Wydrukuj tę stronę

Sony UDA-1

Lut 01, 2016

Miniwzmacniacze z wejściem USB to coraz szersza kategoria sprzętu hi-fi. Także Sony, w ramach kampanii hi-res audio, wrzuciło własny kamyczek do tego ogródka.

Dystrybutor: Proa Individual, www.proaindivudual.pl, www.sony.pl
Cena: 2529 zł

Tekst i Zdjęcia:Filip Kulpa

audioklan

 

 


Sony UDA-1 - Wzmacniacz zintegrowany

TEST

Sony-UDA-1-aaa

Od dwóch i pół roku Sony promuje odtwarzanie muzyki stereo w wysokiej rozdzielczości pod hasłem „hi-res audio”. Oferta urządzeń z tym znaczkiem zawiera dwa pełnogabarytowe modele z serii ES (testowany na łamach wzmacniacz TA-A1ES oraz odtwarzacz twardodyskowy HAP-Z1ES), odtwarzacz zintegrowany z twardym dyskiem HAP-S1, sieciowy amplituner CD MAP-S1 (recenzja w numerze 12/14) oraz testowany wzmacniacz zintegrowany z przetwornikiem USB.

Urządzenie zostało opracowane z myślą o instalacji biurkowej – jako interfejs pomiędzy komputerem a parą dobrej jakości zestawów głośnikowych, choć wcale nie jest to jedyna aplikacja tego wzmacniacza.


Budowa

UDA-1 ma niemal w całości aluminiową, wspaniale wykonaną obudowę o szerokości 225 mm. Gruby front, gładko wypolerowana górna ścianka, metalowe pokrętła – to wszystko tworzy obraz produktu wysokiej klasy, w przypadku którego księgowi mieli niewiele do powiedzenia – a w każdym razie, znacznie mniej niż zwykle. Jedynie boczne panele są plastikowe, choć i tak tego na pierwszy rzut oka nie widać. Z tak dobrą jakością wykonania nie spotykamy się w sprzęcie hi-fi za 2500 zł. Pod tym względem UDA-1 zasługuje na najwyższe uznanie. Z MAP-S1 było dokładnie tak samo.

Przedni panel (stanowiący jednolitą całość z górną ścianką) zachowuje czystą, minimalistyczną formę. Prócz gałki potencjometru, przycisków wyboru źródła, włącznika sieciowego (stand-by/on), ukrytego pod klapką portu USB dla urządzeń Apple i innych mobilnych (funkcja ładowania) oraz „dużego jacka” dla słuchawek, mamy tu jedynie diody sygnalizujące wybrane wejście. Tych jest łącznie pięć – w tym jedno analogowe (cinch) i trzy cyfrowe: optyczne, współosiowe oraz USB. Najważniejsze jest oczywiście to ostatnie, bo z jednej strony pozwala na podłączenie wzmacniacza bezpośrednio do komputera, co, po pierwsze, jest wydajne kosztowo, a po drugie, z reguły zapewnia lepsze brzmienie niż stary interfejs S/PDIF. Działa w trybie asynchronicznym i umożliwia odtwarzanie materiału w formacie DSD (2,8 i 5,6 MHz). Sony wspiera go niejako pryncypialnie – jako współtwórca formatu SACD, którego DSD było przecież nieodłącznym elementem. Prócz DSD, możliwe jest oczywiście odtwarzanie plików z zapisem PCM o częstotliwości próbkowania 192 kHz. Warto jeszcze wspomnieć o firmowym algorytmie DSEE (Digital Sound Enhancement Engine), który ma poprawiać brzmienie nagrań poddanych kompresji stratnej. Nie jestem zwolennikiem tego typu poprawiaczy, uznając, że wszelkie wysiłki polegające na odzyskiwaniu wysokich tonów czy podbijaniu dynamiki tylko oddalają nas od brzmienia nieskomprymowanego oryginału.

Sony-UDA-1-gniazda

UDA-1 ma porządne, zakręcane, izolowane plastikiem terminale głośnikowe przystosowane do wtyków bananowych (po usunięciu zaślepek). Z tyłu, prócz gniazd wejściowych i gniazda zasilającego IEC, znalazły się dwa przełączniki: Auto Standby i Equalizer. Działanie pierwszego łatwo odgadnąć – wzmacniacz będzie lub nie będzie wyłączał się automatycznie po dłuższym czasie nieaktywności. Drugi przełącznik uruchamia cyfrową korekcję EQ, opracowaną z myślą o dedykowanych głośnikach SS-HA3. Warto wspomnieć także o wyjściu liniowym z przetwornika c/a. Jest wprawdzie mało prawdopodobne, by ktokolwiek kupił UDA-1 z zamiarem używania go z  dodatkowym wzmacniaczem, ale taki sposób rozbudowy istnieje i potencjalnie może się przydać. Sekcja cyfrowa bazuje na bardzo dobrej kości przetwornika PCM1795, mikrokontrolerze wejścia USB CMedia CM6632A oraz procesorze DSP ARM. Filtry analogowe zbudowano na bazie wzmacniaczy operacyjnych NJM4580. Regulacja głośności wykorzystuje klasyczny potencjometr Alpsa z silniczkiem, ale tylko do zawiadywania poziomem regulowanym de facto przez układ scalony.
Bez wątpienia największą niespodzianką jest brak firmowego rozwiązania – wzmacniacza impulsowego S-Master – na rzecz analogowych układów scalonych Texas Instruments LM2876, które według specyfikacji producenta są zdolne oddawać moc 40 W na kanał przy 8 Ω.

Tu jednak – zapewne z uwagi na ograniczenia zasilacza (zbyt małe napięcie), który tworzy wcale nie taki mały klasyczny transformator EI, mostek prostowniczy i dwa elektrolity 6800 µF/25 V dedykowane do aplikacji audio (Nippon Chemicon) – moc jest ograniczona do 23 W przy 4 Ω. 

Wzmacniacz wyposażono w miniaturowy pilot o wielkości karty kredytowej (no, bez przesady – nieco grubszy) – to naprawdę fajny gadżet. Uszczelnione przyciski przydają sterownikowi praktyczności (trudniej go skutecznie zalać).


Brzmienie

UDA-1 to urządzenie o dwóch obliczach, które w zależności tego, czego i jak głośno słuchamy, może przywoływać więcej cech jednego lub drugiego z nich. Od razu zaznaczę, że zdecydowanie przeważa to pierwsze – nazwijmy je A – które sprawia, że audiofilski odsłuch jest „bezbolesny”, a nawet wciągający. Fakty są bowiem takie, że UDA-1 potrafi grać zaskakująco detalicznie i otwarcie. Jest na tyle przejrzysty, klarowny, że standardowe zestawienia typu budżetowy wzmacniacz i odtwarzacz za podobną kwotę okazałyby się mało przekonujące. Słuchając wielu nagrań za pomocą UDA-1 włączonego w regularny system odsłuchowy – pomiędzy transport Auraic Aries a kolumny Zollera – kręciłem głową z niedowierzaniem: że tak dobrze może brzmieć malutki wzmacniacz na scalakach. Być może kluczem do sukcesu jest krótka ścieżka sygnałowa, brak połączeń, a więc i mniejsza podatność na zakłócenia, być może jeszcze coś innego, ale ostatecznie liczy się to, że podczas słuchania muzyki przez ten niepozorny (acz świetnie wykonany) sprzęt, nie czułem żadnego dyskomfortu przez większość czasu.

Prócz wspomnianej już szczegółowości, na uwagę zasługuje zaskakująco dobra stereofonia, z precyzyjnym rysunkiem źródeł, naprawdę niezłą głębią (choć testowany miesiąc temu jeszcze mniejszy Teac był pod tym względem jeszcze lepszy – niesamowite!) i porządnym rozciągnięciem panoramy stereo. Co więcej, niskie tony przez sporą część czasu wydają się całkiem potężne, głębokie i dobrze rozciągnięte. UDA-1 lepiej, niż znane mi małe wzmacniacze USB podobnego typu, kontroluje membrany wooferów, nie dając aż tyle poczucia, że są one wykonane z waty. Jest więcej twardej krawędzi i ataku, niż oczekiwałem, choć do ideału oczywiście sporo brakuje. Jeśli ktoś chciałby ten bas porównać z tym, co oferuje Pioneer A-30 i niedrogi przetwornik USB, to oczywiście takie porównanie nie ma większego sensu: wiadomo, że klasyczny wzmacniacz – szczególnie tak dobry jak tani Pioneer – rozgromi maleństwo.

Drugie, to nieco słabsze oblicze wzmacniacza, ujawniające, że mamy do czynienia z produktem mimo wszystko budżetowym, pojawia się przy odsłuchu gęsto zaaranżowanych nagrań z muzyką elektroniczną, przy dużych poziomach głośności. Wówczas to neutralny przez większą czasu balans tonalny przesuwa się w stronę wyższych częstotliwości, dając wrażenie rozjaśnienia, które raczej nie wynika z podkreślenia góry, ale odciążenia dolnych rejestrów. Brzmienie staje się lekkie, traci selektywność i część dobrych manier. Dopóki jednak poruszamy się w obszarze muzyki akustycznej, niezbyt dużych składów czy nawet dobrze nagranego popu, to natura wzmacniacza jest skrzętnie maskowana. Byłem totalnie zaskoczony tym, jak gładko i przestrzennie, a nawet naturalnie, brzmiał najnowszy album Manu Katche „Third Place” (odtwarzany z plików PCM  24/88,2). Gdybym na podstawie tylko tego nagrania miał ocenić klasę brzmienia testowanego wzmacniacza, zakwalifikowałbym go prawdopodobnie do kategorii C!

UDA-1, mimo skromnej mocy, co się dawało odczuć przy głośniejszych odsłuchach, jest najbardziej dynamicznym małym wzmacniaczem USB, jaki testowaliśmy. Pod tym względem również mile zaskakuje.


Galeria


Naszym zdaniem

sony-uda-1-zzzSony UDA-1 to kolejny dowód na to, jak skuteczna jest współczesna inżynieria audio, jak kompaktowe i dobre rozwiązania zapewnia – także z punktu widzenia melomanów czy audiofilów. Wzmacniacz ten, podłączony do komputera i pary dobrych głośników, z pewnością usatysfakcjonuje tych, którzy szukają małej zwartej amplifikacji na biurko lub do klasycznego odsłuchu w niedużym pomieszczeniu. Limit mocy nie będzie w takich warunkach problemem – chyba że przyszłoby nam do głowy podłączenie monitorów o efektywności 83 dB.

Porównując propozycję Sony z modelami znanej nam konkurencji, wypada stwierdzić, że wzmacniacz ten wyróżnia się dynamiką i przejrzystością. Tonalnie jest bliski neutralności, z tendencją do delikatnego rozjaśnienia/odchudzenia.

System odsłuchowy:

  • Źródła sygnału: Auralic Aries, MacBook Air (13,3”, połowa 2012, 1,8 GHz)/Audirvana Plus 1.5.12, Linn Sneaky DS (S/PDIF)
  • Kolumny: JBL Studio 280, Zoller Temptation
  • Kable głosnikowe: Equilibrium Sun Ray (Zoller), Monitor Atmos Air 309 (JBL)

 

 

 

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

1 komentarz