Index
Żadne z zestawów głośnikowych oferowanych przez firmę Dave’a Wilsona nie są równie rozpoznawalne i ważne jak Sasha – spadkobierca Watt/Puppy. Dziś już w drugiej odsłonie. Podobnej, ale innej. Czy lepszej?
Dystrybutor: Fast, www.audiofast.pl |
Tekst: Filip Kulpa | Zdjęcia: Wilson Audio, autor |
|
|
Wilson Audio Sasha Series-2
TEST
Od lat mam słabość do tego projektu. Jeszcze w poprzedniej dekadzie śledziłem kolejne inkarnacje Watt/Puppy czytając zagraniczne recenzje tego – co by nie mówić – ikonicznego zestawu głośnikowego. W końcu, dopiero prawie 4 lata temu, nadeszła wyczekiwana okazja, by zagościły u mnie, w moim systemie. Miło wspominam ten czas. Żal było się z Sashą rozstawać – to wtedy Wilson kazał się światu pożegnać z nierozłącznym duetem Watt/Puppy. Zmiany były na tyle duże, że zdecydował się też zrezygnować z oczywistej nazwy Watt/Puppy System 9, zastępując ją nową, prostszą, poważniejszą.
Tuż przed Bożym Narodzeniem 2013 r. anonsowano pojawienie się drugiej generacji tych kolumn. Pierwsze dostawy (na rynku amerykańskim) zapowiedziano na luty 2014 r. Tym razem zmiany były bardziej ewolucyjne niż rewolucyjne – dotyczy to zarówno budowy, jak i brzmienia.
Pod względem gabarytów, postury, kształtów czy masy nowe Sashe bardzo przypominają poprzedników. Owszem, są nieco większe (minimalnie wyższe i ciut głębsze), w dodatku o 5 kg tęższe, choć trudno to odczuć, bo przy ciężarze przekraczającym 93 kg procentowo nie jest to zmiana istotna. Niemniej, z czegoś ona wynika.
Wygląd? Cóż, jak zwykle mocno polaryzujący opinie. Jednym się podoba (do tej grupy się zaliczam), inni go nie tolerują. Jedno jest niepodważalne: te kolumny budzą respekt. Duży respekt. Patrząc obiektywnie, nie są wysokie, ale ich zwalistość, masywność, modularna konstrukcja z „połamaną” płaszczyzną górnego modułu, licznymi ścięciami daje jasny komunikat: to kolumny stworzone nie na żarty, przez jakiegoś projektanta przemysłowego – wyłącznie po to, żeby dobrze wyglądały i uzasadniały swym wyglądem bardzo wysoką cenę. Gdy zaczynamy przyglądać się detalom: metalowym portom BR, gniazdom, wyprowadzonym z dolnego modułu przewodom głośnikowym, których długość obliczono „na styk”, czy wreszcie metalowym elementom mechanicznej regulacji kąta pochylenia górnego modułu, rysuje się obraz produktu na wskroś technicznego, zbudowanego przez pasjonatów dla pasjonatów – w którym nie ma miejsca na fikuśne dodatki czy biżuterię.
Co by nie mówić, cena Sashy, choć w pierwszej chwili wydaje się niedorzeczna, widać, że nie może być pięciocyfrowa – chyba że liczymy w walucie producenta. W przeliczeniu na złotówki okazuje się, że szósta cyfra z przodu – na szczęście jedynka – to nie jest widzimisię twórcy, chęć dużego zysku czy bezczelnego pozycjonowania na tle odpowiednio wycenianych produktów konkurencji. Gdy zaś zaczynamy czytać o tym, że obudowy nie są drewniane, że do ich konstrukcji użyto dwóch typów kompozytu, to kwestia uczciwości producenta w kalkulacji cenowej przestaje być tematem do dalszych rozważań. Ustępuje chęci posłuchania: co te “bestie” potrafią.