II Opinia
Kolumny dotarły do mnie teoretycznie tylko po to, bym mógł wykonać sesję zdjęciową i zawieźć je do pomiarów. Gotowa recenzja już wcześniej znalazła się w mojej skrzynce mailowej, więc w gruncie rzeczy nie miałem powodów, by Grahamy w ogóle podłączać do swojego systemu. A jednak nie mogłem się oprzeć. Zżerała mnie ciekawość, jak te „meblościanki” zagrają. Oczywiście, po lekturze kilku krajowych i zagranicznych recenzji spodziewałem się, że będą co najmniej dobre. Przede wszystkim byłem jednak ciekaw, na ile współczesny „tuning” jest w stanie zatuszować nieuniknione ograniczenia tego typu konstrukcji lub – patrząc na to z innej perspektywy – jak bardzo dopracowany musiał być oryginał.
Grahamy LS 5/9 to zacne kolumny, bez dwóch zdań, Najlepsze spośród wszystkich tych, które miałem u siebie przez ostatnie półrocze, a dodam dla jasności, że nie chodzi wyłącznie o te kolumny, które recenzowałem. W tym czasie miałem okazję słuchać do najmniej trzech droższych, a nawet znacznie droższych kolumn. LS 5/9 przewyższają je wszystkie, co wiedziałem już po dwóch minutach słuchania. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, gdy próbuję je scharakteryzować, to określenie „prawdziwe brzmienie”. Tak właśnie odbieram ten dźwięk: jako prawdziwy, naturalny, niemal doskonale wyważony.
W dobrej tradycji BBC odczuwalny jest nacisk na doskonałą reprodukcję średniego zakresu pasma. Nie chodzi jednak o jego uwypuklenie kosztem pozostałych zakresów, lecz o to jak równa, gładka i zarazem otwarta jest średnica. Mamy tu niezwykle rzadko spotykane połączenie ciepła – dawkowanego jednak bardzo racjonalnie, rozdzielczości i ekspresji barw. W idealny wręcz sposób wypośrodkowano dążenie do absolutnej przejrzystości, różnicowania nagrań (jest wysokiej próby) z chęcią zapewnienia brzmieniu niezbędnego ciała, wypełnienia, masy. Czego jest więcej? To zależy głównie od materiału, choć statystycznie rzecz biorąc, jakby więcej mamy tego drugiego składnika.
Hasło „monitor studyjny” zwykle kojarzy się z nijakością prezentacji, bezduszną neutralnością. LS 5/9 ten schemat w ogóle nie dotyczy. Jeśli już występuje „przechył” w jakąkolwiek stronę, wskazałbym na proweniencje BBC, czyli właśnie skłonności do ocieplenia, nasycania dźwięku harmonicznymi. Te są oddane dokładnie tak, jak należy. Jeśli już nawet mówić o odstępstwie od ideału, to nie ma w tym zabiegu żadnej sztuczności czy choćby próby upiększania rzeczywistości, jak w przypadku niedawno testowanych monitorów Xavian Orfeo. Z drugiej strony, niewątpliwa dokładność i duża przejrzystość tych głośników są zupełnie „nieszkodliwe”. Nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że słucham głośników zaprojektowanych jako narzędzie do pracy. Grahamy to po prostu wiernie brzmiące głośniki – ot, cała filozofia. Tak na marginesie uważam, że powinni je mieć pod ręką wszyscy czołowi producenci kolumn głośnikowych. Z jednej strony, jest to świetne narzędzie i wzorzec, do którego warto się odnosić, z drugiej zaś – głośnik bardzo muzykalny, niepozwalający oderwać się od słuchania muzyki.
Klasa LS 5/9 jest niepodważalna. Gdybym miał się do czegoś przyczepić, wskazałbym na minimalne zmiękczenie konturów i śladowe niedoważenie niskiej średnicy, które koncertowemu fortepianowi odbiera nieco wagi i „zaczernienia”. Z kolei wyższy podzakres jest wzorowy. To, jak wybrzmiewają saksofony czy trąbka, może być wzorem dla naśladowania przez każdy nieomal zestaw głośnikowy. Tych, które potrafią robić to lepiej, jest w dzisiejszym świecie – po tej stronie granicy 20 tys. zł – jak na lekarstwo.
Ów niemal referencyjny środek pasma zupełnie niepostrzeżenie przechodzi w wysokie tony, które mają dokładnie ten typ gładkości i naturalności, który cenię najbardziej. W kategoriach bezwzględnych słychać, że zakres od 10 kHz w górę jest odtwarzany przez miękką membranę – mamy tu przewagę gładkości nad (często potrzebną) metalicznością, jednak to odstępstwo od ideału jest znikome i w ogóle nie przeszkadza. Duża kopułka Audaxa „nie słodzi” tak jak mają to w zwyczaju słynne tweetery ze Skandynawii (to znaczy ich większość) czy też kopułka wspomnianych Xavianów. Wprawdzie brzmienie hi-hatów jest słyszalnie zmiękczone, ale jest to ten typ „ugładzenia” który łatwo polubić i zaakceptować. Co mnie zaskoczyło w sopranach najbardziej – fakt, że bardzo dobrze oddają one „powietrze”, są eteryczne i właściwie rozciągnięte na skraju pasma (nawet jeśli pomiary wskazują co innego). Brzmienie instrumentów dawnych w Mszy B-moll J.S. Bacha w wykonaniu Dunedin Consort (PCM 24/192) było bardzo naturalne, nasycone i znów – prawdziwe. Zbliżone do tego, jakie uzyskuję z kolumn i słuchawek odniesienia (Audeze LCD-3). Dla porównania: wiele drogich zestawów wyposażonych w twarde kopułki wypada na tym samym materiale blado, niezbyt wciągająco. Po prostu… jakoś drętwo.
Wielu mogłoby pomyśleć, że świetny środek i ewentualnie góra to jest dokładnie to, czego oczekujemy od głośników wywodzących się BBC, a problemy z pewnością pojawią się na basie i przy próbach głośniejszego grania. I tu muszę wszystkich przeciwników LS-ów „zmartwić”, bowiem sposób traktowania dynamiki podawanego do zacisków głośnikowych sygnału audio musi budzić szacunek i uznanie. Dużą siłą LS 5/9 jest to, co dzieje się z mikroskali. Wszelkie wibracje, rezonanse, artykulacja gry na instrumentach (obojętnie jakich) przechodzą do pomieszczenia niczym zdawałoby się nietłumione. To ten rodzaj dynamiki, który zdecydowanie trudniej uzyskać niż efektowne tąpnięcia wywoływane przez membrany wooferów. Z ekspresją i mikrodynamiką średnicy, jak również motoryką, basu bezpośrednio łączą się walory rytmiczne. Timing LS 5/9 jest znakomity, autentycznie nieprzeciętny. Nogi i biodra mimowolnie zaczynały taniec przy odsłuchu różnych, niekoniecznie tanecznych gatunków muzycznych. Pod tym względem Grahamy mogą rywalizować z redakcyjnymi Audiovectorami SR3 Signature, choć tamte kolumny mają, rzecz jasna, większe możliwości głośnego, nieskrępowanego grania i niżej schodzący bas.
Niskie tony z LS 5/9 z pewnością nie zasługują na określenie „płytkie”, lecz w kategoriach bezwzględnych trzeba przyznać, że są spłycone. Po prostu kończą się wcześniej, niż byśmy chcieli (tak na ucho, poniżej czterdziestu paru herców dzieje się już bardzo niewiele). To jednak normalne i zupełnie oczekiwane w przypadku 28-litrowej konstrukcji kompaktowej, która ma nieco inne priorytety niż 99% współczesnych kolumn głośnikowych. Osobiście nie widzę w tym większego problemu – szczególnie jeśli ktoś zamierza wstawić LS 5/9 do niekoniecznie idealnych akustycznie 15 metrów w bloku. Zresztą, sam fakt, że otwór znajduje się z przodu, a sam bas jest niemal wzorowo ułożony, sprzyja takim właśnie warunkom. W kategoriach czysto techniczno-obiektywnych bas LS 5/9 ma śladowe przybrudzenie, określane w terminologii anglojęzycznej mianem „boxiness”. W naszym ojczystym języku słówko to nie ma dobrego odpowiednika – chodzi i pudełkowatość, wrażenie, że ton nie jest zupełnie czysty, że podbarwia go jakaś skrzynka. Efekt jest doprawdy znacznie mniejszy, niż można by sądzić, ale jest. Dzięki temu niewielkiemu podbiciu (na ucho, lokującym się w zakresie 70–100 Hz) brzmienie kolumn jest jednak lepiej dociążone, masywniejsze i – tak, zgadza się – nieco cieplejsze.
Reasumując ten może ciut przydługi wywód: LS 5/9 zamykają mój prywatny TOP3* w kategorii najlepszych zestawów głośnikowych w cenie do 20… zaraz zaraz, właściwie to chyba nawet do 30 tys. zł. Plasują się tuż obok – to jest na równi – z ATC SCM40 i Audiovectorami SR3 Signature. Trzy różne i wszystkie trzy fantastyczne zestawy głośnikowe. (FK)