Dystrybutor: Horn Distribution, www.horn.eu |
Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa Artykuł pochodzi z Audio-Video 1-2/2020 - Kup pełne wydanie PDF |
|
|
Zestawy głośnikowe Wharfedale Linton Heritage
TEST
Maskownice na swoich miejscach i logo na zewnątrz bazy – tak zaleca producent i warto się tego trzymać.
Szczupłe i wysokie, z małymi głośnikami, do tego zwykle dwu- lub dwuipółdrożne – takie są współczesne kolumny wolnostojące. Obowiązkowo z maskownicami na magnesy, coraz rzadziej w naturalnych fornirach, przeważnie modnie zaokrąglone na krawędziach. A monitory? Podobne, tylko krótsze, do tego niemal zawsze dwudrożne. Cytując jednego z polityków, „taki mamy klimat”. Znakomita większość producentów zestawów głośnikowych biernie się temu schematowi podporządkowała, twierdząc, że tego właśnie oczekują klienci, a przynajmniej ich większość. Wyjątki oczywiście są (Harbeth, Graham Audio, Spendor, Bryston, JBL Classic i paru innych), ale niestety nie na pułapie cenowym przyjaznym Kowalskiemu.
Tymczasem nastała moda na retro. Dlaczego by więc nie pójść pod prąd – stworzyć duże „paczki” na podstawki, najlepiej trójdrożne, które nie tylko nostalgicznie nawiązują do lat 70. i 80. i nie są żadnymi kopiami konstrukcji BBC, ani żadnych innych, lecz kolumnami zupełnie współczesnymi? Zadanie odważne, może nawet karkołomne, ale gdy ma się ponad 85 lat zacnej historii, to czemu nie spróbować?
Znakomita większość współczesnych audiofilów, włączając w to moją skromną osobę, kojarzy markę Wharfedale głównie za sprawą serii Diamond wprowadzonej na rynek w 1982 roku. To ona w niemałym stopniu przyczyniła się do popularności tej firmy na scenie audio. Jednak początki działalności założyciela, Gilberta Briggsa (1890-1978) sięgają okresu aż o pół wieku wcześniejszego, a konkretnie roku 1932. Briggs był przez całe swoje zawodowe życie motorem napędowym firmy, która – co chyba oczywiste – na samym początku nie zajmowała się budową kolumn (nie było wówczas takowych), lecz konstruowaniem i produkcją głośników wykorzystywanych do budowy radioodbiorników (lampowych, rzecz jasna). Prywatnie przyjaźnił się z Peterem Walkerem z Quada. Swoim zainteresowaniom (w tym także radiofonii) i wynikom badań poświęcił kilkanaście książek. W latach 50. angażował się w pokazy dźwiękowe (m.in. jedno z pierwszych w świecie porównań muzyki granej na żywo i odtwarzanej przez aparaturę hi-fi, pierwsze pokazy stereofonii). Pozostawał czynny zawodowo aż do roku 1964, kiedy jako 74-letni senior odszedł na zasłużoną emeryturę. 11 lat później (1975), w uznaniu całokształtu dokonań, organizacja Audio Engineering Society uhonorowała Briggsa tytułem honorowego członka. Zmarł w styczniu 1978 roku.
Właściwie przez cały ten czas firma działała nieprzerwanie. W połowie lat siedemdziesiątych Wharfedale wprowadził na rynek serię XP, niedługo później (1977/1978) pokazano jej następcę – XP2. W ramach obydwu oferowano trójdrożne zestawy Linton (3XP, a następnie 2XP), których protoplastą był dwudrożny model Super Linton z przełomu lat 60. i 70. Pisząc ten artykuł, znalazłem jedną parę tego modelu wystawioną na sprzedaż w popularnym serwisie ogłoszeniowym w Polsce. Nawiasem mówiąc, ceny vintage’owych Lintonów są nad wyraz przystępne. Para Lintonów 2 XP na brytyjskim ebayu sprzedała się ostatnio za 80 funtów. I nawet korciło mnie, żeby ja kupić. Dlaczego? To właśnie zasługa bohaterów niniejszego testu – Lintonów Heritage.
Z zewnątrz
Obecnie oferowany model wykorzystuje podobny układ głośników jak oba modele „XP”, jednak w nieco innym układzie (kopułka powyżej głośnika średniotonowego, a nie obok), który skutkuje większą wysokością obudów. Mimo tych różnic, Linton Heritage jako żywo przypomina modele z lat 70-tych. Gdy dobrze się przyjrzeć, zachowano większość smaczków i detali. Niektóre – jak zaokrąglone na końcach tunele bas-refleksu – trochę do tej vintage’owej retrospekcji nie pasują, ale można to wybaczyć – w końcu Lintony A.D. 2019 to kolumny współczesne.
Woofer jest nominalnie 8-calowy, ale to takie bardzo porządne 8 cali (sama membrana ma średnicę 16 cm). Wysoka na 15 mm krawędź na przedniej ściance nie służy dobremu rozpraszaniu i jest to powód, dla którego nie warto zdejmować ładnej maskownicy.
Nie pałam jakimś szczególnym entuzjazmem do tzw. vintage audio (choć doceniam i szanuję to zjawisko), ale przyznaję, że jest w projekcie Lintonów wiele autentyczności i swoistego poczucia, że ktoś tu się naprawdę przyłożył do postawionego zadania. Że nie chodziło tu wyłącznie o podbicie słupków w arkuszu Excela, lecz o coś więcej: z jednej strony o godne nawiązanie do niedawnej, 85-rocznicy istnienia firmy, o oddanie hołdu wieloletniemu właścicielowi czy wreszcie o zaoferowanie czegoś innego niż robi konkurencja. Bo choć Lintony mocno przypominają, nie wytykając palcem, niektóre konstrukcje made in UK, to – uwaga uwaga – są od nich wszystkich znacznie, ale to znacznie tańsze. Gdy w trakcie oficjalnej prezentacji w siedzibie dystrybutora poznałem cenę tych kolumn, początkowo nie mogłem uwierzyć, że dotyczy ona pary, a nie sztuki. Mówimy bowiem o kwocie niecałych 4400 zł. W tym momencie pierwsza myśl nie napawa optymizmem i brzmi mniej więcej tak: „zrobili staromodnie wyglądające kolumny, włożyli do nich jakieś tanie głośniki i komponenty, obudowy sklecili z byle czego, żeby cena była niska – ot, cała tajemnica”. Sęk jednak w tym, że wcale tak to nie wygląda. Jest znacznie lepiej…
Lintony to naprawdę spore paki. Wysokie na ponad 56, szerokie na 30 i głębokie na 33 cm. Kształt – jedyny możliwy: prostopadłościan. Jak się to przekłada na objętość? Ścianka przednia ma grubość 25 mm, pozostałe są sporo cieńsze (16 mm). Wewnętrzna komora nie jest jednak w całości dedykowana bas-refleksowi. Sporą jej część zajmuje tuba (walec), która biegnie przez całą głębokość skrzynki. Wynik – 34 litry – mówi sam za siebie. To więcej niż objętość przeciętnej podłogówki.
Efektowna plakietka rocznicowa, ładny fornir, podwójne porty BR i nieco zbyt wąsko rozstawione terminale głośnikowe. Podstawki o wysokości 44 cm (wraz z kolcami) to pozycja obowiązkowa, przynajmniej pod względem stylistycznym. Drewniane panele skutecznie wytłumiają dolną i górną ściankę. Podstawki mogą służyć za stojaki na winyle.
A teraz detale. Maskownica – wykonana z pięknej, lekko połyskującej tkaniny o charakterystycznej, staromodnej fakturze, prezentuje się znakomicie. Druga rzecz to charakterystyczne podcięcia krawędzi – po to, by chować maskownicę (ta musi licować z krawędziami). Bardzo niewspółczesne są też proporcje skrzynek: stosunek wysokości do szerokości to mniej więcej 15:8. Poza tym, sam fakt wstawiania takiego litrażu na podstawki wydaje się, z dzisiejszego punktu widzenia, niezrozumiały. Wykończenie? Nie da się złego słowa powiedzieć. Fornir jest naturalny, porządnej jakości. Zgoda, może i nie wygląda tak, jak te „z epoki”, nie jest równie wyrafinowany, jak ten w Spendorach czy Harbethach, ale nic konkretnego mu nie dolega. Co istotne, jest równo i starannie położony. Nic nie odstaje, krawędzie są gładkie. Poza tym, nie zapominajmy o cenie.
O bas-refleksach wspomniałem, terminale też są współczesne – i dobrze, bo te z epoki były przeważnie bardzo kiepskie.
Szeroka ścianka
Formuła akustyczna leżąca u podstaw tej konstrukcji jest daleka od nonsensu. W poufnym dokumencie zatytułowanym „Design Notes”, jego autor – a zarazem twórca kolumn – Peter Comeau zaleca niezdejmowanie maskownic, lekkie skręcenie kolumn w kierunku słuchacza oraz takie ustalenie pozycji kolumn lewej i prawej, by tweetery znajdowały się bliżej siebie niż pionowe osi symetrii obudów. Prościej rzecz ujmując: kopułki mają być „do środka”. Co się tyczy maskownic, nie chodzi tu wyłącznie o to, że kolumny „strojono” z uwzględnieniem ich obecności. Sęk w tym, że ich zdjęcie odsłania wspomniane, wystające krawędzie obudów – źródło pasożytniczych odbić i dyfrakcji. Tymczasem maskownice mają postać drewnianej płyty z wyciętym otworem na głośniki, które tworzy niejako wtórny frez w obudowach, co jest korzystniejsze akustycznie niż wystające krawędzie przedniej odgrody.
Złożoną – jak przystało na trójdrożny układ – zwrotnicę z filtrami 2. i 3. rzędu zmontowano na płytce przykręconej do małego panelu z mdf-u. W torze tweetera znalazła się cewka powietrzna i dobry jakościowo kondensator polipropylenowy 6,8 µF.
Kolejnym zjawiskiem, na które zwraca uwagę szef akustyków IAG jest tzw. baffle step. Termin ten nie ma dobrego polskiego odpowiednika, choć dobrym spolszczeniem wydaje się „schodek dyfrakcyjny” zaproponowany przez Grzegorza Swiniarskiego. Omawiane zjawisko polega na osłabieniu efektywności promieniowania zestawu głośnikowego (maksymalnie o 6 dB) w obszarze poniżej częstotliwości odpowiadającej długości fali równej szerokości przedniej ścianki. Efekt ma podłoże dyfrakcyjne – wynika z faktu, że na małej przeszkodzie (w relacji do długości fali), fala dźwiękowa się ugina, podczas gdy przy wyższych częstotliwościach odbija się od przedniej ścianki, skutkując emisją kierunkową (w przód). W rezultacie poniżej częstotliwości przejściowej na charakterystyce zestawu głośnikowego pojawia się spadek (łagodny schodek). Im ścianka przednia jest węższa, tym ta częstotliwość jest większa, a w związku z tym spadek przetwarzania w istotnym dla uzyskania efektu pełni brzmienia zakresie niskiej średnicy – większy. W przypadku Lintonów, których przednia ścianka ma 30 cm szerokości, efekt schodka dyfrakcyjnego ujawnia się prawie oktawę niżej niż w przypadku współczesnych kolumn o wąskiej przedniej ściance (16-18 cm). Istnieją wprawdzie metody kompensacji omawianego zjawiska za pomocą zwrotnicy, jednak nie dzieje się to „bezkosztowo” – szczególnie w odniesieniu do konstrukcji dwudrożnych. Ceną jest niższa efektywność. A ta w przypadku Lintonów wynosi według producenta naprawdę „zdrowe” 90 dB. W praktyce wydaje się nieco niższa.
Głośniki
Szeroka przednia odgroda nie tylko redukuje schodek dyfrakcyjny, dając możliwość utrzymania dobrej efektywności, ale też umożliwia swobodne pomieszczenie sporego głośnika niskotonowego. Ma on tradycyjną dla Lintonów średnicę 8 cali, co jak na obecne standardy jest wartością budzącą respekt. Tak duże głośniki basowe (40 lat temu uznano by je za małe!) stosuje się dziś właściwie już tylko w pokaźnych kolumnach wolnostojących (pomijając przypadki dwudrożnych Herbethów czy Grahamów oraz zestawów studyjnych). O ile jednak aplikowanie 8-calowego głośnika w układzie dwudrożnym jest zabiegiem kontrowersyjnym, o tyle w układzie trójdrożnym oznacza nierzadko tzw. złoty środek. Membranę o roboczej średnicy 16 cm tworzą sprasowane włókna aramidowe (kewlar), dzięki czemu jest ona bardzo sztywna. Woofer pracuje w obudowie z dwoma otworami BR dostrojonymi do częstotliwości ok 40 Hz, które umieszczono na tylnej ściance, w jej dolnej części. Wbrew temu, co sądzi spora część audiofilów, dwa tunele BR nie stosuje się po to, by basu było więcej. Zastępują one po prostu jeden, większy port.
Głośniki są niczego sobie. Kosze są metalowymi odlewami, membrany kewlarowe. Otwór wentylacyjny w magnesie średniotonowca zaklejono nalepką. Hmm…
Powyżej 630 Hz do akcji wkracza nominalnie 5-calowa (130 mm) jednostka średniotonowa, również z membraną kewlarową. Rzeczywista średnica montażowa wynosi 15 cm, a sama membrana mierzy ok. 11 cm (licząc do wysokości zawieszenia) – jest to więc taka „większa trzynastka”. Głośnik ten pracuje w wydzielonej komorze zamkniętej w formie walca biegnącego aż do samej tylnej ścianki, którego wewnętrzna średnica wynosi ok. 16 cm.
Wysokie tony (powyżej 2,4 kHz) są domeną miękkiej, tekstylnej kopułki, którą delikatnie przesunięto w bok, w stosunku do pionowej osi symetrii obudów. Zabieg ten wykonano symetrycznie dla obu sztuk stanowiących parę – stąd rozróżnienie na kolumnę lewą i prawą.
Obudowy zrobiono z płyt o dwóch grubościach: ścianka czołowa mierzy 25 mm, pozostałe są sporo cieńsze – mają po 16 mm. Funkcję wzmocnienia/usztywnienia niezbyt głuchych ścianek pełni wspomniana subobudowa głośnika średniotonowego. Obie komory dość mocno wytłumiono luźno ułożoną wełną syntetyczną. Z informacji od producenta wynika, że jako budulca na obudowę użyto klejonki złożonej z gęstej płyty wiórowej (ang. high density chipboard) i mdf-u. Przekrój przedniej ścianki (widoczny we frezach głośnikowych) na to nie wskazuje, ale wygląd wnętrza obudów (pozostałe ścianki) – już zasadniczo tak. Połączenie obu typów płyt, zdaniem konstruktorów Wharfedale, skutkuje lepszym zachowaniem skrzynek niż gdyby były one zrobione z samego mdf-u. Mimo to, „gra” ona dość wyraźnie, co czuć dłonią i co pokazał redakcyjny wibrometr przykładany do bocznych ścianek. Przebieg modułu impedancji wskazał, że „coś jest na rzeczy” w okolicach 280 Hz.
Impedancja i faza elektryczna
Producent dość rzetelnie specyfikuje impedancję Lintonów, deklarując 6-omowy nominał i 3,5-omowe minimum. W naszym pomiarze obu sztuk wyniosło ono 3,40-3,45 Ω. W zakresie od nieco ponad 300 Hz do ok. 5 kHz moduł impedancji nie spada poniżej 6 Ω, niemniej za wartość nominalną uznalibyśmy 5 Ω.
Największy stres dla wzmacniacza pojawia się przy 100-110 Hz, gdzie sub-4-omowej impedancji towarzyszą niezerowe kąty fazowe (-33 do -24°). Faza elektryczna nie przyjmuje jednak dużych wartości bezwzględnych – maksymalnie wyniosła ona -52°.
Reasumując, Lintony są kolumnami dość łatwymi do wysterowania, nawet dla wzmacniaczy lampowych.
Brzmienie
Odsłuch Lintonów stanowił doskonałą okazję, by przekonać się, czy współczesne trendy w dziedzinie projektowania zestawów głośnikowych mają bardziej charakter mody, czy może jednak są uzasadnione na gruncie akustyki. Nie wiem, czy jest to przypadek, czy może jednak niekoniecznie, ale oba moje referencyjne zestawy głośnikowe, jakich używam lub używałem na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat wcale nie były wąskie (Zoller Temptation i Klipsch RF7 III). Wyjątkiem są Revele Concerta 2 F35, których używam w drugim, prywatnym systemie, ale w tym przypadku stosunkowo wąskie obudowy są istotym atutem praktycznym (a jednak!).
Nie ukrywam, że miałem wobec Lintonów określone oczekiwania, które po części wynikały z vintage’owych skojarzeń, a po części z wrażeń zdobytych kilka tygodni wcześniej podczas prezentacji prasowej w siedzibie dystrybutora. Już po minucie grania wiedziałem, że jest dobrze. Przeczucia wydawały się trafne, ale tylko częściowo. Potwierdziły się trzy pierwotne obserwacje: obszerna, dobrze wypełniona średnica pasma, lekko zaokrąglony bas i mało ofensywna góra. Jeśliby poprzestać na tak lakonicznym podsumowaniu, większość z czytelników zapewne by uznała, że mamy do czynienia z próbą cofnięcia się w czasie o cztery dekady i… niczym ponadto. Tymczasem rzeczywistość okazuje się znacznie ciekawsza.
Ochrona tweetera nie jest wcale konieczna ze względu na maskownice, których producent zaleca nie zdejmować – i ma rację.
W toku mimowolnie przeciągających się odsłuchów odkrywałem coraz to nowe rzeczy, których po tych kolumnach zupełnie się nie spodziewałem. Zacznę właśnie od jednej z nich, a mianowicie od dynamiki. Termin ten bywa różnie interpretowany. Definicja jest tyleż prosta, co nieadekwatna do zjawisk, które mają miejsce w przypadku kolumn. Miara decybelowa to zdecydowanie za mało. Chyba że przedstawilibyśmy ją jako trójwymiarowy wykres w funkcji częstotliwości i zniekształceń, a na to wszystko nałożyli odpowiedź impulsową. Sprawa jest więc bardziej skomplikowana niż na pozór się wydaje, ale gdy porzucimy podejście stricte techniczne i oddamy się ocenie subiektywnej, materia staje się o wiele bardziej namacalna. Lintony mają duże pokłady muzycznej ekspresji i potrafią grać naprawdę głośno, robiąc to na dodatek czysto i bez słyszalnych zniekształceń. Nagranie live koncertu Staszka Soyki „Pod Pretekstem” to jedna z lepszych rejestracji „na żywo” dokonanych w małym klubie muzycznym, jakie posiadam w swojej płytotece. Słuchałem tej płyty naprawdę głośno, utwór po utworze, doceniając witalność i realizm prezentacji, jak i niezaprzeczalną rytmiczność. To było zaprzeczenie nudnego, zawoalowanego przekazu, jak również negacja dźwięku high-tech. Witalność przekazu Lintonów odebrałem jako całkowicie organiczną – nie wynika ona z podkreślenia któregoś z zakresów pasma, czy też z ostrej jak brzytwa reprodukcji transjentów. Ona po prostu… jest. Nierozerwalnie łączy się z tym spójność dźwięku płynącego z Lintonów. Pierwsze wrażenie jest takie, że są to kolumny grające ciepło i gęsto, a nawet zamaszyście. Zdają się słyszalnie zawoalowane, nie tak klarowne i detaliczne, jak wiele (z reguły droższych) kolumn. Środek ciężkości lokuje się więc niżej niż zwykle. W tym miejscu dochodzimy do ważnej kwestii, jaką są podstawki. Większość testu przeprowadziłem, korzystając z ciężkich, ponad 25-kilogramowych standów o wysokości 57,5 cm, tj. o ponad 13 cm wyższych niż te dedykowane. Tweeter znajdował się w związku z tym 109 cm nad podłogą, a więc z pozoru zbyt wysoko. Firmowe podstawki dotarły do mnie dopiero w ostatniej fazie testu. Ich wpływ na uzyskiwany dźwięk okazał się niezaprzeczalny, co jednak nie oznacza, że korzystny. Niższe posadowienie kolumn spowodowało dodatkowe dociążenie dźwięku powiązane z pewną utratą precyzji, konturów, ale i namacalności. Całkiem możliwe, że na ten stan rzeczy miało wpływ moje pomieszczenie odsłuchowe, sądzę jednak, że w innych pomieszczeniach wpływ wysokości podstawek na brzmienie Lintonów okaże się zbliżony. Jeśli więc na dedykowanych standach brzmienie jest zbyt przysadziste, warto spróbować innych, wyższych – byle sztywnych – podstawek. Możliwe również, że gumowe podkładki przyczepione do firmowych stojaków mają niezbyt korzystny wpływ na definicję basu. Zakres ten w przypadku redakcyjnych podstawek wybrzmiewał szybciej i był szczuplejszy, co stanowiło o kolejnej przewadze pierwotnego setupu.
Lintony budują realistyczną scenę dźwiękową o dobrej głębi i prawidłowej szerokości. W tej dziedzinie nie ustanawiają może żadnych standardów, ale w relacji do ceny są co najmniej bardzo dobre. Źródła dźwięku mają konkretne gabaryty i właśnie to poczucie dominuje nad wrażeniem precyzji ogniskowania. Co z kolei doskonale wpisuje się w koncepcję brzmienia tych kolumn – ma być mięsiście, obficie, a nie sucho, płasko i konturowo. Słowem – swojsko i naturalnie.
Kwestia balansu tonalnego jest kolejnym, obok dynamiki, bardzo miłym zaskoczeniem. Ekspozycja średnicy, ściszona góra, spulchniony bas? Na pierwszy rzut ucha tak to można odbierać, ale prawda to niepełna, bowiem tym, co stanowi o wielkiej klasie tych kolumn jest wręcz doskonale zgranie środka i góry. Oba te zakresy tworzą niemalże continuum, budując wrażenie dopracowania i braku wszelkiej przypadkowości. Na dobrą sprawę, Lintony okazują się zaskakująco neutralne tonalnie, przy czym całość charakteryzuje wyczuwalny, ciepły koloryt. Efekt jest taki, że zwyczajnie trudno się oderwać od słuchania ulubionej muzyki. Nie ukrywam, że spędziłem w towarzystwie tych kolumn o wiele więcej czasu niż powinienem. Terminy, jak zwykle, były napięte, kolejka sprzętów czekała na przetestowanie, a ja beztrosko przerzucałem kolejne albumy. Raz jeszcze przypomnę cenę: 4400 zł za parę. Nie pamiętam, które podobnie wycenione kolumny w ostatnich pięciu latach przyniosły mi tyle zadowolenia i satysfakcji podczas odsłuchu. W 2016 roku zachwyciły mnie monitory Technicsa. Ale to było zupełnie inne – o wiele jaśniejsze, mniej wybaczające granie. W porównaniu z Wharfedale, japońskie kolumny brzmiały sucho, twardo bezlitośnie. Tymczasem ekipie Petera Comeau udała się sztuka połączenia naprawdę wystarczającej precyzji i przejrzystości, bardzo dobrej dynamiki i niebanalnej przestrzenności z wielką ochotą do grania muzyki, znakomitej homogeniczności zakresów i świetnej reprodukcji barw. Za to wszystko należą się słowa wielkiego uznania – nawet jeśli fortepian wykazuje chwilami tendencję do rozjaśnienia w środkowej części skali.
Podkładki pod kolce opcjonalnych podstawek są piankowe, co nie jest zbyt praktyczne – bardzo trudno jest całość przesunąć po podłodze. Filc sprawdziłby się o wiele lepiej.
Zaskoczenie numer trzy odnosi się do zakresu niskotonowego. Bas jest owszem dość obszerny, ale wbrew obawom – w żadnej mierze przesadzony. Ze znakomitą integrą Haiku Audio Bright Mk5 odczuwalne było pewne poluzowanie, miękkość tego zakresu, jednak po zaprzęgnięciu do pracy końcówki Audioneta okazało się, że bas Lintonów jest daleki od puszystości, podbicia czy pogrubienia. Mało tego – dół cechuje więcej niż przyzwoite rozciągnięcie. Muzyki elektronicznej, filmowych soundtracków w rodzaju „Gladiatora” oraz symfoniki można słuchać bezproblemowo, czerpiąc przyjemność z obcowania z niemalże pełnym spektrum akustycznym. Granica trzydziestu kilku herców jest osiągana bez wysiłku.
Zdaję sobie sprawę, że raczej nikt nie będzie tych kolumn użytkował z taką elektroniką, jak dCS i Audionet, ale też błędem byłoby ocenianie możliwości Lintonów na podstawie efektów uzyskiwanych ze sprzętu za 5, 10 czy 15 tys. zł. One naprawdę zasługują na więcej, choć przy umiejętnym zestawieniu źródła, wzmacniacza i kabli w cenach zupełnie przyziemnych i tak uzyskamy świetny, naturalny, ale żywy i dynamiczny dźwięk – co do tego nie mam wątpliwości. Z końcówką mocy Rotela zagrały bardzo dobrze – a to wzmacniacz tańszy od nich.
Wysokie tony mogą być tym punktem na sonicznej mapie Wharfedale’i, które zjednają im tyleż zwolenników, co… umiarkowanych zwolenników. Fakty są takie, że najwyższa góra faktycznie jest lekko przycięta, ale z drugiej strony wybrzmiewa bardzo naturalnie, wcale nie jest ciemna, nie gubi detali, choć nieco więcej powietrza i blasku gitar z pewnością by nie zaszkodziło. Najważniejsze jest jednak to, że to zakres pozbawiony „specyfiki”, ewidentnego charakteru, dziur czy nierówności. Dziś, bardziej niż 15 lat temu, doceniam to, co dzieje się w krytycznym dla tego zakresu obszarze poniżej 10-12 kHz aniżeli dźwiękowe wodotryski i wyławianie mikroplanktonu. Odsłuch dwóch ostatnich albumów Adama Bałdycha nie pozostawił wątpliwości co do tego, jak barwne i naturalne są soprany – nigdy suche czy twarde. Owszem, detali nie ma tyle co z testowanych równolegle Acousticów Energy AE500, ale w tym przypadku w ogóle to nie przeszkadzało. To kolejny przejaw spójności całej koncepcji i jej – jakże udanej – realizacji. Brawo, Wharfedale!
Galeria
- Wharfedale Linton Heritage Wharfedale Linton Heritage
- Wysoka na 15 mm krawędź na przedniej ściance nie służy dobremu rozpraszaniu i jest to powód, dla którego nie warto zdejmować ładnej maskownicy Wysoka na 15 mm krawędź na przedniej ściance nie służy dobremu rozpraszaniu i jest to powód, dla którego nie warto zdejmować ładnej maskownicy
- Maskownice na swoich miejscach i logo na zewnątrz bazy – tak zaleca producent i warto się tego trzymać. Maskownice na swoich miejscach i logo na zewnątrz bazy – tak zaleca producent i warto się tego trzymać.
- Głośniki są niczego sobie. Kosze są metalowymi odlewami, membrany kewlarowe. Otwór wentylacyjny w magnesie średniotonowca zaklejono nalepką. Głośniki są niczego sobie. Kosze są metalowymi odlewami, membrany kewlarowe. Otwór wentylacyjny w magnesie średniotonowca zaklejono nalepką.
- Ładny fornir, podwójne porty BR i nieco zbyt wąsko rozstawione terminale głośnikowe. Ładny fornir, podwójne porty BR i nieco zbyt wąsko rozstawione terminale głośnikowe.
- Impedancja i faza elektryczna Impedancja i faza elektryczna
- Woofer jest nominalnie 8-calowy, ale to takie bardzo porządne 8 cali (sama membrana ma średnicę 16 cm). Woofer jest nominalnie 8-calowy, ale to takie bardzo porządne 8 cali (sama membrana ma średnicę 16 cm).
- Drewniane panele skutecznie wytłumiają dolną i górną ściankę. Podstawki mogą służyć za stojaki na winyle. Drewniane panele skutecznie wytłumiają dolną i górną ściankę. Podstawki mogą służyć za stojaki na winyle.
- Podkładki pod kolce opcjonalnych podstawek są piankowe, co nie jest zbyt praktyczne – bardzo trudno jest całość przesunąć po podłodze. Filc sprawdziłby się o wiele lepiej. Podkładki pod kolce opcjonalnych podstawek są piankowe, co nie jest zbyt praktyczne – bardzo trudno jest całość przesunąć po podłodze. Filc sprawdziłby się o wiele lepiej.
- Efektowna plakietka rocznicowa Efektowna plakietka rocznicowa
- Ochrona tweetera nie jest wcale konieczna ze względu na maskownice, których producent zaleca nie zdejmować – i ma rację. Ochrona tweetera nie jest wcale konieczna ze względu na maskownice, których producent zaleca nie zdejmować – i ma rację.
- Podstawki o wysokości 44 cm (wraz z kolcami) to pozycja obowiązkowa, przynajmniej pod względem stylistycznym. Podstawki o wysokości 44 cm (wraz z kolcami) to pozycja obowiązkowa, przynajmniej pod względem stylistycznym.
- Złożoną – jak przystało na trójdrożny układ – zwrotnicę z filtrami 2. i 3. rzędu zmontowano na płytce przykręconej do małego panelu z mdf-u. W torze tweetera znalazła się cewka powietrzna i dobry jakościowo kondensator polipropylenowy 6,8 µF. Złożoną – jak przystało na trójdrożny układ – zwrotnicę z filtrami 2. i 3. rzędu zmontowano na płytce przykręconej do małego panelu z mdf-u. W torze tweetera znalazła się cewka powietrzna i dobry jakościowo kondensator polipropylenowy 6,8 µF.
- Ocena i dane techniczne Ocena i dane techniczne
https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1115-wharfedale-linton-heritage#sigProGalleria664529a7b8
Naszym zdaniem
Nie wiem, czy, a jeśli tak, to w jakim stopniu, udało mi się przelać na papier to, że muzyki – obojętnie jakiego gatunku – odtwarzanej za pośrednictwem tych kolumn po prostu nie chce się przestać słuchać. Lintony są niezwykle muzykalne, barwne i autentyczne w swojej – wcale nie tak bardzo „vintage’owej” – prezentacji. Co więcej, nie brak im drive’u i dynamiki. Scenę też budują realistyczną, a bas sięga okolic 30 Hz. W rzeczy samej, ewidentnie słabych punktów nie posiadają, a zalet mają co nie miara.
Lintony Heritage są potwierdzeniem znanej w pewnych kręgach prawdy, że stare receptury wcale nie były złe, a nierzadko okazują się nawet lepsze niż te obecne, wykreowane w czasach mody na downsizing wszelkiego typu. Nie posłuchać tych kolumn, przy TEJ cenie, to wielki błąd – zaręczam. Lądują w górnej strefie kategorii B naszej klasyfikacji – z zastrzeżeniem, że przyjemności z odsłuchu zapewniają więcej niż co poniektóre kolumny zakwalifikowane z kategorii A. Nieźle, prawda?
Artykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 1-2/2020, które można w całości kupić TUTAJ.
System odsłuchowy:
- Pomieszczenie: 30 m2 zaadaptowane akustycznie (dość silnie wytłumione), panele Vicoustic, Mega Acoustic oraz własnego projektu
- Źródło cyfrowe: dCS Bartok + SOtM SMS-200 Ultra Neo/Sbooster P&P ECO MkII
- Wzmacniacze: Audionet AMP1 V2, Haiku Audio Bright Mk5, Naim Nait XS 3
- Interkonekty: Albedo Metamorphosis RCA
- Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
- Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB
- Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, listwy Furutech f-TP615, PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, Master Mirror Reference, Solaris, Zodiac