Wydrukuj tę stronę

Cambridge Audio Edge NQ

Lut 25, 2020

Piękny z daleka, piękny z bliska, do tego zbudowany jak przysłowiowy czołg. Nowy przedwzmacniacz strumieniowy Cambridge Audio to nie tylko najlepsze opracowanie tej marki w tej kategorii urządzeń, ale także zdobywca Nagrody Roku 2019 przyznanej przez naszą redakcję.

Dystrybutor: Audio Center Poland www.audiocenter.pl
Cena: 17 500 zł
Dostępne wykończenia: szare

Tekst: Marek Lacki (ML), Filip Kulpa (FK) | Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 3/2019

audioklan

 

 


Cambridge Audio Edge NQ - Strumieniowy DAC i przedwzmacniacz

TEST

Cambridge Audio Edge NQ 

 

Cambridge Audio jest marką od lat nierozerwalnie kojarzoną z tzw. budżetową elektroniką audio. Istnieje już ponad 50 lat. W 1994 roku stała się ona własnością londyńskiej firmy Audio Partnership, założonej przez Jamesa-Johnsona Flinta i Juliana Richera. Ten drugi jest jej większościowym udziałowcem (ponad 50%) i wpływowym biznesmenem. Swój sukces Richer zawdzięcza tworzonej na przestrzeni 40 lat, największej w Wielkiej Brytanii sieci sklepów ze sprzętem A/V – Richer Sounds (obecnie 53 sklepy). Swój pierwszy malutki sklep otworzył w wieku zaledwie 19 lat (1978 r.) nieopodal London Bridge. Według Wikipedii, przed ponad 20 lat przypisywano temu sklepowi rekord największej „gęstości” sprzedaży detalicznej (wielkości przychodów na jednostkę powierzchni). Początki Richer Sounds zakorzeniły działalność właściciela właśnie w okolicach London Bridge, gdzie swoją siedzibę ma także Cambridge Audio. Obie firmy dzielą wspólny, wielokondygnacyjny budynek, który skupia wszystkie komórki organizacyjne firmy, włączając w to naprawdę imponujący sztab programistów tworzących chyba najliczniejszą grupę pracowników tej firmy (łącznie 24 inżynierów). Już latem 2014 roku, gdy miałem okazję (FK) odwiedzić siedzibę firmy, kończąc dużą wycieczkę po południu Anglii, w Cambridge Audio doskonale zdawano sobie sprawę z panujących trendów i tego, że od streamingu, Bluetootha, komputerów, aplikacji mobilnych nie ma odwrotu. A żeby tworzyć takie produkty, trzeba mieć własny sztab ludzi, ewentualnie korzystać z dostawców rozwiązań OEM, godząc się na ograniczenia „gotowców” i ustawiając się grzecznie w kolejce. Cambridge Audio poszło własną ścieżką, wybierając opcję trudniejszą, ale i potencjalnie lepszą.

Wracając do lokalizacji, warto zwrócić uwagę na fakt, że Cambridge Audio jest dziś jedyną znaczącą brytyjską marką hi-fi z siedzibą i częścią działu R&D w stolicy Wielkiej Brytanii. Do tego grona formalnie należy także Musical Fidelity, jednak nie jest to już firma znajdująca się w posiadaniu Brytyjczyka (w maju 2018 r. markę przejęła austriacka firma Audio Tuning, znana szerzej jako właściciel Pro-Jecta).

Pierwszy streamer Cambridge Audio – StreamMagic 6 – odniósł niemały sukces handlowy. Po 2013 roku Cambridge Audio przestało być postrzegane jako producent prostej, minimalistycznej elektroniki hi-fi. W odróżnieniu od Arcama, Mission, Exposure i wielu innych marek z UK, Cambridge Audio zainwestowało pokaźne środki w badania i rozwój urządzeń cyfrowych, co na przestrzeni 5 kolejnych lat przyniosło wymierne efekty. Obecna oferta Cambridge Audio jest tego najlepszym świadectwem. Z jednej strony marka rozszerzyła swoje portfolio o głośniki Bluetooth i soundbary, z drugiej natomiast – rozwinęła się w kierunku high-endu, pokazując, że seria Azur to bynajmniej nie wszystko, na co ją stać. Gama Edge, zaprezentowana w maju 2018 r. na wystawie High-End w Monachium, to urządzenia w cenach do tej pory niespotykanych w portfolio CA. Jak na standardy tej marki, 15–20 tysięcy złotych za segment to dużo, jednak w relacji do jakości wykonania i możliwości tych urządzeń, te ceny wydają się więcej niż atrakcyjne, czy może raczej uczciwe.

 

Budowa

W rzeczy samej, już dawno nie miałem do czynienia z tak dobrze wykonanym urządzeniem. I jednocześnie tak ładnie zaprojektowanym. Wielka metalowa obudowa odbiega od ogranego schematu prostopadłościennego pudełka na stopkach/nóżkach. Pomysł ich zastąpienia przez odpowiednio wyprofilowany (odstający) spód zaczerpnięto z serii CX, natomiast pokaźne wyoblenia narożników oraz wklęsła górna ścianka z płaską nakładką (przypominającą sufit podwieszany) to coś zupełnie nowego. W połączeniu z szarym wykończeniem całości i centralnie umieszczonym oknem wyświetlacza daje to intrygujący efekt, sugerując znacznie wyższą cenę niż 17,5 tysiąca zł. Dobra robota. Wrażenie obcowania z wyjątkowym produktem umacnia wygląd opakowania – wnętrze wielkiego kartonu wypełniają dwie pokaźne i precyzyjnie dopasowane wkładki z laminowanego styropianu (spód i góra). Urządzenie umieszcza się nie w żadnej folii czy nawet tekstylnym worku, lecz idealnie dopasowanym, rozpinanym od góry pokrowcu, zintegrowanym z dolną wkładką. To naprawdę robi wrażenie – nawet na tych, którzy rozpakowywali już w życiu niejednego Accuphase’a czy Classé.

Producent wyjątkowo niewiele mówi na temat zawartości arcyciekawej obudowy, ograniczając się do informacji na temat modułu strumieniowego (nowa wersja platformy StreamMagic z mocniejszym procesorem DSP) oraz tego, że w torze sygnałowym zrezygnowano z kondensatorów na rzecz układów serwa stałoprądowego (DC coupled).

Cambridge Audio Edge NQ gniazda

Wyposażenie tego cyfrowo-analogowego przedwzmacniacza i odtwarzacza w jednym jest bardzo bogate. Nie zabrakło nawet wejść analogowych XLR.

 

Widok tylnej ścianki odpowiada współczesnej definicji przedwzmacniacza cyfrowo-analogowego czy raczej – przedwzmacniacza strumieniowego. Edge NQ powstał z założeniem zastąpienia co najmniej dwóch urządzeń: odtwarzacza strumieniowego i analogowego preampu. Nie dziwi więc pięć wejść cyfrowych, nie licząc dwóch złącz USB typu A dla pamięci masowych (np. dysków twardych), gniazda RJ-45 (Ethernet), trzy wejścia analogowe i złącza dla anteny WiFi. Wyjścia analogowe oczywiście zdublowano (RCA i XLR), a całość dopełnia złącze szeregowe RS-232C do integracji z automatyką domową. Wśród wejść cyfrowych znalazł się asynchroniczny interfejs USB, kompatybilny z formatami PCM 384 kHz i DSD 256, oraz złącze HDMI z funkcjonalnością ARC – to nowocześniejsza (co nie znaczy, że lepsza) alternatywa dla łącza optycznego, jeśli zechcemy podłączyć telewizor.

Front jest dla odmiany absolutnie minimalistyczny – zawiera jedynie dyskretny włącznik (a raczej przełącznik trybu pracy standby/power), kolorowy wyświetlacz LCD-TFT o umiarkowanej rozdzielczości oraz wielką gałkę, która składa się z dwóch osiowo zamocowanych pierścieni/pokręteł. To umieszczone głębiej pełni funkcję selektora źródeł sygnału, zaś zewnętrzne reguluje poziom wyjściowy. Działa ono tak, jakby było sprzężone z tradycyjnym analogowym potencjometrem (mimo że tak nie jest; regulacja wykorzystuje układ scalony) – ma swoje położenie początkowe i końcowe, w dodatku łatwo rozpoznawalne za sprawą kropki na gałce. Ma to tę niebagatelną zaletę, że nawet gdy nie korzystamy z aplikacji, nie musimy się obawiać, że po włączeniu urządzenia będzie za głośno i spalimy głośniki. Inna sprawa, że gałkę łatwo omyłkowo przekręcić w prawo (uwaga na małe dzieci!), co – jeśli nie stanie w porę dostrzeżone – może spowodować wątpliwą niespodziankę. Szczególnie że wyjście analogowe generuje sygnał o napięciu nawet 6 V RMS (XLR – do 12 V RMS), co z powodzeniem przesteruje każdą końcówkę mocy. Regulację tę można jednak odłączyć, co ma niewątpliwy sens, gdy korzystamy z zewnętrznego przedwzmacniacza lub integry. Opcja ta pojawiła się wraz ze styczniową aktualizacją aplikacji sterującej oraz firmware’u.
Edge NQ powstał z zamysłem współpracy z dedykowaną końcówką mocy, choć w serii Edge jest również dostępna integra.

 

Funkcjonalność

Dla serii Edge, a w szczególności odtwarzacza NQ, stworzono zupełnie nową aplikację (Android/iOS) – Edge Remote. Jej atutem jest wyjątkowo przejrzysty interfejs graficzny. Po jej uruchomieniu naszym oczom ukazuje się duże koło z opisanymi wejściami (analogowymi, cyfrowymi lub wirtualnymi). Odpowiada ono funkcjom realizowanym przez pokrętło na obudowie. Z drugiej jednak strony rozczarowuje fakt, że w ramach tejże aplikacji nie ma możliwości dostępu do Tidala, Deezera i innych serwisów strumieniowych (poza Spotify). Kliknięcie malutkiego logo któregoś z tych serwisów powoduje wywołanie odrębnej aplikacji na urządzeniu mobilnym. Producent uznał, że sprawę załatwi Chromecast i można przyjąć, że jest to rozwiązanie – tyle że niezbyt eleganckie i zwyczajnie niewygodne. Na tle BluOS-a (NAD, Bluesound), Auralica Lightning czy nawet systemu Aurendera to półśrodek. Z drugiej jednak strony Chromecast pozwala sterować odtwarzaniem z Roona – tyle że Chromecast wprowadza ograniczenie częstotliwości próbkowania do 96 kHz. A to oznacza, że nawet w przypadku MQA na Tidalu stworzymy wąskie gardło (część nagrań ma próbkowanie 192 kHz po unfoldingu).

Cambridge Audio Edge NQ aplikacjaReasumując, do obsługi lokalnej biblioteki i streamingu potrzebujemy minimum dwóch aplikacji – chyba że zdecydujemy się na Roona i „poświęcimy" odczyt bit-perfect dla nagrań DSD i PCM powyżej 96 kHz na rzecz wygody. Do odtwarzania materiałów o najwyższej jakości (PCM 192 kHz i DSD 2,8 i 5,6 MHz) zdecydowanie wskazane jest jednak korzystanie z funkcjonalności UPnP, która także w tych rozdzielczościach zapewnia odczyt bit-perfect. Alternatywnie można skorzystać z dysku USB. Ten tryb odczytu obsługuje te same częstotliwości próbkowania i formaty (m.in. FLAC, WAV, AIFF, ALAC). Z kolei do odtwarzania plików o jeszcze większych „gęstościach” niezbędny jest port USB typu B i (najlepiej dedykowany) komputer lub odpowiedni streamer z wyjściem USB Audio (SOtM, Auralic, Pro-Ject). W przypadku Windowsa konieczne jest zainstalowanie (w komputerze) odpowiedniego sterownika.

Znajdujący się w komplecie masywny pilot umożliwia jedynie podstawową obsługę: przełączanie źródeł, zdalne włączanie i wyłączanie odtwarzacza oraz regulację poziomu. Jest to wygodny i nader solidny sterownik. Choć mógłby być mniejszy, a przede wszystkim lżejszy.

Przy całej wszechstronności Edge’a, jego prymarną funkcją jest odtwarzanie strumieniowe. Urządzenie wspiera funkcjonalności UPnP, AirPlay oraz wspomniany Chromecast. Ten ostatni jest coraz chętniej stosowany przez wytwórców audiofilskich streamerów, ponieważ umożliwia praktycznie dowolne integrowanie serwisów strumieniowych. Odpada więc znaczny wysiłek deweloperów (oraz koszt) związany z rozbudową oprogramowania urządzenia o moduły integrujące kolejne serwisy streamingowe oraz późniejsze aktualizacje. Łączność bezprzewodową zapewnia wbudowana karta wifi pracująca w standardach b/g/n oraz nowoczesny moduł Bluetooth 4.1 kompatybilny z kodekiem aptX HD.

 

Brzmienie

Od początku odsłuchu zwraca uwagę bardzo dobre, precyzyjne prowadzenie basu. Przekonuje dokładność rysowania konturów, krawędzi, co nomen omen dobrze pasuje do nazwy urządzenia. Co istotne, nie jest to bas monotonny, jego zróżnicowanie nie przynosi zawodu. Trzeba mieć jednak na uwadze to, że natężenie omawianego zakresu w proporcji do reszty pasma jest stosunkowo skromne. Powstaje wrażenie, że Edge gra nieco szczupło. Zestawiony z neutralnym wzmacniaczem i chudo brzmiącymi kolumnami, może wzbudzić niedosyt w kwestii ogólnego komfortu słuchania. W ramach eksperymentów w trakcie testu, zamiast regularnych podstawek pod monitory Akkusa, użyłem… moich pasywnych subwooferów. Wiedziałem, że spowoduje to (z uwagi na kształt i odbicia od szerokiej przedniej ścianki) podbicie zakresu wyższego basu. I w tym przypadku zabieg ten okazał się korzystny dla balansu tonalnego systemu. Brzmienie stało się lepiej wypełnione, dzięki czemu nie odczuwałem żadnego niedosytu w zakresie niskich tonów. W tej samej konfiguracji, ale z Moonem 390 zamiast Edge’a, basu było już trochę za dużo. To dobrze obrazuje efekt, o którym mowa. Reasumując, wskazane jest użycie kolumn lub ewentualnie wzmacniacza dobrze dociążających dolne oktawy.

Drugą cechą, która przykuwa uwagę, jest stereofonia. Nie jest obiektywnie doskonała, jednak Cambridge wykazuje swoistą lekkość w oddawaniu zjawisk przestrzennych. Dobrze oddaje szerokość sceny, a nieco gorzej głębię, co – jak pokazały eksperymenty z podstawkami i (niegrającymi) subwooferami – ma związek z owym uszczupleniem dołu. Najwięcej dzieje się w bliskich planach, gdzie NQ zasypuje słuchacza sporą ilością informacji o położeniu źródeł pozornych. Są one bardzo punktowe, doskonale między sobą rozseparowane. Są też czasem wyraźnie wypychane przed zestawy głośnikowe, dzięki czemu uzyskuje się całkiem niezłą namacalność.

Cambridge Audio Edge NQ

Obudowa jest nie tylko świetnie wykonana, ale też wyjątkowo oryginalna. Wielkie brawa dla projektantów.

 

Bezdyskusyjnym atutem odtwarzacza jest dynamika. W skali makro wynika ze znakomitej szybkości, transjentowości dźwięku. Testowany odtwarzacz z odpowiednimi kolumnami i wzmacniaczem jest w stanie zapewnić silne doznania w skali makro. Ale w mikroskali też wiele się dzieje. Edge reprodukuje dużo szczegółów i nie jest monotonnie wygładzony. Bywa, że od czasu do czasu ukłuje w zakresie średnicy, ale nie niweluje i nie upraszcza w znacznym stopniu skomplikowanej struktury poszczególnych dźwięków. Nie potrafi, co prawda, tak jak Moon oddać realizmu charakterystycznego „pfff” trąbki, jednak i tak należy go docenić w tej dziedzinie.

Barwy dają już nieco mniej powodów do entuzjazmu. Pewną trudność, przynajmniej na tle pozostałych zalet, sprawia brytyjskiemu streamerowi odwzorowanie naturalności wokali. Ich barwa wydaje się nieco sucha, czasem chropowata lub nawet rozjaśniona. Po części wynika to z balansu tonalnego, gdzie niższa część średnicy nie jest szczególnie mocno dociążona. Wydaje się, że brzmienie jest bardzo czyste, klarowne, w ogromnym stopniu pozbawione typowych zniekształceń czy tym bardziej podbarwień. Nie ma tu spowolnień i tłustości, które czasem są dodawane celowo, aby uatrakcyjnić przekaz. Barwy oceniam jako nieco powściągliwe w nasyceniu. Jak się jednak okazuje – i jest to w pewnym sensie zaskoczenie – zupełnie to nie przeszkadza w jazzie. Wręcz przeciwnie – jazz brzmi świetnie, i to zarówno słuchany dość głośno, jak i cicho. To zasługa wspomnianej mikrodynamiki, która odpowiada za lwią część wrażeń – ona czyni przekaz żywym, witalnym.

Jako że Cambridge jest równolegle przedwzmacniaczem analogowym, zaistniała konieczność sprawdzenia działania jego regulacji głośności. W sumie muszę przyznać, że byłem mile zaskoczony jej jakością. Przy cichych odsłuchach nie następowało „wyszarzanie” dźwięku – cały czas pozostawał on atrakcyjny.

W bezpośrednim porównaniu z regulacją realizowaną na integrze, brzmienie po cichu było, co prawda, nieco gorsze i miało słabiej nasycone barwy oraz mniejszą przezroczystość i klarowność, ale nie w stopniu zaburzającym całościową ocenę. Sądzę, że spokojnie można NQ używać bezpośrednio z końcówkami mocy (taki zresztą był zamysł producenta) – szczególnie, że od strony funkcjonalnej regulacja jest bardzo wygodna. (ML)

 

USB audio

Moje obserwacje okazały się w dużej mierze zbieżne z tymi, które przedstawił redakcyjny kolega. Dlatego nie będę ich powtarzać. Dodam jedynie, że jak na mój gust, Edge odsłuchiwany w trybie sieciowym (za pośrednictwem Roona) grał nieco za jasno, starając się być bardziej detaliczny niż rozdzielczy, co zakłócało poczucie spójności i harmonii. Istnieje jednak okoliczność, która unieważnia powyższe obserwacje: wejście USB Audio (typu B), a ściślej – dźwięk, jaki da się z niego uzyskać.

Cambridge Audio Edge NQ pilotWiele razy opisywaliśmy na tych łamach wyniki porównań jakości dźwięku uzyskiwanej z odtwarzaczy strumieniowych, będących jednocześnie przetwornikami c/a USB. Jeszcze niedawno asynchroniczne łącze USB niemal zawsze zdobywało wyraźną przewagę. Tak było między innymi ze StreamMagiciem, który okazał się znacznie lepszym przetwornikiem c/a niż kompletnym streamerem. W ostatnim czasie pojawiły się jednak modele, w których wyższość odczytu poprzez USB nie jest już taka oczywista albo tak znacząca. By sprawdzić, jak to wygląda w przypadku Edge NQ, użyłem znakomitego streamera SOtM-a SMS-200 Ultra z zasilaczem Sbooster P&P Eco oraz kabla USB Synergistic Research. Różnicę w jakości dźwięku względem trybu UPnP mogę śmiało określić jako spektakularną i zarazem zupełnie nieoczekiwaną. To nie jest kwestia poprawy tego czy innego aspektu brzmienia. Edge NQ zagrał jak zupełnie inne, a do tego znacznie lepsze urządzenie. Pomiędzy jedną a drugą prezentacją (USB vs UPnP) było zadziwiająco mało elementów wspólnych. Ba, nie odnalazłem ich prawie wcale – oba tryby więcej tak naprawdę dzieliło, niż łączyło. Jak to możliwe? Nie mam pojęcia. Mógłbym w tym miejscu wypunktować różnice pomiędzy jednym i drugim trybem odtwarzania, ale ze względu na ich skalę obawiam się, że zamazałoby to obraz sytuacji, nie dając czytelnikowi dobrego rozeznania w temacie. Bo fakty są takie, że Edge NQ to zdumiewająco dobry DAC. Jeden z najlepszych, jakie słyszałem w ostanim czasie, pomijając roboczego Meitnera. Granie z plików za pośrednictwem SOtM-a w żadnej mierze nie przypominało nabuzowanej detalami, lecz nie do końca okiełznanej prezentacji z wykorzystaniem modułu sieciowego. Pierwsze wrażenie dotyczyło ostudzenia „entuzjazmu” wyższych rejestrów, a przede wszystkim poprawy ich gładkości oraz rozdzielczości, co przesunęło równowagę tonalną w dół. W połączeniu z dobrze wypełnionym i zarazem wysoce precyzyjnym zakresem niskotonowym powstało brzmienie na swój sposób stonowane czy może nawet minimalnie przyciemnione, ale bez szkody dla dynamiki i rozdzielczości. Pod względem swobody dynamicznej, rozmachu i drive’u Edge zachował swoje atuty, co najwyżej czyniąc je nie tak efektownymi i „oczywistymi” jak w trybie sieciowym. Bezsprzecznie brzmienie złagodniało, ale przede wszystkim dojrzało. Zyskało na wypełnieniu i harmonii. Odebrałem je wręcz jako „analogowe”, tj. zupełnie wolne od cyfrowej twardości, przerysowanych konturów. Absolutnym atutem Edge’a okazała się średnica: swobodna, naturalna, obszerna, choć bez tej intymności, bezpośredniości i namacalności, jaką oferuje mój Meitner. Spora różnica wyszła na jaw podczas odsłuchu albumu „11:11” fenomenalnego duetu Rodrigo y Gabrieli. Piorunująco szybkie dźwięki gitar nie były oddane równie realistycznie co w przypadku MA-1, ale tego mogłem się spodziewać. Powstał efekt drobnego zamazania konturów i spłaszczenia całości. Jednakże na tle Chorda Qutest podłączonego do tego samego transportu USB oraz opcjonalnego zasilacza Sbooster, Edge NQ na każdym kawałku wykonywał kawał znakomitej roboty, grając dźwiękiem bardziej masywnym, większym, lepiej ułożonym i naturalnym. Ktoś może powiedzieć: a cóż to za osiągnięcie? Owszem, niemałe, bo odjąwszy wartość wszystkich dodatków w Edge’u oraz uwzględniwszy klasę DAC-a Chorda (i koszt dodatkowego zasilacza, który ma sens), można by oczekiwać porównywalnego lub w najlepszym razie trochę lepszego dźwięku. Tymczasem NQ pokonał Chorda pod każdym względem.

Z kolei dystans dzielący Edge’a od Meitnera jest wprawdzie znaczący (na niekorzyść NQ), ale nie tak wielki, jak przypuszczałem. W końcu Edge jest o ponad połowę tańszy, a jego funkcjonalność – zupełnie nieporównywalna. Pisząc te słowa, żałuję, że Edge nie występuje w wersji „gołego” DAC-a. Byłby to absolutny hit przy cenie rzędu 10 tys. złotych. Ale i tak jest to świetny przetwornik c/a – nawet za swoją cenę. Można więc uznać, że całą resztę: streamer, preamp i wzmacniacz słuchawkowy dostajemy gratis.

Skraje pasma prezentują niemal równie wysoki poziom co średnica. Góra jest rozciągnięta, ma mnóstwo powietrza, nie razi żadnymi artefaktami. Skrzypce, talerze, instrumenty dęte – wszystko brzmi naturalnie, bez emfazy czy cyfrowego nalotu. Tak powinno brzmieć źródło cyfrowe za 20 tys. złotych pod koniec drugiej dekady XXI wieku. Bas także jest bardzo dobry; może nie najgłębszy, z minimalnym deficytem w wypełnieniu najniższych rejestrów, ale zwarty, sprężysty, dobrze różnicujący nagrania i właściwie nasycony. (FK)

Przedwzmacniacz i słuchawkowiec

Edge NQ ma wejścia analogowe i choć nie zaglądaliśmy do wnętrza, wszystko wskazuje na to, że tor sygnałowy jest analogowy. Skąd taki wniosek? Degradacja przejrzystości, rozdzielczości i dynamiki dźwięku po wpięciu sekcji pre pomiędzy Chorda Qutesta a wzmacniacz (w tym przypadku słuchawkowy) była zaskakująco mała (wniosek dotyczy wejść i wyjść asymetrycznych). Z reguły urządzenia niebędące dedykowanymi preampami analogowymi nie wypadają w omawianej dyscyplinie zbyt przekonująco – mają dodaną funkcjonalność przedwzmacniacza i najczęściej można się zastanawiać, czy to w ogóle ma sens. Tymczasem Cambridge tylko w minimalnym stopniu ingeruje w sygnał. Przejawiało się to w postaci bardzo umiarkowanego zaokrąglenia, może nieco ciut większego skurczenia sceny – i to w zasadzie tyle. Nie ucierpiała precyzja ani potęga niskich tonów, zaś balans tonalny w ogóle nie uległ zmianie. Mamy więc do czynienia z przejrzystym i neutralnym stopniem liniowym. To znakomita wiadomość dla tych, którzy mają lub planują zakup gramofonu i zewnętrznego phonostage’a. Edge NQ – mimo że przesiąknięty techniką cyfrową – nie stworzy wąskiego gardła, nawet w odniesieniu do źródła analogowego za podobną kwotę.

Cambridge Audio Edge NQ volume

Aplikacja do obsługi jest ładnie zaprojektowana, ale funkcjonalność modułu sieciowego pozostawia nieco do życzenia, głównie ze względu na brak integracji serwisów strumieniowych. Postawiono na Chromecast.

 

Wyjście słuchawkowe nie jest równie przekonujące jak preamp, przy czym należy zaznaczyć, że do jego działania konieczna jest aktywacja funkcji pre-ampu. Wprowadza ono słyszalne zawoalowanie i zmiękczenie, jednak na plus należy zapisać duży zakres dynamiczny, dzięki czemu zmianie balansu tonalnemu (odczuwalne ocieplenie) nie towarzyszy szerokopasmowe zmiękczenie czy kompresja. Wysterowanie Audeze LCD-3 do bardzo dużych poziomów SPL okazało się bezproblemowe. Ze słuchawkami o większej czułości (i mniejszej impedancji) Edge poradzi sobie z łatwością. Szukanie zewnętrznego słuchawkowca będzie miało sens dopiero wśród urządzeń za co najmniej 2000 zł (przy założeniu, że słuchawki są odpowiedni dobre).

 

Galeria

 

Naszym zdaniem

Londyńska firma wykonała kawał doskonałej roboty: od designu, poprzez wykonanie, a skończywszy na brzmieniu, które przy strumieniowaniu bezpośrednio po sieci docenią przede wszystkim zwolennicy żwawego, witalnego sposobu odtwarzania muzyki z plików i streamingu. Ten tryb działania Edge’a – choć domyślny i z pozoru najbardziej atrakcyjny – nie daje jednak okazji odkrycia całego potencjału, jakim dysponuje ten wyśmienity, jak się okazuje, USB DAC. Jakość dźwięku uzyskana z bardzo dobrym transportem plikowym USB audio poszybowała o klasę w górę. W tej konfiguracji Cambridge imponuje spokojem, analogowością i opanowaniem przy jednoczesnym utrzymaniu dużej dynamiki i drive’u. Zapewnia też znakomity, dobrze podbudowany bas, a cały przekaz jest tak spójny i jednocześnie namacalny, że nawet w bardzo przezroczystym systemie nie słychać żadnych brudów i artefaktów. To zaiste prawdziwa gratka dla zwolenników dociążonego, masywnego i „analogowego” grania. Co więcej, dzięki przebogatemu wyposażeniu i porządnej regulacji głośności – a de facto znakomitemu przedwzmacniaczowi liniowego – Edge NQ może pełnić rolę wartościowego huba w nowoczesnym systemie hi-fi, podłączonego bezpośrednio do końcówki mocy lub monobloków.

Cambridge Audio Edge NQ dane techniczne

System odsłuchowy 1 (ML):

  • Pomieszczenie: 20 m2 zaadaptowane akustycznie
  • Zestawy głośnikowe: Akkus Red Wine 71
  • Wzmacniacz: Burmester 101
  • Interkonekt: Tara Labs Apollo Extreme
  • Kable głośnikowe: Equilibrium Pure SG Ultimate
  • Kable zasilające: Enerr Transcenda Ultimate NS (do streamera), kabel własnej konstrukcji (do wzmacniacza)
  • Listwa: 2 x Enerr One + kabel Enerr Transcenda Supreme HC (20A)
  • Stolik: Rogoz Audio 4SPB3/BBS
  • Podstawki pod kolumny: Rogoz Audio
  • Stopki pod podstawkami: b-Fly Audio Tales Pro

System odsłuchowy 2 (FK):

  • Pomieszczenie: 30 m2 zaadaptowane akustycznie (dość silnie wytłumione), panele Vicoustic, Mega Acoustic oraz własnego projektu.
  • Źródło cyfrowe (USB audio): SOtM sMS-200 Ultra/Sbooster P&P Eco
  • Przetworniki c/a: Meitner MA-1, Chord Qutest z zasilaczem Sbooster
  • Wzmacniacz: Conrad-Johnson ET2 / Audionet AMP1 V2
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Trilogy 933
  • Zestawy głośnikowe: Klipsch Reference RF7 III z zewnętrzną zwrotnicą (upgrade)
  • Słuchawki: Audeze LCD-3, Beyerdynamic Amiron Wireless
  • Interkonekty: Stereovox HDSE, Albedo Metamorphosis (pre-power)
  • Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB
  • Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, listwy Furutech f-TP615, PowerBase, GigaWatt PF-2, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, Master Mirror Reference, Solaris, Zodiac

 

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

1 komentarz