PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

AURALiC Aries G1

Paź 29, 2019

Auralic był prekursorem w dziedzinie transportów sieciowych z wyjściem USB audio. Oryginalny Aries Femto przeobraził się w bardziej dojrzały konstrukcyjnie model G1.

Dystrybutor: MIP, www.auralic.pl
Cena: 9990 zł
Dostępne wykończenia: czarne

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

Artykuł pochodzi z Audio-Video 12/2018

audioklan

 

 


Odtwarzacz strumieniowy AURALiC Aries G1

TEST

AURALIC Aries G1

W styczniu 2014 roku mało jeszcze wówczas znany chiński producent elektroniki wyższej klasy pokazał na wystawie CES dwa minimalistyczne streamery – Aries i Aries LE. Obydwa z zewnątrz wyglądające tak samo urządzenia były odpowiedzią na rosnące zapotrzebowanie użytkowników przetworników c/a USB na odtwarzacze plikowe, zdolne do odczytu materiału hi-res w najwyższych rozdzielczościach. Urządzenia, które byłyby alternatywą dla niezbyt poręcznych i zakłócających komputerów i konwerterów USB->S/PDIF. Aries był takim właśnie produktem: bazując na systemie operacyjnym Linux, umożliwiał podłączenie do praktycznie dowolnego USB-DAC-a za pomocą własnego, dedykowanego do audio interfejsu USB 2.0. Zastępował więc – i to ze znacznie lepszym rezultatem sonicznym – komputer, o czym sam się przekonałem 5 lat temu, przesiadając się z iMaca na właśnie Ariesa w wersji z zegarami femto i „cichym” zasilaczem liniowym. Było to dla mnie swoiste wybawienie, jako że nie lubiłem korzystać z dużego komputera (laptop brzmiał gorzej) – szczególnie że służył mi do innych zadań i nie stał cały czas w pomieszczeniu odsłuchowym. Aries nie tylko zwolnił mnie z konieczności uruchamiania komputera (na Maca Mini finalnie się nie zdecydowałem), ale też grał znacznie lepiej jako „transport” sygnału USB. Przez ten czas na rynku pojawiło się wiele streamerów z funkcją hosta USB audio.

Auralic długo zwlekał z wprowadzeniem następcy Ariesa, skupiając się na udoskonalaniu platformy Lightning DS. Firma kilkakrotnie dokonywała jej aktualizacji, nie mówiąc o samej aplikacji mobilnej, którą pierwotnie opracowano wyłącznie z myślą o użytkownikach urządzeń Apple, by w końcu pod ciężarem „presji środowiskowej” wprowadzić wersję na „Androida. Ta jednak okazała się niewypałem – działała słabo, a bardzo częste aktualizacje tego systemu nie dawały chińskim programistom zbyt wielkiej szansy na jej dopracowanie czy może raczej częste „łatanie”. Zatem projekt porzucono, a w zamian opracowano alternatywną aplikację sterującą, obsługiwaną z poziomu przeglądarki internetowej. Nigdy nie miałem potrzeby z niej korzystać. iPad mini i iPhone 5S w zupełności załatwiały sprawę.

Aries miał jeszcze jedną, jak dla mnie, istotną zaletę: klasyczny pilot zdalnego sterowania, z poziomu którego można było to urządzenie włączyć, jak również obsługiwać wszystkie podstawowe opcje związane z odtwarzaniem (play, pauza, przeskakiwanie itd.). Jest to szczególnie pomocne z punktu widzenia recenzenta, choć nie tylko: w aplikacji tworzymy kolejkę odtwarzania, która pozostaje w pamięci urządzenia dopóki go całkowicie nie odłączymy od zasilania. Dzięki temu kolejnej sesji odsłuchowej nie trzeba od nowa programować, nie trzeba też (cały czas) korzystać z tabletu. W pewnym sensie zbliża to obsługę Ariesa do odtwarzacza CD, co stanowi o kolejnej przewadze tego rozwiązania nad komputerem, tudzież innymi serwerami plikowymi.
Jednakowoż nie twierdzę, że Aries był produktem idealnym. Owszem, zdarzało mu się mieć trudności z uruchomieniem, przy zmianie USB-DAC-a wymagał „twardego” resetu. Zdarzało się też, że przy streamingu z TiDAL-a, z jakichś niewiadomych powodów odtwarzanie zatrzymywało się po którymś kolejnym utworze, ale poza tym urządzenie nie sprawiało większych trudności.

W maju 2018 r. Auralic rozszerzył nową serię G, którą obecnie (listopad 2018 r.) tworzy kilka urządzeń: serwery plikowe Aries G1 (9999 zł) i G2 (16 999 zł), odtwarzacze strumieniowe Vega G1 (17 000 zł) i G2 (25 000 zł) oraz referencyjny zegar taktujący LEO GX – najdroższy element całej rodziny (30–37 000 zł; w zależności od wersji). Aries nie jest już produkowany.



 

Budowa

Linia G ma podobną jak G2, niewątpliwie kosztowną, metalową obudowę, której producent nie nazywa jednak mianem Unity Chassis. Składa się ona z litego kawałka aluminium obrobionego maszynami CNC, który tworzy górną pokrywę, front i boki (tył i spód są dokręcane). Dostęp do wnętrza zapewnia dolna płyta wykonana z płaskiego dekla o grubości 4 mm, również aluminiowego. Nic dziwnego, że pomimo małych rozmiarów (34x8x32 cm) Aries G1 waży przeszło 6,5 kg.

AURALIC Aries G1 wnetrze

Wnętrze Ariesa G1 nie zawiera zbyt wiele elektroniki. Najwięcej miejsca zajmuje podwójny stabilizowany zasilacz liniowy, z których jeden zasila wyłącznie wyjścia cyfrowe audio i zegary klasy femto.

 

W środku znajduje się pozornie nieskomplikowany układ zamontowany „do góry nogami”, złożony z zasilacza zawierającego dwa transformatory w plastikowych obudowach, dwóch kondensatorów filtrujących 2200 µF, scalonych stabilizatorów napięciowych LM317T przymocowanych bezpośrednio do górnej ścianki, kilku elementów pomocniczych, prądowego filtru wejściowego Schaffnera oraz podłużnej płytki SMD z elektroniką. Tutaj znajduje się nowy mózg operacyjny urządzenia – Tesla G2 – o połowę wydajniejszy od poprzedniego (Tesla G1). Bazuje on na szybciej taktowanym procesorze ARM Cortex A9 1,2 GHz; pamięć operacyjna (RAM) została podwojona (do 2 GB), to samo dotyczy pamięci systemowej – teraz wynosi ona 8 GB. Pamięć podręczna (cache) nie zmieniła się – nadal wynosi 1 GB. Ten hardware’owy upgrade ma związek z nowymi funkcjami Ariesów drugiej generacji – m.in. mają one możliwość rozpakowywania (unfoldingu) strumienia MQA (funkjonalność tę dodano także do starszych modeli), ponadto rozszerzono możliwości upsamplingu oraz odtwarzania formatu DSD (obsługa DSD 512, poprzednio tylko do DSD 128). Poprawiono także obsługę przetworników c/a USB. Tak jak poprzednio, nie ma konieczności (ani możliwości) instalowania sterowników (przy założeniu, że DAC ich nie wymaga dla Linuksa, na którym bazuje system operacyjny Tesla).

Pomijając różnice w budowie komputera sterującego, G1 konstrukcyjnie przypomina oryginalnego Ariesa, abstrahując od oczywistej różnicy w dużo efektowniejszym i solidniejszym opakowaniu oraz wyświetlaczu, który teraz jest kolorowy, 4-calowy, o rozdzielczości odpowiadającej ludzkiemu oku – 300 ppi (Retina). Zestaw wyjść cyfrowych pozostał niezmieniony: mamy trzy tradycyjne szeregowe interfejsy: S/PDIF koaksjalny, AES/EBU i optyczny (Toslink), dedykowane do transmisji audio wyjście USB oraz port USB dla zewnętrznego dysku twardego. Różnicę stanowią dwa gniazda na anteny Wi-Fi – niezbędne z uwagi na ekranującą obudowę. Producent twierdzi, że G1 jest w stanie odtwarzać materiał DSD 512 nie korzystając z Ethernetu. Możliwe, acz z pewnością wymaga to stabilnego połączenia WiFi z blisko położonym routerem odpowiedniej klasy.

AURALIC Aries G1 gniazda

Dwa porty USB są czytelnie opisane. DAC podłączamy tylko do prawego. Lewy przewidziano dla dysku twardego. Są dwa złącza dla anten WiFi/Bluetooth.

 

Podobnie jak Aries, G1 wykorzystuje technikę „aktywnego” złącza USB (Active USB) z własnym stabilizowanym zasilaniem Purer-Power. Jak już wspomniałem, zastosowano dwa niezależne, odseparowane galwanicznie źródła zasilania – jedno dla sekcji komputerowej, wyświetlacza i portu USB dla dysku, drugie – dla wyjścia USB audio i zegarów femto (o niespecyfikowanej precyzji; w przypadku poprzednika było to 120 fs).

Różnice konstrukcyjne w stosunku do wyższego modelu G2 – te mające wpływ na dźwięk – są większe niż w odniesieniu do starego Ariesa. Droższy o 70% Aries G2 wykorzystuje bowiem pełną izolację galwaniczną w obrębie wyjść, ponadto ma systemowy interfejs cyfrowy Lightning-Link (bazujący na złączu HDMI), który eliminuje problem jittera. Dodano też antywibracyjne stopki, nieco inne jest także chassis (wspomniane Uniti).

Funkcjonalność

W przeciwieństwie do droższego modelu, jak również Ariesa Mini, G-jedynka – analogicznie jak poprzednik – nie umożliwia zainstalowania wewnątrz obudowy 2,5-calowego dysku SSD (lub HDD). Możliwe jest natomiast podłączenie zewnętrznego dysku USB, co sprawia, że odtwarzacz staje się „niezależny” i do działania potrzebuje wyłącznie sieci (LAN lub Wi-Fi). Dysk ten pojawia się jako zasób sieciowy dostępny dla zewnętrznych urządzeń pracujących w sieci – ciekawa opcja dla tych, którzy z jakichś powodów nie chcą korzystać z NAS-a.

W odróżnieniu od poprzednika, Aries G1 nie ma firmowego nadajnika zdalnego sterowania. Moim zdaniem, zważywszy na cenę, jest to niedopatrzenie. Na szczęście producent oferuje ciekawą opcję – możliwość przypisania komend dowolnego pilota do operacji, które są nam potrzebne (Smart-IR Control). Ciekawe rozwiązanie. Przyznam, że nie skorzystałem z tej opcji, wierzę jednak, że działa ona tak, jak to opisano.

Wspomniałem o aplikacji mobilnej Lightning (na iOS), która obecnie działa już zupełnie dobrze. Jest dość intuicyjna (choć nie mnie to oceniać, jako że używam jej od bardzo dawna), w miarę szybka. Pojawiła się odrębna zakładka do sterowania zaawansowanymi funkcjami, w której znajdziemy opcje unfoldingu MQA. Dzięki temu Aries G1 potrafi rozpakować strumień MQA do źródłowej częstotliwości próbkowania (np. 96 kHz) nawet w połączeniu z przetwornikiem c/a niewspierającym tego formatu (jak np. mój Meitner MA-1). Daje też możliwość upsamplingu odtwarzanego materiału wedle przyjętego klucza (dla każdej częstotliwości próbkowania można określić inną wartość docelową). Po teście okazało się, że nowe wersje fimware'u Ariesa i Ariesa mini również wprowadziły te funkcjonalności.

AURALIC Aries G1 wyjscia

Wyjścia cyfrowe nie są izolowane, jak w modelu G2. Nowa platforma Tesla G2 jest o połowę wydajniejsza od poprzedniej.

 

Aries G1 może pracować jako Roon endpoint, co będzie sporym argumentem na plus dla tych, którzy już posiadają licencję na to (nietanie, acz bardzo wartościowe) oprogramowanie. Dopracowano także wsparcie dla TiDAL-a i Qobuza (na razie niedostępnego w naszym kraju). W przypadku tego pierwszego serwisu można określić, czy interesuje nas jakość Master (choć nie widzę powodów, dla którego miałoby być inaczej), czy może tylko HiFi (nie mówiąc o MP3). Dla Qobuza dostępny jest (teoretycznie) streaming w jakości PCM 384 kHz (na razie serwis ten oferuje materiał o maksymalnej jakości PCM 24/192).

Dostępne protokoły sieciowe obsługują Open Home (domyślny dla aplikacji), UPnP/DLNA, AirPlay, jest też – analogicznie jak w starszych modelach – Bluetooth, choć w sprzęcie tej klasy uznałbym to raczej za nieporozumienie.

Brzmienie

Ocena odsłuchowa transportów plikowych to dość niewdzięczne zagadnienie. Operujemy w sferze próbek cyfrowych, których natura jest przecież niezmienna, co osoby o zacięciu elektronicznym wykorzystują jako koronny argument w dyskusji z audiofilami, „dowodząc”, że ci nie mają racji, słysząc rzeczy, których „nie mogą słyszeć”. Jak czytnik plików – w dodatku taki, który pracuje w trybie asynchronicznego łącza USB – może wpływać na brzmienie? Ewidentna kpina! – twierdzą. Technika cyfrowa nie jest mi zupełnie obca, sam staram się do wielu zjawisk podchodzić z rezerwą, jednak nie mogę zaprzeczyć temu, że wiele z nich ma miejsce… skoro ewidentnie je słychać.

W rzeczy samej, transporty plikowe podlegają dokładnie tym samym prawom co napędy CD (dziś już słabo dostępne), mimo że nie korzystają z (zawodnej i zakłócającej) mechaniki. Podobnie jak te pierwsze, są złożonymi strukturami elektronicznymi generującymi rozproszone pole elektromagnetyczne (zakłócenia), podatne na dobrą lub złą jakość zasilania czy aplikacji interfejsów cyfrowych itd. Są też źródłami jittera, który mogą tłumić w zarodku (USB audio, autorskie interfejsy z równoległą linią zegarową) lub emitować dalej do DAC-a (S/PDIF). Zmiennych jest więc wiele i wszystkie one mają mniejszy lub większy wpływ na to, jak dobrze (albo jak słabo) brzmi podłączony DAC. Z moich doświadczeń wynika, że jakość transportu cyfrowego może mieć porównywalne znaczenie do kwestii wyboru tego czy innego przetwornika c/a. Tym samym jest dalece istotniejsza np. od rodzaju filtracji cyfrowej.

Niemniej, ocenę transportów plikowych, jak też interpretacje poszczególnych recenzji urządzeń tego typu utrudnia fakt, że grupa urządzeń odniesienia jest nieporównywalnie skromniejsza niż w przypadku kompletnych odtwarzaczy, wzmacniaczy czy kolumn głośnikowych. Co więcej, każdy recenzent ma inny punkt odniesienia, zwykle odmienny od tych, które znają czytelnicy. Ja podczas testu użyłem do porównań zarówno oryginalnego Ariesa, jak również high-endowego transportu CD Reimyo oraz – przez krótki czas – także Ariesa Mini (którego do niedawna używałem w drugim systemie „na co dzień”), w tym przypadku korzystając jednak wyłącznie ze słuchawek Audeze LCD-3. Odnotowałem tu odczuwalny postęp w dziedzinie ogólnej precyzji dźwięku. G1 lepiej niż Mini rysował kontury, sprawiał, że brzmienie odbierałem jako żywsze i bardziej dynamiczne, jak również z lepiej oddaną głębią. Choć, tak po prawdzie, gdybym miał wydać 8000 zł na taki upgrade toru słuchawkowego (skądinąd bardzo dobrej klasy), zastanowiłbym się co najmniej kilka razy. Wymiana okablowania słuchawek może przynieść większe efekty. Przejdźmy jednak do zasadniczej części porównań.

AURALIC Aries G1 front

Mój tor głośnikowy właśnie przeszedł upgrade zupełnie innego kalibru: w systemie zagościły genialne Klipsche RF-7 III, które wciąż mnie zadziwiają i na temat których mam obecnie nieco więcej do powiedzenia niż to, co napisałem w recenzji dwa miesiące temu. System, którym obecnie dysponuję, stał się bardziej czuły na jakiekolwiek zmiany w jego obrębie, jak też bardziej różnicujący nagrania. Bardzo wyraźnie naświetlił różnice pomiędzy nowym i starym Ariesem. Podłączenie testowanego modelu za pomocą łącza USB zapewniło rasowy dźwięk o dużej precyzji i nieco większej neutralności niż ten, do którego przywykłem na co dzień. Nowy Auralic okazał się bardziej wstrzemięźliwy emocjonalnie od poprzednika. W pewnym sensie zagrał bardziej kontrolowanym dźwiękiem, choć z drugiej strony odnosiłem wrażenie wciśnięcia prezentacji w pewne, z góry ustalone ramy. Poziom ekspresji niewątpliwie stał się mniejszy, za to równowaga rejestrów zdawała się lepsza, i to niezależnie od repertuaru – góra sprawiała wrażenie nieco mniej frywolnej, bardziej równej i stonowanej. Bezsprzeczne jest także to, że G1 kreował nieco węższą, jakby bardziej skupioną, lepiej zogniskowaną scenę dźwiękową – można powiedzieć, że dodano precyzji kosztem ogólnej swobody i rozmachu przestrzennego. Nie jest to zmiana, którą osobiście byłbym skłonny polubić, ale trzeba powiedzieć, że te, które odnotowałem, nie są jednostronne i jednoznaczne. Dla pewnej grupy słuchaczy, w pewnych – na przykład zbyt rozjaśnionych i „rozedrganych”– systemach nowy Aries może okazać się całościowo lepszym, a już na pewno bezpieczniejszym wyborem. Z kolei w systemach, w których ważne jest wyciągnięcie maksymalnej ekspresji, przestrzenności i nasycenia, stary model miałby przewagę (trzeba jednak pamiętać, że nie jest on już dostępny).

Wyjście koncentryczne S/PDIF przyniosło dość podobne obserwacje jak wyżej, przy czym skala różnic była w moim odczuciu większa. W przypadku tego połączenia zdecydowanie skłaniałem się ku swojemu Ariesowi. Byłem dość mocno zaskoczony tym, jak dynamiczny, żywy i otwarty dźwięk zapewniał w połączeniu z Meitnerem MA-1. Przyznam, że nie korzystam na co dzień z tego interfejsu, tymczasem okazał się on niemal równorzędny w stosunku do USB. Tymczasem w przypadku G1 regres jakościowy względem połączenia USB był słyszalny pod postacią pozornie niewielkiego, ale jednak słyszalnego woalu, lekkiego odsunięcia sceny w głąb, powiązanego z ograniczeniem poczucia namacalności instrumentów i wokalistów w pomieszczeniu. W stosunku do starego Ariesa różnica ta była (w systemie testowym) łatwa do wychwycenia – wystarczyła dosłownie chwila odsłuchu. Nie ukrywam, że trochę mnie to zaskoczyło. Spodziewałem się bowiem zdecydowanie bardziej wyrównanego poziomu. Efekt lekkiego rozmycia i ściemnienia potwierdziło porównanie z wysokiej klasy transportem CD marki Reimyo (wielokrotnie droższym, co niejako usprawiedliwia ów wynik). Japoński napęd brzmiał bardziej energetycznie, zwinnie i żywo – szczególnie w aspekcie barwowym, choć dynamicznym także. Podobne wnioski przyniosły kolejne porównania ze streamerem referencyjnym, co w żadnym razie nie oznacza, że Aries G1 brzmiał słabo. Co najwyżej trochę mniej kolorowo i ekspresyjnie. Trudno mu jednak odmówić precyzji czy neutralności. Zdawał się bardziej nieobecny.

AURALIC Aries G1 menu

Pojawienie się Ariesa G1 zapoczątkowało upgrade'y oprogramowania, które objęły także starego Ariesa, a a nawet Ariesa mini. Pojawiła się nowa zakładka ustawień, a w niej różne opcje upsamplingu PCM i DSD. Ważną opcją jest także unfolding MQA.

 

Odsłuchy nagrań w jakości hi-res z serwisu TiDAL (Masters) nie przyniosły żadnych nowych odkryć. Charakter różnic brzmieniowych pomiędzy Ariesem G1 podającym „rozpakowany” strumień 24/96 a Ariesem podającym (przed aktualizacją firmware'u) sygnał 24/48 do Meitnera MA-1 został zachowany. Inaczej mówiąc, nagrania w formacie MQA nie spowodowały zmiany moich preferencji. Powiedziałbym, że utrzymywały się w ramach marginesu różnic sonicznych tak czy inaczej dzielących obydwa urządzenia.

ERRATA. Po publikacji recenzji w wydaniu papierowym otrzymałem sygnał od jednego z dealerów, który twierdził, że w połączeniu bezprzewodowym Aries G1 prezentuje wyższą jakość dźwięku niż po kablu. Ponoć sam producent namawia do tego rozwiązania. Postanowiłem więc raz jeszcze wypożyczyć G1 do odsłuchu, by podłączyć go właśnie bezprzewodowo (test odbywał się w połączeniu Ethernet). Nowa sesja odsłuchowa nie wniosła niczego nowego. Precyzyjny, nieco zdystansowany emocjonalnie przekaz nadal był dość łatwy do wychwyceie. W stosunku do Lumina U1 mini brakowało swoistego ciepła, za to oddanie konturów, dynamika i ogólny poziom precyzji był wyższy. Z kolei w porównaniu do SOtM-a SMS-200 Ultra z zasilaczem liniowym odczuwałem wyraźnie mniejszą swobodę przestrzenną i naturalność. Słabsze było także nasycenia, a przede wszystkim namacalność.

Galeria

 

Naszym zdaniem 

AURALIC Aries G1 zzzAries G1 to ciekawa opcja w niezbyt przecież licznej grupie transportów plikowych – za cenę, którą można uznać za w miarę przystępną. Co otrzymujemy w zamian? Całkiem sporo: pełną autonomię i wygodę obsługi (niepotrzebny Roon, serwer plików, a nawet NAS), wbudowany streaming ze wsparciem formatu MQA, możliwość odtwarzania dowolnie gęstego materiału hi-res (do DSD 512 i PCM 384 kHz włącznie), znakomite wykonanie (czego nie można było powiedzieć o poprzedniku) oraz całkiem duży potencjał soniczny – oczywiście mocno uzależniony od klasy podłączonego przetwornika c/a. Wyjście USB audio daje pod tym względem największe możliwości, chociaż przetworniki o słabszej implementacji wejścia USB mogą skorzystać z opcji połączenia AES/EBU lub koaksjalnego.

System odsłuchowy:

  • Pomieszczenie: 29,5 m2 zaadaptowane akustycznie o krótkim czasie pogłosu
  • Źródła odniesienia: Auralic Aries, Auralic Aries mini, Reimyo CDT-777, SOtM SMS-200 Ultra, Lumin U1 Mini
  • Przetworniki c/a: Meitner MA-1, Chord Hugo 2 (dodatkowo)
  • Wzmacniacz: Conrad-Johnson ET2 / Audionet AMP1 V2
  • Zestawy głośnikowe: Klipsch RF-7 III
  • Tor słuchawkowy: Audeze LCD-3/Trilogy 933
  • NAS: Synology DS115/WD Red 2 TB
  • Interkonekty cyfrowe: Synergistic Research Active USB, Oyaide xxx (S/PDIF)
  • Interkonekty analogowe: Stereovox HDSE, Albedo Metamorphosis (pre-power)
  • Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB (pod przedwzmacniaczem i przetwornikiem c/a)
  • Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, listwy Furutech f-TP615, GigaWatt PF-2, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, Spectrum, Zodiac
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją