PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Pioneer N-70AE

Maj 13, 2018

Końcem 2017 r. Pioneer poddał liftingowi swój najlepszy odtwarzacz strumieniowy – N-70A. Nowa wersja ma funkcjonalność Chromecast i potrafi odtwarzać pliki DSD 256. Ale czy brzmi lepiej od poprzednika?

Dystrybutor: DSV, www.dsv.com.pl
Cena: 5799 zł
Dostępne wykończenia: czarne, srebrne

Tekst: Marek Lacki   |   Zdjęcia: Pioneer, AV

audioklan

 

 


Pioneer N-70AE - Odtwarzacz strumieniowy

TEST

Pioneer N 70AE 1 aaa

Premiera flagowego odtwarzacza strumieniowego Pioneera zbiegła się w czasie z debiutem najlepszego dyskofonu CD tej marki – PD-70AE. Oba pokazano na wystawie High-End w Monachium. Ten pierwszy zyskał nowe możliwości, ale z zewnątrz nie sposób go odróżnić od pierwowzoru. Gros różnic konstrukcyjnych sprowadza się do nowego software’u, ale są też drobne zmiany układowe. Zaraz to wszystko dokładnie prześledzimy.

 

Funkcjonalność

Typowe dla japońskiej marki wykończenie nie budzi wątpliwości co do tożsamości recenzowanego odtwarzacza. Solidny i z pietyzmem szczotkowany front ma prawdziwie srebrzysty połysk. Spasowanie pozostałych blach jest perfekcyjne. Produkowany w wietnamskiej fabryce odtwarzacz waży 11,4 kg i już samo to budzi respekt. Zdecydowana większość europejskich (i nie tylko) odtwarzaczy w pięciocyfrowych cenach nie może się równać z Pioneerem pod względem solidności wykonania. To konsekwencja głęboko zakorzenionej, właściwie pojmowanej, japońskiej tradycji hi-fi.

Design można określić jako prosty, powściągliwy, acz w pewnym sensie ponadczasowy. Liczbę przycisków ograniczono do minimum. Wyświetlacz LCD o przekątnej 3,5” (ten sam co u poprzednika) umieszczono asymetrycznie po prawej stronie. Jego czytelność nie jest najlepsza. Wyświetlanie okładek jest może i fajne, ale ich widoczność z typowej odległości sterowania – symboliczna. Ciekawy efekt daje wyoblenie krawędzi szybki wyświetlacza.

 

Pioneer N 70AE 1 tyl prosty

Odtwarzacz stoi na trzech stopkach, dzięki czemu nie ma problemu kołysania na nierównej półce. Wyposażenie jest identyczne jak w N-70A. Wejście USB audio, nadal obsługiwane przez układ CMedia, nie daje już przewagi w jakości dźwięku nad strumieniowaniem po sieci.

 

Widać wyraźny uskok między obudową a wspomnianą szybką, co podkreśla jej grubość i dodaje postrzeganej solidności.

Tylna ścianka też daje poczucie swoistego deja vu. Z lewej strony znajdujemy zdublowane wyjścia analogowe (RCA i XLR) o stałym poziomie. Są to zakręcane gniazda wysokiej jakości (RCA obrabiane maszynowo) – podobnie zresztą jak gniazda sygnałów cyfrowych zgrupowane obok. N-70AE utrzymał trzy wejścia cyfrowe, w tym USB audio (B) oraz płaskie gniazdo (A) USB dla dysków twardych i pamięci masowych. Drugi identyczny port znajduje się z przodu i służy do obsługi urządzeń mobilnych.

W górnej części tylnej ścianki znalazły się gniazda anten Wi-Fi – to nowość względem poprzednika, który łączył się z siecią tylko po kablu. Moduł jest dwupasmowy (2,4/5 GHz). Oczywiście nadal można odtwarzacz podłączyć do sieci metodą tradycyjną, czyli kablem LAN.

Pewnym zaskoczeniem i zarazem wadą dla części użytkowników będzie to, że sieciowy Pioneer wciąż nie otrzymał Bluetooth. Ma za to wsparcie dla Airplaya. Możemy korzystać z lokalnego streamingu (DLNA), radia internetowego (vTuner), jak również serwisów chmurowych: TiDAL, Spotify i Deezer. To także nowość, podobnie jak Chromecast, który rozszerza możliwości sterowania odtwarzaczem i ułatwia konfigurację. Nie jesteśmy już skazani na firmową aplikację – możemy użyć każdej innej, która wspiera Chromecast, np. Gizmo. W praktyce opcja ta sprawdza się nawet lepiej. N-70AE został ponadto przygotowany do pracy w multiroomie – do tego celu służy dedykowana aplikacja Fire Connect.

 

Budowa

Wnętrze nowej wersji AE do złudzenia przypomina tę poprzednią (A). Jeśli pominąć zmiany w obrębie płyty głównej (dodanie karty Wi-Fi i pozostałe, pomniejsze), inne wzmacniacze operacyjne w (zbalansowanym) torze analogowym – miejsce OPA2134UA zajęły OPA2604AU (jest też jeden scalak JRC 5532D) – oraz zmieniony odbiornik wejściowy S/PDIF, to można powiedzieć, że w środku jest to samo co dawniej. Wiadomo jednak nie od dziś, że aby znacząco poprawić brzmienie źródła cyfrowego, wystarczy nieraz drobny tuning – i nie chodzi tu tylko o wymianę analogowych scalaków, lecz także o niewidoczne modyfikacje w obrębie samej sekcji cyfrowej.

 

Pioneer N 70AE 2 wnetrze

Również w środku nowy N-70AE do złudzenia przypomina poprzednika (N-70A). Różnice tkwią w detalach: centralnej płytce sterowania i nierozpoznawalnych w tej skali układach scalonych. Trójdzielna konstrukcja ze stalowymi ekranami to wzór do naśladowania w tej klasie odtwarzaczy. Brawa!

 

I tak, wnętrze zachowało trójdzielność: z lewej strony znajduje się zasilacz sekcji cyfrowej i układów sterowania, pośrodku płyta główna, karta sieciowa i układy obsługujące wejścia: mikrokontroler wejścia USB audio (CMedia CM6632A) oraz odbiornik S/PDIF PCM9211 (zastąpił on układ AKM AK4115VQ), zaś z prawej – tor audio wraz z dedykowanym zasilaczem liniowym. W jego skład wchodzi pokaźny transformator EI umieszczony w kubku ekranującym, trzy stabilizatory napięciowe i kondensatory filtrujące: 2 x 4700 µF plus 2200 µF. Poszczególne sekcje oddzielają stalowe przegrody, a całość spoczywa na grubym dwuwarstwowym chassis. Sercem sekcji audio są – tak jak poprzednio – dwa układy ES9016S.

Jak widać, modyfikacje nie są zbyt duże, ale warto zaznaczyć, że nowy model właściwie nie podrożał. Różnicę 300 zł można uznać za pomijalną.

 

Brzmienie

Zapewne nieraz zdarzyło się Wam posłuchać sprzętu wyjętego prosto z pudełka – takiego, który nie był jeszcze używany. Wtedy pojawia się rozczarowanie, że urządzenie nie brzmi tak dobrze jak egzemplarz demo u dilera. Im droższy sprzęt, tym zjawisko niewygrzania jest silniej odczuwalne. Testowanego Pioneera dotyczy ono w całej okazałości, na co pragnę uczulić wszystkich tych, którzy przeczytają niniejszy opis, a potem udadzą się na szybki odsłuch do sklepu. Najpierw upewnijcie się, że Pioneer pograł chociaż 40–50 godzin.

Odtwarzacz podłączyłem w piątek, wyjechałem na weekend (cały czas grał), a właściwe odsłuchy rozpocząłem dopiero po powrocie.

Różnica pomiędzy tym, co usłyszałem po weekendzie, a tym, co stwierdziłem „na surowo”, miała charakter transformacji. Początkowo dźwięk odebrałem jako szary, z zapadniętym i suchym środkiem, umiarkowaną przejrzystością. Po wygrzaniu Pioneer stał się niemal nie do poznania. Sceptycy być może pomyślą sobie teraz: „no tak, przed weekendem był zmęczony, wyjechał, wrócił świeży i wypoczęty, to i dźwięk był lepszy”. Otóż nic z tych rzeczy. Akurat tamten weekend miałem wyjątkowo intensywny, tak więc nie było mowy o jakimkolwiek wypoczynku.

 

Pioneer N 70AE 4 sekcja DACa

Dwa układy konwerterów c/a ES9016S dostarczają sygnał zbalansowany. Taki też jest tor analogowy, różniący się od poprzednika jedynie wzmacniaczami operacyjnymi.

 

Pioneera tym razem używałem głównie w trybie Chromecast, odczytując dane z serwera J.River na komputerze i korzystając z aplikacji Gizmo do sterowania. Skorzystałem także z trybu AirPlay, a na koniec z szybkiego odsłuchu po USB.

Brzmienie N-70AE oceniam jako bardzo neutralne. Żaden zakres pasma nie jest uprzywilejowany, żaden nie jest schowany. Wspomniane wycofanie i wysuszenie średnicy znikło całkowicie. Im dłużej słuchałem Pioneera, tym bardziej byłem zdumiony skalą transformacji. O ile początkowo sądziłem, że jest to co najwyżej przeciętny odtwarzacz, o tyle pod koniec odsłuchów miałem już zupełnie inne zdanie.

Dźwięk okazał się spójny, wciągający, po prostu muzykalny. Gładki i przejrzysty, ale też przyjemny. Gdybym miał określić, czy brzmienie bardziej zbliżało się do ożywienia, czy wygładzenia, wskazałbym to drugie. Ogólnie jednak było ono ze wszech miar bardzo poprawne, bez jakichkolwiek istotnych i łatwych do wskazania uchybień. Z drugiej strony, nie odnotowałem także cech wybitnych, wyróżniających na tle średniej rynkowej. Pioneer oferuje wyjątkowo zrównoważone brzmienie. Pod tym względem przypomina poprzednika. Jest jednak zdecydowanie bardziej angażujący. Istotnym elementem oceny jest tutaj znaczący postęp w jakości dźwięku uzyskiwanego w trybie pracy sieciowej, który zasadniczo nie odbiega od tego, co uzyskujemy w trybie USB DAC-a. U poprzednika różnica ta – właśnie na korzyść połączenia USB – była o wiele wyraźniejsza. Teraz już nie ma tego problemu.

Nieoderwana od reszty, ładnie zszyta ze środkiem, niewyróżniająca się, ale i nieschowana – taka była góra pasma. Można rzec: akuratna. W kontekście ceny urządzenia i jego rodzaju wysoko oceniam jej jakość – to jest rozdzielczość i zróżnicowanie. To ten moment, gdy zaczyna się high-end, gdy robimy drobny krok poza jego próg. W porównaniu z Auralikiem Altairem wysokie tony uważam za mniej efektowne, mniej wykonturowane. Bliżej im do tego, co uzyskuję na co dzień z Chorda 2Qute, aczkolwiek brytyjski DAC zapewnia jeszcze więcej wyrafinowania i ekspresji, więcej różnicowania w zakresie mikroinformacji.

Jak już wspomniałem, średnica początkowo nie zachwycała, ale po wygrzaniu zyskała najwięcej. Jest neutralna, wolna od twardości, ostrości, jak również ocieplenia czy nadmiernego wygładzenia. Wokale brzmią naturalnie, spójnie z resztą pasma. Efektownie brzmiące urządzenie podkreślałoby bardziej kontury, ewentualnie podbijałoby dolną część średnicy w celu lepszego wypełnienia. Pioneer pozostaje jakby biernym obserwatorem, nie uzyska więc aprobaty ani u zwolenników ciepłego i pełnego brzmienia, ani tych, którzy preferują przesadną dosłowność.

W droższych konstrukcjach zdarza się, że można usłyszeć jeszcze więcej życia, przy zachowaniu tej samej gładkości. Niestety, nie można mieć wszystkiego… W tej cenie są ograniczenia, z którymi trzeba się pogodzić.

Bas jest kolejnym zakresem, który nie przykuwa uwagi. W poprzednim modelu skrytykowałem go, że był za spokojny, za mało ekspresyjny, nie dość atakujący. Dopiero w trybie przetwornika c/a (USB) Pioneer zapewniał motoryczną witalność, wykop. Tym razem jest lepiej. Bas jest więc całkiem dobry, choć nadal raczej nie należy do gigantów. To wciąż bas z gatunku tych towarzyszących, niepróbujących dominować nad przekazem.

Bardzo dobre oceny należą się za efekty przestrzenne. Nawet gdyby N-70AE kosztował o 30–40% więcej, byłbym usatysfakcjonowany. Jest precyzja, jest powietrze i głębia. Czego brakuje? Może lepszej namacalności. Znów dochodzimy do tego, że Pioneer ma tendencję do bycia lekko (zanadto?) powściągliwym. Wynika to z reprodukcji barw, ale są to kwestie powiązane. Realizm jest spory, choć wiadomo, że można lepiej. Czy można lepiej i równie niedrogo? Hmm, niekoniecznie…

Na koniec krótko o działaniu filtrów cyfrowych. Jest ono bardzo subtelne. Najwięcej muzykalności udało się uzyskać przy filtrze „slow”. Z kolei działanie upsamplingu i funkcji Hi-bit 32  było dla mnie nieprzekonujące. Nie wpływały one wyraźnie negatywnie na dźwięk, ale też nie słyszałem ewidentnych korzyści. Za każdym razem wracałem więc do ustawienia „Direct”.

 

Galeria

 

Naszym zdaniem 

Pioneer N 70AE 5 zzzPioneer odświeżył swój najlepszy odtwarzacz w stopniu niezbędnym do tego, by pod względem funkcjonalnym nie odstawał od rywali. Z pewnością można by zrobić więcej, jednak nie zapominajmy o cenie. Każdy nowy model konkurencji jest zwykle wyraźnie droższy od poprzednika. Pioneer nie poszedł tą drogą, co należy docenić. Dzięki temu N-70AE kosztuje nie 6500, ani nie 7000 zł, lecz bardzo rozsądne 5800 zł. A za tę kwotę trudno znaleźć drugi streamer o porównywalnej funkcjonalności, równie neutralnym brzmieniu, obiektywnie wysokiej klasy, a nade wszystko – o TAKIEJ jakości wykonania. Polecam.

System odsłuchowy:

Pomieszczenie: 20 m2 zaadaptowane akustycznie, o krótkim czasie pogłosu, kolumny ustawione na krótszej ścianie w 1/5 głębokości pokoju
Wzmacniacz: McIntosh MA8900
DAC: Chord 2Qute
Kolumny: Equilibrium Atmosphere  mod. 2012
Interkonekty: Purist Audio Design Vesta
Kable głośnikowe: Equilibrium Tune 55 Ultimate
Kable zasilające: Enerr Transcenda Ultimate (2x)
Listwa: Enerr One + kabel Enerr Transcenda Supreme HC (20A)
Stolik: Rogoz Audio 4SPB3/BBS

Oceń ten artykuł
(10 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją