Dystrybutor: Trimex, www.trimex.pl |
Tekst: Michał Sommerfeld | Zdjęcia: Filip Kulpa |
|
|
Exposure 2010S2(D) - wzmacniacz zintegrowany
TEST
Zmieniają się technologie, a nawet recenzenci, ale środkowa integra brytyjskiego producenta nie zmieniła się wcale. Owszem, model 2010 ma obecnie oznaczenie S2D, jednak nikt tak naprawdę nie potrafi wytłumaczyć czym – i czy w ogóle – różni się od dobrze znanej wersji S2. Literka D w tej rzekomo odświeżonej wersji sugeruje obecność wejść cyfrowych, ale te pojawiają się – jako opcja – dopiero w droższym modelu 3010S2. Najwyraźniej więc zmiana w nazewnictwie miała charakter symboliczny, zapewne chodziło o ujednolicenie oznaczeń. Tak więc, mimo że do testu miał dotrzeć „nowy” model, otrzymaliśmy dobrze znany S2.
Funkcjonalność
Exposure to najprostszy wzmacniacz w zestawieniu, standardowo nie ma on nawet przedwzmacniacza gramofonowego, który jest dostępny oddzielnie. Z wyglądu również odbiega od świecących niebieskimi diodami rywali. Tutaj mamy elegancką czerń i dyskretne czerwone diody (w wersji srebrnej są niebieskie). Zdecydowanie wolę to od czytelnego, ale irytującego wyświetlacza w Rotelu. Wspominając o testowanej konkurencji – oba wzmacniacze stanowią zwieńczenie swoich serii, są ostatnim krokiem przed szczytowymi produktami swoich firm. Łatwo postawić przed nimi wymagania: dobrze wyposażone, ambitne wzmacniacze, za jeszcze rozsądne pieniądze. Exposure to firma sporo mniejsza, przy skali „japończyków” z tego testu – wręcz manufaktura. Jej oferta również nie jest tak szeroka. Czym więc przekonać ma nas, użytkowników, ten wzmacniacz? Oczywiście – dźwiękiem. Ale jest coś jeszcze: oszczędność energetyczna, która jest pochodną prostoty oraz małego prądu spoczynkowego tranzystorów końcowych. Efekt: zaledwie nieco ponad 12 W poboru mocy przy braku obciążenia, czyli 2,5-3 razy mniej niż w przypadku rywali. A to przecież też klasa AB!
Wyjścia głośnikowe są zdublowane, ale niestety – podobnie jak u Naima – nie znają one pojęcia „wtyk Y" ani „goły przewód". Przynamniej nie są zamienione miejscami. Brakuje wejść cyfrowych.
Budowa
Exposure jest najskromniejszy nie tylko pod względem wyglądu, ale i masy. Waży o ponad połowę mniej od Martantza, czyli nieco ponad 6 kg. Ma wręcz “spartański”front: prosty aluminiowy panel na froncie, metalowe gałki selektora wejść i regulacji głośności oraz włącznik. Za przyciemnioną szybką znajduje się odbiornik podczerwieni. Całość jest doskonale spasowana; jest prosto, ale wszystko sprawia wrażenie wysokiej jakości. Górny panel jest pokryty farbą strukturalną o delikatnej fakturze. Daje to bardzo estetyczny wygląd, ale bywa trudne w czyszczeniu, dlatego dotykanie radzę ograniczyć do minimum. Urządzenia Exposure zawsze zaskakiwały mnie dużą sztywnością swoich prostych obudów. Nie mam pojęcia, jak oni to robią.
Z tyłu znajduje się sześć wejść liniowych. W dostarczonym egzemplarzu nie było przedwzmacniacza gramofonowego (MM), który zastąpiłby jedno z nich. Dostępna jest też pętla magnetofonowa i pre-out. Gniazda wyjściowe są podwójne i przyjmują jedynie banany (lub BFA). Mają formę otworów w obudowie, w które wsuwa się wtyk. Nie mam pojęcia, skąd pomysł, że taka forma gniazd jest odpowiednia dla nowoczesnego wzmacniacza.
W całości dyskretny, krótki tor sygnałowy – brytyjska amplifikacja w klasycznym wydaniu. Zaleta: mały pobór prądu. Regulacja głośności – niebieskim Alpsem.
Wewnątrz wzmacniacza uwagę przykuwa średniej wielkości transformator toroidalny o mocy 200 VA. Zasilacz wzmacniacza opiera się na niewielkich kondensatorach Kendeil o nieznanej pojemności, które niestety mają zasłonięte oznaczenia. Sygnał z gniazd wejściowych kieruje zestaw przekaźników. Stamtąd trafia on na niebieski potencjometr Alps z silnikiem. Selektorem i napędem potencjometru zarządza mikrokontroler z przodu urządzenia. Po prawej stronie urządzenia znajduje się slot na opcjonalny przedwzmacniacz gramofonowy. Następnym krokiem jest już wzmacniacz zbudowany na elementach dyskretnych. Tranzystory wyjściowe zostały zamontowane do podstawy obudowy, pod płytką drukowaną. Jako radiator służy obudowa integry. Takie rozwiązanie sugeruje punkt pracy końcówki mocy o małym prądzie spoczynkowym (co potwierdza wspomniany już mały pobór mocy i niemalże zimna obudowa). Jedyny wzmacniacz operacyjny w integrze to OP275, będący jednak tylko buforem dla wyjścia pre-out. Wzmacniacz zbudowano na częściach dobrej jakości: precyzyjnych, metalizowanych rezystorach oraz markowych kondensatorach elektrolitycznych i foliowych. To dobrze świadczy o potencjalnej trwałości urządzenia.
Reasumując, mamy do czynienia z reprezentantem ginącego gatunku: prostym wzmacniaczem bez żadnych układów cyfrowych, mikroprocesorów czy choćby wyświetlacza. Ile firm tworzących takie urządzenia jeszcze pozostało na rynku?
Brzmienie
Firma Exposure jest znana i ceniona, choć znajduje się nieco w cieniu bardziej znanych rywali. Pamiętając niezwykle udany odtwarzacz, o którym wspominałem, podszedłem do odsłuchu z ciekawością i nadzieją, że ta klasyczna integra pokaże japońskim młodzikom, iż jeszcze jest w niej ogień. Są urządzenia, które wymagają wiele godzin odsłuchu, aby je poprawnie scharakteryzować. Tymczasem 2010S2 bardzo szybko odkrywa swoje karty – jest to wzmacniacz, który albo się kocha, albo nienawidzi. Główna energia i całe życie w muzyce na nim odtwarzanej znajduje się w wysokich tonach. Włączenie 2010S2 zaraz po Marantzu było niemal szokujące – jak wiele informacji w tym zakresie 2010S2 pokazał. Wysokie tony były holograficzne, kryształowe, ale nie szkliste. Nie pamiętam, kiedy słyszałem tak dobre dzwoneczki i blachy na wzmacniaczu z tego przedziału budżetowego. Po pierwszym wrażeniu szybko można dojść do wniosku, że to zabieg celowy. Góra pasma jest podkręcona, ale zrobiono to w bardzo umiejętny sposób. Wraz z nią prym wiedzie żwawy i sprężysty bas, co nadaje całości energetyczny i wesoły charakter. Można by powiedzieć, że to przeciwieństwo Marantza, tam gdzie „japończyk" się powstrzymywał, tam Exposure chętnie popuszcza pasa. Zdarza się, rzecz jasna, chwila naturalnej ostrości tam, gdzie powinna się ona znajdować.
Swoje spektakularne „ja” Exposure doskonale pokazywał na jednym z moich ukochanych albumów: ścieżce dźwiękowej do „Gwiezdnych Wojen”. Kompozycje Johna Williamsa rozbrzmiewały świeżym i dużym dźwiękiem, zaskakującym niemal w porównaniu z posturą tego wzmacniacza. Wrażenie kojarzyło się z dobrym kinowym nagłośnieniem. Balans tonalny układa się w kształt litery „u”.
Średniej wielkości transformator toroidalny o mocy 200 VA.
W odróżnieniu od skrajów, średni zakres częstotliwości wydaje się pozostawać nieco w tyle. Średnica jest czysta i wyraźna, jednak pozostaje zwyczajnie w tyle za basami i sopranami. Jest wyraźnie chłodniejsza od tej z Rotela, o Marantzowej nie wspominając.
Najmniej przekonuje ograniczona przestrzeń. Owszem, dźwięki odrywają się od kolumn, ale zarówno pod względem szerokości, jak i głębokości sceny obaj rywale prezentują wyższy poziom. Nie jest to tak odczuwalne w muzyce rockowej, ale podczas spokojniejszych melodii czuć lekką kompresję w tej dziedzinie.
Galeria
- Exposure 2010S2(D) Exposure 2010S2(D)
- Gniazda Gniazda
- Transformator Transformator
- Wnętrze Wnętrze
- Ocena i dane techniczne Ocena i dane techniczne
https://www.avtest.pl/wzmacniacze/item/883-exposure-2010s2-d#sigProGalleria5499d13522
Naszym zdaniem
Mimo upływu lat, Exposure 2010S2(D) nadal ma swoje miejsce na rynku. O ile pod względem wyposażenia ustępuje testowanym integrom, to broni się wysoką jakością wykonania oraz wciąż konkurencyjnym brzmieniem. Jest to zdecydowanie najbardziej rozrywkowy wzmacniacz w tym teście, jego charakter wielu audiofilom przypadnie do gustu. Pewne ograniczenie w szerokości sceny może być dla wielu sporym ograniczeniem, jednak i tak polecamy ten wzmacniacz osobom tworzącym bardziej rozrywkowy niż „audiofilski” zestaw stereo. Na koniec drobna uwaga: takie gniazda głośnikowe znajdują się również na wyposażeniu mojego zasilacza laboratoryjnego. Chyba pora na zmianę… A zanim to nastąpi: niech Bóg chroni Królową i… dziwne gniazda w brytyjskim audio.
System odsłuchowy:
ŹRÓDŁA: Oppo BDP-150D, Chord Electronics Mojo
ZESTAWY GŁOŚNIKOWE: KEF LS50, Harpia Amstaff
Test grupowy - Klasyka kontra nowoczesność: wzmacniacze zintegrowane (5000-6000 zł)
Wzmacniacze stereo średniej i wyższej klasy dziś już niespecjalnie przypominają swoich protoplastów z lat 80. i 90. Większość jest sterowana mikroprocesorami, ma wejścia cyfrowe, wyświetlacze, a bywa także, że Bluetooth. Ostały się jednak konstrukcje jakby żywcem przeniesione z tamtej epoki. W naszym teście trzy modele reprezentujące trzy rózne podejścia: stare, nowe i pośrednie. Która koncepcja zwycięży?
Pozostałe wzmacniacze w teście grupowym
[/columns