PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Gramofon Thorens TD 203

Cze 15, 2015

Index

Brzmienie

TD 203 to urządzenie kompaktowe typu (niemalże) plug & play. Na tym poziomie cenowym zwykle tworzy się urządzenia ładne, łatwe w ustawieniu i użytkowaniu. I to dokładnie otrzymujemy. Po wyjęciu z pudełka należy wypoziomować gramofon, założyć pasek na kółko napędowe i sub-talerz, na ten ostatni nałożyć talerz, wyjąć blokadę ramienia, założyć przeciwwagę, ciężarek anty-skatingu, ustawić rekomendowany nacisk igły (2,3 G), podłączyć zasilacz wtyczkowy i w końcu podłączyć wyprowadzony z ramienia kabel z wtykami RCA (i kabelek uziemienia) do przedwzmacniacza gramofonowego. Cała operacja zajmie nawet niedoświadczonemu użytkownikowi nie więcej niż 10–15 minut.

Trudno wymagać od gramofonu za 3 tysiące złotych wybitnego, wyrafinowanego, doskonałego pod każdym względem dźwięku. Bez wątpienia jednym z najistotniejszych elementów, którego poszukuje nabywca jest po prostu przyjemność odsłuchu. Tego z Thorensem zabraknąć nie powinno. Najmocniejszym elementem tego grania jest bowiem średnica. Dostajemy niezłe dociążenie, poprawną prezentację barwy, gładkość brzmienia, a także słyszalne, acz delikatne ocieplenie średnicy – i akcent właśnie na tej części pasma. To zapewne w pełni świadomy wybór konstruktorów, którego efektem jest namacalność i bliskość dźwięku, a w związku z tym „przyjazność” czy – inaczej rzecz ujmując – przyjemność słuchania.

Thorens-TD203-wkladka

W prostym graniu na dwie gitary, takim jakie oferuje choćby ostatni album Rodrigo y Gabrieli, może i nie było aż tak dobrego wglądu w każdy z grających instrumentów, jakiego bym sobie życzył, ale było sporo detali, świetnie trzymane tempo, dobra dynamika (przede wszystkim w skali makro) i sporo „ognia” z głośników, który ci meksykańscy byli heavy-metalowcy potrafią wykrzesać ze swoich gitar akustycznych. Pewne niedoskonałości, które na tym pułapie cenowym są oczywistością, zupełnie nie przeszkadzały w dobrej zabawie, a to za sprawą umiejętności oddania przez TD 203 angażującego, momentami wręcz porywającego stylu grania tego duetu. Z płyty „The Time” (Możdżer – Danielsson – Fresco) testowany Thorens potrafił wydobyć dużo detali pokazując, oprócz gładkiej i nasyconej średnicy, także dźwięczną i całkiem nieźle rozbudowaną górę pasma, pozbawioną jakichkolwiek wyostrzeń. Nie było to oczywiście tak rozdzielcze i selektywne granie jak w przypadku droższych gramofonów (i wkładek), ale dzięki wspomnianej dźwięczności, oraz otwartości grania, a także spójności całego pasma, słuchało się tego naprawdę dobrze. Thorens potrafił oddać wiernie zmieniający się – niemal co utwór – klimat płyty, sprawiając, że wysłuchałem całej płyty z uwagą, nie odrywając się od muzyki ani na moment (poza przerwą na zmianę strony oczywiście). To nie było nijakie granie, które może sobie brzmieć w tle w czasie, gdy człowiek robi coś innego.

Byłem ciekaw, jak TD 203 poradzi sobie z płytami rockowymi. Ich realizacja zwykle nie jest doskonała, co w przypadku wielu niedrogich gramofonów przekłada się na płaskie granie bez wyrazu. Ekspresja jest jednakże mocną stroną tego gramofonu, co pokazała już doskonale płyta Rodrigo y Gabrieli. To na niej właśnie i na dynamice (w skali makro) Thorens oparł prezentację muzyki rockowej, ale i bluesa. Choćby czarna płyta zespołu Metallica zabrzmiała mocno i energetycznie, acz było to oparte bardziej na szybkości i niezłej konturowości basu niż na jego niskim zejściu, czy potędze uderzenia. Brzmiało to żywo i świeżo, mimo delikatnego ocieplenia i zaokrąglenia dźwięku, które akurat w przypadku tej płyty były wręcz zaletą. Zrealizowane na żywo nagranie Muddy Watersa z Rolling Stonesami było kolejnym dowodem na to, iż TD 203 potrafi oddać klimat nagrania i za sprawą dobrego rytmu wciągnąć słuchacza do dobrej zabawy.

Thorens-TD203-wlacznik

Precyzja układania poszczególnych elementów – szczególnie w szerokości sceny (bo jej głębokość nie jest najmocniejszą stroną tego gramofonu) – sprawiały, że na scenie panował porządek, że można było sobie wybrać konkretnego muzyka na dość zatłoczonej scenie i śledzić jego poczynania. Ta sama płyta dała mi także szansę posłuchania dwóch charakterystycznych głosów – Muddy’ego i Micka (później słuchałem także m.in. Patricii Barber, czy Kate Bush, co potwierdziło obserwacje). Thorens z jednej strony pozwalał im brzmieć naturalnie, choćby z odpowiednią dawką chrypy w głosie, z drugiej zaś – unikał podkreślania sybilantów, co także składało się na ostateczny efekt w postaci przyjemnego dla ucha brzmienia.


Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją