Dystrybutor: Nautilus Dystrybucja, www.accuphase.pl |
Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa Artykuł pochodzi z Audio-Video 5/2017 - KUP PEŁNE WYDANIE PDF |
|
|
Wzmacniacz zintegrowany Accuphase E-270
TEST
Konsekwencja, z jaką ten japoński producent wprowadza kolejne generacje swoich urządzeń, jest godna podziwu. Historia wzmacniaczy zintegrowanych Accuphase rozpoczyna się dokładnie 43 lata temu – w maju 1974 roku – kiedy na świat hi-fi przychodzi 100-watowa integra E-202 (oczywiście tranzystorowa). Od tej pory, cyfra dwa na początku oznaczenia liczbowego zawsze będzie oznaczać najtańszy wzmacniacz zintegrowany tej marki. Pięć lat później, w 1979 roku, pojawia się pierwsza integra tej firmy, wykorzystująca mosfety mocy – w tamtym czasie bardzo obiecującą technikę. Potem, przez 18 lat, liczby konsekwentnie rosną – co 3–4 lata „przeskakując” o jeden numer, a wzmacniacze stają się coraz nowocześniejsze technicznie. Dla przykładu: model E-205 z końca 1985 r. mógł się pochwalić stopniem wejściowym na tranzystorach FET, pojedynczym stopniem dużego wzmocnienia końcowego (na mosfetach), układem serwa stałoprądowego w sekcji preampu oraz stosowaną do dziś charakterystyczną architekturą wnętrza z centralnie położonym zasilaczem i dwoma końcówkami mocy, po lewej i prawej stronie idealnie uporządkowanej komory wnętrza. Potrafił skutecznie napędzać 4-omowe zestawy głośnikowe, nie protestując przy spadkach impedancji do 2 Ω. Ideę tę rozwinął jego następca – E-206 – który przy 4 Ω dostarczał 140 W mocy na kanał (więcej niż następcy). Był rok 1989. Kolejne generacje integry z serii „2” mają charakter ewolucyjny – wyglądają podobnie i mają zbliżone parametry techniczne.
W latach 90. zadebiutowały łącznie trzy modele najtańszej integry. Wyraźna zmiana nastąpiła w roku 1995, wraz z debiutem modelu E-210 (zmiana drugiej cyfry nieprzypadkowa), który otrzymał zdecydowanie nowocześniejszą czołówkę z podświetlanym logo. Moc spadła do 80 W na kanał, pojawiło się prądowe sprzężenie zwrotne, a wzmacniacz wyraźnie „utył”, osiągając masę 18 kg. Wraz z kolejną generacją (E-211 z roku 1998) pojawiają się dwie łatwo zauważalne nowości: wychyłowe wskaźniki mocy (dzisiejszy symbol tej marki) oraz opcjonalne moduły wejściowe. Moc lekko wzrasta – do 90 W przy 8 Ω (standard aż do dziś) – podobnie jak współczynnik tłumienia.
XXI wiek symbolizuje pojawienie się modelu E-212 (listopad 2001 r.), który kontynuuje rozwiązania znane z poprzedników, dodając opcję modułu wejść cyfrowych – ponad 15 lat temu jest to niewątpliwe „coś”. Jego następca (E-213) wprowadzony trzy i pół roku później może się pochwalić techniką MCS (Multiple Circuit Summing) odnoszącą się do sumowania sygnałów wyjściowych ze zrównoleglonych układów wejściowych i wyjściowych. Pamiętam, że był to bardzo udany wzmacniacz.
Kolejna duża zmiana techniczna to wprowadzenie E-250 (październik 2008 r.) wyposażonego w regulator głośności AAVA (patrz „apla”). To jedno ze sztandarowych opracowań japońskich inżynierów, później (aż do dziś) stosowane we wszystkich przedwzmacniaczach i integrach tej marki. Urządzenie waży już prawie 20 kg. Na następcę (E-260) przyszło czekać do listopada 2012 r. Również i on przetrwał równe 4 lata. Zastąpił go model E-270, bohater niniejszego testu i zarazem trzynasta generacja „ekonomicznej” integry Accuphase.
Budowa
Skoro już prześledziliśmy historię wzmacniaczy E-2xx, to warto dodać, że ich wygląd praktycznie się nie zmienia od czasu E-250, a więc od ubiegłej dekady. O ile jednak jego następcy (E-260) w ogóle nie dawało się odróżnić po wyglądzie czołówki, o tyle nowy E-270 wprowadza pewną modyfikację w jej obrębie. Zmienił się mianowicie układ pokręteł i przełączników tworzących rząd pod oknem wyświetlacza – grupa czterech przycisków rozdzieliła dwie grupy pokręteł: to obsługujące wejścia i wyjścia oraz te służące do regulacji barwy i balansu. Bo trzeba dodać, że w starej dobrej tradycji Accuphase’a, E-270 ma wszystko, czego audiofil może zapragnąć. Nie brakuje ani wspomnianych regulatorów barwy, ani przełącznika mono (bardzo przydatnego dla użytkowników gramofonów), ani odwracacza fazy sygnału. Nie mówiąc już o wyjściu słuchawkowym i dwóch parach (przełączanych) zacisków głośnikowych. Zmianę układu manipulatorów wymusiło pojawienie się szóstego pokrętła służącego do zmiany wejść cyfrowych. Płytka cyfrowa DAC-40 jest inna niż dawniej, wciąż jednak nie wchodzi w skład wyposażenia fabrycznego – mimo że wspomniany selektor znajduje się, jak wspomniałem, na wierzchu.
Architektura wnętrza jest dokładnie taka sama jak kilku w poprzednich generacjach E-2xx. Wprawne oko dostrzeże grubsze kubki kondensatorów filtrujących o pojemności zwiększonej z 22 do 30 tys. μF.
Z zewnątrz E-270 to w dalszym ciągu ta sama, bardzo precyzyjnie wykonana obudowa z aluminium i stali, wysoka na 15 cm i głęboka na 42 cm. Wzmacniacz jest szerszy niż typowy segment hi-fi – analogicznie jak inne modele tej marki, mierzy 465 mm. Na uwagę zasługuje fakt, że jakość wykonania, dbałość o detale są dokładnie takie same jak w najdroższych modelach Accuphase, a więc w urządzeniach kosztujących niekiedy po 100 tys. zł. Skoro już mowa o cenach, pamiętam, że E-213 (w 2007 r.) kosztował 12 tys. zł (E-250 – 15 900 zł w 2011 roku.). Dziesięć lat później, za odpowiednik trzeba zapłacić dwa razy więcej. Niestety, jest to „normalne” zjawisko na rynku urządzeń high-end – z roku na rok sprzęt jest coraz droższy. Jednak tempo tego zjawiska wydaje się dosyć niepokojące. Ile będzie kosztować E-290 (załóżmy, że takie będzie oznaczenie następcy) w roku 2025?
Gdy prześledzimy zmiany techniczne dokonywane z generacji na generację, łatwo dojdziemy do wniosku, że mamy do czynienia z ciągłą ewolucją tych samych rozwiązań. Wzmacniacz ma wciąż podobny stopień przeciwsobny wyjściowy na mosfetach, regulację głośności AAVA, niewiele zmieniający się zasilacz, moc praktycznie bez zmian. Poważniejsze modyfikacje zdarzają się raz na 10–12 lat. Co się zmieniło w generacji „207” względem „206”? W zasilaczu pojawiły się większe (te z modelu E-370) kondensatory elektrolityczne (2 x 30 tys. µF zamiast 2 x 22 tys. µF), dzięki czemu symbolicznie zwiększyła się moc przy 4 Ω (ze 115 do 120 W). W układzie zabezpieczającym wyjścia przed zwarciem zastosowano przełączniki mosfetowe, a pętla sprzężenia zwrotnego (Balanced Remote Sensing) obejmuje także ścieżkę masy, dzięki czemu dwukrotnie obniżono impedancję wyjściową, co spowodowało wzrost współczynnika tłumienia z 200 do 400. Warto zaznaczyć, że stopnie końcowe bazują na tej samej konfiguracji tranzystorów wyjściowych (pary komplementarne 2SC2837/2SA1186) i sterujących 2SA1837/2SC4793. Płytki wzmacniaczy końcowych są jednak trochę inne. Tak czy inaczej, wzrost współczynnika tłumienia nie jest więc spowodowany zmianą topologii układu, a wspomnianą modyfikacją pętli ujemnego sprzężenia zwrotnego. Przy okazji delikatnie poprawiły się inne parametry mierzalne, jak odstęp od szumu.
Wyjścia głośnikowe załączają nie przekaźniki, a dedykowane do tego celu tranzystory. E-270 to ewolucja drobnymi kroczkami.
Jest też druga strona medalu. Gdy porównamy E-270 z testowanym niedawno, droższym o 5000 zł modelem E-370, okaże się, że różnice pomiędzy nimi są bardzo niewielkie – znacznie mniejsze niż między E-370 a E-470. Złośliwi powiedzą, że 370-ka to przede wszystkim większa obudowa i trochę więcej mocy (o 25% przy 4 Ω). No bo faktycznie topologia obu układów jest identyczna, takie same są nawet pojemności filtrujące w zasilaczu. Istotnych różnic doprawdy trudno się doszukać (płytki wzmacniaczy mocy różnią się nieco). Wychodzi więc na to, że E-270 to całkiem dobry deal.
Regulacja głośności AAVA
Regulacja głośności w E-270, tak samo zresztą jak w droższych modelach wzmacniaczy tej firmy, zasługuje na szczególną uwagę. Zrezygnowano w niej z klasycznych potencjometrów czy drabinek rezystorowych, czyli elementów biernych o impedancji (a więc i charakterystyce szumowej) zależnej od ustawionego poziomu głośności. Sygnał wejściowy nie jest poddawany tłumieniu na zasadzie dzielnika napięcia, lecz regulowany jest współczynnik wzmocnienia przedwzmacniacza (podobne rozwiązanie w latach 90. zastosował Technics). Do tego celu posłużył konwerter napięcie-prąd (V-I) o 16 sekcjach sprzężonych z 16 kluczami załączającymi odpowiednią kombinację wyjść. Efektem pracy takiego układu jest ponad 65 tys. 216 poziomów natężenia prądu wyjściowego, który finalnie trafia do konwertera prąd-napięcie.
Układ AAVA znajduje się w przedniej części obudowy, zaraz za wyświetlaczem.
Cały proces regulacji poziomu odbywa się w dziedzinie analogowej i patrząc z tego punktu widzenia, jest bezstratny. Istotną zaletą AAVA jest pomijalnie małe niezrównoważenie kanałów, duży odstęp o szumu, a z praktycznego punktu widzenia – niezwykle płynna i dokładna regulacja, której skok w górnej części skali wynosi zaledwie 0,2 dB.
Brzmienie
Ładnych kilka lat temu bardzo chwaliłem integrę E-213, która w swoim czasie była doprawdy świetną propozycją w swojej cenie. Od tego czasu we wzmacniaczach nie nastąpił może znaczący postęp techniczny, niemniej pojawiły się nowe rozwiązania (amplifikacja cyfrowa, klasa D stosowana już na szeroką skalę itp.). Ponadto do gry wkroczyli nowi gracze, którzy dziś potrafią zaoferować bardzo dobre produkty bez odniesień do swojej (krótkiej) historii. Jednocześnie renomowani konkurenci – w tym Accuphase – znacząco podnieśli ceny. To wszystko zmienia kontekst oceny i nawet jeśli nowy model jest obiektywnie lepszy od poprzednika (a ten był lepszy od swojego poprzednika itd.), to rodzi się pytanie, czy w dalszym ciągu otrzymujemy sprzęt godny uwagi – wart swojej ceny. Odpowiedź nie jest całkiem jednoznaczna.
Nie miałem możliwości bezpośredniego porównania E-270 do jego poprzednika, czy choćby do dwóch-trzech generacji wstecz, niemniej pozwolę sobie przytoczyć wyniki pewnych obserwacji odnoszących się całościowo do tych wzmacniaczy. Nowy model zdaje się podążać w kierunku nieco większej precyzji i szczegółowości przy zachowaniu całościowo lekko wycofanej – typowej dla Accuphase – sygnatury. Odtwarzana muzyka nigdy nie staje się irytująca – chyba że nagranie jest naprawdę złej jakości. Efekt ten wynika z subiektywnego wycofania środkowego zakresu pasma (wyższych jego partii), co odbiera brzmieniu wszelką tendencję do natarczywości i agresji. Jednocześnie, jak sądzę, poprawiono reprodukcję najniższych tonów, które cechuje dobra zwartość, silny atak i właściwe wypełnienie. Pod tym względem wzmacniacz nie stwarza żadnego niedosytu. Nieco gorzej rzecz się ma w średnim i wyższym podzakresie niskich tonów. W połączeniu z zamkniętymi ATC SCM40 (którym trudno zarzucić brak precyzji w omawianym zakresie, i nie tylko) dół był nieco przyciężkawy, trochę gumowaty. Nadmienię, że w zestawieniu z redakcyjną integrą Monrio MC206 efekt ten nie wystąpił. Co ciekawe, w drugim systemie bazującym na wysokoefektywnych Zollerach, omawianego zjawiska tego nie odnotowałem. Żywo grające, relatywnie skuteczne kolumny o ekspresyjnej średnicy powinny być na ogół właściwym towarzystwem dla małego „Accu”.
Zaślepki na gniazdach RCA to bardzo dobra rzecz. Dlaczego inni producenci nie dają ich w komplecie?
Karta wejść cyfrowych (AD-40) wciąż stanowi wyposażenie opcjonalne. To bardzo dobrej klasy układ, pozwalający przez jakiś czas obyć się bez odtwarzacza czy high-endowego DAC-a.
Z uwagi na wycofanie średniego zakresu, brzmienie cechuje swoista miękkość, powiązana – jak to zwykle w takich przypadkach bywa – z określonym sposobem kreacji barw i niezbyt spektakularnym wrażeniem bezpośredniości dźwięku. Jedni lubią to pierwsze (miękkość), drudzy (jak np. ja) – bardziej to drugie (nie mylić z agresją). I tu – jak mniemam – będzie się kształtować linia podziału pomiędzy zwolennikami a, powiedzmy, umiarkowanymi zwolennikami testowanego wzmacniacza. E-270 nie wciąga w wir muzycznej akcji, to raczej bierny obserwator wydarzeń. Gdy słuchamy koncertu zarejestrowanego w zadymionym klubie jazzowym, ów dystans przejawiający się wyczuwalnym odsunięciem sceny – robi niewątpliwie dobrą robotę. Gdy gra duża orkiestra, również bywa to pożądane. Z kolei gdy na krążku (czy w pliku) mamy zapis energetycznego bluesa czy po prostu jakieś studyjne nagranie jazzowe, pojawia się niedosyt spontaniczności, szybkości i drive’u. Jednym to zupełnie nie przeszkadza, dla innych to esencja muzykalności. Znów wydaje się, że linia podziału tych na „tak” i na „nie” jest dość precyzyjnie zarysowana. Wspomnę jeszcze o wysokich tonach: są bardzo dobrze, ładnie rozciągnięte na skraju pasma. W pasmie przejściowym ze średnicą zdają się jednak wprowadzać prymat konturowości nad wypełnieniem, w efekcie czego transjenty lokowane w rejonie największej czułości ucha są nieco cieńsze i bardziej miękkie niż idealnie być powinny.
Pomijając powyższe, trzeba przyznać, że konstruktorzy zrobili wiele, aby wzmacniacz był możliwie uniwersalny i spodobał się „każdemu”. Dostrzegam w tym brzmieniu niewątpliwe zalety, a wśród nich na pierwszy plan wysuwa się spokój/cichość muzycznego tła. E-270 zdecydowanie szanuje ciszę, potrafi znakomicie oddać subtelność cichych pasaży. To dobre narzędzie do zgłębiania płytoteki przepełnionej produkcjami ECM-u. Tam, gdzie tańsze wzmacniacze (czytaj: takie po kilkanaście tysięcy złotych) wprowadzają jakąś bliżej niezrozumiałą szarość tła (które powinno być zupełnie czarne), tam E-270 dowodzi swojej „przewagi dzięki technice” – wybrzmienia są długie i pięknie rozmywają się w błogiej głuszy. Tło jest bardziej czarne niż zwykle. Przytoczone zapożyczenie z reklamy znanej marki nie jest przypadkowe: ten Accuphase dogłębnie kojarzy mi się z samochodami Audi; również perfekcyjnie wykonanymi, świetnie zestrojonymi, choć zwykle trochę nudnymi. Miłośników Audi ta krytyka nie porusza i myślę, że podobne stwierdzenie nie oburzy też nikogo, kto miał lub ma sprzęt Accuphase. E-270 wpisuje się w ten obraz.
Trzeba oddać Japończykom, że 270-ka bardzo dobrze rekonstruuje przestrzeń. Scena jest swobodnie rozpostarta pomiędzy głośnikami i trochę poza nimi (na boki), ma solidną głębią, a ogniskowanie jest ostre, acz wciąż naturalne. W żadnym momencie muzycznej prezentacji japoński wzmacniacz nie stara się nas zaskoczyć, przestraszyć czy wybić z rytmu. Ten jest prowadzony umiarkowanie, a muzyka po prostu płynie gładko i równo – zarówno głośno, jak i po cichu. Właśnie, zapomniałbym: to idealny sprzęt do słuchania późną wieczorową porą. Tym bardziej, że regulacja głośności jest absolutnie genialna: nie dość, że równa, to jeszcze sposób, w jaki dobrano (zmienne) tempo jej działania, jest – bez żadnej przesady rzecz ujmując – wzorem do naśladowania dla konkurencji.
Galeria
- Wzmacniacz zintegrowany Accuphase E-270 Wzmacniacz zintegrowany Accuphase E-270
- Przekaźniki wejściowe Przekaźniki wejściowe
- Karta wejść cyfrowych (AD-40) wciąż stanowi wyposażenie opcjonalne. To bardzo dobrej klasy układ, pozwalający przez jakiś czas obyć się bez odtwarzacza czy high-endowego DAC-a. Karta wejść cyfrowych (AD-40) wciąż stanowi wyposażenie opcjonalne. To bardzo dobrej klasy układ, pozwalający przez jakiś czas obyć się bez odtwarzacza czy high-endowego DAC-a.
- Zaślepki na gniazdach RCA to bardzo dobra rzecz. Dlaczego inni producenci nie dają ich w komplecie? Zaślepki na gniazdach RCA to bardzo dobra rzecz. Dlaczego inni producenci nie dają ich w komplecie?
- Układ AAVA znajduje się w przedniej części obudowy, zaraz za wyświetlaczem. Układ AAVA znajduje się w przedniej części obudowy, zaraz za wyświetlaczem.
- Architektura wnętrza jest dokładnie taka sama jak kilku w poprzednich generacjach E-2xx. Wprawne oko dostrzeże grubsze kubki kondensatorów filtrujących o pojemności zwiększonej z 22 do 30 tys. μF. Architektura wnętrza jest dokładnie taka sama jak kilku w poprzednich generacjach E-2xx. Wprawne oko dostrzeże grubsze kubki kondensatorów filtrujących o pojemności zwiększonej z 22 do 30 tys. μF.
- Wyjścia głośnikowe załączają nie przekaźniki, a dedykowane do tego celu tranzystory. E-270 to ewolucja drobnymi kroczkami. Wyjścia głośnikowe załączają nie przekaźniki, a dedykowane do tego celu tranzystory. E-270 to ewolucja drobnymi kroczkami.
- Ocena i dane techniczne Ocena i dane techniczne
https://www.avtest.pl/wzmacniacze/item/1352-accuphase-e-270#sigProGalleria89031a7ffb
Naszym zdaniem
Nie wątpię, że E-270 podtrzyma bardzo dobrą opinię i wielkie uznanie, jakim cieszy się ta marka na całym świecie, w tym także w Polsce. To wspaniale wykonany, wzorowo funkcjonalny i całkiem dobrze brzmiący wzmacniacz. Że drogi – trudno zaprzeczyć. No ale w takich czasach żyjemy. Kto potrafi się pogodzić z gorszym wykonaniem, mniejszą funkcjonalnością, a przede wszystkim – z mniej szacownym znaczkiem na czołówce – ten zdoła zaoszczędzić trochę gotówki, rozglądając się wśród propozycji chociażby kilku włoskich manufaktur.
Artykuł pochodzi z Audio-Video 5/2017 - KUP PEŁNE WYDANIE PDF
System odsłuchowy 1
- Źródło: Auralic Aries (FW. 4.1.0) (USB audio out) + Meitner MA-1 DAC
- Wzmacniacze odniesienia: Conrad-Johnson ET2/Reimyo KAP-777, Monrio MC206
- Zestawy głośnikowe: Zoller Temptation 2000
- Interkonekty: Stereovox HDSE, Albedo Metamorphosis
- Kable USB: Synergistic Research Active USB
- Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
- Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB
- Zasilanie: dedykowana linia zasilająca 20 A, listwy prądowe Furutech f-TP615, GigaWatt PF-2, kable zasilające KBL Sound Red Eye Ultimate, Spectrum, Zodiac
System 2
- Źródło cyfrowe: Auralic Aries mini (USB audio out) z zasilaczem liniowym / DAC PS Audio NuWave DSD
- Źródło analogowe: Pro-Ject 6-Perspex SB / Ortofon Quintet Blue / Lehmannaudio Black Cube 2 SE
- Zestawy głośnikowe: ATC SCM40 (generacja III)
- Interkonekty: Stereovox HDSE, WireWorld Gold Eclipse 7
- Kable głośnikowe: Albedo Air 1
- Akcesoria: stolik Rogoz Audio 4SPB (szerokość 113 cm) z blatami drewnianymi i wytłumieniem butylowym
- Zasilanie: listwa Enerr Powerpoint (system 2), kable zasilające Furutech FP-614Ag, PS Audio AC-5