PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Klipsch Heresy IV

Wrz 25, 2020

Ich przodkowie powstali przed epoką hi-fi, a nawet przed słynnym „Kind of Blue” Milesa Davisa. Obecna wersja jest ich zaledwie czwartym wcieleniem. I jeszcze ta nazwa... O co tutaj chodzi?

Dystrybutor: Konsbud HiFi, www.konsbud-hifi.pl
Cena: 14 998 zł za parę
Dostępne wykończenia: naturalne forniry (amerykański orzech, mahoń)

Tekst: Filip Kulpa | Zdjęcia: autor, Klipsch

Artykuł pochodzi z Audio-Video 1-2/2020 - Kup pełne wydanie PDF

audioklan

 

 


Klipsch Heresy IV

TEST

Klipsch Heresy IV
 

Początki firmy Klipsch and Associates nierozerwalnie łączą się z głośnikiem, o którym słyszał każdy audiofil – Klipschornami. To właśnie ta konstrukcja, autorstwa Paula Wilburna Klipscha, geniusza, szaleńcy i indywidualisty – jak przedstawia go sam producent – stworzyła podwaliny późniejszego sukcesu małej wytwórni z miasteczka Hope w stanie Arkanas. To nie do wiary, że Klipschorny są produkowane nieprzerwanie od 1946 roku, ustanawiając bodaj światowy rekord ciągłości wytwarzania jednego modelu zestawów głośnikowych wiernych pierwotnej koncepcji akustycznej. Wraz z nimi, historyczny dział Klipscha (Heritage Audio) tworzą cztery inne modele kolumn, które jako żywo odwołują się do oryginalnych koncepcji i rozwiązań technicznych z lat 40-tych i 50-tych – tyle że oczywiście uwspółcześnionych. Tymi kolumnami są: La Scala, Cornwall, Forte i Heresy. Te ostatnie są najmniejsze z nich wszystkich i właśnie zostały zmodernizowane do wersji czwartej.

Sześć dekad

Historia tego modelu, a tym bardziej geneza jego nazwy jest bardzo nietypowa. W 1957 roku, Paul Klipsch wpadł na pomysł stworzenia… głośnika centralnego. Nie był to żaden przejaw wczesnych eksperymentów z kinem domowym, lecz raczej szukanie sposobu na poprawienie walorów stereofonii, której wtedy właściwie jeszcze nie było.

Klipsch Heresy IV dawnePierwsze komercyjne nagranie stereo ukazało się w 1958 r. Paul Klipsch interesował się stereofonią już w połowie lat 50., o czym świadczy kilka artykułów, które opublikował w latach 1955-1957 na łamach amerykańskich czasopism hobbystycznych. W listopadzie 1957 roku powstała koncepcja umieszczenia zestawu głośnikowego o nazwie Model H pomiędzy dwoma Klipshornami lub Shorthornami. Sygnał do głośnika centralnego miał być podawany z 4-omowych odczepów wzmacniacza (lampowego) napędzającego (z odczepów 16-omowych) wielkie Klipschorny. Ale skąd w ogóle wziął się pomysł zastosowania trzeciego głośnika w systemie stereo? Możemy co najwyżej snuć domysły. Klipschorny były wielkie i obowiązkowo musiały stać w narożnikach pomieszczenia. To zwykle skutkowało szerokim ich rozstawieniem, a gdy dodamy do tego fakt, że komercyjne nagrania stereo nie były wówczas jeszcze dostępne (miały się pojawić chwilę później), to nic dziwnego, że tak „zakręcony" poszukiwacz, jakim był PWK nie mógł bezczynnie przyglądać się rozwojowi wypadków.

W swym założeniu Model H miał być głośnikiem generującym równie mały poziom zniekształceń co Klipschhorny, ale o znacznie płytszym fundamencie niskotonowym, co w kontekście jego wykorzystania jako „centralki” wydawało się raczej nieistotne. Pierwsze egzemplarze wyprodukowano w październiku 1957 roku, kilka miesięcy później powstała mniejsza wersja kolumn z wooferem 8-calowym (H-8).

Minęło aż 7 lat dopóki kolumny, o których mowa nazwano Heresy. W 1961 roku, Paul Klipsch urządził konkurs wśród dilerów na najlepszą nazwę dla Modelu H – mimo, że sam miał gotową nazwę w zanadrzu – Heresy. Inspirację stanowiła negatywna i prześmiewcza reakcja tych, którzy uważali pomył na głośnik centralny jako łamiący reguły leżące u podstaw idei Klipschhorna. Nazwa „Heresy” budziła nieskrywaną niechęć pracowników firmy (w większości baptystów), a szczególnie jednego z nich. Żadna z kilkudziesięciu zgłoszonych propozycji nie zadowoliła szefa firmy, dlatego w 1962 r. konkurs został wznowiony, ale i on nie przyniósł rozstrzygnięcia. Decyzję o użyciu „Heresy” ostatecznie przeforsował ówczesny menedżer sprzedaży, który uznał ją za świetną z marketingowego punku widzenia. Ostatecznie, w 1964 roku, Model H przemianowano na Heresy. Jak na ironię, na początku lat 70. kolumna trafiła do jednego z kościołów w Luizjanie, gdzie zawisła 9 metrów nad ołtarzem. Większość kongregacji była przekonana, że ksiądz zaczął mówić głośniej – ponoć nikt nie zorientował się, że zastosowano głośnik, ponieważ barwa głosu nie była zmieniona. To najlepszy dowód na to, że Heresy nie grały jak ówczesne systemy nagłośnieniowe – miały nad nimi znaczną przewagę pod względem naturalności reprodukowanego dźwięku.

 

Sprawdzona koncepcja

Model H był trójdrożnym systemem głośnikowym wyposażonym w woofer o średnicy 12 cali. Resztę pasma reprodukowały dwa głośniki tubowe (kompresyjne): średniotonowy K-55V umieszczony w poziomo zorientowanej tubie K-700 oraz tweeter K-77. Założenia konstrukcyjne twórców były następujące: bardzo małe zniekształcenia, efektywność co najmniej 90 dB (1 W), dyspersja 80 stopni w poziomie i 30 stopni w pionie (przy spadku 10 dB względem osi) oraz względnie płaska charakterystyka przenoszenia (50 Hz – 17 kHz przy nierównomierności ±5 dB). Model H był konstrukcją zamkniętą, w której do dyspozycji woofera była komora o objętości zaledwie 4,5 litra. To skutkowało dość ograniczonym rozciągnięciem pasma. Nie zapominajmy jednak, że były to lata 50, a w tamtej epoce 45 czy 50 Hz z relatywnie niewielkiej kolumny było wynikiem budzącym szacunek. Tym bardziej, że efektywność pierwszych Heresy była w istocie wyższa.

Obecny model jako żywo przypomina pierwowzór. Producent był konsekwentny do tego stopnia, że nie zmienił przekroju poprzecznego obudowy, pozostawiając te same szerokość (39,5 cm) i głębokość (33,5 cm) kanciastej, prostopadłościennej skrzynki. Jedynie wysokość jest nieco większa niż dawniej: wynosi 57 zamiast 54 cm. Oznacza to, że Klipsche są dwa razy szersze niż większość współcześnie produkowanych podłogówek, a zarazem prawie dwa razy od nich niższe.

Klipsch Heresy IV lifestyle

Stylizowana na lata 70. maskownica i znaczne odchylenie obudów do tyłu (80), jak również zupełnie niedzisiejsze proporcje i wyjątkowo mała wysokość kolumn, jak na podłogówki – oto znaki charakterystyczne Heresy.

Jedyną poważną zmianą w całej koncepcji akustycznej obecnie produkowanej wersji jest tak naprawdę zastosowanie obudowy wentylowanej z podłużnym wylotem szerokiego tunelu BR w dolnej części tylnej ścianki. To pierwszy bas-refleks w ponad 60-letniej historii modelu. Skąd ta zmiana? Spowodowała ją chęć zwiększenia wolumenu i dynamiki niskich tonów. Na papierze, dolna granica pasma leży tylko nieco niżej niż w pierwowzorze (48 Hz przy -4 dB), lecz w praktyce różnica jest prawdopodobnie większa. „Czwórki" biją na głowę „jedynki" innym, ważnym parametrem – efektywnością. Ta jest specyfikowana na 99 dB (2,83 V / 1 m) w typowym pomieszczeniu mieszkalnym. To fantastyczny wynik, który – jak wynika z moich doświadczeń – w praktyce jest porównywalny z Klipschami RF7III.

Postument o bocznym profilu „wyciągniętego” trapezu prostokątnego leżącego na najdłuższym boku pochyla całość o kąt 8 stopni. Tak mocne odchylenie obudów do tyłu ma za zadanie kompensować karłowatość Heresy traktowanych jako podłogówki (którymi de facto są). Tweeter znajduje się bowiem na wysokości zaledwie 54 cm, co jest bardzo nietypowe dla współczesnych kolumn wolnostojących. Skierowanie osi akustycznej (osi promieniowania) pod wspomnianym kątem w kierunku sufitu oznacza, że w odległości niespełna 2,5 m od kolumny oś promieniowania tweetera znajduje się na typowej wysokości (90 cm). W praktyce należy usiąść nieco dalej (3 m) lub niżej (80-85 cm), by uszy znalazły się w optymalnej relacji do przetworników.

Obudowy wykonano z niezbyt grubych, bo 19-mm płyt mdf. W środku nie znajdziemy żadnych poprzeczek wzmacniających, nie mówiąc już o bardziej wymyślnym ożebrowaniu. Do wytłumienia posłużyły kawałki gąbki (pianki). Z jednej strony, do bocznej ścianki przyczepiono aż trzy warstwy, z drugiej natomiast – ze względu na obecność płytki zwrotnicy – wytłumienie jest dwuwarstwowe i zajmuje mniejszą powierzchnię. Dodatkowe kawałki pianki ułożono na spodzie i górze komory. Jak na tak dużą objętość (56 litrów) jest to niewielka ilość.

Klipsch Heresy IV gniazda

Lakierowane zaciski głośnikowe są całkiem wygodne. Duży port BR z wyoblonym ujściem jest właściwie niesłyszalny.

 

Jakość wykonania obudów jest z jednej strony bardzo dobra, ponieważ naturalny fornir wygląda smakowicie, podobnie jak maskownice, a gwintowane gniazda dla wkrętów mocujących zapewniają pewne osadzenie głośników przez długie lata – nawet w razie ewentualnego serwisu. Z drugiej natomiast drewniane cokoły z lakierowanymi na czarno metalowymi podkładkami są słabszym punktem całości. W jednej z kolumn podkładki nie leżały w jednej płaszczyźnie, czego efektem było minimalne kołysanie obudowy na równym, twardym podłożu. Ponadto lakier, którym je pokryto zszedł po kilku przesunięciach kolumn po twardej posadzce. Pomysł lakierowania tych podkładek wydaje się zupełnie nietrafiony.

 

Głośniki

Podział pasma przebiega nietypowo, jak na dzisiejsze standardy, co jest rezultatem zastosowania dwóch, niezbyt dużych przetworników kompresyjnych (ich gabaryty determinują możliwy podział pasma). Papierowy 12-calowy woofer, którego membranę zdobią charakterystyczne koncentryczne zgrubienia pracuje nominalnie aż do 850 Hz, a więc odtwarza ważną część środkowego zakresu pasma. Dalej pałeczkę przejmuje średnio-wysokotonowy driver z szeroką gardzielą tuby K-702, w głębi której rezyduje 44,5-milimetrowy głośnik poliamidowy umieszczony za cienką siateczką. Dopiero powyżej 4,5 kHz do akcji wkracza tytanowa kopułka z rozpraszaczem umieszczona w tubie K-107. Obie są odlewami z czarnego tworzywa. Magnes głośnika średniotonowego w relacji do wielkości membrany jest wręcz olbrzymi (średnica ok. 10 cm).

Klipsch Heresy IV tweeter

Kopułka tytanowa pracuje dopiero powyżej 4,5 kHz. Ma średnicę 25 mm i charakterystyczny element kształtujący czoło fal dźwiękowych.

 

Zwrotnica to 14-elementowy układ złożony z cewek rdzeniowych i 5-procentowych kondensatorów z metalizowaną taśmą poliestrową (MEA). Rezystory są tylko dwa – cermetowe. Słowem, nic nadzwyczajnego, ale też w żadnym razie odbiegającego od dzisiejszych standardów dla kolumn ze zbliżonego przedziału cenowego. Dostęp do płytki jest bardzo łatwy, jest ona przykręcona do bocznej ścianki obudowy, więc ewentualny upgrade komponentów nie będzie kłopotliwy. Pewną ciekawostkę stanowi użyte okablowanie wewnętrzne – to stary dobry znajomy AudioQuest Type 4 – cztery lite druty (solid core) w dość grubej otulinie z PVC. Odcinki kabli łączące zwrotnicę z poszczególnymi głośnikami są możliwie krótkie. Tu producentowi należą się pochwały.


Impedancja i faza elektryczna

Klipsch Heresy IV impedancja

Bardzo duża efektywność zachęca do zestawień ze wzmacniaczami lampowymi. Ale czy z elektrycznego punktu widzenia będzie to na pewno właściwe zestawienie? Wykresy modułu impedancji (linie szara i czarna – obrazujące obie kolumny od pary) i fazy elektrycznej pokazują, że tak. Od 300 Hz w górę impedancja Heresy IV nie spada poniżej 8 Ω , a minimum wynoszące 4,06 Ω (przy 127 Hz) ma związek z bas-refleksem (dostrojonym do ok. 34 Hz) i nie koreluje z dużą wartością fazy elektrycznej. Wykresy mają nieregularny, dość mocno pofalowany przebieg, co wskazuje na prawdopodobną „pracę” ścianek obudowy. Nie jest to w tym przypadku nic zaskakującego.

 

Brzmienie

Spotkanie sam na sam z nowymi Heresy było dla mnie dużym znakiem zapytania. Nigdy nie słuchałem poprzedników i z jednej strony miałem poważne wątpliwości dotyczące samej koncepcji tak karłowatych podłogówek (które są tak niskie, że stojąc obok, w ogóle ich nie widzimy – to jakby rodzaj „przeszkody” w pokoju). Z drugiej natomiast zżerała mnie ciekawość, jaki dźwięk udało się uzyskać firmie, którą – jako użytkownik RF7III – darzę ogromnym szacunkiem. Heresy są niewiele tańsze od moich kolumn referencyjnych, stworzyła je ta sama firma, a efekt jest… zgoła odmienny. Na pierwszy rzut ucha, wszystko wydaje się inne: bas, balans tonalny, scena dźwiękowa (szczególnie jej wysokość, ale nie tylko), skala dźwięku. Różnic jest wiele, ale są też pewne podobieństwa – w moim odczuciu bardzo istotne, by nie powiedzieć: kluczowe.

Klipsch Heresy IV tuba sredniotonowa

Przetwornik średnio-wysokotonowy jest osadzony znacznie głębiej niż tweeter. To niespełna 45-mm kopułka z poliamidu.

Głównym i zasadniczym punktem łączącym obie konstrukcje jest absolutnie nieprzeciętna witalność i dynamika. W przypadku Heresy uwaga słuchacza skupia się na średnim i wysokim zakresie pasma, podczas gdy nowocześniejsze i znacznie większe RF7III grają nieporównywalnie bardziej obficie na basie, dzięki czemu cały przekaz muzyczny zyskuje wymiar dźwiękowego spektaklu. Te pierwsze kolumny tworzą znacznie lżejszy, można rzecz: filigranowy dźwięk – już bez tego liniowego i potężnego wypełnienia w niskim zakresie pasma. W kategoriach obiektywnych, brzmienie, które uzyskałem w moim sporym pomieszczeniu, przy ustawieniu jak zwykle z dala od ścian było rozjaśnione i mało dociążone. Nie próbowałem na siłę tego zmieniać, przesuwając kolumny bliżej ścian, ponieważ zależało mi na ocenie innych aspektów brzmienia, a każda (duża) zmiana ustawienia kolumn wprowadza niepotrzebną zmienną, wpływając na inne aspekty brzmienia.

Drugą cechą prezentacji, która natychmiast zwróciła moją uwagę było niższe niż zwykle osadzenie sceny dźwiękowej. Początkowo nie mogłem się przyzwyczaić do tego, że instrumenty, szczególnie w okolicach bocznych sektorów sceny znajdują się blisko podłogi. To trochę dziwne i nienaturalne odczucie. Ustawienie kolumn na podwójnych płytach kamiennych przedzielonych podkładkami antywibracyjnymi b-Fly Audio uniosło Heresy o około 10 cm, dzięki czemu opisywany efekt stracił na intensywności, choć nadal był obecny. Gdy jednak rozsiadłem się w fotelu, opuszczając oparcie (a więc obniżając wysokość odsłuchu) i przygasiłem światło, czyli zrobiłem to, co i tak normalnie czynię w trakcie właściwych testów, okazało się, że problem zbyt nisko osadzonej sceny przestaje mieć (istotne) znaczenie. Heresy budowały ją na planie łuku czy może bardziej tęczy, kotwicząc jej skraje faktycznie dość nisko (ale powyżej górnych ścianek), natomiast jej centralną część zawieszając dość normalnie, czyli na wysokości metra lub trochę powyżej. W efekcie wokaliści stali, a nie siedzieli, natomiast dźwięki gitar i innych instrumentów ogniskowały się trochę niżej. Z tego typu efektem spotkałem się bodaj po raz pierwszy i nie mam wątpliwości, że determinuje go silne odchylenie do tyłu wyjątkowo niskich obudów (bez podstawek).

Klipsch Heresy IV zwrotnica

Zwrotnica jest zbudowana z całkiem porządnych elementów. Obecność cewek rdzeniowych wcale nie musi być minusem. Dobre i krótkie okablowanie wewnętrzne (solid-core) od AudioQuesta.

 

Scena dźwiękowa prezentowana przez Heresy jest dość specyficzna także z innego powodu. Chodzi mianowicie o jej wysunięcie do przodu, w kierunku słuchacza oraz związane w tym skrócenie perspektywy. Audiofile przyzwyczajeni do oddalonej prezentacji kolumn z wycofaną średnicą odbiorą ów efekt jako przejaw „napastliwości” czy może nawet tubowej sygnatury, jednak moim zdaniem byłaby to niesprawiedliwa ocena. Przesadą byłoby bowiem powiedzieć o Heresy, że są ofensywne. Dźwięk płynący z nagłośnień live jest znacznie bardziej szorstki i męczący, a mimo to podczas koncertu nie odbieramy tego w ten sposób. Skupiamy się na muzyce, jej odczuwaniu, przemawia do nas realizm całego przekazu. Podobnie jest z testowanymi Klipschami. Zamiast częstować nas pluszowymi, zmiękczonymi transjentami i klimatem audiofilskich samplerów, kolumny te w bardzo wyrazisty i niekiedy faktycznie dość dosadny sposób odtwarzają poszczególne nuty, składając je jednakowoż w piękną, muzyczną całość. Tu ujawnia się ich talent i prawdziwa klasa. Ekspresja dynamiczna, witalność, mikrodynamika – szczególnie w górnych rejestrach – to są hasła-klucze do zrozumienia sensu i istoty tych bardzo czułych zestawów głośnikowych. Tu właśnie czuć rodzinne DNA, zbieżność genów z RF7III i kilkoma innymi modelami tej marki, których miałem okazję słuchać. Największy komfort i największą przyjemność z odsłuchu odczuwałem wtedy, gdy Klipsche nie grały głośno. Niższe i średnie poziomy to optymalny zakres pracy tych głośników. Wówczas stają się poniekąd odprężające, a mimo to wciąż żywe i wybornie rytmiczne. Klasyczny rock i jazz, muzyka fusion, wszelakie „oldies but goldies” są tym, co wybrzmiewa za pośrednictwem Klipschy jak prawdziwa muzyka. A klasyka? Przyznaję, że słucham jej niewiele, ale akurat te klimaty, które lubię (barok, renesans) w wykonaniu zespołów muzyki dawnej nie są wymarzonym terytorium muzycznym Klipschy. Po prostu ich trochę dosadna barwa, podkreślony pewien zakres średnicy (obstawiam rejon integracji woofera i dużej tuby) nie służą jakoś wybitnie uzyskiwaniu gęstych, soczystych i ciepłych barw. Heresy grają w innej tonacji – złośliwi powiedzieliby być może, że w tych gatunkach muzycznych prawią herezje. Obiektywnie patrząc, oddalają się co nieco od neutralnego wzorca, jednak sposób, w jaki to robią sprzyja zaangażowaniu słuchacza i odczuwaniu emocji. A czy nie o to, w pierwszej kolejności, chodzi w obcowaniu ze sprzętem audio wysokiej klasy? Tymczasem w przypadku wielu współczesnych kolumn high-end mamy poniekąd odwrotną sytuację, w której poprawności technicznej i wyrafinowaniu nie zawsze (czy może nawet: rzadko!) towarzyszą emocje i zwyczajna chęć słuchania muzyki. Na wykresach Heresy zapewne nie wypadają idealnie, za to ich przemożna chęć grania muzyki jest tym, co pozytywnie je wyróżnia w gronie kolumn za 15 i więcej tysięcy złotych.

Klipsch Heresy IV woofer

Woofer o blaszanym koszu i umiarkowanym gabarytowo układzie magnetycznym wygląda dość staromodnie.

 

Na koniec zostawiłem omówienie basu, będącego kolejnym nietypowym punktem programu. Podobnego zestrojenia, takiej charakterystyki nie przypominam sobie w żadnych testowanych dotąd (na przestrzeni ponad dwóch dekad) kolumn. Rozciągnięcie jest lepsze niż sugerują liczby w tabelce, co uświadomiły mi odsłuchy takich soundtracków, jak „Kod Da Vinci” czy „Interstellar” Hansa Zimmera. Niski bas zdecydowanie jest obecny, a co więcej charakteryzuje się znakomitą dynamiką. Nie słychać przy tym żadnego zmiękczenia czy spowolnienia – w ogóle nie wyczuwa się pracy portu. Ten pracuje dyskretnie, o żadnym pompowaniu czy furkotaniu nie ma mowy, co zresztą nie dziwi, biorąc pod uwagę, że tunel BR dostrojono do częstotliwości leżącej poniżej dolnej granicy pasma (34 Hz). Ciężar reprodukcji spoczywa więc na 12-calowym wooferze, który nawet podczas głośnego grania ledwo się wychyla. Dzięki temu, w żadnym rozsądnym scenariuszu zabawy w głośne granie, te głośniki nie zostaną przeciążone czy doprowadzone do granic swoich możliwości. To ogromna zaleta dużego litrażu i potężnej membrany. Kolumny z dwoma 6,5-calowymi wooferami nie mają w tym porównaniu czego szukać. Ale zaraz zaraz – jest w tym wszystkim jeden haczyk, a mianowicie relatywnie szczupły midbas. Możliwe, że w innych pomieszczeniach, dzięki wspomaganiu ścian, efekt będzie inny, jednak w moim pomieszczeniu, na tle całego przekroju różnych zestawów głośnikowych, włączając w to chwilę wcześniej testowane Wharfedale Lintony, średniego basu jest po prostu dość mało. Wyżej na skali pojawia się z kolei wyraźne utwardzenie, rodzaj podbicia czy raczej rezonansowego podbarwienia, które moje ucho lokowało w zakresie 100-200 Hz. Jestem skłonny przypuszczać, że efekt ten ma związek z „pracą” obudowy i zafalowaniem na wykresie modułu impedancji obserwowanym przy 110-120 Hz. A jak to wszystko przekłada się na odtwarzanie muzyki? Bębny Gingera Bakera były ultrasztywne, niemalże punktowe, jednak trochę szczupłe, słabo wypełnione (podkreślam, że w innym pokoju efekt może być zupełnie inny). Z kolei gitara basowa i tłuściej nagrana sekcja rytmiczna z koncertu Avishaia Cohena w klubie Blue Note wypadały znakomicie. The „Wall” z ulubionym „Comfortably Numb” ponownie ukazał znakomitą zwartość i sprężystość dolnego zakresu, ale znów: kosztem umiarkowanego wypełnienia brzmienia bębnów. W muzyce klasycznej nie stanowi to problemu, podobnie jak w ścieżkach dźwiękowych, gdzie do głosu częściej dochodzi niski i najniższy bas – a tam Heresy potrafią zabłysnąć: nie tyle efektem „umff” ile prawdziwą energią oddawaną w dolnych rejestrach. Nawet tutaj witalność i szybkość dźwięków prezentuje poziom dalece nieprzeciętny – szczególnie dziś, w czasach małych wooferów montowanych w słupkowanych obudowach.

 

Galeria

 

Naszym zdaniem

Wiele współczesnych kolumn potrafi grać żywo i dynamicznie. Są takie, które w porównaniu z Heresy budują głębszą i bardziej proporcjonalną scenę, potrafią zejść niżej na basie, zabrzmieć gładziej i czyściej – jednym słowem, zrobić to i owo lepiej. Klipsche trudno uznać za wzór neutralności czy przestrzenności, ale nie z takim założeniem je stworzono. To wymarzeni kompani dla słabszych wzmacniaczy lampowych, które dodadzą im ciepłej „poduszki” na basie, trochę rozmyją wyraziste kontury i z którymi Heresy mają wielką szansę zaczarować tych słuchaczy, którzy nie gonią za absolutną wszechstronnością, lecz za witalnym, żywym i namacalnym portretowaniem ulubionej muzyki – szczególnie z repertuaru rockowego, bluesowego, jazzowego i gatunków pokrewnych. Dla mnie było to nad wyraz ciekawe doświadczenie. Muzyki za pośrednictwem tych staromodnych kolumn słuchało mi się bardzo przyjemnie i angażująco. Polecam je nie tylko tradycjonalistom, ale i „nowocześniejszym” melomanom. Aha, jeszcze jedno: z dobrymi tranzystorami Heresy też grają świetnie!

Klipsch Heresy IV ocena i dane techniczne

Artykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 1-2/2020, które można w całości kupić TUTAJ.

 

System odsłuchowy:

  • Pomieszczenie: 30 m2 zaadaptowane akustycznie (dość silnie wytłumione), panele Vicoustic, Mega Acoustic oraz własnego projektu
  • Źródło cyfrowe: dCS Bartok + SOtM SMS-200 Ultra Neo / Sbooster P&P ECO MkII, Denon DCD-1015 jako transport
  • Wzmacniacze: Audionet AMP1 V2, Haiku Audio Bright Mk5
  • Interkonekty: Albedo Metamorphosis, Albedo Geo
  • Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB
  • Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, listwy Furutech f-TP615, PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, Master Mirror Reference, Solaris, Zodiac
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją