PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Monrio MC207

Paź 23, 2017

Index

Brzmienie

„Starym” MC206, który od 2016 roku dobrze służy mi w drugim, domowym systemie odsłuchowym, jestem wciąż na swój sposób zafascynowany.To wzmacniacz o bardzo naturalnej, można rzec „analogowej” barwie, świetnej przestrzenności, a nade wszystko – rzadko spotykanej na tym pułapie cenowym lekkości i swobodzie grania, którą bardzo trudno zastąpić takimi „suchymi” cechami dobrej reprodukcji dźwięku, jak kontrola, precyzja czy dynamika. Są wzmacniacze, nawet w tej cenie, bardziej dynamiczne w niskim basie, może są też takie, które grają całościowo bardziej precyzyjnie.

Z drugiej strony, znacznie więcej jest też takich, dla których homogeniczność całego obrazu dźwiękowego i zwiewność średnicy na takim poziomie, jaki potrafi zaprezentować MC206, są czymś nieosiągalnym. Gdy do domowego systemu wstawiłem ATC SCM40 – moje ulubione kolumny do 20-, a raczej do 30 tys. złotych – miałem obawy, czy umiarkowana mocowo 206-ka podoła zadaniu. Podołała, choć oczywiście nie w sensie absolutnym. Moc, którą dysponuje ten wzmacniacz, w warunkach niezaadaptowanego akustycznie salonu okazuje się w zupełności wystarczająca. Powiedziałbym, że barwa i motoryka niskich tonów są adekwatne do pozostałych atutów tej wybitnie udanej konstrukcji.

 

Monrio MC207 7 preamp

Cały tor sygnałowy, pomijając jeden wzmacniacz operacyjny przy wejściach, jest dyskretny, zbudowany na bazie bipolarnych tranzystorów o przewodnictwie NPN.

 

Wszystko to przytaczam w jednym celu – by nadać właściwy kontekst ocenie nowego modelu, względem którego nie tylko moje oczekiwania były bardzo duże.

Różnice pomiędzy 207-ką a 206-ką są całkiem wyraźne i łatwe do wychwycenia, choć wiele zależy od tego, jak przezroczystych na sygnał zestawów głośnikowych użyjemy. Jako recenzent byłem w niezwykle komfortowej, a zarazem zupełnie „nierealistycznej życiowo” sytuacji – 207-kę podłączyłem do Magico S5 MkII – kolumn-mikroskopu – które nie tylko umożliwiają łatwe i precyzyjne zbadanie charakteru barwowego, rozciągnięcia pasma, przestrzenności czy dynamiki podłączonej elektroniki (lub kabli), ale nawet łatwe stwierdzenie, czy wzmacniacz (tranzystorowy, a tym bardziej lampowy) nie wprowadza zniekształceń.

Od razu stało się jasne, że MC207 operuje szerszym zakresem dynamiki w niskich rejestrach w porównaniu z 206-ką. Gra z większym rozmachem, w sposób nieco mniej skupiony, nie tak intymny, za to bardziej energetyczny. Szczegółowość nowej konstrukcji Giovanniego jest zadziwiająca. Wzmacniacz ten, nie posuwając się do ewidentnego rozjaśnienia, a tym bardziej wyostrzenia, oferuje wyśmienity wgląd w nagrania, w pewnym sensie zaprzeczając swojej cenie, która w tym kontekście wydaje się zaniżona. Przyrost detaliczności jest może nieco bardziej subiektywny niż obiektywny i nie da się zaprzeczyć, że przynajmniej częściowo wynika on z lepszego doświetlenia wyższych rejestrów. Odkąd użytkuję MC206, nigdy nie miałem wrażenia, że wzmacniacz ten łagodzi czy temperuje górę. Jest ona może i dość dyskretna, ale w żadnym razie nie można mówić o jej niedoborze. MC207 balansuje po drugiej stronie granicy neutralności, będąc nieco jaśniejszy niż wzmacniacz w pełni neutralny. Jednocześnie średnica jawi się jako mniej zwiewna, mniej eteryczna, a trochę bardziej konturowa. Powiedziałbym, taka bardziej „zwyczajna”, nieco twardsza i mniej kolorowa.

W zestawieniu z bardziej precyzyjnymi i żywszymi sopranami skutkuje to ogólnie podwyższoną wyrazistością przekazu. To trochę tak, jakby naturalnie wyglądającą fotografię lekko podkręcić w programie graficznym, używając suwaków „kontrast” i „wyostrzenie”. Zdjęcie wciąż dobrze oddaje rzeczywistość, ale ze zwiększonym wyrazem. Wszystko to składa się na obraz wzmacniacza brzmiącego „drogo”, tj. dość efektownie, acz z dużą dozą wyrafinowania – przy cenie 14 tys. zł mówimy tu o wyniku zdecydowanie ponadprzeciętnym. Najlepszym świadectwem powyższych słów był odsłuch obszernej playlisty, którą dwa dni wcześniej doskonale przećwiczyłem na swoim wzmacniaczu referencyjnym podłączonym do testowanych równolegle kolumn Magico. Moja pierwsza myśl była następująca: „Tyle procent potencjału tych wybitnych kolumn za ponad 200 tysięcy potrafi ujawnić tak mały wzmacniacz za 7 procent ich ceny?! Nie do wiary”. Takie są fakty: mimo drastycznego niedopasowania cenowego i klasowego, opisywany system grał – muszę to z przykrością przyznać – o dwie klasy lepiej od mojego.

Dowodzi to dwóch rzeczy. Po pierwsze, tej klasy kolumny co S5 MkII nie wymagają odprawiania „czarów”, by wydobyć z nich większość potencjału. Do tego celu, jak się okazuje, wystarcza (relatywnie) śmiesznie tani wzmacniacz zintegrowany (polecam pod rozwagę wszystkim tym, którzy sądzą, że high-end jest tylko wtedy, gdy każdy z elementów systemu kosztuje ponad sto tysięcy zł). Po drugie – i to ważniejszy punkt niniejszej recenzji – wzmacniacz Monrio obronił się w konfrontacji z tak wybornymi głośnikami, co świadczy o jego niewątpliwej, dużej klasie. Sądzę, że większość słuchaczy w ogóle nie zorientowałaby się, że oto jest podłączony wzmacniacz za mniej niż 20 tys. zł. Scena dźwiękowa, barwa i ogólna przejrzystość sugerowały zdecydowanie wyższą cenę. W tych aspektach 207-ka idzie nawet dalej od swego protoplasty. O dziwo, wspomniane niedopasowanie do kolumn było mi łatwiej stwierdzić w obrębie niskich tonów: mimo że były one zdecydowanie bardziej prężne i lepiej wypełnione w najniższym zakresie niż w przypadku 206-ki, to jednak wciąż było słychać, że to zdecydowanie nie jest to samo, co oferuje duet Audionet i Conrad-Johnson. No cóż, nie byłem tym szczególnie zaskoczony. Mimo to wypełnienie, szybkość i potęga niskich tonów – w skali wzmacniaczy zintegrowanych za kilkanaście tysięcy złotych – były zdecydowanie wysokiej próby.

Monrio MC207 9a tranzystory

W stopniu końcowym pracuje 10 tranzystorów Sankena 2SC3519.

 

Na koniec powróciłem jeszcze raz do mojego dotychczasowego faworyta, konfrontując obie konstrukcje, jak to się mówi, łeb w łeb. Wnioski można podzielić na dwie grupy: oczywiste i te mniej oczywiste. O tych pierwszych napisałem już wyżej, jednak warto tu pewne kwestie doprecyzować. Istotnym aspektem, który wymaga podkreślenia, a który łatwo docenić na gruncie różnic konstrukcyjnych, jest znacznie większa swoboda, z jaką MC207 radził sobie przy dynamicznym, obfitującym w aranżacje orkiestrowe materiale muzycznym – takim jak ścieżka dźwiękowa do „Gladiatora”. Tutaj 206-ka zwyczajnie poległa, podczas gdy mocniejszy (jak widać, nie tylko na „papierze”) MC207 dzielnie przedzierał się przez „Bitwę”, dobrze oddając spiętrzenia muzyczno-filmowej akcji i brnąc bez zawahania naprzód. Gdy jednak przychodziło odtworzyć mniej złożony, akustyczny materiał jazzowy lub kameralny, szalki wirtualnej wagi oznaczone liczbami 206 i 207 zaczynały zmieniać kierunek – role się odwracały. Uważam, że w ramach nie za dużych wymagań mocowo-kolumnowych, jakie postawimy przed jednym i drugim wzmacniaczem, starsza konstrukcja Gazzoli ma wciąż nieco więcej do zaoferowania wytrawnemu słuchaczowi.

Ostatecznie przekonał mnie o tym mój „acid-test” na środkowy i wyższy zakres pasma: album duetu Chick Corea/Gary Burton „Native Sense”. Wibrafon i marimba w wykonaniu MC206 były oddane bardziej realistycznie – z tą typową dla tego wzmacniacza, a nietypową dla tranzystorów tej klasy lekkością i zwiewnością. Podobnie było z fortepianem i wokalami. Choć, co ciekawe, barwa MC206 wydaje się w bezpośrednim porównaniu z MC207 bardziej sprana, jakby szara. Z kolei bas sprawia wrażenie nieco zbyt lekkiego, jakby nieśmiałego (potem się jednak okazuje, że barwowo jest nawet trochę ciekawiej). W pierwszych minutach odsłuchu jest to dość wyraźny efekt, który – co tu dużo mówić – faworyzuje 207-kę. Reasumując, dopóki nie wymagamy od wzmacniacza zbyt wiele woltów i amperów (co ma pewien związek z charakterem podłączonych kolumn głośnikowych), a odtwarzana muzyka nie jest zbyt skomplikowana, tańsze Monrio ma przewagę, choć z oczywistych względów jej skala będzie zależna od klasy podłączonych kolumn, o czym warto pamiętać. Giovanni twierdzi, że omawiany efekt nie jest do wychwycenia za pomocą kolumn, jakich w większości przypadków użyją potencjalni klienci. Nie polemizowałbym z tą opinią, dodam jedynie, że na SCM40 też to słychać, choć w przypadku akurat tych kolumn większa moc i mocniejszy, lepiej wypełniony bas działają jednak na plus MC207. Mamy więc dwie strony medalu, który w tym przypadku ma w moim odczuciu wyraźnie złociste zabarwienie…


Oceń ten artykuł
(5 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją