetle i przy dużym zbliżeniu. Wzmacniacz waży zaledwie 3,7 kg. W tym momencie każdy pomyśli, że mamy do czynienia z kolejną konstrukcją w klasie D. Nic bardziej mylnego. Stopień końcowy TToby pracuje w klasie AB. Impulsowy jest natomiast zasilacz. Chord od dawna stosuje to nietypowe rozwiązanie. John Franks ma za sobą przeszłość w przemyśle lotniczym. W latach 80. zajmował się konstruowaniem zasilaczy dla samolotów.

Istotą tych rozwiązań była, po pierwsze, niezawodność, ale też małe rozmiary i ciężar. Zasilacze liniowe nie wchodziły w grę. Tak powstała technika Dynamic Coupling zapewniająca eliminację krótkotrwałych zniekształceń wywoływanych przez duże prądy przenikające po masie wzmacniacza. Według Chorda to rozwiązanie umożliwia wzmacniaczowi uzyskanie większej szybkości i zwinności niż przy klasycznym zasilaniu. Franks postanowił przenieść zdobyte w przemyśle aeronautycznym doświadczenia na pole audio i po 7 latach założył swoją firmę – było to w roku 1989. Wzmacniacze Chorda początkowo docenili profesjonaliści: najpierw BBC, potem studio EMI przy Abbey Road, Sony (Nowy Jork), Skywalker Sound itd.

Chord TToby wnetrze

Inżynieria audio w nowoczesnym i bardzo zaawansowanym wydaniu. Impulsowy zasilacz i końcówka mocy w klasie AB – rozwiązanie na opak? Bynajmniej!

 

Koncept łączenia zwartego, lekkiego i wydajnego wzmacniacza impulsowego z klasycznym stopniem końcowym w klasie AB nie jest więc niczym nowym. Chord Electronics tworzy w ten sposób swoje wzmacniacze już od 30 lat.

Przejdźmy do bohatera naszego testu. Pod względem układowym TToby jest miniaturą dużych końcówek mocy Chorda. Jego stopień końcowy tworzy 8 mosfetów współpracujących ze stopniem sterującym o topologii lustra prądowego oraz dwoma ultrakompaktowymi zasilaczami SMPS (impulsowymi), z których jeden dostarcza napięcie dodatnie (+36 V), a drugi – symetryczne -36 V. Te elementy, zlokalizowane w przedniej części urządzenia, są chłodzone małymi wentylatorami. Pomiędzy zbalansowanymi torami sygnałowymi obu kanałów znajduje się pokaźna bateria 8 kondensatorów filtrujących o łącznej pojemności 80 tys. µF. Tranzystory końcowe dzieli od zacisków głośnikowych odległość zaledwie 11,5 cm, a ścieżka sygnałowa na tym odcinku jest w zasadzie „linią prostą”.

Na środku przedniej ścianki wyżłobiono wgłębienie, a w nim zamontowano chromowaną tabliczkę z logo producenta. Pod nią znalazła się dioda sygnalizująca pracę. Bezpośrednio po włączeniu jest zielona, a następnie płynie i powoli przechodzi w kolor niebieski. TToby nie ma trybu stand-by, włączanie i wyłączanie odbywa się za pomocą przerywacza zintegrowanego z obudową gniazda prądowego. Wzmacniacz po włączeniu cicho szumi. To wynik działania wentylatorów, które z uwagi na kompaktową obudowę i brak radiatorów regulują temperaturę pracy. Obudowa podczas pracy pozostaje cały czas ciepła.

Rzut oka na ściankę tylną pozwala stwierdzić, że nie ma tu niczego poza elementami absolutnie niezbędnymi. Jedyną „fanaberią” jest fakt użycia dwóch rodzajów gniazd dla sygnału wejściowego, a więc RCA i XLR, co jest podyktowane wewnętrzną budową układu (XLR-y nie są tu dla ozdoby). Gniazda głośnikowe są pojedyncze i wystarczająco oddalone od siebie. Obleczono je bezpiecznym poliwęglanem, by oddalić ryzyko zwarcia końcówek kabli, na którą to ewentualność układ jest zabezpieczony także elektronicznie.

Parametry

Wzmacniacz ma niezbyt dużą moc nominalną; przy 8 Ω jest to pięćdziesiąt kilka watów, która przy spadku impedancji obciążenia o połowę rośnie już do 100 W (w niezależnych pomiarach jest to nawet nieco więcej). Jednak prawdziwą miarą dynamicznej natury TToby są wartości uzyskiwanej mocy dynamicznej. Tu pozwolimy sobie przytoczyć wyniki uzyskane przez Paula Millera z miesięcznika „HiFi News”: 118 W przy 4 Ω, 215 W przy 2 Ω i 360 W przy 1 Ω. Takich wartości nie uzyskuje wiele nominalnie 100-watowych wzmacniaczy. TToby odznacza się ponadto małą impedancją wyjściową rzędu 0,025 Ω (w niemal całym pasmie, powyżej 8 kHz ta wartość wzrasta do około 0,05 Ω za sprawą cewki na wyjściu), co odpowiada współczynnikowi tłumienia rzędu 300. Zwraca również uwagę (deklarowana) szybkość narastania sygnału na wyjściu – 70 V/µs. Pobór mocy na biegu jałowym wynosi tylko 16,5 W, co przy dwóch parach tranzystorów wyjściowych na kanał jest bardzo małą wartością. (FK)

Chord TToby tor sygnałowy

Tor sygnałowy SMD jest ultrakrótki. Wejścia obok wyjść, a odległość tranzystorów od wyjść wynosi niecałe 12 cm.

 

Brzmienie

Tytuł nie jest przypadkowy. Mówi wiele o cechach testowanego wzmacniacza, którego dźwięk zmieniał się dość radykalnie w zależności od podpiętego przedwzmacniacza. To z jednej strony dobrze świadczy o testowanym urządzeniu, które jest w dużym stopniu przezroczyste, ale też zwraca uwagę na problem szalenie istotny, jakim jest dobór przedwzmacniacza.

W pierwszej kolejności jako regulacja głośności posłużyła integra Burmester 101, pracująca wówczas w trybie Pure Pre, czyli z wyłączonymi końcówkami mocy. Sygnał był podawany kablami XLR. Muszę przyznać, że dźwięk zupełnie mnie zaskoczył, zwłaszcza w porównaniu z tym, co prezentował Burmester jako integra. Mała końcówka mocy Chorda grała niczym potężne monobloki. W porównaniu z Burmesterem dźwięk zdawał się mieć szersze pasmo przenoszenia, był bardziej obecny na skrajach. Nie tworzyło to bynajmniej efektu dźwięku „niemieckiego” (dawniej synonim dźwięku opartego na podbiciu skrajów pasma, a schowaniu średnicy) i w żaden sposób nie wpływało na artykulację średnicy.

Bas był niezwykle mocny. Łamał niejako prawa fizyki, gdyż małe kolumny podstawkowe zdawały się grać niczym duże zestawy pełnopasmowe, w dodatku napędzane bardzo wydajnym prądowo wzmacniaczem. Jestem pewien, że gdyby akurat ktoś mnie w tym momencie odwiedził i posłuchał przez chwilę tego systemu, z pewnością nie uwierzyłby, że grają wyłącznie niewielkie monitory. Z parametrów technicznych Akkusów pamiętałem, że sięgają one dolnej granicy częstotliwości ok. 40 Hz przy spadku –3 dB, tymczasem miałem wrażenie, że jakimś cudem uruchomiło się w nich „drugie dno” i zaczęły schodzić wyraźnie niżej.

Kompaktowy Chord okazał się więc wzmacniaczem genialnym na basie i sprawdziłby się doskonale w bi-ampingu do napędzania sekcji niskotonowej trójdrożnych kolumn, niezależnie od preferencji słuchającego. Dół miał bowiem niezwykle otwarty i żywiołowy charakter. Właściwie to nie był charakter – to było wolne od kompresji, otwarte granie, które dawało wrażenie koncertu live. Co więcej, w tej materii Chord wygrywał porównanie z dużymi systemami instalowanymi we współczesnych multipleksach (przeskalowując to do wrażeń w małym pokoju). Tak się składa, że w przeciągu dwóch tygodni byłem na dwóch różnych seansach w sieciówce Heliosa i stwierdziłem, że dźwięk w kinie był przy tym opisywanym dość stłumiony, mniej otwarty i mniej dynamiczny, szczególnie właśnie w zakresie niskich tonów.

Chord TToby kondensatory

Terminale akceptują gołe kable, wtyki bananowe i BFA oraz niektóre widły.

 

Jak łatwo się domyślić, dynamika była znakomita i to w całym pasmie. Połączono ją z klarownością i nadnaturalną wręcz precyzją, co powodowało niezwykłe wręcz emocje podczas odsłuchu. Fragmenty muzyki filmowej i wszelkie dynamiczne utwory muzyczne brzmiały spektakularnie. Dźwięk był ultraszybki, nagłość zdarzeń powodowała, że słuchając, można było nieraz mocno podskoczyć z przestrachu.

Niestety, nie ma nic za darmo i ta ultradynamiczna, superprecyzyjna demonstracja była w opisywanej konfiiguracji okupiona pewną dawką rozjaśnienia i wyostrzenia. Dało się to łatwo wychwycić w dialogach, które zamiast ciepłem i wypełnieniem przyciągały uwagę soczystością i wykonturowaniem. Miały też masę, ale mimo tego dominowała ostra jak brzytwa krawędź.

Co ciekawe, pewne formy muzyczne z udziałem instrumentów akustycznych, choć brzmiały jasno, nie były wcale ostre. Po wnikliwym przesłuchaniu znanych mi kawałków doszedłem do wniosku, że choć dźwięk jest rozjaśniony, mocno – że tak powiem – pobudzony, to jednocześnie zawiera bardzo mało zniekształceń. A jeśli się takowe pojawiały, były ewidentnie wynikiem słabości zawartych w nagraniach – ich wad. Dzięki temu, akceptując ten rodzaj brzmienia, jaki prezentował Chord, wszystkiego dało się słuchać bardzo głośno. Wręcz czym głośniej, tym lepiej. Aż do ogłuszenia siebie i prawdopodobnie sąsiadów.

Okazało się jednak, że wszystko, co napisałem powyżej, niekoniecznie musi być prawdą. Odsłuchy wykonane w bezpośrednim połączeniu Chorda z Moonem 390 (wbudowana regulacja głośności), następnie z przedwzmacniaczem aktywnym zbudowanym na modułach marki DACT, czy w końcu na streamerze NAD C 658, wykazały, że dźwięk Chorda nie jest wcale „ułożony” w kierunku nadmiernej dynamiki czy podkreślenia konturów. Z przedwzmacniaczem DACT dźwięk był nawet lekko ciepły, zaś w połączeniu z NAD-em – wręcz ujmująco ciepły i przyjemny na średnicy, a lekko przydymiony na górze. Bez wątpienia zaś muzykalny i pozwalający słuchać muzyki bez najmniejszego zmęczenia – całymi godzinami. W połączeniu z NAD-em gubiło się, co prawda, sporo szczegółów, ale można było słuchać płyt w całości i grać non stop, nie nudząc się przy tym. Chord podążał za możliwościami NAD-a w zakresie kreacji przestrzeni. Obraz stereo był bowiem bardzo plastyczny przy zachowaniu dużej precyzji. Stereofonia okazała się w zasadzie zależna od przedwzmacniacza i źródła, ponieważ TToby zmieniał wrażenia, zależnie od dostarczanego sygnału. Ostatecznie trudno było określić zarówno to, jaki wprowadza porządek do obrazowania stereo, jak też – jaki ma charakter i czy w ogóle go ma. Jedyną cechą, która okazała się w pełni powtarzalna, była dynamika. Zarówno z Burmesterem, jak i z NAD-em – znakomita i zupełnie niezależna od temperatury barwowej prezentacji. (ML)

Galeria



Naszym zdaniem

No i proszę. Oto wzmacniacz, który – trochę podobnie jak wcześniej Devialety – łamie reguły gry. Jest tak mały, że może zostać uznany za urządzenie typowo desktopowe, a w połączeniu ze źródłem i przedwzmacniaczem wysokiej klasy udowadnia, że nie tylko ma mnóstwo pary i dynamiki, że jest zdolny wysterować nawet duże kolumny, ale też ma bardzo niewiele własnego charakteru. Każdorazowo po wpięciu czterech różnych przedwzmacniaczy zmieniała się przestrzeń, stereofonia i każdy inny aspekt brzmienia. Świadczy to o niebywałej przezroczystości tego urządzenia. Nasza gorąca rekomendacja!

Artykuł pochodzi z Audio-Video 3/2019 - KUP PEŁNE WYDANIE PDF

Chord TToby dane techniczne

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją