Wydrukuj tę stronę

Naim Mu-so

Sie 25, 2015

Według hucznych zapowiedzi Naima, ich pierwszy głośnikowy samograj Mu-so miał być wyjątkowy. I faktycznie taki jest.

Dystrybutor: Audio Center, www.audiocenter.pl
Cena (za parę): 4890 zł

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

audioklan

 

 


Osiągnięcie

muso-aaa 

Nikogo by to specjalnie nie zdziwiło, gdyby Naim zaczął produkować słuchawki. Wszak producenci elektroniki coraz częściej wkraczają na terra incognita – obszary dotąd nieeksplorowane, ale na tyle atrakcyjne biznesowo, że nierozsądnym byłoby je zaniedbać. Na szczęście, Naim nie zrobił (jeszcze?) nauszników. Stworzył za to inny produkt, jakiego nigdy nie miał w ofercie. Głośnik przypominający soundbar, ale formalnie nim niebędący. Co to takiego?
 


Funkcjonalność

Mu-so to samograj – głośnik, który łącząc się poprzez sieć komputerową albo Bluetooth z komputerem lub urządzeniem mobilnym potrafi samodzielnie odtwarzać muzykę. Wejście optyczne zamienia ten aktywny głośnik strumieniowy w soundbar, zaś analogowe gniazdo na małego jacka pozwala podłączyć dowolne urządzenie przenośne – na przykład odtwarzacz DAP. Jest jeszcze gniazdo USB typu A dostosowane do obsługi pamięci oraz urządzeń iOS. Mając Mu-so, nie potrzebujemy więc żadnego odtwarzacza, radia czy innego klasycznego źródła dźwięku. Warto jednak zaopatrzyć się w NAS-a, czyli dysk sieciowy, na który wgramy całą bibliotekę muzyczną. Korzystanie z komputera w roli serwera UPnP jest oczywiście możliwe, ale niewygodne w kontekście tego, jak przyjemny jest w użytkowaniu kompaktowy Naim. Konstruktorzy zadbali bowiem o to, by sterowanie nie wymagało ciągłego posługiwania się tabletem lub smartfonem – mimo że Mu-so nie ma choćby najmniejszego wyświetlacza. Obsługuje za to kolejkowanie oraz playlisty. I to w zasadzie załatwia sprawę. Bieżąca kolejka jest zapisywana w pamięci podręcznej, co oznacza, że po wybudzeniu urządzenia i wciśnięciu przycisku ‘play’, muzyka od razu jest odtwarzana – od początku kolejki. Jeśli jej nie ustaliliśmy, Mu-so sięgnie do utworów z ostatniej playlisty.

Równie łatwo, z poziomu pilota, obsługuje się radio internetowe. Zapamiętane stacje radiowe (fabrycznie jest wgranych kilka, w tym stacja Naima) można wywoływać przyciskami skip. Dzięki temu codzienna obsługa systemu w zasadzie nie wymaga włączania aplikacji sterującej, choć jeśli zechcemy posłuchać czegoś „nowego”, to oczywiście trzeba będzie sięgnąć po smartfon czy tablet.

muso-galka

Autorska aplikacja Naima zbiera wyłącznie pozytywne noty. Ma dobrze rozplanowany, niezagmatwany interfejs graficzny, którego kolor (skórkę) można zmieniać. Istnieje kilka metod prezentacji zwartości muzycznej: listy z mniejszymi lub większymi napisami oraz miniaturki okładek (wymagają czasu, by się załadować do cache programu). Wersja na iPada jest zdecydowanie przyjemniejsza niż na smartfon (w moim przypadku: Android), ponieważ ma dwie orientacje (pionową i poziomą), a większy ekran mieści więcej informacji, ułatwiając nawigację.

Obrotowe pokrętło na górnej ściance służy do bardzo wygodnej regulacji głośności. W jego środku znajdują się przyciski sensoryczne – play/pauza, następny/poprzedni, przycisk wybudzania oraz wybór źródła. Przyciskając je, wybieramy kolejno spośród następujących opcji: iRadio, UPnP, USB/iPod, Bluetooth, Spotify, wejścia analogowego (3,5 mm) i optycznego. Nazwy obydwu można ustalić wedle własnego uznania.

Wbudowany moduł strumieniowy UPnP sprawia, że korzystanie z Bluetooth (z aptX) można – a raczej należy – ograniczyć do odtwarzania fonii towarzyszącej filmom czy klipom z YouTub’a, odtwarzanych na urządzeniach mobilnych. Korzystanie z kompresji, choćby minimalnej, godzi w sens i możliwości Mu-so, bo – jak się zaraz przekonamy – nie jest to jakiś tam zwykły sobie grajek, lecz coś znacznie poważniejszego.

 


Budowa i wykonanie

Całkiem nieoczekiwanie Mu-so ma trójdrożną konstrukcję, czyli łącznie 6 głośników: dwa woofery pośrodku, dwa głośniki średniotonowe rozstawione nieco szerzej (na zewnątrz wooferów) oraz dwa tweetery odsunięte na skraje małej, relatywnie wąskiej obudowy (szerokość 63 cm). Każdy głośnik napędza jeden kanał wzmacniacza pracującego w klasie D o mocy 75 W. Podział pasma realizuje układ DSP – mamy więc zaletę głośników aktywnych: brak filtrów pasywnych, a więc mniejsze zniekształcenia fazowe. Naim oparł się pokusie wykorzystywania mocy obliczeniowej procesora do uprzestrzenniania dźwięku. Mu-so to głośnik stereofoniczny – nic ponadto. Żadnych efektów surround nie zapewnia. I dobrze, bo mogłyby one tylko popsuć brzmienie.

Reprodukcję basu poprawiają dwa podłużne otwory bas-refleksu po bokach obudowy (skierowane w dół), pełniące jednocześnie funkcję uchwytów. Godna pochwały pomysłowość producenta. Wejścia i dwubolcowe gniazdo prądowe znajdują się po prawej stronie. Korzystanie z sieci kablowej (Ethernet) nie jest konieczne. Mu-so ma wbudowaną kartę sieciową 2,4 GHz pracującą, niestety, w standardach b i g, co w praktyce ogranicza streaming muzyki w bezstratnych formatach audio do rozdzielczości 24/48. Nie wydaje się, by był to jakiś problem. Po kablu można odtwarzać wave’y, ‘flaki’ i aiffy o próbkowaniu do 192 kHz. O formacie DSD nie ma mowy.

muso-front

Jakość wykonania jest taka, jakiej oczekujemy od Naima, a nawet lepsza. Górę i boki wykończono cienkimi płatami z aluminium, front zakrywa lekki, zdejmowalny grill. Spód to gruba tafla akrylu odpowiedzialna za wrażenie lewitacji głośnika nad blatem lub jego podświetlenie – zależnie od warunków oświetleniowych, jasności blatu i ściany z tyłu. Fajnym akcentem jest rząd białych diod LED umieszczonych nad logiem producenta. Dlaczego nie są zielone? Przecież ten kolor od lat kojarzy się z Naimem. Widać, że Mu-so nie jest adresowany do miłośników Naitów i NAP-ów czy innych klasycznych urządzeń tej marki. Młodzi mogą przecież nie mieć pojęcia o zielonych czteroliterowych znaczkach…

Tylna ścianka to masywny radiator złożony z 90 żeber. Sam ten element musi mieć znaczący wpływ na cenę Mu-so, która – patrząc wyłącznie przez pryzmat wybornego wykonania – wcale nie wydaje się wygórowana. Wręcz przeciwnie. 

 


Brzmienie

Głośniki all-in-one to nowa kategoria urządzeń, które wymuszają nieco inne podejście do ich oceny. Nie można bowiem oczekiwać od nich tego samego co od tradycyjnych systemów hi-fi – w szczególności zaś stereofonii. Tweetery Mu-so dzieli zaledwie pół metra i na tyle – maksymalnie – można określić szerokość bazy stereo. By słyszeć w miarę prawidłowe efekty stereo, trzeba by Mu-so ustawić na biurku i przy nim usiąść, co oczywiście mija się z celem, bo zupełnie nie taka jest funkcja tego samograja. Obiektywnie Mu-so nie zapewnia przestrzenności dźwięku – w sensie panoramy lewo-prawo, nie mówiąc już o głębi. Siedząc w odległości 2,5–3 metry od tego głośnika, nie czułem wyraźnego różnicowania położeń instrumentów na scenie. Była ona o wiele węższa niż w przypadku odsłuchu za pośrednictwem pary normalnie rozstawionych głośników. Nie oznacza to bynajmniej, że dźwięk był skupiony w jednym punkcie, że był monofoniczny. Co to, to nie! Panorama stereo jest silnie zagęszczona, wyraźnie większa od samego głośnika – i to nawet w silnie wytłumionym pomieszczeniu. W rzeczy samej, Mu-so produkuje naprawdę spory wolumen dźwięku. To w dużej mierze zasługa basu, choć nie tylko.

Brak stereofonii może wydawać się poważną wadą rozwiązania tego typu. Tak jednak nie jest, bo to tylko jedna z cech brzmienia, w dodatku niezbyt ważna przy odsłuchu „nieaudiofilskim” – takim, nazwijmy to, okazjonalnym. Zastanówmy się, jak wielu z nas zdarza się słuchać muzyki nie siedząc w fotelu, w tym jednym, optymalnym miejscu pomieszczenia. Chyba każdemu. Często przecież słuchamy jej pracując, sprzątając lub wykonując jakieś czynności domowe. Wówczas stereofonia schodzi na dalszy plan, jest niemal bez znaczenia. Liczy się samo brzmienie: czy jest naturalne, wciągające, dynamiczne, podbarwione, jak autentycznie brzmią wokale, czy fortepian nie zamienił się w elektroniczny keyboard i czy w tym wszystkim są emocje, rytm i drive. I tutaj właśnie Mu-so nie zawodzi. Jest jednak jedno zastrzeżenie, a dotyczy ono ustawienia niskich tonów. Dostępne są dwie opcje pod (źle przetłumaczoną na polski) zakładką „Ustawienie pomieszczenia”: przy ścianie i z dala od ściany. Jako że Mu-so początkowo ustawiłem w polu swobodnym, w moim pomieszczeniu testowym, wybrałem tę drugą opcję. I to był błąd, bo niskie tony dosłownie zagłuszyły resztę. Z racji rozmiarów obudowy i użytych wooferów, Naim nie potrafi skutecznie (czytaj: głośno) odtwarzać niskiego basu, więc siłą rzeczy projektanci musieli uwypuklić wyższy podzakres, by brzmienie było odpowiednio potężne. Sęk w tym, że już w ustawieniu „przy ścianie” basu jest na tyle dużo, że równowaga brzmienia była w przybliżeniu prawidłowa w 30-metrowym pomieszczeniu i to przy ustawieniu Mu-so z dala od ścian. W takich warunkach Naim i tak produkuje mocniejszy, bardziej dynamiczny bas niż znakomita większość monitorów wyposażonych w 5-calowe woofery (te w Mu-so nie są wcale większe). Wybranie opcji „z dala od ścian” powoduje dominację niskiego zakresu, która pogarsza czytelność średnich tonów, redukuje rozdzielczość i przesuwa cały balans tonalny w kierunku niższych częstotliwości, w konsekwencji przyciemniając brzmienie. Efekt jest na tyle silny – a dodajmy, że dotyczy wyższego basu (100–150 Hz) – że trudno mi sobie wyobrazić pomieszczenie, w którym równowaga tonalna byłaby w tym presecie prawidłowa. Reasumując: jedynym właściwym ustawieniem elektroniki głośnika jest opcja „pracy przy ścianie”. To ustawienie wyjściowe, od którego powinno być możliwe ujęcie niskich tonów na wypadek faktycznego dosunięcia głośnika do ściany. Niestety, tej opcji zabrakło.

muso-tyl

Tak czy inaczej, ustawiony na podstawce, z dala od ścian, Mu-so zagrał znakomicie, zważywszy na to, jak – z akustycznego punktu widzenia – dużym kompromisem jest cała ta konstrukcja. Brzmienie cechuje atrakcyjna dla słuchacza zwartość i potęga. Mu-so potrafi grać zadziwiająco głośno i czysto, nie generując przy tym zniekształceń (choć od czasu do czasu z obudowy dobiegał cichy rezonans). Dźwięk zachowuje przy tym dobre maniery, nie „wrzeszczy”, choć wraz z rosnącym poziomem SPL w brzmienie wkrada się wyostrzenie wyższej średnicy – wcale nie tak nietypowe dla Naima. Generalnie czuć w tym brzmieniu naimowski sznyt: akcent na wykop, twarde kontury basu, dobrą rytmikę i swoistą ochotę do grania bez zahamowań.

Mu-so nie zapewnia, rzecz jasna, równie dobrej precyzji co monitory za 1500 zł podłączone do wzmacniacza i odtwarzacza za kolejne 3000 zł. Ale przecież nie jest to rywal dla klasycznych systemów stereo. To rozwiązanie alternatywne, do małych pomieszczeń (oby nieprzebasowionych), jak również salonów, w których będzie służyć jako głośnik telewizyjno-muzyczny do zaspokajania codziennych potrzeb muzycznych domowników.

Niezwykle przyjemną niespodzianką jest jakość średnicy: ta jest bardzo wyraźna, mało podkolorowana. Zakres średnio-wysokotonowy jest na tyle równy, iż można bez przesady stwierdzić, że to brzmienie jest neutralne i naturalne. Mu-so nie jest jednak wymarzonym narzędziem do śledzenia zawartości albumów z ulubioną czy nowo odkrywaną muzyką. One są i  słychać je całkiem czytelnie, ale nie na tyle, by upajać się długimi wybrzmieniami, pogłosem sali.

Mu-so kapitalnie radzi sobie z muzyką rozrywkową oraz z  akustycznym jazzem. Podczas sesji fotograficznej Naim prawie cały czas grał i po godzinie złapałem się na tym, że doprawdy nie chciało mi się go wyłączać. A to chyba najlepszy dowód na to, jak dobry to głośnik i jak idealnie spełnia przyjęte założenia.

 


Galeria


Naszym zdaniem

muso-zzzNaim – jak to Naim – nie zwykł produkować byle czego. Wokół premiery Mu-so podczas ubiegłorocznej wystawy w Monachium urządzono wielkie „halo”, chcąc zakomunikować wszem i wobec: patrzcie zrobiliśmy coś niezwykłego. Wówczas jednak Mu-so było tylko eksponatem, przyciągał uwagę zwiedzających pięknym wykończeniem i dbałością o detale. Teraz można go kupić. Jest w zasadzie produktem skończonym, w którym zapomniano tylko o jednym: odczycie bez przerw (gapless). Można by też pomyśleć o trzecim, bardziej suchym zestrojeniu basu. Niemniej i tak jest to niesamowicie dopracowany produkt, jedyny w swoim rodzaju. W stu procentach przekonuje brzmieniem, funkcjonalnością i wykonaniem. To benchmark, do którego trzeba będzie porównywać wszystkie głośniki podobnego typu – także soundbary.

Oceń ten artykuł
(0 głosów)