|
Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.pl |
Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa Artykuł pochodzi z Audio-Video 11/2023 - KUP PEŁNE WYDANIE PDF |
|
|
|
Wzmacniacz zintegrowany LUXMAN L-509Z
TEST
Luxman jest jedną z najstarszych marek do dziś funkcjonujących na rynku hi-fi. Jej historia rozpoczęła się w 1925 roku i jak nietrudno się domyślić, nie była od samego początku związana z rynkiem hi-fi, który wówczas jeszcze nie istniał. Firma Kinsuido zaczynała od sprzedaży obrazków i ramek do nich, ale jeden z braci założycieli, Tetsuo Hayakawa, pasjonował się radiofonią, która wówczas stawiała w Japonii pierwsze kroki. Była to więc świetna okazja do rozwinięcia, a właściwie gruntownej zmiany profilu firmy. Ta najpierw stała się dystrybutorem, później producentem części elektronicznych, by w końcu rozpocząć wytwarzanie samych radioodbiorników. Tak, w 1928 roku, powstał LUX-735, który oferowano w komplecie z głośnikiem tubowym.
Po II wojnie światowej firma zaczęła produkować transformatory głośnikowe do wzmacniaczy lampowych, którymi zasłynęła już na początku lat 50. (model OY-15). W 1955 r. Inżynierowie LUX-a (tak wówczas nazywała się firma) wymyślili i opatentowali sprzężenie zwrotne, a trzy lata później rozpoczęto produkcję lampowych monobloków MA-7A. Przez ponad 65 lat LUX Corporation, a później Luxman, wprowadził na rynek wiele bardzo zacnych urządzeń, z których spora część została już zapomniana, lecz niektóre wzmacniacze stały się ikonami, jak chociażby SQ-38 z 1964 r.
W ostatnim czasie japońska marka, która od 2009 roku stanowi część chińskiej grupy IAG, ma naprawdę dobrą passę. We wrześniu 2021 roku recenzowałem wyśmienity, limitowany wzmacniacz zintegrowany L-595A Special Edition. Rok później przyszła kolej na nową integrę L-507Z, w której zastosowano obwód LIFES zastępujący wcześniej stosowane sprzężenie zwrotne ODNF. Ponad rok przyszło nam poczekać na jego rozwinięcie. I oto jest — nazywa się L-509Z. To formalny następca modelu L-509X, który stanowił kontynuację dzieła zapoczątkowanego przez integrę L-509fSE z 2002 r.
Podobny, ale jednak inny
Wzmacniacz jest większy, a przede wszystkim wyższy od 507-ki — pozornie niewiele, bo o 15 mm (193 vs 178 mm), ale różnicę dostrzeżemy bez trudu. Znawcy urządzeń Luxmana powiedzą, że „zetka" wygląda identycznie jak wersja X — i to jest prawda. Japończycy nie musieli niczego zmieniać, bo i po co?
Wróćmy do porównań z mniejszym modelem. Zmiany zauważymy w obrębie samej czołówki. Przybyły dwa masywne (aluminiowe) pokrętła: przełącznik rodzaju wkładki (MM/MC) i regulator poziomu średnich tonów (760 Hz). Teraz korekcja barwy jest więc trzypasmowa (czego nie miał także poprzednik). Całość prezentuje się jeszcze bardziej dostojnie i imponująco. Wzmacniacz odczuwalnie przybrał na wadze (+4 kg) i zbliżył się do 30 kg masy własnej — jak na integrę to już bardzo poważny wynik. Nawiasem mówiąc, niemalże tyle samo ważył poprzednik.
Kapturki na wszystkich gniazdach — tylko u niektórych „japończyków". Lepsze gniazda RCA już nie dla jednego źródła liniowego, lecz dla dwóch. I słusznie!
„Zetka” ma bardzo podobny zestaw wejść do swojego mniejszego brata — dwie pary wejść XLR, cztery wejścia RCA, wejście gramofonowe MM/MC oraz wejście bezpośrednie na końcówkę mocy. Różnica dotyczy pary „Line 2”, która otrzymała takie same, wyższej jakości gniazda ze szlachetniejszego stopu miedzi — analogicznie jak wejście numer 1. Wyjścia pre-out zostały zdublowane i to jest druga funkcjonalna różnica w stosunku do 507-ki.
Terminale głośnikowe A i B są ułożone w jednym rzędzie, co jest zdecydowanie bardziej praktycznym rozwiązaniem niż układ dwurzędowy — ze względu na łatwość podłączenia dwóch par przewodów głośnikowych oprawionych wtykami widełkowymi. Przy obydwu parach wejść XLR znajdują się przełączniki polaryzacji sygnału (zamiana połączeń pinów 2 i 3). Z prawej strony, mamy złącza sterowania (trigger in/out, control in/out). Przypuszczam, że w 99% przypadków pozostaną one jedynie ozdobą.
Świecący na czerwono wyświetlacz pośrodku czołówki nie pokazuje „minusa” i z tego powodu malejąca liczba wskazania towarzysząca rosnącemu poziomowi głośności może powodować dezorientację. To jedyny, drobny minus pod adresem obsługi urządzenia. Cała reszta zachwyca jakością i dopracowaniem. Obcowanie z fizycznymi przełącznikami, jak również podświetlanymi na biało „wycieraczkami”, jest ucztą dla zmysłów. Trudno jej sobie odmawiać, ale dołączony do zestawu pilot (RA-17A) także dostarcza satysfakcji. Jego górna płyta jest aluminiowa, a przyciski ułożono w taki sposób, by nikt nie miał najmniejszych trudności z wybraniem pożądanej opcji. Pięć przycisków w dolnej części oddelegowano do obsługi firmowego odtwarzacza CD (może nim być dowolny model wyprodukowany po... 1996 roku!), ale w niczym to nie przeszkadza. Dwa najważniejsze przyciski (Volume +/-) znajdują się w zasięgu kciuka, „mute” jest jeszcze niżej, by łatwiej było w niego trafić nawet po ciemku. Bezpośredni wybór wejść to spory plus, podobnie jak przycisk „mono”, który doskonale przydaje się do precyzyjnych korekt ustawienia głośników. Ergonomia nadajnika jest po prostu wzorowa. Sposób regulacji głośności także.
Świecący na czerwono wyświetlacz pośrodku czołówki nie pokazuje „minusa” i z tego powodu malejąca liczba wskazania towarzysząca rosnącemu poziomowi głośności może powodować dezorientację.
Wejścia cyfrowe, DAC? To nie ten adres. Japończycy są niezwykle konserwatywni i konsekwentni w tym, co robią. I chwała im za to.
Budowa
Konstrukcja obudowy, architektura układu i użyte rozwiązania są identyczne lub przynajmniej bardzo podobne, jak w modelu L-507Z, na którym testowany wzmacniacz bazuje. Niemniej jednak, występują nieliczne, choć istotne różnice.
O jakości wykonania można by pisać peany — reprezentuje ona poziom najlepszych modeli Accuphase. Mówiąc bez ogródek, konkurencyjne urządzenia firm europejskich czy amerykańskich nie mają do Luxmana żadnego „podejścia”. I tak, górna pokrywa to lity kawał cudownie wyszczotkowanego aluminium o grubości 8 mm (ang. hairline finish) z dużymi otworami wentylacyjnymi ułożonymi w dwa rzędy po bokach. Rozkręcałem ten wzmacniacz w celu oględzin i ponownie byłem pod wrażeniem spasowania elementów, użycia specjalnej folii wzdłuż styku płyty górnej i czołowej, miękkich, plastikowych tulei pod wkręty — wszystko po to, by całkowicie wyciszyć całą obudowę. Jej konstrukcja jest inna niż w większości wzmacniaczy. Chassis nie spoczywa bowiem na masywnej (nierzadko podwójnej) płycie dolnej. Ta jest perforowana i nie stanowi elementu nośnego, lecz jedynie pokrywę dla sporej części elektroniki (tor sygnałowy i elementy zasilania), którą zamontowano „do góry nogami”. W przekroju poprzecznym, patrząc od przodu lub tyłu, cała struktura ma kształt litery H. Mniej więcej w dwóch trzecich wysokości znajduje się stalowy „strop”, w którego środkowej części osadzono potężny, 600-VA transformator (tradycyjnie z rdzeniem EI) — wyraźnie większy niż w L-507Z — wspierany przez „bank” ośmiu elektrolitów produkowanych na zamówienie Luxmana, o pojemności 10 tys. µF/71 V każdy (identyczny zestaw jak w tańszym modelu). Symetrycznie po bokach, oddzielone stalowymi grodziami, znajdują się płytki stopni końcowych, przymocowane do aluminiowych radiatorów. I tutaj dopatrzymy się drugiej, dosyć istotnej zmiany: zastosowano nie trzy, a cztery pary tranzystorów Darlingtona na kanał (ze względu na sposób zabudowy, odczytanie oznaczeń tranzystorów nie jest możliwe). Co ciekawe, obydwie zmiany nie pociągnęły za sobą znaczącej zmiany wartości mocy wyjściowej: przyrost ze 110/220 W do 120/220 W (8/4 omy) jest raczej symboliczny. Po przeliczeniu na skalę decybelową otrzymujemy różnicę zaledwie 0,38 dB, która w bezpośrednim porównaniu byłaby praktycznie niesłyszalna. Większa jest natomiast różnica w poborze mocy bez obciążenia — nieobciążony L-509Z pobiera około 106 W mocy czynnej (przy napięciu zasilania ok. 235 V). Duża aluminiowa obudowa z łatwością radzi sobie z odprowadzaniem ciepła; wzmacniacz nagrzewa się dosyć nieznacznie.
Wielokomorowa budowa L-509Z wykazuje bardzo wiele podobieństw do tańszego o jedną czwartą modelu L-507Z. Są jednak dość istotne różnice, jak np. większy transformator zasilający.
W porównaniu z 507Z zwiększył się współczynnik tłumienia — z 300 do 330, jednak co ciekawe jest on mniejszy niż w przypadku L-509X (370). To pokazuje, że inżynierowie Luxmana nie gonią ślepo za parametrami. Warto wspomnieć, że w sekcji przedwzmocnienia i w stopniu końcowym wykorzystano autorskie rozwiązanie — obwód sprzężenia zwrotnego LIFES 1.0 (Luxman Integrated Feedback Engine System), który pierwotne opracowano na potrzeby wzorcowej końcówki mocy M-10X. Zmniejszono liczbę elementów równoległych, czego konsekwencją jest obniżenie współczynnika THD o połowę. Z lektury danych technicznych pośrednio można wywnioskować, że ta różnica bardziej dotyczy tonów niskich i wysokich niż średnich.
Górny „pokład” zawiera łącznie sześć wydzielonych komór. W przedniej umieszczono elementy sterowania wyświetlaczem, gałkę enkodera regulacji głośności oraz mechaniczny przełącznik wejść. Z tyłu wydzielono sekcję wejściową wraz z płytką elektronicznej regulacji głośności LECUA-EX, która zapewnia 88 poziomów w zakresie od -87 do 0 dB (stały skok 1 dB). Funkcjonalnie jest to wprawdzie rozwiązanie identyczne jak w L-507Z, jednak tańszy model korzysta z mniej wyrafinowanej wersji układu (LECUA 1000) — to samo dotyczyło zresztą poprzednika. Producent nie tłumaczy, na czym polegają różnice pomiędzy jedną a drugą generacją układu. Wiadomo jednak, że płytki są nieco inne. Wzmacniacze operacyjne przy wejściach XLR i asymetryczny tor sygnałowy regulacji głośności wskazują, że sygnał zbalansowany jest desymetryzowany zaraz za wejściami. Nigdzie w opisie producenta nie pada stwierdzenie, że wzmacniacz ma symetryczny tor sygnałowy. Bo po prostu nie ma. To tłumaczy, dlaczego w teście odsłuchowym nie stwierdziłem przewagi połączenia XLR, wręcz przeciwnie. Inna sprawa, że dysponowałem lepszymi łączówkami RCA niż XLR. Niemniej jednak, na wyższość połączeń zbalansowanych zbytnio bym się nie nastawiał.
W całej konstrukcji widać bardzo dużą staranność nie tylko w zakresie separacji poszczególnych sekcji (minimalizacja interferencji i zakłóceń), ale także jakości montażu. Jest on wyłącznie przewlekany, użyto płytek drukowanych ze ścieżkami bez kątów prostych (łagodnie zakręcających), pokrytych powłoką konforemną, niemającą negatywnego wpływu na dźwięk. Tu firma nie precyzuje jakiego materiału użyto, używając określenia peel-coat, co sugeruje możliwość łatwego jej usuwania (być może na wypadek konieczności czynności serwisowych?).
Zwraca także uwagę duża liczba i znaczna długość połączeń kablowych (widocznych szczególnie od spodu), co jest istotną różnicą w „filozofii" japońskiego projektowania w stosunku do urządzeń europejskich. Nie znajdziemy tu żadnych taśm komputerowych. Sygnał wyjściowy do terminali głośnikowych prowadzą przewody z miedzi OFC o przekroju 3,5 mm2. Pary A i B są załączane przekaźnikami.
Brzmienie
Oczekiwanie, że L-509Z powieli charakter tańszego modelu jest zupełnie naturalne. I faktycznie, wzmacniacz ten dziedziczy wiele fantastycznych cech 507-ki, o których napisałem w recenzji (AV 9/2022). Jednocześnie jest to urządzenie, w odniesieniu do którego nie mógłbym już powtórzyć stwierdzeń mających na celu ostudzenie entuzjazmu tych, którzy ulegliby przemożnej pokusie nabycia 507-ki ze względu na jej wygląd, wykonanie czy ogólną otwartość i przejrzystość dźwięku. Zacytuję fragment tamtej recenzji: „L-507Z nie tworzy bowiem wielkiej masy dźwięku, nie nasyca intensywnie zakresu poniżej umownych 200 Hz. W tym względzie może zostać „pokonany” przez niejeden tańszy wzmacniacz [...] Niskim tonom doprawdy nie brakuje niczego — no, może właśnie poza odrobiną większej potęgi. Rozciągnięcie jest dobre, ale lekko cierpi wskutek całościowego uszczuplenia niskich składowych.” Wspomniane wyżej zastrzeżenia w odniesieniu do 509Z nie mają żadnego zastosowania. Gdy włączyłem płytę Mari Boine „Leahkastin”, a konkretnie efektowny i zarazem piękny utwór „Gulan Du”, w którym pojawiają się przepotężne i wyraźnie niejednakowe (grane przez człowieka) uderzenia w bębny, zanotowałem: „o rety, jaka potęga i kontrola dołu!”. Dodam, że była to obserwacja poczyniona zaraz po tym, jak rzeczony wzmacniacz zastąpił w moim systemie nie byle jaką (prawie dwa razy droższą!) końcówkę Gryphon Essence, sterowaną bezpośrednio z dCS-a Bartoka.
Większa część układu mieści się na spodzie i na skrajach obudowy, co wymusiło użycie dużej liczby przewodów. Nie zaszkodziło to jednak jakości dźwięku.
Tak, niskie tony z japońskiej integry są kapitalne. Niewiele, doprawdy bardzo niewiele, brakuje im do umownego wzorca. Efekt zaokrąglenia jest tu śladowy i w niczym nie odbiera satysfakcji ze słuchania utworów bardzo wymagających na basie. Płyt nasyconych w dźwięki bardzo niskiego, syntetycznego dołu, takich jak „Er” Nilsa Pettera Molvaera można słuchać z wielką przyjemnością — naturalnie pod warunkiem, że dysponujemy pełnopasmowymi, dynamicznymi zespołami głośnikowymi, które owe impulsy są w stanie przekazać. L-509Z z pewnością znakomicie napędzi niejedne, drogie audiofilskie monitory, ale za ich pośrednictwem raczej nie docenimy pełni potencjału Luxmana. Z reprodukcją niuansów w obrębie niskich tonów japońska integra także nie miała najmniejszych trudności.
Znakomita była płynność wybrzmień — oddawanie barw kontrabasu, bębnów czy gitary basowej odbywa się bez żadnego skracania czy uszczuplania dźwięków. Pomaga w tym śladowe ocieplenie niskich tonów — zaokrąglenie, o którym wyżej wspomniałem.
Pilot RA-17A to stary, dobry znajomy. I dobrze, bo do jego ergonomii, ani wykonania nie sposób mieć jakiekolwiek zastrzeżenia.
W średnim zakresie pasma Luxman ponownie pokazał olbrzymią klasę. O ile L-507Z grał na pograniczu rozjaśnienia, pewnego przekonturowania, będącego skutkiem pewnej nieśmiałości w dole pasma, o tyle 509Z jest zupełnie wolny od tego ograniczenia. Gra pełnym, właściwie dociążonym, świetnie zbalansowanym dźwiękiem. Słychać pożądaną odrobinę ciepła i słodyczy. Tę domieszkę parzystych harmonicznych (jak można to interpretować) wyważono w sposób wprost idealny. Owego „dopalenia” jest co najwyżej tyle, ile potrzeba, by przekaz nie wydawał się przesadnie analityczny czy suchy. W żadnej mierze nie upośledza to zdolności rozdzielczej urządzenia, która prezentuje poziom wzmacniaczy dziś oferowanych za niebotyczne kwoty (mam na myśli te sześciocyfrowe). Jeszcze parę lat temu być może uznałbym, że ten poziom otwartości dźwięku, łatwości projekcji detali, braku zawoalowania — ale bez skutków ubocznych — jest rzeczą normalną w przypadku wzmacniacza (nawet zintegrowanego) za 60 tysięcy złotych. Dziś niestety muszę napisać, że jest to duże osiągnięcie. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to przyjemna konstatacja dla audiofilów, którzy od dekad gonią za tzw. świętym Grallem. W obecnych realiach kwota 50 czy 60 tysięcy złotych wcale nie gwarantuje nam dźwięku najwyższej jakości (w odniesieniu do wzmacniaczy stereo). Tymczasem Luxman dowodzi, że na tym pułapie cenowym do absolutu może być już bardzo, bardzo blisko.
No dobrze, ale jaka jest ta średnica, prócz tego, że przejrzysta i otwarta? Luxman wpuszcza do pomieszczenia odsłuchowego morze doskonale uporządkowanych informacji o barwie instrumentów i wokali — są one (te informacje) żywe i odpowiednio nasycone. Otrzymujemy także bogactwo szczegółów artykulacji i informacji o pogłosie, wybrzmieniach. Pomimo wspaniałego nasycenia mikrodetalami, spójność dźwięku jest po prostu znakomita.
Wykonanie niezwykle solidnej, niemal w całości aluminiowej obudowy zasługuje na najwyższe uznanie. Wzmacniacz jest produkowany w Japonii.
Testując L-507Z, bardzo chwaliłem stereofonię. Nie inaczej jest tym razem. Obraz dźwiękowy jawi się jako duże, bardzo klarowne okno na nagranie, przez które doskonale widać (słychać) odległości pomiędzy poszczególnymi planami. Namacalność dźwięku, plastyczność pierwszego planu nie pozostawiają nic do życzenia, a głębia sceny jest jedną z najlepszych, jaką słyszałem w swoim pomieszczeniu odsłuchowym. Pod tym względem 509-ka w zasadzie osiągnęła poziom mojej referencji (która jest końcówką mocy z preampem C-J ET2 lub bez niego). Tym samym lekko, ale jednak, wzbiła się ponad poziom tańszego modelu, który w tej materii i tak był świetny.
Soprany to kolejna dziedzina, z której Luxman błyszczy — poniekąd dosłownie i w przenośni. Są bardzo otwarte, idealnie doświetlone (nie mylić z rozjaśnieniem, którego tu nie ma w ogóle) i odpowiednio metaliczne (gdy trzeba), choć z minimalną tendencją do zaokrąglenia. Najwyżej w pasmie skrzące się krawędzie transjentów blach perkusyjnych są subtelnie zaokrąglane, co wpisuje się w tradycję marki i koresponduje z charakterystyką niskich tonów. Ta spójność brzmieniowej koncepcji Luxmana jest bezsprzecznym atutem. Co nam bowiem po wyczynowej szczegółowości, stereofonii i nawet fajnych barwach, gdy skraje pasma i środek nie są ze soba idealnie zszyte i zgrane fazowo? Pisząc w tym miejscu o „koncepcji” nie mam bynajmniej na myśli czegoś w rodzaju „wizji artystycznej” czy manipulacji rzeczywistością. L-509Z jest niezwykle przejrzystym i w dużej mierze neutralnym urządzeniem. Jeśli dopuszcza się jakiejkolwiek kreacji, to robi to nad wyraz subtelnie, podążając co najwyżej w kierunku fizjologii ludzkiego słuchu. Co naturalnie trudno uznać za wadę.
Galeria
-
Wykonanie niezwykle solidnej, niemal w całości aluminiowej obudowy zasługuje na najwyższe uznanie. Wzmacniacz jest produkowany w Japonii.
Wykonanie niezwykle solidnej, niemal w całości aluminiowej obudowy zasługuje na najwyższe uznanie. Wzmacniacz jest produkowany w Japonii.
-
Kapturki na wszystkich gniazdach — tylko u niektórych „japończyków".
Kapturki na wszystkich gniazdach — tylko u niektórych „japończyków".
-
Lepsze gniazda RCA już nie dla jednego źródła liniowego, lecz dla dwóch. I słusznie!
Lepsze gniazda RCA już nie dla jednego źródła liniowego, lecz dla dwóch. I słusznie!
-
Zestaw elektrolitów wyprodukowanych na zamówienie Luxmana o pojemności 10 tys. µF/71 V każdy.
Zestaw elektrolitów wyprodukowanych na zamówienie Luxmana o pojemności 10 tys. µF/71 V każdy.
-
Płytka regulacji głośności systemu LECUA-EX, będącego udoskonaloną wersją układu LECUA 1000.
Płytka regulacji głośności systemu LECUA-EX, będącego udoskonaloną wersją układu LECUA 1000.
-
Wzmacniacz jest produkowany w Japonii.
Wzmacniacz jest produkowany w Japonii.
-
Pilot RA-17A to stary, dobry znajomy. I dobrze, bo do jego ergonomii, ani wykonania nie sposób mieć jakiekolwiek zastrzeżenia.
Pilot RA-17A to stary, dobry znajomy. I dobrze, bo do jego ergonomii, ani wykonania nie sposób mieć jakiekolwiek zastrzeżenia.
-
Górna pokrywa to lity kawał cudownie wyszczotkowanego aluminium o grubości 8 mm z dużymi otworami wentylacyjnymi ułożonymi w dwa rzędy po bokach.
Górna pokrywa to lity kawał cudownie wyszczotkowanego aluminium o grubości 8 mm z dużymi otworami wentylacyjnymi ułożonymi w dwa rzędy po bokach.
-
Większa część układu mieści się na spodzie i na skrajach obudowy, co wymusiło użycie dużej liczby przewodów. Nie zaszkodziło to jednak jakości dźwięku.
Większa część układu mieści się na spodzie i na skrajach obudowy, co wymusiło użycie dużej liczby przewodów. Nie zaszkodziło to jednak jakości dźwięku.
-
Wielokomorowa budowa L-509Z wykazuje bardzo wiele podobieństw do tańszego o jedną czwartą modelu L-507Z. Są jednak dość istotne różnice, jak np. większy transformator zasilający.
Wielokomorowa budowa L-509Z wykazuje bardzo wiele podobieństw do tańszego o jedną czwartą modelu L-507Z. Są jednak dość istotne różnice, jak np. większy transformator zasilający.
-
Świecący na czerwono wyświetlacz pośrodku czołówki nie pokazuje „minusa” i z tego powodu malejąca liczba wskazania towarzysząca rosnącemu poziomowi głośności może powodować dezorientację.
Świecący na czerwono wyświetlacz pośrodku czołówki nie pokazuje „minusa” i z tego powodu malejąca liczba wskazania towarzysząca rosnącemu poziomowi głośności może powodować dezorientację.
-
Ocena i dane techniczne
Ocena i dane techniczne
https://www.avtest.pl/wzmacniacze/item/1504-luxman-l-509z#sigProGalleria0dcb9886f9
Naszym zdaniem
Dosyć niekomfortowo się czuję, bezkrytycznie wychwalając wzmacniacz za 60 tysięcy złotych. Tym bardziej, że równie mocno zachwycił mnie limitowany L-595A Special Edition, który dwa lata temu kosztował podobne pieniądze jak obecnie L-509Z. Sęk w tym, że obiektywnie rzecz biorąc, ten wzmacniacz nie ma słabości — na pewno nie w swojej cenie. Oczywiście dopuszczam tu ewentualność, że 220 watów na kanał może być za małą mocą w bardzo nielicznych przypadkach lub też wobec wymagań tych audiofilów, którzy „wychowali się” na dużych końcówkach mocy z Ameryki i nie tylko. Ale nie z myślą o takiej konkurencji powstała 509-ka.
Nie mam natomiast żadnych wątpliwości, że w dziedzinie ogólnego wyrafinowania, kultury dźwięku połączonej z rewelacyjną rozdzielczością i holograficzną sceną dźwiękową jest to wzmacniacz, który pokona wiele znacznie droższych od siebie kombinacji pre/power — i to pomijając koszt dodatkowych kabli, które w audiofilskim budżecie potrafią być znaczącą pozycją. O znacznie przyjaźniejszym „form factorze” nawet nie wspominam, o wzorcowej jakości wykonania tym bardziej. W mojej ocenie jest to wzmacniacz skończony i kompletny, który dla bardzo znaczącej części społeczności audiofilów otwiera i zarazem zamyka furtkę do audionirwany. Amen.
Artykuł pochodzi z Audio-Video 11/2023 - KUP PEŁNE WYDANIE PDF
System odsłuchowy:
- Transporty: SOtM sMS-200 Ultra Neo (Roon endpoint) z zasilaczem Farad Super 3, Sony CDP-557ESD (modyfikacja)
- DAC/pre: dCS Bartok 2.0
- Wzmacniacze odniesienia: Audionet AMP1 v2 (2009), Gryphon Essence
- Zestawy głośnikowe: Klipsch RF7 III z zewnętrzną zwrotnicą (upgrade), Borresen X3
- Interkonekty: Albedo Metamorphosis, Nordost Tyr (RCA->BNC), Synergistic Research Active USB
- Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
- Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS (wzmacniacz mocy), StandART STO (DAC), platformy antywibracyjne PAB (SOtM i transport CD), izolatory IsoAcoustics OREA Indigo pod przetwornikiem c/a
- Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, kondycjoner zasilania Keces BP-1200, listwa PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, 2 x Master Mirror Reference, Spectrum, zasilacz Sbooster do switcha Netgear








