PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Odtwarzacz strumieniowy Lumin T1

Sie 01, 2015

Index

Brzmienie

Opinia I

Odtwarzacz Lumina zdradza liczne podobieństwa charakterologiczne do droższego modelu. Nie miałem możliwości bezpośredniego porównania obydwu urządzeń (side by side), ale pamięć nie jest aż tak zawodna – tym bardziej notatki. W obu opisach pojawiło się wiele zbieżności, choć są też elementy, na które w tylko przypadku T1 zwróciłem uwagę.

Lumin T1 to odtwarzacz o wyjątkowo łagodnym charakterze – mam tu na myśli przede wszystkim kwestie związane z równowagą tonalną i barwami. W wielu recenzjach Lumina pojawiają się określenia typu „dźwięk analogowy”. Faktycznie, obydwa testowane odtwarzacze – i chyba nawet bardziej dotyczy to T1 – przypominają brzmienie urządzeń analogowych. Jest to oczywiście pewne uproszczenie, ale mniejsze, niż można by sądzić. Lumin w dość wyraźny sposób łagodzi najwyższą górę – element odpowiedzialny za poczucie „powietrza” i klarowności brzmienia. Porównanie z referencyjnym Meitnerem MA-1 ukazało to bardzo wyraźnie. Również w bezpośredniej konfrontacji z Wadią 321 słychać było wyraźnie, jak różnią się te obydwa źródła w wyższych rejestrach. Lumin je zaokrągla i trochę dociepla, rozmywając jednocześnie krawędzie, natomiast Wadia odtwarza je w bardzo bezpośredni sposób, nie zważając zbytnio na to, czy reszta toru jest w stanie przyjąć tak dużą dawkę informacji. Wbrew temu, co można by sądzić, przyciemnienie wysokich tonów nie odciska wyraźnego piętna na szczegółowości przekazu, która wciąż jest bardzo dobra, choć nie tak jak w przypadku wspomnianej Wadii. Zależnie od nagrań – jakości ich realizacji oraz formatu – Lumin ma chwile chwały przemieszane z momentami, gdy nie robi wrażenia. Próbując ustawić w tym wszystkim jakąś zależność, posunąłbym się do stwierdzenia, że Lumin świetnie radzi sobie z materiałem gęsto zaaranżowanym, obfitującym w elektronikę (np. Dead Can Dance, album „Anastasia”), a także z klasyką, którą odtwarza w sposób bardzo wyważony, a jednocześnie świetnie dociążony, bez żadnej ostrości. Gładkość przekazu, jego aksamitność w tych właśnie przypadkach przynosi największe korzyści. Uważam też, że DSD niekoniecznie dobrze służy kondycji tego odtwarzacza. Mówiąc wprost, uważam, że na DSD brzmienie staje się już zbyt grzeczne, zbyt zdystansowane, by można było mówić o precyzji i neutralności. T1 ma ogólną tendencję do lekkiego odsuwania sceny w głąb, co w połączeniu z niezbyt precyzyjną lokalizacją daje efekt „naturalności”, rozumiany jako brak cyfrowej natarczywości i nadwyrężonej (nieprawdziwej) precyzji. O tym, że DSD bywa za miękkie, dobrze świadczył legendarny album „Brothers in Arms”. W formacie DSD (rip SACD) brzmi on w ogóle nieporównywalnie gładziej, lepiej niż z płyty CD, co wykazał odsłuch kontrolny za pośrednictwem Meitnera MA-1. Lumin sprawił, że płyta ta zabrzmiała podobnie do analogu (stwierdzenie ogólne; nie odnoszę się do wydań winylowych, których nie posiadam). Werbel był ewidentnie „spolerowany”, całość brzmiała o wiele bardziej okrągło niż wydanie CD (obojętnie jakie) odtwarzane nawet przez najbardziej łagodny odtwarzacz CD. Odsłuchy innych, mniej radykalnie różniących się od CD wydań SACD (ich ripów) doprowadziło do wniosku, że jeśli urządzenie cyfrowe było do tej pory tym drugim, alternatywnym dla gramofonu źródłem dźwięku, to T1 ma szansę odmienić tę sytuację. Analogowa (jednak dobre jest to określenie) krągłość brzmienia, brak skrzących transjentów, całość wsparta mocnym i nie do końca utwardzonym fundamentem basowym są prawdopodobnie tym, czego zwolennicy analogu poszukują w cyfrze.

Swoisty paradoks Lumina polega na tym, że ograniczenia, o których mowa wychodzą na jaw dopiero przy kontrolowanych porównaniach z innymi, równie dobrymi lub lepszymi przetwornikami c/a. Nim to nastąpiło, zachwycałem się spójnością brzmienia tego odtwarzacza. Nawet bas uznałem za bardzo dobry: energetyczny, realistyczny. Dopiero gdy włączyłem Meitnera, a potem także Wadię (by porównanie było bardziej fair) okazało się, że niskie tony powinny być twardsze, lepiej tłumione. Dobrze to ilustrowała płyta „Verse” Patricii Barber. Kapitalnie nagrany bas akustyczny miał wyraźnie zaokrąglone kontury i nie był tak realistyczny jak z Wadii 321. Tej płyty w ogóle słuchało się inaczej. Zamiast precyzyjnie cyzelowanych dźwięków, wyraźnie studyjnej, lecz mimo to wyraźnie „akustycznej” natury tego nagrania (pogłosy wydają się naturalne, jest tu mnóstwo powietrza, brak kompresji i silnej manipulacji), za pośrednictwem Lumina nagranie to wydawało się mniej autentyczne. Dominowało wrażenie lekkiego dystansu, swoistego woalu.

Lumin nie jest więc odtwarzaczem kładącym nacisk na precyzję oddania konturów i obrazu przestrzennego. Wszystko jest z lekka niedopowiedziane, nawet zamazane, co jednak nie przeszkadza w uzyskiwaniu całkiem głębokiej przestrzeni oraz wspomnianego już wrażenia naturalności brzmienia. T1 kapitalnie sprawdzał się przy nieabsorbującym odsłuchu, dostarczając to, co najcenniejsze: ładne, dobrze nasycone, choć obiektywnie ocieplone (analogowe!) barwy, bardzo dobrą przestrzeń, nieprzeciętną spójność rejestrów oraz masywny, też trochę ocieplony (to już może mniej cenne) bas. (FK)

Lumin-T1-zasilacz-tyl

Opinia II

Jedno jest pewne – Lumin nie jest mistrzem neutralności. To urządzenie, które ma własny, wyrazisty charakter. Brzmi zdecydowanie ciepło i miękko. Ważnym składnikiem brzmienia jest bas, którego ilość jest cokolwiek większa od średniej, dzięki czemu całość ma dobre podparcie. To absolutne zaprzeczenie brzmienia chudego i cyfrowego.

Wchodząc w szczegóły, szczególnie na materiale DSD, czułem pewien niedosyt informacji ze środka pasma. Średnica była miękka, łagodna i jednak lekko zawoalowana. Brakowało mi wyraźniejszych konturów. Aby usłyszeć więcej, konieczne było wyraźne zwiększenie głośności. Z kolei góra pasma wcale nie została stępiona. W tej części śledzenie detali było znacznie łatwiejsze, choć górny skraj nigdy nie wybijał się ponad poziom głośności basu.

Lumin zdecydowanie stawia w pierwszej kolejności na wypełnienie i spójność. Słuchany odpowiednio głośno pozwala na całkiem przyjemne delektowanie się barwą. Przejścia pomiędzy poszczególnymi podzakresami pasma są płynne i nieuchwytne.

Na materiale PCM brzmienie jest bardziej zadziorne, choć jednak nadal pozostaje po stronie ciepła i miękkości. Dość zaskakująca jest różnica w charakterze pomiędzy PCM i DSD – większa niż do tej pory miałem okazję słyszeć z różnych innych urządzeń. Słuchając PCM, ma się wrażenie większego rozjaśnienia i szorstkości. Nie ma już tego totalnego ciepła i supergładkości. W mniejszym stopniu wpływa na to wrażenie bas, który zawsze pozostaje miękki. Jego zaletą jest za to niezłe zróżnicowanie barwy i, mimo miękkości, całkiem niezła szczegółowość.

Wiele dobrego można powiedzieć o przestrzeni. Nagrania klubowe są gęste. Czuć klimat klubu. Ma się całkiem niezłe wrażenie obecności w środku. Powietrze jest zawiesiste, trochę przydymione, może nawet parne. Lumin nie jest za to bardzo precyzyjny w lokalizacji źródeł pozornych. Czułem pewien niedosyt ostrości ogniskowania wokalu na środku sceny. Nie było to punktowe i wycięte z tła. Być może miało związek z miękkością średnicy i złagodzeniem konturów dźwięku. Lumin bardziej stawia na ogólne wrażenie niż na analizę.

Przyznaję, że nie jest to urządzenie, którego granie trafia w mój gust, jednakże z pewnością znajdzie wielu zwolenników, gdyż całościowo poziom jakości dźwięku zestawiony z ceną jest zdecydowanie korzystny. Zatem o wyborze będą decydować konkretne gusta. Ja ze swej strony ze spokojem mogę Lumina  rekomendować osobom oczekującym takiego właśnie brzmienia. Skojarzenie z winylem jest tu jak najbardziej na miejscu. (ML)

 


Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją