PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Aurorasound HFSA-01

Maj 21, 2025

Japońskie manufaktury produkujące sprzęt hi-fi cieszą się szczególnym poważaniem w społeczności audiofilów. Czy jedyny wzmacniacz zintegrowany Shinobu Karaki’ego również ma do zaoferowania coś wyjątkowego?

Dystrybutor: Audio Atelier, www.audioatelier.pl
Cena: 19 900 zł (w czasie testu, marzec 2025)
Dostępne wykończenia: srebrny front i tył, reszta czarna

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

Artykuł pochodzi z Audio-Video 3/2025 - KUP PEŁNE WYDANIE PDF

audioklan

 

 


Wzmacniacz zintegrowany Aurorasound HFSA-01

TEST

Aurorasound HFSA-01 

Sprzęt hi-fi i high-end przechodzi w ostatnich latach daleko idącą unifikację. Widać to właściwie w każdej kategorii urządzeń, szczególnie w źródłach cyfrowych i wzmacniaczach tranzystorowych, ale nie tylko. Na szczęście jest jeszcze miejsce na niebanalne konstrukcje, nierzadko idące pod prąd aktualnym trendom i modom. Istniejącą od ponad 12 lat japońską manufakturę Aurorasound Inc. założył absolwent Uniwersytetu w Osace, inżynier elektronik pracujący w latach 1980–2008 w firmie Texas Instruments, a jeszcze później — nauczyciel gry na gitarze. Od 2012 roku głównym zajęciem dziś 65-letniego właściciela malutkiej firmy z Jokohamy jest jednak konstruowanie urządzeń dla melomanów i audiofilów. W prowadzeniu firmy czynnie pomaga mu żona i dwóch pracowników.

Specjalizacja jest ściśle określona, przy czym w portfolio Aurorasound można wyróżnić trzy gałęzie produktowe. Przedwzmacniacze gramofonowe (4 modele, w tym jeden monofoniczny), jeden przedwzmacniacz liniowy oraz wzmacniacz słuchawkowy to urządzenia w pełni półprzewodnikowe. Drugą odnogę oferty stanowią pasywne urządzenia peryferyjne, również związane z odczytem czarnych krążków, takie jak transformator step-up AFE-12 oraz tzw. „MM Expander” AFE-10, który rozszerza możliwości dowolnego wejścia MM o możliwość regulacji obciążenia (rezystancji i pojemności wejściowej). Jeszcze bardziej unikatowym urządzeniem, świadczącym o uwielbieniu właściciela firmy dla dźwięku analogowego, jest „RIAA converter” AFE-11. To przetwornik analogowo-cyfrowy sprzężony z korektorem realizującym preemfazę RIAA (korekcję częstotliwościową stosowaną przy nacinaniu płyt analogowych). Urządzenie włącza się pomiędzy (analogowe) wyjście odtwarzacza CD a wejście gramofonowe MM we wzmacniaczu. Cel nietrudno odgadnąć: chodzi o uzyskanie bardziej „analogowego” dźwięku, przypominającego ten z czarnej płyty...

Aurorasound HFSA 01 tabliczka

W przypadku wyboru wejścia MM uzyskujemy dostęp do starych korekcji sprzed ery RIAA. Stosowne oznaczenia zapewnia nakładany na front szablon w postaci płytki z tworzywa.

Istnieje wreszcie trzecia kategoria urządzeń Aurorasound: wzmacniacze głośnikowe. Ten ledwie dwuelementowy zbiór urządzeń reprezentuje monofoniczna końcówka mocy PADA-300B, bazująca na pojedynczych triodach 300B w push-pullu (!), w której sekcja wzmocnienia wstępnego jest... półprzewodnikowa, oraz niewielka integra HFSA-01 — bohater tej recenzji. Również i w tym przypadku mamy do czynienia z połączeniem lampowego stopnia wyjściowego (także w push-pullu) z półprzewodnikowym przedwzmacniaczem — czyli dokładnie na odwrót niż w typowej hybrydzie. Skąd w ogóle taki pomysł? Shinobu Karaki dostrzega istotne zalety techniki półprzewodnikowej: małe zniekształcenia, szumy, niższy koszt i możliwość miniaturyzacji układu. A za brzmienie i tak w głównej mierze odpowiadają lampy, które — oczywiście za pośrednictwem japońskich transformatorów — wysterowują głośniki. Rozwiązanie pozornie wydaje się sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, bo przecież „uczono” nas, że lampy lepiej wzmacniają napięcie, a tranzystory prąd... Jak zaraz się okaże, teoria teorią, a praktyka praktyką.

Dotychczas testowaliśmy tylko jeden produkt manufaktury z Jokohamy: był to podstawowy phonostage VIDA Prima (AV 5/2020, recenzja TUTAJ) — skądinąd bardzo udany. Teraz nadszedł czas na urządzenie, które powinno zainteresować szerszą grupę odbiorców. Dlaczego szerszą? Ponieważ mogą być wśród nich zarówno miłośnicy winyli, jak i posiadacze innych źródeł dźwięku, nie wyłączając tych cyfrowych.

Budowa

HFSA-01 (skrót od „High Fidelity Stereo Amplifier”) to niewielkie urządzenie o rozmiarach zdecydowanie przyjaznych użytkownikowi. Obudowa jest o 7–8 cm węższa niż zwykle, dzięki czemu na blacie stolika zostawia ona trochę wolnej przestrzeni na jakieś małe urządzenie, którym może być chociażby wspomniany transformator dopasowujący MC.

Aurorasound HFSA 01 pokretla

Gałki z drewna mahoniowego widoczne na zdjęciach są opcjonalne.

Z przodu widzimy cztery identyczne gałki — dwie lewe to regulatory barwy (mają jeszcze inną funkcję, ale o tym w dalszej części), dwie prawe to regulacja głośności i selektor wejść. Gałki są standardowo plastikowe, karbowane, w kolorze czarnym. Całkiem fajnie współgrają one z vintage’ową prezencją nawiązującą do lat 60. Ponadto są „chwytne” i przyjemne w dotyku, jednak wybór mało szlachetnego materiału najwyraźniej spotkał się z krytyką części użytkowników, o czym może świadczyć to, że do oferty wprowadzono opcjonalne gałki z drewna mahoniowego — tego samego, z którego zrobiono ozdobne elementy wzdłuż bocznych przednich krawędzi. Opcjonalne gałki wyglądają bardziej szlachetnie, bardziej „japońsko”, jednak nie wiem, czy sam zdecydowałbym się na taką zamianę. Standardowe gałki okazują się bowiem wygodniejsze w użyciu.

Aurorasound HFSA 01 wnetrze2

Inaczej niż we wzmacniaczach lampowych, tor sygnałowy jest bardzo krótki i znalazł się na płytkach drukowanych.

Obudowa jest w całości metalowa i ma formę stalowej skrzynki z 3-mm aluminiowym frontem i nakładaną od góry, również stalową, górną pokrywą o profilu odwróconej litery U. Wykończono ją czarną farbą strukturalną o charakterystycznej, kropkowanej fakturze. Całe urządzenie jest ładne i estetyczne, ale nie jest to „cukiereczek” w stylu Lebena CS-300XS, którego przywołuję tu nieprzypadkowo. Obydwa urządzenia mają niemal identyczne gabaryty i podobną konstrukcję stopnia końcowego. Wyraźnie natomiast różnią się ceną — Leben jest o prawie połowę tańszy, choć jego wygląd zupełnie na to nie wskazuje.

Tylna ścianka recenzowanego wzmacniacza niczym nie zaskakuje: cztery pary wejść RCA (z czego trzy to wejścia liniowe, a jedno jest przeznaczone dla gramofonu z wkładką MM) i sześć zacisków głośnikowych przystosowanych do wtyków widełkowych lub bananowych. Środkowe zaciski przeznaczono dla głośników o impedancji 4–6 Ω, górne — dla 8-omowych. Pod względem funkcjonalnym HFSA-01 jest ucieleśnieniem minimalizmu, podobnie zresztą jak testowana miesiąc temu Aura VA40 Rebirth. Aurorasound (cóż za zbieżność sylab) również nie posiada zdalnego sterowania.

Aurorasound HFSA 01 gniazda

Wzmacniacz ma minimalistyczne wyposażenie, typowe dla purystycznych wzmacniaczy lampowych.

Producent oferuje swoje urządzenie w czterech wersjach zasilania: na 100, 110, 220 i 240 V. W polskich warunkach zdecydowanie najwłaściwsza jest ta ostatnia, jednak egzemplarz testowy był w wersji 220-woltowej. W tej sprawie wymieniłem się mailami z właścicielem firmy, który przyznał, że wersja 220 V przy zasilaniu napięciem 240 V (u nas bardzo typowym) będzie miała „ciężko”. Podczas testu starałem się dbać o to, by napięcie zasilania w moim pomieszczeniu nie przekraczało 240 V, jednak nie zawsze było to możliwe. Wspominam o tym celowo, ponieważ istnieje ewentualność, że wersja 240-woltowa sprawdziłaby się nawet lepiej niż ta testowana.

Układ elektroniczny

Jak już wspomniałem, sekcja wzmocnienia wstępnego i sterowania jest oparta na elementach półprzewodnikowych, a mówiąc dokładniej — na wzmacniaczach operacyjnych. Układy OPA604AP (łącznie 4 szt.) pracują w obwodzie korekcji barwy, na wejściach liniowych, pełnią także funkcję buforów i inwertera fazy w stopniu sterującym lampami mocy. Dwa z nich mogą ponadto służyć do napędzania słuchawek — jeśli skorzystamy z wyjścia słuchawkowego. Nie należy jednak z tą funkcjonalnością wiązać zbyt dużych nadziei, a tym bardziej używać słuchawek o małej impedancji (według karty katalogowej układy OPA604 mogą komfortowo wysterowywać obciążenia 600-omowe).

Stopień końcowy tworzą po dwie sztuki pentod EL84 (na kanał) produkcji rosyjskiej (Sovtek), pracujące w trybie ultralinearnym (push-pull) i dostarczające moc specyfikowaną przez producenta na 14 W na kanał przy obciążeniu 8 Ω. Lampy zamontowano na płytce PCB odizolowanej metalowymi wspornikami od spodu chassis. Sygnał z sekcji przedwzmacniacza jest dostarczany krótkimi odcinkami ekranowanych łączówek.

Aurorasound HFSA 01 zasilacz

Stopień przedwzmacniacza gramofonowego skonstruowano na bazie wzmacniacza operacyjnego LT1028.

Pomimo zastosowania mechanicznego selektora wejść, są one faktycznie załączane przekaźnikami (Omron), co skraca ścieżkę sygnałową. Regulacja głośności jest natomiast realizowana klasycznie — za pomocą potencjometru 100 kΩ (Alps Blue Velvet). Transformatory zasilające i wyjściowe to elementy produkowane „lokalnie”, w Japonii.

Stopień przedwzmacniacza gramofonowego skonstruowano na bazie wzmacniacza operacyjnego LT1028, który realizuje korekcję częstotliwościową (nie tylko RIAA) w pętli sprzężenia zwrotnego. Zastosowano markowe kondensatory foliowe WIMA i precyzyjne rezystory metalizowane. Widzimy tu także bardzo dobre elektrolity Nichicon Muse i dwa stabilizatory napięciowe.

Na wyjściach 8-omowych zastosowano prosty obwód Zobela (filtr RC złożony z szeregowo połączonych rezystora i kondensatora, włączonych równolegle z obciążeniem), który z jednej strony kompensuje wywołany induktancją wzrost impedancji podłączonych głośników w zakresie dużych częstotliwości, z drugiej zaś przypuszczalnie tłumi rezonans elektryczny w obwodzie uzwojenia transformatora głośnikowego. Co ciekawe, na wyjściach 4-omowych takiego filtru nie ma, co składnia do wypróbowania obu terminali — szczególnie w przypadku kolumn o trudnej do jednoznacznego zdefiniowania impedancji znamionowej.

Gratka dla winylofanów

Aurorasound HFSA 01 korekcja

Płytka regulatorów barwy znajduje się w przedniej części, za przednim panelem. Po wybraniu wejścia MM regulatory barwy zamieniają się korekcję deemfazy odczytu płyt gramofonowych.

Obwód korekcji barwy („CR-Tone”), mający postać płytki zamontowanej przy przednim panelu pełni dodatkową, rzadko spotykaną funkcję. Po wybraniu wejścia MM przestaje on być zwykłą (dodajmy, że użyteczną) regulacją basów i sopranów (w zakresie ±12 dB), a staje się układem deemfazy dla płyt gramofonowych nagrywanych w erze przed standardem RIAA (z 1954 roku). Ma to zastosowanie w odniesieniu do płyt monofonicznych (wzmacniacz ma zresztą przełącznik mono/stereo na czołówce) i tych na 78 obr./min. Aplikując plastikowy szablon z wycięciami na gałki regulatorów barwy, widzimy dostępne ustawienia dla alternatywnych korekcji: NAB, AES, Columbia, Decca i 78 SP. Ustawienia neutralne lub ominięcie korekcji (hebelkiem poniżej) oznaczają powrót do domyślnej korekcji RIAA. Wejście gramofonowe to zatem ważny element tego wzmacniacza — mimo że obsługuje ono wyłącznie wkładki MM. Dla użytkowników przetworników MC przewidziano jednak proste rozwiązanie — wspomniany transformator step-up AFE-12 z regulowaną w trzech krokach impedancją obciążenia. Urządzenie zawiera dwa wysokiej klasy transformatory szwedzkiego Lundahla umieszczone w bawełnianej „kołdrze” celem redukcji drgań mogących wywoływać subtelny efekt mikrofonowania. Wzmocnienie napięciowe wynosi 26 dB, jest więc optymalne dla typowych stopni wejściowych MM. W przypadku HFSA-01 wynosi ono 40 dB, tak więc sumarycznie uzyskujemy gain 66 dB. Dokładność korekcji jest określana na ±1 dB.

Brzmienie

Moje doświadczenia ze wzmacniaczami hybrydowymi są zróżnicowane — z jednej strony bardzo pozytywne (np. z testów różnych modeli Pathosa), zaś z drugiej — rozczarowujące. To, co w intencji twórców powinno być zaletą konstrukcji hybrydowych — tj. połączenie zalet obu technik w jednym urządzeniu — nierzadko okazuje się połączeniem wad obu technik. Czy zmiękczenie konturów i ocieplenie dźwięku, które współistnieją z twardością w średnich tonach to pożądany miks? Nie przeczę, że sam pomysł jest kuszący, ale z jego realizacją bywa już różnie. Stworzenie dobrej hybrydy jest więc bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać.

Zanim rozpocząłem odsłuchy, sądziłem, że para pentod EL84 w ultralinearnym push-pullu nada japońskiemu wzmacniaczowi bardzo wyrazisty, charakter oparty na ciepłej barwie i kleistej konsystencji. Tymczasem HFSA-01 nie brzmi jak typowa „lampa”, nie brzmi też jak typowy tranzystor, ani nawet typowa... hybryda. Ten wzmacniacz ma cechy bardzo wyrafinowanych wzmacniaczy półprzewodnikowych, ale z nutką lampowego posmaku. Zwiększa to komfort słuchania, czyni dźwięk lepiej przyswajalnym, bardziej „ludzkim”, ale — co bardzo istotne — nie ogranicza przezroczystości, precyzji, ani mikrodynamiki. W tych dziedzinach, i nie tylko, japoński wzmacniacz zdecydowanie wyróżnia się na tle podobnie wycenionych urządzeń innych producentów. Warto tu skomentować wpływ wyboru zacisków głośnikowych (uzwojeń wtórnych) na jakość dźwięku. Początkowo użyłem wyjść 4-omowych, jako tych domyślnie bardziej odpowiednich do moich Klipschów. W takiej też konfiguracji przeprowadziłem kilka sesji odsłuchowych, jednak po oględzinach wnętrza postanowiłem wypróbować górne zaciski (8-omowe). Jak się okazało, była to trafna decyzja, ponieważ dźwięk stał się jeszcze lepszy: swobodniejszy dynamicznie, o większym rozmachu, a przede wszystkim o bardziej obfitym basie, który wcześniej budził pewien niedosyt. Niskie rejestry straciły wprawdzie nieco na zwartości i precyzji, ale całościowo brzmienie zyskało na wolumenie, wypełnieniu. Warto zatem wypróbować obydwa warianty połączeń głośnikowych, szczególnie w przypadku kolumn, których impedancja wąskopasmowo spada nawet poniżej 4 Ω.

Aurorasound HFSA 01 lampy

Za brzmienie w głównej mierze odpowiadają lampy, które — oczywiście za pośrednictwem japońskich transformatorów — wysterowują głośniki.

Mówi się, że średnica to najważniejszy zakres pasma. To kościec, na którym opiera się cała konstrukcja brzmienia. Jeśli jest wątły, przekaz muzyki wyraźnie cierpi na szeroko rozumianym realizmie. Przeciętnej średnicy przeważnie towarzyszy przeciętna góra, a to z kolei wiąże się z kiepskim obrazowaniem przestrzennym i pogorszoną mikrodynamiką. I nawet gdy bas czy dynamika są bardzo dobre, to nie są już w stanie „odratować” całości.

Pierwsza dobra wiadomość jest taka, że omawiany problem w ogóle nie dotyczy japońskiego „piecyka”. Gra on wartkim, otwartym, energicznym, nasyconym w alikwoty dźwiękiem o zaskakująco poprawnej równowadze rejestrów. Dopóki zbytnio nie forsujemy wzmacniacza, na basie nie usłyszymy lampowej „buły”, podbicia, z wyraźnym przeciąganiem impulsów. Środek pasma nie jest uwypuklony, wypchnięty do przodu, czego trochę się obawiałem, zważywszy na kształt modułu impedancji moich kolumn (który często wywołuje taki efekt wskutek dużej impedancji wyjściowej wzmacniaczy lampowych). Wysokie tony nie są przesiąknięte słodkim lampowym „lepiszczem”, które zazwyczaj odbieramy jako coś przyjemnego, ale jednak nieprawdziwego. Ceną za tak uzyskaną muzykalność bywa ograniczenie rozdzielczości, przejrzystości i mikrodynamiki. Tymczasem HFSA-01 reprodukuje soprany z manierami bardzo wyrafinowanych wzmacniaczy tranzystorowych (a także niektórych drogich lampowych). Góra jest nośna, klarowna, czysta i precyzyjna. Niezależnie od tego, czy słuchamy muzyki klasycznej w dużych czy małych składach, akustycznego jazzu, fusion czy rocka, wysokie rejestry są przepełnione informacjami, zachowując przy tym gładkość i bogatą fakturę. Odsłuch niełatwego do poprawnego odtworzenia albumu „Seifert” formacji Atom String Quartet był naprawdę wysokiej próby — takich wrażeń nie przypominam sobie z testów wzmacniaczy za w miarę normalne pieniądze już od bardzo długiego czasu. Mój roboczy Audionet także musiał ustąpić pola „japończykowi”, nie osiągając tej smukłości brzmienia. Hi-haty i werbel z „Accentuate the Positive” nieodżałowanego Ala Jarreau świeciły blaskiem, imponowały czystością, a jednocześnie nie atakowały uszu — to już przejaw dużej klasy urządzenia.

Aurorasound HFSA 01 wybor wejsc

Za regulację głośności odpowiada selekcjonowany Alps. Nie ma problemu ze zbieżnością kanałów w dolnych położeniach potencjometru.

Nie mniej znakomicie wypada średni zakres pasma, który w perfekcyjny sposób balansuje pomiędzy precyzją a miękkością. Wokale są oddawane z wielką dozą naturalności, brzmią spójnie, organicznie, miękko, ale nie ciemno. Urzeka pożądana świeżość i zwiewność prezentacji. Nieprzeciętna jest też mikrodynamika. Subtelne, jak i te mocniejsze szarpnięcia strun gitary akustycznej Dominica Millera („Fourth Wall”) japoński wzmacniacz oddawał z wyśmienitym wypełnieniem, precyzyjnym konturem; wybrzmienia były odpowiednio długie i płynnie wygasające. Wypada tu podkreślić, z jak „cichym” wzmacniaczem mamy do czynienia. Mimo znacznej efektywności moich kolumn, syk dobiegający z tweeterów był ledwo słyszalny (dodam, że w bardzo cichym pomieszczeniu), a brum zasilania z wooferów — minimalny. Mało który wzmacniacz z lampowym stopniem końcowym tworzy tak „czarne tło”. Oczywiście miało to swoje (pozytywne) przełożenie na jakość reprodukcji najcichszych pasaży fortepianowych, gdy grał Bruce Liu podczas 18. Konkursu Chopinowskiego w 2021 roku. Lekkość, naturalność i zwiewność dźwięków są poza zasięgiem znanych mi wzmacniaczy tranzystorowych w zbliżonej cenie. Z kolei pod względem precyzji trudno byłoby chyba znaleźć równie dobrego lampowca za podobne pieniądze. Mamy więc do czynienia ze wzmacniaczem, który sprytnie „umyka” reprezentantom jednej i drugiej techniki. Taką hybrydę to ja rozumiem!

Integra z Jokohamy gra bardzo otwartym dźwiękiem, wolnym od skrępowania i efektu „ściśnięcia” — typowego dla tranzystorów w zbliżonej cenie. Pomimo niewielkiej mocy, jest to wzmacniacz zaskakująco sprawny motorycznie. Rytm i puls muzyki są wyraźnie wyczuwalne, nie słychać efektu spowolnienia czy dynamicznego stonowania całości. Oczywiście w skali bezwzględnej ograniczenia się pojawiają, jednak dopóki nie osiągałem kresu wysterowania „japończyka”, dopóty radził on sobie z napędzaniem wielkich (acz efektywnych) Klipschów zdumiewająco dobrze. W rzeczy samej owe 14 watów „pędzi” podłączone głośniki dziarsko i sprawnie. Osiągałem z tym wzmacniaczem całkiem wysokie poziomy SPL i to bez żadnych słyszalnych wyrzeczeń w postaci nieczystości — nawet w średniotonowych transjentach, gdzie najłatwiej jest zniekształcenia usłyszeć. W przypadku wzmacniaczy single-ended o mocy 8–9 W na kanał takie efekty są zwyczajnie niemożliwe do uzyskania. Realny zakres dynamiczny jest w przypadku wzmacniacza Aurorasound o dobrych kilka decybeli większy. Subiektywnie jest to nawet większa różnica, niżby to wynikało z prostego przeliczenia mocy wyjściowej (14 vs 8 W to zmiana o 2,4 dB).

Aurorasound HFSA 01 trafo

Producent oferuje swoje urządzenie w czterech wersjach zasilania: na 100, 110, 220 i 240 V.

Wspomniałem o braku lampowej „buły" i podbicia na basie. Muszę przyznać, że niskie tony w wykonaniu HFSA-1 są nadspodziewanie dobre, jak na 14-watowy wzmacniacz lampowy. Najważniejszą ich zaletą jest barwność i muzykalność (Anglicy mają na to proste określenie: tuneful) przy jednocześnie mocno zaskakującej na plus czytelności i braku ewidentnego zawoalowania. Pewne zaokrąglenie jest oczywiście słyszalne, ale głównie w bardzo niskich rejestrach. To jak głęboko schodzi bas oraz to, jak pewnie był prowadzony przy sterowaniu dwoma 10-calowymi wooferami na kanał wzbudziło u mnie duże uznanie.

Zachęcony takimi rezultatami, postanowiłem podłączyć japońską hybrydę do dwóch „niełatwych” kolumn, z których jedna jest 10-krotnie droższa, a druga uchodzi (nie bez racji) za naprawdę trudne obciążenie dla wzmacniacza. Mowa o Wilsonach The Watt/Puppy oraz Infinity Renaissance 80. Logika podpowiada, że HFSA-01 powinien być bez szans, a jednak dzielnie podołał obu zadaniom. Nie forsowałem go nadmiernie, nie badałem limitów przesterowania, ale dość powiedzieć, że w konfiguracji z Wilsonami uzyskiwałem zdumiewająco pełny, nierozlazły dźwięk o średnim poziomie SPL 94–95 dB (a więc już naprawdę całkiem głośny!) bez słyszalnych zniekształceń. Jeszcze większe zdziwienie musiało wymalować się na mojej twarzy, po podłączeniu do Infinity, których impedancja spada lokalnie do poniżej 2,4 Ω. „Japończyk” nie dał rozłożyć się na łopatki, a barwa renesansowych skrzypiec Adama Bałdycha była jedną z najpiękniejszych, jakie dotąd słyszałem z albumów „Passacaglia” i najnowszego „Portraits”. Tym samym potwierdziły się wybitne wprost możliwości HFSA-01 w zakresie realizmu oddania średnich i wysokich tonów. Coś wspaniałego.

Aurorasound HFSA 01 terminale2

Stereofonia jest kolejną dziedziną, w której Aurorasound potrafi zachwycić. Tworzy całkiem głęboką, bardzo plastyczną i dobrze uwarstwioną scenę. Szerokość panoramy, jej rozciągnięcie na boki niemalże dorównują najlepszym wzmacniaczom, jakie gościłem u siebie i nie jest to bynajmniej efekt jakkolwiek „zrobiony”, np. nadmiarowym basem. Obraz dźwiękowy tworzą tu wyłącznie precyzyjnie oddawane mikroinformacje i rewerberacje, dzięki czemu efekty przestrzenne odbieramy jako w pełni autentyczne.

To wszystko sprawia, że ograniczenia po stronie źródła dźwięku i realizacji nagrania stają się całkiem czytelne. Odnosi się to także do odsłuchu czarnych płyt. Jeśli zatem chcemy czerpać przyjemność z eksplorowania potencjału przestrzennego, jaki drzemie w tym wzmacniaczu, to gramofon za 10 tysięcy złotych (lub mniej) może się okazać wąskim gardłem. Naturalnie odnosi się to również do źródeł cyfrowych. Trzeba się liczyć z tym, że HFSA-01 optymalnie powinien grać w droższym od siebie towarzystwie, by mógł zaprezentować pełnię swoich walorów — zwłaszcza w dziedzinie barw, stereofonii i mikrodynamiki.

Wejście gramofonowe

Dystrybutor dostarczył do testu wspomniany, dedykowany transformator dopasowujący dla wkładek MC, który umożliwia wykorzystanie wejścia gramofonowego w testowanym wzmacniaczu. Nie dysponowałem co prawda gramofonem z odpowiednio wysokiej półki, jednak flagowy Rekkord M600 z wcale nietanią wkładką Shelter 301 MkII wydał mi się wystarczająco dobry, by móc przynajmniej zgrubnie ocenić racjonalność zakupu AFE-12 w kontekście możliwości zewnętrznych phonostage’y średniej klasy. Wnioski są korzystne dla rozwiązania rekomendowanego przez Aurorasound. Firmowy step-up w połączeniu z wbudowanym stopniem phono skutkowały dźwiękiem przejrzystym i klarownym. Bas był krótki, precyzyjny, trzymający puls. Ekonomiczny phonostage iFi stawiał wprawdzie dzielny odpór w dziedzinie dynamiki, ale przekaz był wyraźnie bardziej przybrudzony, mniej wyrafinowany, nie tak precyzyjny w górze pasma — ogólnie uproszczony. Z kolei brytyjski Avid Pellar brzmiał odczuwalnie cieplej i ciemniej, wyraźnie zaokrąglając skraje pasma. W dziedzinie precyzji firmowe rozwiązanie w HFA-01 punktuje więc zdecydowanie wysoko.

Aurorasound HFSA 01 AFE 12

Step Up AFE-12 to konstrukcja bazująca na transformatorach Lundahla. Wzmocnienie wynosi 26 dB. Możliwa jest regulacja impedancji wejściowej.

Warto podkreślić, że możliwość regulacji obciążenia w transformatorze daje możliwość dopasowania tłumienia najwyższego zakresu pasma w sposób taki, jak to ma miejsce w przypadku zewnętrznych przedwzmacniaczy phono MC, zaś wspomniana wyżej możliwość korekcji deemfazy dla starych wydań winylowych (nie-RIAA) to niewątpliwy atut dla zbieraczy czarnych krążków.

Galeria



Naszym zdaniem

Shinobu Karaki stworzył hybrydę, która z punktu widzenia ortodoksyjnych zwolenników wzmacniaczy lampowych mogłaby zostać uznana za coś w rodzaju profanacji lamp. Tymczasem jego śmiała i pozornie nierozsądna koncepcja „odwrotnej hybrydy” lampowo-tranzystorowej sprawdza się wyśmienicie. To kolejny dowód na to, że schematyczne myślenie w audio to błąd.

Aurorasound HFSA 01 dane techniczneNie ukrywam, że ten wzmacniacz mnie zauroczył. I nie chodzi tu o to, że jedną czy dwie cechy brzmienia wyniósł pod niebiosa, a resztę sobie odpuścił, nic z tych rzeczy. To urządzenie kompletne, spójne, przemyślane: ultraciche, pozbawione szumów, brumu i zniekształceń, oferujące przy tym kapitalną mikrodynamikę, żywe, nasycone barwy i wspaniałą przestrzenność. To wzmacniacz o zdumiewającym basie w kontekście swojej mocy. HFSA-01 nie gra jak typowa lampa w push-pullu: ciepło, gęsto, kluchowato, miękko, w sposób zawoalowany i mało precyzyjny. Ciepło — owszem jest, ale wyłącznie w pożądanym wydaniu: jako naturalność dźwięku, brak twardych konturów, piskliwości etc. W mojej ocenie, jakość średnich i wysokich tonów rzuca wyzwanie wielu „wypasionym” wzmacniaczom tranzystorowym za kwoty stanowiące wielokrotność tej, którą życzy sobie niszowy producent z Jokohamy.

Błędem byłoby założenie, że HFSA-01 wymaga jakichś szczególnych, wysokoefektywnych (a tym bardziej „dziwnych” głośników). Takie mu naturalnie sprzyjają, ale kryterium dużej efektywności nie należy traktować jako warunku sine qua non. Dobre kolumny o efektywności rzędu 90 dB mogą się okazać w zupełności wystarczające do odsłuchów z normalnymi, a nawet dość wysokimi poziomami SPL. Pod tym względem japońska integra bije 8- czy 10-watowe „single” na głowę. Alternatywa dla chińskich lampowców w kuszących cenach? Jeszcze jaka!

Dodajmy, że wbudowany phonostage jest naprawdę niezły, a z opcjonalnym transformatorem step up mamy gotowe narzędzie do słuchania tak cyfry, jak i winyli na bardzo wysokim poziomie — w dodatku z unikatowymi we wzmacniaczach zintegrowanych korekcjami dla bardzo starych wydań sprzed epoki RIAA. Dla kolekcjonerów płyt, którzy nie mają „hopla” na punkcie rozbudowy systemów wszerz i wzwyż jest to, w moim odczuciu, rozwiązanie wręcz wymarzone.

Artykuł pochodzi z Audio-Video 3/2025 - KUP PEŁNE WYDANIE PDF

System odsłuchowy:

  • Pomieszczenie: 29,5 m2, zaadaptowane akustycznie, krótki czas pogłosu, kolumny w polu swobodnym
  • Transporty: SOtM sMS-200 Ultra Neo z zasilaczem Farad Super3, Sony CDP-557ESD
  • DAC/pre: dCS Bartok
  • Wzmacniacz mocy: Audionet AMP1 v2
  • Gramofon: Rekkord M600 z wkładką Shelter 301 MkII
  • Transformator step-up: Aurorasound AF-12
  • Phonostage: iFi Audio ZEN Phono, Avid Pellar
  • Zestawy głośnikowe: Klipsch RF7 III (modyfikacja), Wilson Audio The Watt/Puppy
  • Interkonekty: Albedo Metamorphosis (RCA), Synergistic Research Active USB
  • Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO (DAC), izolatory IsoAcoustics OREA Indigo pod przetwornikiem c/a, AQ Sorbotane Feet pod odtwarzaczem CD
  • Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, kondycjoner zasilania Keces BP-1200, listwa PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, 2 x Master Mirror Reference, Hologram, Spectrum

 

System odsłuchowy II:

  • Pomieszczenie: otwarty salon >30 m2
  • CD/DAC: Accuphase DP-65V, Denafrips Pontus 15th
  • Wzmacniacz odniesienia: Sony TA-FA7ES
  • Zestawy głośnikowe: Infinity Renaissance 80
  • Interkonekty analogowe: van den Hul The Second (XLR), van den Hul The Valley 3T (RCA)
  • Kable głośnikowe: Equilibrium Cello
  • Zasilanie: listwy GigaWatt PF-2 i Enerr Powerpoint, kable zasilające Furutech FP-314Ag, PS Audio AC-5, Oyaide i inne
  • Stolik: Rogoz Audio z dębowymi blatami 120 cm

 

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
Więcej w tej kategorii: « Hegel H190 Hegel H600 »

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją