Wydrukuj tę stronę

Wzmacniacz zintegrowany Yamaha A-S2100

Sie 20, 2015

Sześć lat po debiucie systemu S2000, Yamaha wprowadziła następcę – zestaw składający się z odtwarzacza SACD i wzmacniacza zintegrowanego S2100. Pierwszy element systemu – odtwarzacz – już testowaliśmy. Przyszła więc pora na wzmacniacz – jak się okazuje, tę lepszą „połówkę”.

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.com.pl
Cena: 8999 zł
Dostępne wykończenia: czarne, srebrne

Tekst i Zdjęcia: Filip Kulpa

audioklan

 

 


Przyszły klasyk?

yamaha-as2100-aaa 

W 2008 roku Yamaha przedstawiła „rewolucyjny” na tamte czasy zestaw S2000. Rewolucyjny nie dlatego, że przełomowy pod względem technicznym (choć po części też) czy funkcjonalnym, lecz dlatego, że po dłuższym okresie zachwytu kinem domowym ten jeden z najstarszych na świecie producentów sprzętu elektronicznego postanowił wrócić do stereo. Pokazał, że za niewygórowaną kwotę można zaproponować całkiem wyrafinowany zestaw dwukanałowy. Co więcej, wzmacniacz A-S2000 był niezwykły o tyle, że miał zbalansowaną konstrukcję, co w swoim przedziale cenowym było (i jest nadal) niespotykane. Inżynierowie Yamahy dosłownie stanęli na głowie, by S2000 wyróżniał się wśród innych zestawów. Nie wiemy, ile tych systemów dotychczas sprzedano, ale fakt, że w ogłoszeniach drobnych A-S2000 praktycznie się nie pojawia, też o czymś świadczy.

Nowy model jest pod wieloma względami bardzo podobny do poprzednika, choć należy zaznaczyć, że określenie „poprzednik” nie jest całkiem na miejscu, bowiem A-S2000 wciąż jest w ofercie producenta. Tak czy inaczej, jedyna, widoczna gołym okiem różnica dotyczy wskaźników wychyłowych mocy na czołówce. Wzmacniacz wiele dzięki nim zyskał. Optycznie. Poza tym wyposażenie i parametry są bardzo zbliżone. Nawet masa uległa tylko nieznacznej zmianie – wynosi ponad 23 kg. W porównaniu z brytyjskimi rywalami to średnio dwa razy więcej. Wśród rywali cięższy (dokładnie o kilogram) jest jedynie Denon PMA-2020AE.


Budowa

Nie da się zaprzeczyć, że analogowe wskaźniki mocy nadały nowemu modelowi cech sprzętu „vintage”. Mogą pracować w dwóch trybach: uśredniającym VU i pokazującym moc szczytową Peak. Wskazania odnoszą się do obciążenia 8-omowego (czysto rezystancyjnego), co nie zmienia faktu, że wskaźniki można uznać za dosyć użyteczny gadżet. Są mniejsze i nie tak eleganckie jak we wzmacniaczach Accuphase, ale jestem pewien, że wielu właścicieli urządzeń tej marki spogląda na testowany wzmacniacz ze swoistą zazdrością, a może nawet zdenerwowaniem. Fakty są bowiem takie, że pod względem jakości wykonania Yamasze udało się osiągnąć zbliżony poziom. Jedynymi elementami, które nie pozwalają na 100-procentowe porównanie A-S2100 i choćby najtańszego „Accu” są przełączniki. Owszem – fajne, ale plastikowe. Rozumiemy jednak, że przy cenie 9000 zł gdzieś trzeba było poczynić oszczędności i wybór padł na te części, w przypadku których różnicy specjalnie nie widać (co najwyżej ją czuć).

Poprzednik imponował wyglądem i solidnością wykonania, ale nie da się ukryć, że A-S2100 prezentuje się o niebo lepiej – bardziej elegancko, dystyngowanie. Niesamowite, że aby uzyskać ten efekt, wystarczyło zmienić dwie rzeczy. Prócz dodania wspomnianych wskaźników, polakierowano drewniane boczki. Zastosowanie wskaźników wymusiło zwiększenie wysokości przedniej ścianki (o 20 mm), a w konsekwencji całej obudowy. Wzmacniacz stał się przez to sporo większy, jednak daleko mu do karykaturalnej postury wspomnianego Denona.

Jak przystało na „japończyka” tej klasy, Yamaha jest świetnie wyposażona. Miło widzieć, że producent oparł się trendowi dodawania wejść cyfrowych – w tym przypadku byłyby one raczej nie na miejscu. Wejść i złącz analogowych jest pod dostatkiem. Warto wspomnieć o pre-outach (niestety, o dużej impednacji wyjściowej – 1,5 kΩ), wejściach na końcówkę mocy (szkoda, że wciąż niezbalansowanych), wejściu gramofonowym (MM/MC), wyjściu słuchawkowym (6,3 mm) oraz dwóch parach przełączanych terminali głośnikowych – dokładnie tych samych, co w A-S2000. Są trochę nietypowe, bo rozmieszczone po skosie, co trudno uznać za szczególnie wygodne. Ważne jednak, że zaciski akceptują zaciski widełkowe (co w wielu japońskich wzmacniaczach sprzed lat było nieosiągalne), jak również 4-mm bananowe.

yamaha-as2100-wnetrze

Tylna ścianka ma trzy mikroprzełączniki, których nie było w starym modelu. Dwa z nich znajdują się w sąsiedztwie wejść XLR. Pierwszy służy do stłumienia sygnału wejściowego o 6 dB, co jest bardzo ważną zmianą w stosunku do poprzednika, którego wejście XLR można było łatwo przesterować (margines przesterowania wynosił zaledwie 2,3 V). Obniżenie poziomu o 6 dB zasadniczo rozwiązuje ten problem, zwiększając margines przesterowania do 5,6 V, a ponadto doskonale wyrównuje poziomy głośności uzyskiwane z wejść RCA i XLR (dzięki temu łatwiej o wiarygodne porównanie obu typów wejść). Drugi przełącznik umożliwia odwrócenie polaryzacji sygnału wejściowego. Trzeci odnajdziemy nad zaciskami głośnikowymi – służy on do wyłączenia zainstalowanej fabrycznie funkcji Auto Power Off, która skutecznie uniemożliwia wygrzanie wzmacniacza przed odsłuchem (po 15 minutach braku sygnału na wejściu wzmacniacz automatycznie wyłącza się, by nie zużywać niepotrzebnie prądu). W tym miejscu warto zaznaczyć, że pobór mocy na biegu jałowym nie jest duży – wynosi 35 W. Zresztą, skoro już o watach mowa, to warto odnotować, że A-S2100 ma identyczną moc jak poprzednik – 90 W na kanał przy 8 Ω.

Na froncie nie mogło oczywiście zabraknąć korektorów barwy wyposażonych w fajny bajer – w położeniu zerowym są one automatycznie odłączane z toru sygnałowego, o czym komunikuje kliknięcie przekaźnika. Płaskie pokrętła są ewidentnym nawiązaniem do epoki lat 70. i 80. – są identyczne jak w starym modelu. Przeniesiono tu także gałkę regulacji głośności, ale tylko ją, bo sam sposób regulacji różni się – nie jest już konwencjonalny (potencjometryczny), lecz odbywa się elektronicznie, a sam potencjometr (czarny Alps) służy tylko i wyłącznie do ustalania korelacji pomiędzy położeniem gałki głośności a poziomem sygnału wyjściowego.

A-S2100 – tak samo jak A-S2000 – to wzmacniacz ze zbalansowanym stopniem końcowym, z pływającą masą. Oznacza to, że masa wzmacniacza nie jest połączona z żadną z dwóch połówek stopnia końcowego, a one same wykorzystują elementy wyjściowe o zgodnej polaryzacji (tego samego typu) –  w tym przypadku są to 150-watowe mosfety MLE20. Dzięki temu tor sygnałowy jest teoretycznie niewrażliwy na zakłócenia przedostające się po masie oraz na fluktuacje napięcia zasilającego. Oddzielne dla „plusa” i „minusa” są obwody sprzężenia zwrotnego oraz zasilacze. Gdy zajrzymy do środka zobaczymy, że wszystkie cztery wielkie elektrolity Nichicona 22 000 uF/63V mają ujemną polaryzację.

Konsekwencją zastosowania zbalansowanego stopnia końcowego jest lepsze sterowanie głośników – mamy tu do czynienia z konfiguracją push-pull (jedna połowa wzmacniacza „ciągnie” cewkę, druga – „popycha”). Symetryczny jest również tor przedwzmacniacza, płytka wejściowa. Sygnały asymetryczne (wzmacniacz ma tylko jedną parę wejść XLR) są symetryzowane zaraz za wejściem. Do regulacji głośności służą scalone układy drabinek rezystorowych opracowane przez New Japan Radio – NJU 72321 (JRC). Na górnej płytce wejściowej doliczyłem się ich aż 6 (tyle wejść ma wzmacniacz). Każdemu z tych układów przyporządkowano wzmacniacz operacyjny OP275G – i to są chyba jedyne scalaki w całym torze, który producent określa mianem dyskretnego. W torze wejściowym pracują ponadto tranzystory A1659A/C4370A (3 pary); można je również spotkać w stopniach końcowych.

Cały układ jest wyjątkowo rozrośnięty. Centralną część zajmuje zasilacz z dużym transformatorem EI przytwierdzonym do chassis za pomocą miedzianych podkładek i wspomnianymi elektrolitami Nichicon umieszczonymi z plastikowej formie. Wspierają ją mniejsze pojemności 2 x 3300 i 2 x 6800 uF. Łączna pojemność filtrująca w zasilaczu przekracza więc 100 tys. uF. Dopatrzyłem się ponadto aż 6 mostków prostowniczych, zaś z opisu producenta wynika, że zasilanie sekcji przedwzmacniacza i sterowania obejmuje 12 stabilizatorów napięciowych.

Symetrycznie po bokach rozmieszczono potężne aluminiowe radiatory i płytki stopni końcowych. Montaż elementów jest „hybrydowy” – mamy tu połączenie techniki SMD i klasycznego przewlekania. Z tej drugiej metody korzystają te elementy, których wysoką jakość trudno uzyskać w skali powierzchniowej, a więc metalizowane rezystory i charakterystyczne dla wzmacniaczy Yamahy niebieskie kondensatory.

Wiele uwagi poświęcono problemowi propagacji wibracji i zwalczania rezonansów. Temu celowi służą podwójne blachy chassis, dodatkowe warstwy stali pod kondensatorami, prostownikami i transformatorem.

Sygnał głośnikowy do zabezpieczonych cewkami wyjść prowadzą około 40-cm odcinki przewodów głośnikowych połączonych po drodze szybkozłączkami. Przewody te trochę plączą się z innymi w pobliżu zasilacza – jest tu więc trochę bałaganu, ale najwyraźniej inaczej się nie dało.

 


Brzmienie

Analogicznie jak poprzednik, A-S2100 zdecydowanie woli być „karmiony” sygnałem zbalansowanym niż asymetrycznym. Wynika to wprost z topologii układu i braku odwracacza fazy na wejściu. Poprawa jakości dźwięku jest niebagatelna. O ile w przypadku wejść RCA plasuje się ona w górnych stanach kategorii B, o tyle po przejściu na XLR-y wzmacniacz Yamahy „puka” do bram high-endu, i to bardzo donośnie. Postęp dotyczy wielu aspektów brzmienia – przede wszystkim subiektywnej dynamiki, rozumianej jako żwawość, energetyczność przekazu, oraz przestrzenności. W porównaniu z XLR-ami brzmienie uzyskiwane z wejść RCA jest „sflaczałe”, wolniejsze, mniej klarowne. – jednoznacznie gorsze. W czasie testu dysponowałem identycznymi interkonektami Equilibrium Turbine w wersjach RCA i XLR. Tej różnicy nie da się skompensować lepszymi kablami (cinch) – jest po prostu za duża. Inaczej mówiąc, bez odpowiedniego źródła sygnału (zbalansowanego) nie wykorzystamy w pełni potencjału tego wzmacniacza. A potencjał ów jest naprawdę spory.

Przyznam, że nie spodziewałem się wielkiego przeskoku względem starszego modelu. Podobieństwa konstrukcyjne są tak wyraźne, wzmacniacze tak do siebie podobne, iż początkowo uznałem nowy model bardziej za wymysł szefów sprzedaży niż skutek rzeczywistego postępu, jakiego dokonali inżynierowie Yamahy. Znajomy wypożyczył mi swój prywatny 4-letni egzemplarz A-S2000, dzięki czemu możliwe było bezpośrednie porównanie. Myliłem się – nowy wzmacniacz zdeklasował poprzednika, i to pod każdym względem. Większa swoboda dynamiczna, lepsze oddanie transjentów, nieporównywalnie lepsza stereofonia i rozdzielczość, większa namacalność i plastyczność pierwszego planu, sugestywniejsze podanie rytmu – to wszystko sprawiało, że tych samych nagrań za pośrednictwem S2100 chciało się słuchać, podczas gdy stary wzmacniacz był ospały, rozmyty, słowem – nijaki. Przeskok był tak wielki, że nie mogłem się wprost nadziwić temu, co słyszę. Nie podejrzewam, by w grę mógł wchodzić efekt zestarzenia się układu, ale fakty są takie, że po odsłuchach A-S2100 poprzedni model wydał mi się zupełnie nieatrakcyjny.

Dokonałem też bezpośredniego porównania z redakcyjną integrą Atoll IN100SE – wzmacniaczem znacznie tańszym, ale znakomitym w swojej klasie. W końcu cena tylko zgrubnie określa jakość brzmienia i – jak wiadomo – 2-krotny przyrost ceny wcale nie gwarantuje lepszego dźwięku. Tym razem jednak tak właśnie było. W dość „przyziemnym” systemie złożonym z Pioneera N-70A w roli źródła i redakcyjnych kolumn JBL Studio 280 (jak ja je lubię!) wpięcie Yamahy spowodowało wyraźny przyrost wolumenu dźwięku, rozmachu i swobody przestrzennej. Scena urosła co najmniej o 50%. Instrumenty na dalszych planach stały się bardziej czytelne, bardziej wyraziste, bardziej trójwymiarowe. Transowe afrykańskie rytmy z albumu „Circle of Drums” Babatunde Olatuji (DSD, Chesky Records) wciągały bardziej niż w przypadku Atolla. Yamaha miała lepszy drive i choć sama szybkość basu nie była lepsza, to realizm oddania barwy bębnów znacznie przewyższał to, co słyszałem z francuskiej integry. Różnica w realizmie autentyczności wspomnianej muzyki była na tyle duża, że nie musiałem się koncentrować na odsłuchu, siedzieć w sweet spocie, by ją usłyszeć i docenić.

To, co testowany wzmacniacz zaprezentował w systemie referencyjnym, mogę określić następująco: nie spodziewałem się takiej rozdzielczości i przestrzeni z japońskiej, naszpikowanej przełącznikami integry. Prawda jest taka, że muzyki za pośrednictwem tego wzmacniacza słuchało mi się subiektywie nie tak znowu znacznie gorzej niż ze wzmacniacza referencyjnego, który uznaję za swój prywatny punkt odniesienia w przedziale cenowym do co najmniej 50 tys. złotych. Nieźle, nieprawdaż?

yamaha-as2100-gniazda

Mam jeszcze dość świeżo w pamięci Naima Naita XS2 (przedział cenowy Yamahy). Jestem absolutnie przekonany co do tego, że Naim nie ma szans w starciu Yamahą pod względem ogólnej przejrzystości, szczegółowości i namacalności średnicy. Średnica oraz soprany pasma są bowiem tym, co w brzmieniu A-S2100 urzeka najbardziej. Otwartość tych zakresów jest po prostu znakomita – osiąga poziom high-end. Wokale były prezentowane w postaci trójwymiarowych brył, nie zaś „placków” na wirtualnej scenie. Ta cechowała się naprawdę dużym wysublimowaniem: świetna była projekcja głębi, nienaganne ogniskowanie. Pierwszy plan zdawał się minimalnie odsunięty do tyłu, ale w żadnym razie nie burzyło to poczucia namacalności i plastyczności pierwszego planu.

Pod względem barwowym Yamaha operowała po jaśniejszej stronie neutralności. To dość nieoczekiwane, ponieważ wszystkie do tej pory testowane wzmacniacze i amplitunery tej marki wykazywały tendencję do lekkiego przycinania góry.

A-S2000 był neutralny, ale całościowo powściągliwy dynamicznie, co też dawało efekt swoistego wycofania. Nowy S2100 jest żywszy, klarowniejszy. Równowaga tonalna wydaje się przesunięta lekko do góry, ale nie dlatego, że soprany są podkreślone, lecz dlatego, że wyższy bas wydaje się lekko deficytowy. Niskie tony tego wzmacniacza jednoznacznie kojarzą się z miękkością. Nie można jednak powiedzieć, że są mało dynamiczne i pozbawione konturu. Owszem, przydałoby się go więcej, silniejszy wykop też byłby mile widziany, ale w jednym nie można Yamasze odmówić klasy: bas tego wzmacniacza ma prawdziwy „oddech”, tę swoistą „parę” kojarzoną zwykle z dużymi końcówkami mocy. Efekt jest taki, że świetnie nagrany kontrabas z albumu Patricii Barber „Verse” niemalże wchodził do pomieszczenia odsłuchowego. Jak wspomniałem, mógłby być bardziej napięty, bardziej zwarty, ale jeśli chodzi o oddanie barwy i realizm tego zakresu (wynikający ze znakomitego rozciągnięcia), to nie można mieć żadnych zastrzeżeń.  

Reasumując, jest to naprawdę świetny wzmacniacz. Znakomicie słucha się na nim klasyki, równie dobrze akustycznego jazzu, może ciut gorzej rocka, ale punktując całość, odnosząc ją do konkurencji, otrzymujemy zawsze ten sam, zupełnie nieprzeciętny wynik.


Galeria


Naszym zdaniem

yamaha-as2100-zzzPowiedzieć, że inżynierowie Yamahy udoskonalili poprzednika, to stanowczo za mało. Zrobili to po mistrzowsku. A-S2100 to nie tylko znacznie lepszy wzmacniacz niż A-S2000, ale także jedna z najlepszych i najbardziej wartościowych integr w cenie do 10 tysięcy złotych. Wzmacniacz o zdecydowanie ponadprzeciętnej rozdzielczości, szczegółowości, przestrzenności i namacalności dźwięku. Z jednej strony konkuruje z „japończykami” marki Sony TA-A1ES czy Denona PMA-2020AE, z drugiej zaś – bierze na widelec Naima XS2 i parę innych, stricte audiofilskich konstrukcji. W każdej z tych konfrontacji wypada bardzo dobrze, jeśli nie zwycięsko. W dodatku kapitalnie wygląda, ma wbudowane phono MM/MC, wszystkie potrzebne wejścia i wyjścia, no i te wspaniałe, wychyłowe wskaźniki… Przyszły klasyk? Z dużą dozą prawdopodobieństwa – właśnie tak.

Systemy odsłuchowe:

  • Pomieszczenie: 29,5 m2 zaadaptowane akustycznie, dość silnie wytłumione, 30 m2 słabo wytłumiony salon
  • Transport cyfrowy: Auralic Aries Lightning (USB audio)
  • Przetwornik c/a: Meitner MA-1
  • Odtwarzacz sieciowy: Pioneer N-70A (system 2)
  • Wzmacniacze: Conrad-Johnson ET2/Audionet AMP V2, Atoll IN100se (system 2)
  • Interkonekty: Equilibrium Turbine RCA/XLR, Albedo Metamorphosis (pre-power), Synergistic Research USB Active (USB)
  • Zestawy głośnikowe: Zoller Temptation 2000, JBL Studio 280 (system 2)
  • Kable głośnikowe: Equilibrium Equilight / Sun Ray (bi-wiring)
  • Zasilanie: listwa Furutech f-TP615E, kable sieciowe Furutech FP-614Ag/G
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4PBS/BBS, StandART STO
Oceń ten artykuł
(9 głosów)