Głośniki bezprzewodowe - Audio-Video - Testy sprzętu stereo i wideo - Audio-Video - Testy sprzętu stereo i wideo https://www.avtest.pl Mon, 29 Apr 2024 19:16:49 +0000 pl-pl Harman Kardon Onyx Studio 3 https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/735-harman-kardon-onyx-studio-3 https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/735-harman-kardon-onyx-studio-3 Harman Kardon Onyx Studio 3

Oferta głośników mobilnych przyprawia o zawrót głowy. Harman Kardon ma ciekawą propozycję, która wyróżnia się w tłumie.

Dystrybutor: Suport, www.jbl.com.pl 
Cena: 999 zł
Dostępne wykończenia: czarne

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

audioklan

 

 

Harman Kardon Onyx Studio 3 - Głośnik mobilny

TEST

Harman Onyx Studio 3 1 aaa 

Widok młodego człowieka idącego ulicą czy jadącego na rowerze, słuchającego muzyki dobiegającej z przewieszonego na ramieniu głośnika, nie jest dziś niczym zaskakującym. O ile w latach 80. i 90. ubiegłego stulecia przenośnym urządzeniem grającym był tzw. bumbox na kasety CC (a potem płyty CD), zasilany ciężkimi bateriami R20 lub R14, o tyle dzisiaj wystarczy telefon w kieszeni i bezprzewodowy głośnik. Jego gabaryty, a więc i możliwości, mogą być bardzo różne. Harman Onyx Studio 3 zalicza się do grupy głośników relatywnie dużych i ciężkich. Na miasto jest za duży, ale na weekendowy wypad czy wakacje wydaje się być w sam raz.


Budowa i wykonanie

Za tysiąc złotych mamy prawo oczekiwać dobrego wykonania – i faktycznie je otrzymujemy. Nie można zarzucić, że Onyx został wykonany niesolidnie czy z kiepskich materiałów. Wprawdzie w obudowie przypominającej swym kształtem latający spodek z doczepionymi nóżkami nie ma choćby grama aluminium, ani tym bardziej odrobiny skóry, ale użyte tworzywa są – trzeba to uczciwie przyznać – niezłej jakości. Tył przyciąga uwagę skóropodobną fakturą zastosowanego plastiku, okrągła maskownica jest zdejmowalna i też sprawia korzystne wrażenie dzięki swej „zaprogramowanej” elastyczności, a w związku z tym – odporności na uderzenia (oczywiście w granicach rozsądku). Praktyczne wycięcie w górnej części od tyłu (niewidoczne od frontu) sprawia, że głośnik można wygodnie przenosić z miejsca na miejsce. W ogóle nie czuć, że waży ponad 2 kg.

Harman Onyx Studio 3 2 tyl pod katem

Tył wykończono skórpodobnym tworzywem dobrej jakości. Nóżek nie da się wyjąć.

 

Onyx w zasadzie nie jest sprzętem „podróżnym” – prędzej już głośnikiem, który łatwo zabierzemy na dalszy wypad lub od czasu do czasu przestawimy w obrębie domu czy pokoju. Wystające nóżki nie są zdejmowalne i przy pakowaniu głośnika do typowego plecaka na miasto (mieści się, sprawdzałem) mogą przeszkadzać. Warto też dodać, że Onyx nie został wyposażony w żadną torbę podróżną. W sumie szkoda.

To konstrukcja stereofoniczna, co w tym segmencie bynajmniej nie jest oczywiste. Z uwagi na niewielkie gabaryty całości, separacja głośników lewych i prawych jest mocno ograniczona. Tweetery dzieli odległość 19 cm, woofery – 11 cm. Front głośnika jest wyoblony, w związku z czym przetworniki nie wyznaczają jednej płaszczyzny – mają „zeza rozbieżnego”. Oczywiście, jest to celowy zabieg: chodzi o to, by poszerzyć przestrzeń odsłuchu. W ciaśniejszych pomieszczeniach można liczyć na efekt odbicia od ścian bocznych, co będzie powodowało korzystny efekt rozmycia punktowego źródła promieniowania (zauważmy, że w tym względzie dążenia konstruktorów głośników mobilnych są przeciwstawne do tych obowiązujących w świecie konwencjonalnych zestawów głośnikowych stereo).


Funkcjonalność

Onyx ma całkiem pojemny akumulator litowo-jonowy 3,7 V/2600 mAh, który zapewnia 5 godzin grania na jednym ładowaniu – oczywiście nie z maksymalnym poziomem SPL, który w przypadku zasilania bateryjnego jest – jak sprawdziliśmy – o około 4 dB niższy niż przy zasilaniu ściennym. To znacząca różnica – nieco większa niż deklaracje wytwórcy, mówiące o tym, że moc z baterii jest dwa razy mniejsza (4 dB to ponad 2,5 raza). Czas ładowania baterii jest niestety równy czasowi pracy głośnika na jednym ładowaniu. Trochę to zaskakujące, zważywszy, że zasilacz dostarcza napięcie stałe aż 19 V i prąd 2 A.

Łączność bezprzewodową zapewnia moduł Bluetooth 4.1 – niestety bez wsparcia aptX. Dobrą, acz mniej wygodną alternatywą będzie połączenie kablowe – do tego celu służy niezawodny mały jack (3,5 mm). Wybór wejścia odbywa się automatycznie, przy czym priorytet ma zawsze Bluetooth. Jeśli urządzenie jest sparowane z telefonem/tabletem, a chcemy korzystać z łącza analogowego, najpierw trzeba urządzenia rozparować (co najłatwiej można zrobić przez wyłączenie transmisji BT w urządzeniu mobilnym).


Brzmienie

Głośniki mobilne nie są często testowane w naszej redakcji i jeśli zdarza się – jak w tym przypadku – opisywać je solo, to nie mogą liczyć na taryfę ulgową. Jednakże „spodek” Harmana skutecznie się obronił, a co więcej, wzbudził moją nieskrywaną sympatię. Przede wszystkim dlatego, że zagrał naprawdę nieźle – lepiej niż oczekiwałem. Do tego stopnia, że wpisałem go na wstępną listę „B” (tych mniej koniecznych) zakupów.

Oczywistym jest, że głośniki tego typu nie są „obliczone” na wierność, precyzję brzmienia. Mają grać przede wszystkim efektownie – tak, aby w ocenie typowego użytkownika wypaść możliwie najlepiej. Inżynierowie Harmana doskonale wiedzą, że typowa dla urządzeń tego typu charakterystyka V jest równie dobra jak duża zawartość cukru w napojach gazowanych: czym słodsze, tym „lepsze” – ale tylko do pewnego momentu. Nie wolno przesadzić. Druga zasada jest taka, że im lepsza jakość poszczególnych zakresów, tym lepiej. A trzecia – że średnica jednak też się liczy. W przypadku Onyxa mamy do czynienia z praktyczną realizacją tych tez. Bas i góra zostały uwypuklone, ale rozsądnie, ponadto są dobrej jakości i, co najważniejsze, nie maskują średnicy; choć to akurat zależy od ustawienia i metody połączenia (rozwinę ten wątek w dalszej części). Niskie tony zestrojono z akceptem na wydajność. Poniżej 60 Hz charakterystyka bardzo szybko opada i przy 50 Hz mamy już realnie więcej szumów i przydźwięków niż tonu podstawowego. Tony testowe ukazały ciekawe (niepożądane) zachowanie membran biernych – przy dużym obciążeniu wpadają w niekontrolowane chybotanie na boki. To jednak detal, w głośnikach tego typu rzecz do przewidzenia i zaakceptowania. Ważniejsze jest to, że w połączeniu Bluetooth basu jest naprawdę sporo i większość lokalizacji głośnika – poza tymi w wolnej przestrzeni, z dala od ścian – skutkuje odczuwalnym pogrubieniem niskich rejestrów, z akceptem na wyższy ich podzakres (okolice 100 Hz).

Harman Onyx Studio 3 4 glosniki

W lewym i prawym kanale pracuje po jednym wooferze i jednym kopułkowym tweeterze. Radiator pasywny (z tyłu jest drugi) jest wspólny dla obu kanałów.

 

Większości docelowych słuchaczy to się spodoba, puryści będą zmuszeni sięgnąć po korekcję EQ w aplikacji do odtwarzania muzyki. Co ciekawe, odsłuch poprzez wejście liniowe skutkuje dużo bardziej naturalną proporcją basu do reszty pasma. Podbicie jest wyraźnie mniejsze, dźwięk nabiera wigoru, staje się precyzyjniejszy i szybszy. Mimo to zdecydowałem się użyć korekcji (-4 dB przy 63 Hz, -3 dB przy 125 Hz).

W ogóle trzeba przyznać, że posiadacze DAP-ów czy mobilnych DAC–ów (w teście wykorzystaliśmy redakcyjny przetwornik/słuchawkowiec Oppo HA-2SE) są na uprzywilejowanej pozycji. O ile przewaga wejścia liniowego nad Bluetooth przy bezpośrednim połączeniu (kablowym) ze smartfonem nie będzie całkiem oczywista (mowa oczywiście o odsłuchu plików w formatach FLAC/ALAC czy innych bezstratnych), o tyle przy wykorzystaniu DAP-a lub właśnie DAC-a klasy wspomnianego Oppo (czy Chorda Mojo) staje się naprawdę wyraźna. Prócz redukcji basu następuje wyraźna poprawa klarowności średnich i wysokich tonów, dźwięk staje się lżejszy i swobodniejszy, o lepiej zdefiniowanych konturach. W silnie wytłumionym pomieszczeniu testowym przestrzeń nadal była punkowa, jednak w żywym akustycznie salonie efekt jego wypełnienia dźwiękiem był naprawdę niezły. Trzeba też przyznać, że zakres dynamiki przy zasilaniu z ładowarki jest zaskakująco duży. Jakość reprodukcji wokali, skrzypiec, a nawet fortepianu, należy ocenić naprawdę wysoko w skali głośników mobilnych, a nawet systemów hi-fi klasy mini. Gdyby nie brak stereofonii jako takiej, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że jest to niezła alternatywa dla tych drugich – dużo bardziej mobilna i sporo tańsza.


Galeria

{gallery}testy/bezprzewodowe/harman-kardon-onyx-studio3{/gallery}


Naszym zdaniem

Już w najgorszym wariancie wykorzystania tego głośnika (który zarazem będzie najczęściej spotykany), czyli w połączeniu Bluetooth, odtwarzaniu plików MP3 czy streamingu z popularnych serwisów muzycznych i zasilaniu bateryjnym, otrzymujemy naprawdę przyzwoitą jakość dźwięku. Jest on efektowny, ale też o sporym potencjale poprawności i naturalności. Cieszy dobra jakość średnich tonów. W zastosowaniach stacjonarnych warto korzystać z obu połączeń kablowych: analogowego 3,5-mm wejścia i zewnętrznego zasilania oraz – co ważne – z muzyki bezstratnej. Różnicę naprawdę słychać! W takim zastosowaniu Harman bardzo mile zaskakuje. Tak czy inaczej, jest to bardzo udany głośnik, który – mamy nadzieję – kiedyś otrzyma aptX, a może nawet aptX HD. Zastosowane głośniki zasługują na to.

 

Harman Onyx Studio 5 1 zzz

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Głośniki bezprzewodowe Thu, 23 Nov 2017 09:17:13 +0000
JBL Xtreme https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/686-jbl-xtreme https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/686-jbl-xtreme JBL Xtreme

Zimowa pora z pozoru nie sprzyja hucznym zabawom na świeżym powietrzu. Nie oznacza to absolutnie, że Xtreme – najmocniejszy zasilany bateryjnie głośnik marki JBL – nie ma racji bytu. Tym bardziej, że do wiosny już nie tak daleko…

Dystrybutor: Suport, www.jbl.com.pl 
Cena: 1139 zł

Tekst: Filip Kulpa, Maciej Sas | Zdjęcia: AV

audioklan

 

 


Głośnik bezprzewodowy JBL Xtreme

TEST

JBL Xtreme 1 aaa

JBL jest znany z głośników Bluetooth o rozrywkowym brzmieniu i zastosowaniu. Oferta jest rozbudowana, a wiele modeli doczekało się już kilkakrotnego odświeżenia, jak na przykład Charge lub Flip. Producent oferuje urządzenia wyróżniające się designem i funkcjonalnością, a są to zarówno tanie głośniki kieszonkowe (Go), jak i większe konstrukcje dla wymagających. JBL Xtreme przynależy do tej drugiej kategorii – kumuluje większość rozwiązań marki, ma mnóstwo mocy i powinien sprawdzić się zarówno w domu, jak i na zewnątrz.


Wyposażenie i budowa

Z głośnikiem otrzymujemy zasilacz w formie niewielkiej kostki. Okablowanie jest ponad dwumetrowe, a jeden przewód jest wypinany. W zestawie jest także płócienny pasek na ramię z metalowymi karabińczykami.

Wizualnie głośnik nie zaskakuje – producent przyzwyczaił już do kształtu wyciągniętej beczki. Nadal robi to dobre wrażenie, szczególnie w tych wymiarach. Xtreme ma ponad 28 cm długości i prawie 13 cm wysokości (średnicy), a obudowa jest pękata i masywna. Została prawie w całości pokryta grubym materiałem tekstylnym o ładnym splocie, z wyjątkiem samych boków, które są ogumowane. Znajdują się tam efektownie żłobione, pasywne radiatory basowe.

Obszycie pełni funkcję ochronną, materiał jest odporny na zachlapania i zabrudzenia. Pod spodem, na froncie, znajdują się dwa woofery o średnicy 63 mm i dwa tweetery w większym niż zwykle rozmiarze 35 mm. Panel sterowania trafił na szczyt tubusu i zawiera sześć przycisków. Cztery z nich są wypukłe, przebijają się bezpośrednio przez tkaninę. Dwa środkowe przyciski są płaskie i zostały podświetlone na biało. Z obu stron głośnika znajdują się metalowe mocowania na pasek z zestawu.

JBL Xtreme 2 tyl

Pod zamkiem błyskawicznym znajdują się gniazda przyłączeniowe.

 

Urządzenie stoi na niskich, grubo ogumowanych nóżkach. Obok nich znajduje się rząd pięciu diod informujących o poziomie naładowania akumulatora. Panel gniazd został schowany za zamkiem błyskawicznym. Znalazło się tam gniazdo zasilania, dwa porty USB typu A (można za ich pomocą ładować inne urządzenia), wejście liniowe (3,5 mm) oraz gniazdo serwisowe. Wejście liniowe ma zbyt mały margines przesterowania, by współpracować z odtwarzaczem CD lub przetwornikiem c/a o stałym maksymalnym poziomie głośności.

Trudno mieć zastrzeżenia do jakości wykonania. Xtreme wygląda nowocześnie, ale powinien zaspokoić różne gusta. Atrakcyjność głośnika zwiększa paleta dostępnych kolorów: czerwony, niebieski, czarny.


Funkcjonalność

JBL Xtreme nie jest szczególnie duży, ale do podręcznej torby czy plecaka mieści się już z trudem. Stanowi też spore obciążenie – waży przeszło 2,1 kg.

Trzeba pamiętać, że obiecywane 2 x 20 W mocy jest osiągalne tylko po podłączeniu zasilania. Ale i przy zasilaniu bateryjnym mocy jest dość, nie powinno jej zabraknąć nawet w większych pomieszczeniach lub na zewnątrz. Na jednym ładowaniu Xtreme odtwarza muzykę nawet  przez 15 godzin, o ile nie będziemy przesadzać z głośnością. Jeden cykl ładowania zajmuje około 3,5 godziny.

Sterowanie jest proste i wygodne, także po ciemku. Włącznik jest wyraźnie podświetlony. Pozycje pozostałych przycisków łatwo zapamiętać, jak i wyczuć ich kształt pod palcami. Szkoda, że tak duża konstrukcja nie ma wydzielonych przycisków sterowania muzyką. Do dyspozycji mamy tylko zmianę utworu na następny. Wygodniej więc obsługiwać urządzenie z poziomu smartfona. Dedykowana aplikacja jest umiarkowanie udana. Jeśli chcemy korzystać z wejścia 3,5-mm, trzeba rozparować głośnik z urządzeniem mobilnym –  w przeciwnym razie głośnik będzie się przełączał na transmisję BT przy każdorazowej operacji związanej z telefonem. Wynika to z faktu, że Xtreme nie ma selektora źródeł – wybiera to, które uważa za  aktywne.

Cieszy funkcja banku energii (aż 10000 mAh – można trzy razy naładować nowoczesny smartfon), a także odporność na zachlapania i obsługa rozmów telefonicznych. Do dyspozycji jest też opcja JBL Connect, pozwalająca połączyć dwa głośniki w system stereo. Interfejs Bluetooth jest w wersji 4.1 i obsługuje do trzech urządzeń jednocześnie. Niestety, zabrakło NFC, jak i obsługi kodeka aptX. Ten ostatni nie jest jednak nieodzowny dla dobrego dźwięku.


Brzmienie

Jak na flagowy głośnik mobilny JBL-a ma mnóstwo wigoru i dynamiki. Nawet z baterii potrafi wykrzesać tyle muzycznej energii, że zorganizowanie prywatki w całkiem sporym pomieszczeniu nie jest dla niego większym wyzwaniem.

Nie jest to jednak dźwięk wyłącznie efekciarski, choć niewątpliwie słychać pokusę u konstruktorów do takiego właśnie zestrojenia. Skraje pasma są uwypuklone, ale w granicach rozsądku. Absolutnie nie jest tak, że Xtreme dudni wyższym basem i sieje górą. Środek jest mimo wszystko czytelny, co więcej, brzmienie można określić mianem nawet trochę ocieplonego. Najlepiej wypada muzyka rockowa, pop, elektroniczna i wszelkie podgatunki tychże. Do odtwarzania jazzu czy klasyki Xtreme nadaje się już mniej, ale nie jest bynajmniej tak, że po minucie mamy dość. Główny problem tkwi w jakości wysokich tonów, które są umiarkowanie szczegółowe. O rozdzielczości trudno tutaj dyskutować.

Zmierzona w redakcyjnym pomieszczeniu odsłuchowym charakterystyka częstotliwościowa (RTA 1/6 okt) wykazała łagodne i szerokie „siodło” w niemal całej średnicy (5–6 dB) przy jednoczesnej ekspozycji zakresu powyżej 5 kHz. Z kolei zakres wyższego basu i niższej średnicy jest naprawdę równy. Biorąc pod uwagę przeznaczenie tego głośnika, opisywane odchyłki od płaskiej charakterystyki (z uwzględnieniem wpływu dość mocno wytłumionego pomieszczenia) należy uznać za niewielkie.

 

JBL Xtreme 3 RTA

Zmierzona w redakcyjnym pomieszczeniu charakterystyka częstotliwościowa RTA w pasmach o szerokości 1/6 oktawy ukazuje mocno podkreślone krańce pasma i wycofaną średnicę (500 Hz – 3 kHz). Poniżej 60 Hz bas raptownie się kończy.
Ale to i tak bardzo dobry wynik.

 

Niewątpliwym zaskoczeniem in plus jest reprodukcja basu. Xtreme dość wyraźnie podkreśla midbas, osiągając szczyt w okolicach 60–70 Hz, przy czym poniżej 60 Hz następuje bardzo szybki spadek przetwarzania, co potwierdziły odsłuchy na materiale muzycznym, jak również próby z generatorem sygnału sinusoidalnego. Wydaje się, że to sprawka elektroniki – jakiś filtr DSP ogranicza pasmo głośnika tnąc je poniżej 60–65 Hz. Wszystko po to, by nie przeciążać głośników, wzmacniacza i aby rozszerzyć zakres głośności. W konsekwencji nagrania obfitujące w niski bas są charakterystycznie uspokajane dynamicznie. Spójrzmy w specyfikacje: JBL podaje, że Xtreme odtwarza zakres od 70 Hz. W rzeczywistości jest nawet nieco lepiej! Słowa uznania dla konstruktorów.


Galeria

{gallery}testy/bezprzewodowe/jbl-xtreme{/gallery}


Naszym zdaniem

JBL Xtreme 4 zzzJeszcze w ubiegłej dekadzie taka jakość dźwięku, uzyskiwana z bateryjnego głośnika mobilnego o tak niewielkich gabarytach, byłaby trudna do wyobrażenia. A tu proszę: Xtreme gra tak, że nawet audiofile zniosą takiego kompana w podróży czy w plenerze. Miłe zaskoczenie i pewna rekomendacja.

 



 

 

 

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Głośniki bezprzewodowe Wed, 26 Jul 2017 08:17:45 +0000
Naim Muso Qb https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/568-naim-muso-qb https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/568-naim-muso-qb Naim Muso Qb

Gdy Naim pokazał swój pierwszy głośnik all-in-one – Muso – jedni kręcili nosem, a drudzy go podziwiali. Nie zabrakło nawet opinii, że zagraża on klasycznym systemom z niższej półki. A jak to jest z mniejszą wersją Qb?

Dystrybutor: Audio Center, www.naimaudio.com
Cena: 3690 zł

Tekst: Filip Kulpa| Zdjęcia: autor, Naim Audio

audioklan

 

 


Głośnik all-in-one Naim Muso Qb

TEST

 Naim Muso Qb 1 aaa

Oryginalny Mu-so był – i jest nadal – najbardziej muzykalnie i autentycznie brzmiącym głośnikiem „wszystko w jednym”, jakie testowaliśmy. A tych, które nie testowaliśmy i które mogą być jeszcze lepsze, jest bardzo mało, jeśli w ogóle są…

Mu-so ma jednak jedną nie tyle wadę, co cechę, która nie musi każdemu odpowiadać: mianowicie jest duży, co w naturalny sposób ogranicza krąg jego potencjalnych odbiorców. Na półce czy blacie trzeba wygospodarować aż 63 cm wolnego miejsca w szerokości i 26 cm w głąb. Na takiej przestrzeni z powodzeniem rozstawimy dowolny zestaw mini, w razie potrzeby rozsuwając głośniki, by mieć normalną stereofonię (z uzyskaniem której głośniki zintegrowane all-in-one mają wielki problem). W Naimie zdawano sobie sprawę, że tak duży zintegrowany system muzyczny nie wzbudzi euforii u wszystkich. W zanadrzu trzymano więc mniejsze i dużo bardziej poręczne rozwiązanie.


Funkcjonalność

Mu-so Qb ma wszystko, co potrzeba, by sprostać wymogom atrakcyjności w dzisiejszym świecie głośników i systemów all-in-one. Ma wbudowaną kartę Wi-Fi, Tidala i Spotify, korzysta z protokołu UPnP, jest sterowalny z bardzo dobrze działającej aplikacji (szczególnie w wersji iOS, z tą na Androida jest nieco gorzej), potrafi nawet odtwarzać materiał hi-res o jakości PCM 24/192 (wyłącznie po kablu LAN). Ma też wejście optyczne – można go więc podłączyć do dowolnego odtwarzacza lub telewizora (i wykorzystywać jako soundbar) – a także analogowego 3,5-mm “jacka” oraz port USB typu A obsługujący pendrive’y oraz urządzenia Apple. Bluetooth? Proszę bardzo – jest. AirPlay – także. Warto dodać, że Qb może być elementem naimowego systemu multiroom, nagłaśniając np. sypialnię czy pokój dziecka, podczas gdy w salonie stoi pełnogabarytowy system, zaś w gabinecie lub drugim pokoju – duże Mu-so. Stref może być nie więcej niż pięć. Abstrahując jednak od tego typu instalacji, przy zakupie Qb otrzymujemy kompletne rozwiązanie domowego „systemu hi-fi” za 3690 zł. Uchylę już w tym miejscu rąbka tajemnicy, że nie jest to wcale wygórowana kwota.

Naim Muso Qb 6 top

Koło sterowania zostało zapożyczone z droższego Mu-so, a idąc dalej – z przedwzmacniacza Statement. Świetny bajer.


Budowa

W dobrym przybliżeniu: Qb ma postać sześcianu o boku niewiele ponad 21 cm (wraz z maskownicami). Jest więc trzy razy mniejszy od oryginalnego Mu-so, a to olbrzymia różnica. Myliłby się ten, kto sądzi, że tak duża miniaturyzacja pociągnęła za sobą daleko idące kompromisy od strony konstrukcyjnej. Nic z tych rzeczy. Zespół inżynierów prowadzony przez Roya George’a (dyrektor techniczny), Matthieu Guilloux (główny inżynier) i Simona Matthewsa (odpowiedzialnego za design) miał twardy orzech do zgryzienia: jak przy drastycznej redukcji wymiarów głośnika zachować jego charakter brzmienia, charakter brzmienia Naima w ogóle? Z pomocą przyszły oczywiście nowoczesne narzędzia komputerowe wspierające projektowanie. I liczne próby na prototypach.

Naim Muso Qb 3 front

To nie jest wcale zabawka. Na obu bocznych ściankach są membrany bierne, zaś głośników jest pięć. Bas jest monofoniczny.
Sekcje średniwysokotonowe zostały ustawione pod kątem do siebie – chodzi o to, by przy pomnocy bocznych ścian stworzyć coś w rodzaj stereofonii.

 

W przeciwieństwie do Mu-so, jego mniejszy brat ma membrany bierne zamiast bas-refleksu. Umieszczono je po bokach skomplikowanej, mocno ażurowej struktury nośnej – obudowy. Skomplikowanej, bo wbrew temu co widać z zewnątrz, ma ona niewiele wspólnego z banalnym sześcianem. Wykonana z poliwęglanu, z dodatkiem włókna szklanego i ABS-u, ma jedynie obrys tej bryły. To, jak złożonym jest profilem, najlepiej oddają zdjęcia. Mnóstwo tu otworów i nieciągłości, co z pewnością nie sprzyja sztywności. Tę nadają całości: aluminiowa tylna ścianka pełniąca funkcją radiatora, dolna podstawa z przezroczystej płyty akrylowej oraz górny panel wykonany na wzór tego w dużym Mu-so czy w przedwzmacniaczu Statement. Mamy więc wielkie, doskonale płynnie obracające się pokrętło – obręcz z okrągłym panelem dotykowym w środku. Pod pokrętłem znajduje się białe podświetlenie kontrastujące z czarną taflą panelu dotykowego, za pomocą którego możemy włączyć bądź wyłączyć urządzenie lub przełączać aktywne źródło.Do tego celu lepiej jednak nadaje się aplikacja. Przełączanie wejść/funkcji z górnego panelu odbywa się bowiem „po omacku” – Mu-so daje możliwość wyboru jedynie wejść fizycznych (oznaczone umownie trzema paskami) lub radia internetowego. Streaming z Tidala lub UPnP wymaga uruchomienia aplikacji. Wyświetlacz – jakikolwiek – byłby jednak pomocny. Przydałby się również konwencjonalny pilot. Praktyka pokazuje, że chcąc na przykład szybko ściszyć muzykę, musimy gorączkowo sięgać po tablet/smartfon (lub biec do samego głośnika), by odblokować jego ekran/wpisać hasło, poczekać aż zostanie nawiązana powtórna komunikacja (w przypadku Androida zdarzają się „przymrożenia”) – a to wszystko trwa. Tę samą czynność wykonalibyśmy już dziesięć razy za pomocą zwykłego pilota.
W kwestii wyglądu nie da się zaprzeczyć, że urządzenie prezentuje się świetnie. Qb nie robi może takiego wrażenia, jak dorosły brat, lecz ma te same bajery: wspomniane podświetlane kółko u góry oraz stanowiące optyczną przeciwwagę dla nieco, podświetlaną białoniebieskim światłem, akrylową podstawę. Ten element stylistyczny sprawia wrażenie, jakby Mu-so Qb lewitował nad blatem.

Zewnętrzny kształt kubika z charakterystyczną „falą” na froncie określa trójścienna maskownica – standardowo czarna. Można ją wymienić na opcjonalną w jednym z trzech żywych kolorów: niebieskim, czerwonym lub pomarańczowym.

Pora na głośniki – jest ich pięć, czyli o jeden mniej niż u „wielkiego brata” (dwa tweetery, dwa przetworniki średniotonowe i jeden woofer – wspólny, rzecz jasna, dla obu kanałów). Taki kompromis jest całkowicie do przyjęcia, bo o wielkiej stereofonii i tak nie może być mowy. Tweetery znajdują się niemal w jednej linii, przy czym jeden jest skierowany w lewo, drugi – w prawo. Odległość centrów przetworników średniotonowych  jest zdecydowanie większa, ale i tak wynosi nie więcej niż 10 cm. One również mają „rozbieżnego zeza”.

Oczywiście, jak przystało na głośnik aktywny, każdy z głośników otrzymał własny wzmacniacz (w klasie D) – te napędzające tweetery i średniotonowce dysponują mocą po 50 W, wzmacniacz sekcji niskotonowej jest dwukrotnie mocniejszy. Mniejsza moc systemu oznacza, że prostszy, a więc i mniejszy, może być zasilacz. To z kolei przekłada się na mniejsze straty energii, tj. mniej wydzielanego ciepła. Przy trzykrotnej redukcji gabarytów było to niebanalne uwarunkowanie, z którym projektanci musieli się zmierzyć. Wspomniane aluminiowe plecy wyraźnie się nagrzewają podczas głośniejszego odsłuchu.


Brzmienie

Duży Mu-so zapewnił więcej niż przedsmak tego, co potrafi producent z Salisbury w dziedzinie aktywnych głośników all-in-one. Okazało się, że potrafi dużo, bardzo dużo. Qb potwierdza to już po raz wtóry. Drastyczne zmniejszenie gabarytów zewnętrznych i pozostawienie tylko jednego woofera o powierzchni typowego 13-cm głośnika nie zwiastowało rewelacji po stronie dynamiki czy wypełnienia basu. Mimo to można było oczekiwać, że małemu kubikowi nie będzie brakować pary. Po pierwsze, jakby nie było, to jest Naim, po drugie, konkurencyjny B&W Zeppelin Wireless też świetnie sobie radzi. Nie wspominając już o Phantomach francuskiego Devialeta, w przypadku których bas i dynamika są wręcz numerami popisowymi. Dwukrotnie tańszy Naim Qb nie idzie aż tak daleko, co absolutnie nie znaczy, że w tej materii jest jakkolwiek upośledzony. Niemniej, swoje atuty ukazuje gdzie indziej: tam, gdzie Phantom niekoniecznie w pełni przekonuje.

Mu-so Qb w zasadzie nie ma preferencji muzycznych. Wprawdzie z muzyką rozrywkową bardziej mu po drodze niż z klasyczną symfoniką, jednak z uwagi na świetne wypośrodkowanie wielu cech brzmienia jest głośnikiem zadziwiająco wszechstronnym. Celowo na playliście przemieszałem ze sobą bardzo różne nagrania. Efekt był taki, że niemal wszystkich chciało mi się słuchać – z przyjemnością i zaangażowaniem. W czym tkwi klucz do sukcesu, nietrudno się domyślić: w świetnym timingu, poczuciu rytmiczności odtwarzanej muzyki. Zgadza się: efekt przytupywania nogą był zupełnie spontaniczny, niewymuszony. Naim gra zupełnie inaczej niż znakomita większość głośników all-in-one. Nie łomocze basem, nie sypie sopranami jak opętany. Obydwa skraje pasma są… nie tyle powściągliwe, co po prostu dobrze wyważone. Jeśli już któryś fragment pasma ma tendencję do dominacji nad resztą, to jest to wyższa średnica, jej przełom z sopranami. Daje to efekt świetnej energetyczności brzmienia, na szczęście jednak nie odbieramy go jako natarczywe czy suche. Przy głośnym słuchaniu gorszych kawałków pojawia się co najwyżej chęć delikatnego ściszenia muzyki, ale w żadnym razie nie stanowi to reguły ani tym bardziej problemu.

Mu-so Qb, choć jest głośnikiem z definicji nieszczególnie audiofilskim, to jednak daje dobre pojęcie o tym, czy nagranie jest dobre, przeciętne czy słabe. Album U2 „No Line on the Horizon” (wybrany ad hoc z repertuaru brytyjskiej grupy) jako jedyny nie sprawiał mi frajdy podczas odsłuchu: dlatego, że jest po prostu źle nagrany (nie wiadomo dlaczego brzmienie albumów U2 jest generalnie słabe, w przeciwieństwie do samej muzyki). Tym samym okazuje się, że małe Mu-so czytelnie różnicuje nagrania, choć oczywiście nie jest to sprzęt bardzo analityczny, który pozwoli śledzić drobne niuanse realizacyjne. Nie do tego został stworzony.

Naim Muso Qb 2 radiatory blue

Plecy są w całości aluminiowe – to wydajny radiator.

 

Jednym z powodów tego stanu rzeczy jest zasadniczo brak stereofonii jako takiej. Konstruktorzy nie sięgnęli po żadne uprzestrzenniacze, sztuczki fazowe, które miałyby sprawić, ze Qb zagra szeroko, przestrzennie, ale i… sztucznie, niczym dobry soundbar. I dobrze! Kubik Naima koncentruje się na muzyce, jej złożoności harmonicznej, ekspresji, rytmice, dynamice. Rozdzielczość, scena? Jeśli chcecie mieć te rzeczy, musicie kupić normalny system stereo, ewentualnie parę aktywnych monitorów pokroju KEF-ów X300A Wireless. Proste.

Wóćmy jeszcze do stereofonii: owszem, wrażenie pewnej głębi jest zaznaczone, ale prezentacja dość jednowymiarowa, żeby nie powiedzieć – punktowa. Z pewnością efekt ten zatrze się w węższych pomieszczeniach, gdzie ściany boczne będą oddalone na 05–1,5 m i dzięki silnym odbiciom zapewnią jako taką przestrzenność. Nie będzie tu, rzecz jasna, precyzyjnej lokalizacji, ale wrażenie „dźwiękowej chmury”, które części słuchaczy spodoba się bardziej niż efekt dobrego głośnika mono. Dodam, że w warunkach testowych Mu-so pracował z dala od ścian bocznych, stojąc na stoliku AV pośrodku salonu, tuż poniżej telewizora. Z powodu swej małej szerokości i braku panoramy stereo nie sprawdzał się zbyt dobrze jako soundbar. Bardziej przypominał dobry głośnik centralny z odłączoną resztą systemu AV. Pod względem naturalności barw był, rzecz jasna, o wiele lepszy od soundbarów.

Zacząłem od dynamiki i basu i na tych aspektach zakończę. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. W porządku – Mu-so Qb nie kruszy ścian, nie urywa głowy, nie powoduje trzęsienia podłogi, jednak bas, który produkuje, jest zaskakująco czytelny, zwarty, odpowiednio masywny i dynamiczny. Dobrze reaguje na zmiany w nagraniach, choć w skali bezwzględnej nie jest, rzecz jasna, wzorowo szybki ani konturowy. Zdecydowanym plusem jest natomiast to, że nie sili się na spektakularność, nie stara się robić czegoś, czego nie ma prawa robić. Swoją drogą, obserwowanie imponujących wychyleń membrany robi wrażenie i daje do myślenia: znakomita większość kolumn nie może się pochwalić tak dynamicznymi przetwornikami. Właśnie tu widać między innymi, jaki kawał dobrej roboty wykonali inżynierowie Naima. Mają powody do wielkiej satysfakcji, naprawdę.

 


Galeria

{gallery}testy/bezprzewodowe/naim-muso-qb{/gallery}


Naszym zdaniem

Szacunek budzi to, że nawet w tak nieaudiofilskim produkcie Naim nie spuścił z tonu, oferując urządzenie w pełni dopracowane, świetnie wykonane, a przede wszystkim wyśmienicie brzmiące, oczywiście w skali głośników all-in-one. Mu-so Qb z jednej strony świetnie sprawdzi się jako dyskretny system audio w którymś kolejnym pokoju, z drugiej zaś – może być ciekawym wstępem do przygody z poważnym hi-fi w wydaniu niekoniecznie tej samej firmy. Najwyższe wyróżnienie!

Naim Muso Qb zzz



 

 

 

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Głośniki bezprzewodowe Mon, 28 Nov 2016 10:02:00 +0000
Yamaha WX-030 https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/483-yamaha-wx-030 https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/483-yamaha-wx-030 Yamaha WX-030

Większość z nas prędzej czy później odczuje potrzebę zakupu dobrego głośnika, który można ustawić gdziekolwiek, zabrać na wyjazd, w dodatku będzie można nagłośnić na jego bazie kilka pomieszczeń (niekoniecznie w domu) czy bez skrupułów podarować go dziecku. Poznajcie zatem Yamahę WX-030.

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.com.pl
Cena: 999 zł

Tekst: Filip Kulpa | Zdjecia: Yamaha

audioklan

 

 


Yamaha WX-030 - Głośnik bezprzewodowy

TEST

Yamaha WX 030 aaa 

Na rynku głośników hi-fi zauważa się nienotowany w ubiegłych dekadach rozwój techniczno-funkcjonalny. Co jak co, ale zestawy głośnikowe, do których można wysyłać muzykę bezpośrednio z telefonu, które odtwarzają 8 z 10 oktaw pasma akustycznego zdecydowanie przewyższając wymagania archaicznej normy hi-fi, i które są na tyle przystępne, że może je posiadać dosłownie każdy, nie są nie mogłyby zaistnieć bez zdobyczy współczesnej techniki cyfrowej, rozwoju sieci bezprzewodowych, internetu itd.

Rozwiązania bezprzewodowe coraz śmielej wkraczają do zespołów głośnikowych wysokiej klasy. Drugi, znacznie silniejszy biegun rozwoju tej techniki dotyczy jednak rozwiązań przystępnych cenowo, kompaktowych, w przypadku których priorytetem jest funkcjonalność, nie zaś bezwzględna wierność reprodukcji dźwięku.

Mój kontakt z WX-030 był swego rodzaju przypadkiem. Znajomi właściciele kawiarni zwrócili się do mnie z prośbą o poradę z zakresu nagłośnienia właśnie rozbudowanego lokalu. Szukając w głowie przystępnego rozwiązania – alternatywy dla tradycyjnej instalacji na bazie wzmacniacza i głośników ściennych – zaświeciła mi się „lampka” z hasłem MusicCast i głośnikiem Yamahy, który gdzieś ostatnio mi „mignął”. Zajrzałem do internetu, sprawdziłem symbol, uznałem, że to może mieć sens i zamówiłem – tak z ciekawości – na próbę dwie sztuki.


Wzorowa funkcjonalność

WX-030 to nie jest jakiś tam głośniczek Bluetooth do puszczania empetrójek z telefonu, lecz dopracowane rozwiązanie sieciowe, w którym połączono takie funkcjonalności, jak DLNA, AirPlay, MusicCast, radio internetowe i Bluetooth. Yamaha dysponuje odpowiednim know-how w każdej potrzebnej dyscyplinie. Zrobili MusicCast, który działa doskonale, potrafią robić dobre głośniki i jeszcze lepsze wzmacniacze. W dodatku mają rozległą sieć dystrybucji i działają na masową skalę. Na palcach jednej ręki można policzyć producentów, którzy spełniają wszystkie te warunki naraz.

WX-030 jest mały: ma 24 cm wszerz, 11 cm w głąb i jest na niespełna 16 cm wysoki. Jako bryła prezentuje się jak zgrabny prostopadłościan o podstawie trapezu równoramiennego z łagodnie zaokrąglonymi krawędziami pionowymi. Masa 2,2 kg sugeruje, że obudowa nie rozpadnie się przy uderzeniu ołówkiem, a i głośniki są pewnie „normalne”. Rzeczywiście mamy tutaj „właściwy” układ dwudrożny: 9-cm woofer i 3-cm tweeter oraz membranę bierną zamiast bas-refleksu. Widać, że projekt potraktowano poważnie.

Yamaha WX 030

Obudowę (w kolorze białym lub czarnym) wykonano z dobrej jakości sztywnego tworzywa, które jest dostatecznie sztywne i nie rezonuje, nawet podczas głośnego słuchania. Możliwości montażu są dwie: półka/blat lub ściana. Na tylnej ściance znajduje się nagwintowany otwór dla uchwytu ściennego oraz dwa zaczepy zaślepione gumkami. Do izolacji głośnika od ściany służą 4 miękkie podkładki (w komplecie). Orientacja głośnika jest teoretycznie dowolna, lecz z uwagi na rozmieszczenie głośników (tweeter powyżej woofera) jednak nieobojętna, szczególnie jeśli zamierzamy użyć dwóch WX-030, tworząc parę stereo – bo takie rozwiązanie przewidziano. Jest też możliwość tworzenia sieci multiroom na bazie kilku czy więcej  głośników. I tak dochodzimy do clou idei funkcjonalnej WX-030: może to być głośnik mono, stereo lub system multiroom rozbudowywany w miarę potrzeb. Do sterowania całością wystarcza aplikacja MusicCast (na iOS lub Androida). Działa bezbłędnie, nie zawiesza się, a cały system (głośnik) jest odporny nawet na tak brutalne potraktowanie, jak odcięcie zasilania. Włączamy głośnik ponownie, przepinając go do innego gniazda (na przykład) i…? Mija kilkanaście, może 20 s, a Yamaha – jak gdyby nigdy nic – kontynuuje odtwarzanie: bez względu na to, czy było to radio internetowe, muzyka z NAS-a, czy cokolwiek innego. Oczywiście tak samo będzie w przypadku normalnego wyłączenia głośnika, co można zrobić z poziomu aplikacji lub ręcznie, dotykając sensora „Connect” na górze obudowy. Analogicznie możemy wyregulować głośność, a nawet przeskoczyć do następnego utworu. Smartfon czy tablet nie są więc bezwzględnie potrzebne do każdej operacji związanej z obsługą tego głośnika (czy głośników). Brawo!

W komplecie znajduje się 3-m przewód z płaską dwubolcową wtyczką. Ograniczeniem instalacyjnym jest jedynie to, czy sięgnie on do najbliższego gniazda prądowego (w razie potrzeby można użyć innego, dłuższego kabla).

Do połączenia sieciowego wystarczy wbudowana karta WiFi, ale można też skorzystać z kabla LAN, gdy sygnał z routera jest za słaby do stabilnego i niezawodnego przesyłania muzyki w żądanej jakości. A ta może być najwyższej jakości. WX-030 potrafi strumieniować (po WiFi) sygnał PCM hi-res 24/192 (WAV, FLAC, AIFF) – niebywałe. Alternatywną metodą łączności bezprzewodowej o zasięgu do 10 m jest Bluetooth 2.1 –szkoda, że bez wsparcia protokołu aptX. Dodajmy, że router nie jest konieczny do nawiązania połączenia sieciowego; istnieje także opcja łączności Wireless Direct.

Konfiguracja przebiega bardzo łatwo. Najłatwiej podpiąć kabel Ethernet, przeprowadzić szybką konfigurację połączenia Wi-Fi, następnie odpiąć kabel i… gotowe.


Jak to gra?

Można mieć uzasadnione obawy, że dźwięk wydobywający się z głośnika bezprzewodowego – szczególnie o tak dużych możliwościach i to w cenie 999 zł – będzie ciężkostrawny. Okazuje się, że tak nie jest, choć nim osiągniemy optymalne i satysfakcjonujące rezultaty, warto przeprowadzić kilka prób.

Nawet głośnik tej klasy zasługuje na znalezienie mu właściwego miejsca. Niechlujność w tym względzie – ustawianie go blisko podłogi (nie mówiąc już o postawieniu bezpośrednio na niej), na głębokim blacie (odbicia dźwięku), w narożniku pomieszczenia i tym podobnych lokalizacjach – nie zapewni efektu, o jakim dalej będzie mowa. Po drugie, warto pobawić się trzypasmową korektą EQ wewnątrz MusicCasta. Regulować możemy bas, środek i soprany. Położenia neutralne nie są wcale najlepsze. Warto wyraźnie dodać wysokie tony, odjąć bas (na minus) i ewentualnie trochę wzmocnić środek. Po takiej korekcji poprawnie ustawiony (na wysokości słuchu) WX-030 zaczyna grać nadspodziewanie poprawnie.

Yamaha WX 030 tyl

Oczywiście, nie jest będzie brzmienie audiofilskie. WX-030 nie ma takich aspiracji, nie do tego został stworzony. Ma grać czystym, dosyć pełnym dźwiękiem i nie zniekształcać przy głośniejszym odsłuchu. Wszystko to Yamaha z powodzeniem zalicza. Dodaje do tego niski poziom podbarwień (po korekcji EQ) i dobrą dynamikę. Dźwięk nie jest rachityczny, bez wyrazu. Owszem, słychać uproszczenia w barwach, lecz całość jest spójna, żywa, a jakość wysokich tonów zupełnie przyzwoita. Bas ma naprawdę niezłą potęgę i jest całkiem głęboki. Nadspodziewanie dobrze działało radio internetowe. Słuchając ulubionej Trójki, doceniłem to, że głosy znanych dziennikarzy brzmiały tak, jak powinny.

W trybie głośnika Bluetooth WX-030 sparowany z iPadem sprawował się bardzo dobrze. Latencja fonii przy odtwarzaniu materiałów wideo z YouTube była minimalna.


Galeria

{gallery}testy/bezprzewodowe/yamaha-wx-030/{/gallery}


Naszym zdaniem

Yamaha WX 030 zzzTrudno wymagać czegoś więcej od głośnika o takiej koncepcji funkcjonalnej, w takiej cenie i o takich gabarytach. WX-030 wykonuje wszystko to, do czego został zaprojektowany, pod każdym względem spełniając oczekiwania: jeśli nie w 100, to przynajmniej w 90 procentach. Dopracowany i zwyczajnie bardzo dobry produkt.

Być może niektórzy z Was dziwią się, dlaczego w ogóle podejmujemy tematykę tak „niepoważnych” głośników. Odpowiadam: bo są to urządzenia bardzo ciekawe, bardzo „użytkowe”, i wcześniej czy później zapragniecie je mieć.

A jeśli nawet nie Wy, to Wasze dzieci lub znajomi. I właśnie im przekażcie tę nowinę: oto jest na rynku bezprzewodowy głośnik za 999 zł, który nie tylko fajnie gra i można go zawiesić na ścianie, ale też nie zwalnia z konieczności kucia ścian, jeśli chcemy muzyka grała tam, gdzie tylko chcemy. Mało?

 

 

 

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Głośniki bezprzewodowe Mon, 25 Jul 2016 17:03:27 +0000
Devialet Phantom Silver https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/414-devialet-phantom-silver https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/414-devialet-phantom-silver Devialet Phantom Silver

Paryska firma od kilku już lat zaskakuje innowacyjnymi, a nawet wizjonerskimi urządzeniami high-end. Pokazane w Monachium głośniki bezprzewodowe Phantom tworzą w pewnym sensie klasę samą dla siebie. Czegoś takiego jeszcze nie było.

Dystrybutor: Audio Klan, www.audioklan.com.pl
Cena: Phantom Silver – 8 499 zł (sztuka), DIalog – 1299 zł (system –18 297 zł)

Tekst: Filip Kulpa | Zdjecia: autor, Devialet

audioklan

 

 


Devialet Phantom Silver - Głośnik bezprzewodowy

TEST

devialet-phantom-aaa 

Wygląda na to, że Devialet – firma z ogromnym potencjałem badawczo-rozwojowym – chce napisać nowy rozdział w historii sprzętu hi-fi. Zaiste mocne to słowa, lecz uzasadnione. Najpierw były płaskie jak naleśniki wzmacniacze hybrydowe z modułem bezprzewodowego strumieniowania PCM 24/192, czego w 2011 roku nie potrafił żaden inny sprzęt na tej planecie. Wkrótce potem pojawiły się ich kolejne, jeszcze doskonalsze wersje. W 2014 roku zadebiutował nowatorski patent korekcji głośnikowej - SAM, a wraz z nim pierwsze pasywne zestawy głośnikowe tworzące system z najtańszym wzmacniaczo-streamerem 120. Wreszcie, na ostatniej wystawie High-End (2015) Devialet zaprezentował chyba najbardziej spektakularny produkt w swoim dotychczasowym dorobku: głośniki bezprzewodowe Phantom i Phantom Silver. Budzą skojarzenia z bombą atomową – nie tyle ze względu na wygląd (choć proporcje pasują) ile z uwagi na impakt, jaki ten głośnik powoduje. Mam na myśli subiektywne oddziaływanie na słuchacza, który po raz pierwszy będzie miał z nim do czynienia, jak również oddziaływanie na rynek – na to jak zareagują konkurenci.

Koncepcja, czyli redefinicja

99 procent producentów, którzy weszli na rynek aktywnych głośników strumieniujących sygnał po sieci wyszli z założenia: głośniki zamówimy u X, wzmacniacz zrobimy sami, moduł strumieniowy zamówimy u Y, a cena musi się zmieścić w kwocie A.

Devialet obrał zupełnie inną drogę. Postanowił zrobić produkt, który wywróci audiofilski porządek tego świata. Uznał, że normalne głośniki nie wystarczą, że trzeba je zrobić od nowa. Genialne wzmacniacze i silnik sieciowy już ma, więc należało całość połączyć i sprawić, by była najmniejsza, jak tylko się da. Pierre Emmanuel Caramel – szef Devialeta – przyznaje, że było to największe wyzwanie.


Budowa

Phantom Silver jest droższą i mocniejszą z dwóch oferowanych wersji tego głośnika. Ich budowa jest bardzo podobna, choć różnią się detalami. Silver jest aż 4-krotnie mocniejszy od wersji podstawowej, która różni się białymi membranami wooferów. Zupełnie nieprzypadkowo, obudowa ma kształt rozciągniętej do tyłu kuli ze spłaszczeniem po bokach i dwoma otworami na głośniki niskotonowe, których wypukłe sferyczne membrany wykonane z grubego (0,4 mm) i bardzo sztywnego aluminium klasy 5734 są niejako przedłużeniem założonego kształtu całości. Gdy patrzymy na ten głośnik od frontu, lekko z góry (Phantom „patrzy” pod kątem 11,5 stopnia w kierunku sufitu), widzimy kulę. To idealny kształt dla głośnika – szczególnie takiego. Umieszczenie obydwu wooferów dokładnie naprzeciwko siebie to sprytne rozwiązanie, które wiele lat temu widzieliśmy już w subwooferze B&W PV-1. Rzecz w tym, że obydwa woofery, pracując w fazie, przenoszą na obudowę identyczne siły i drgania, które wzajemnie się znoszą. Kulisty kształt całości tylko temu pomaga, gdyż siły wędrują po powierzchni, próbując ściskać obudowę. Jak wiadomo, kulisty kształt jest bardzo odporny na ściskanie. Efekt rozwiązania nazwanego przez Devialeta terminem HBI (Heart Bass Implosion) jest zadziwiający, by nie powiedzieć: szokujący. Puszczamy głośno muzykę, membrany wooferów trzepoczą jak szalone (maksymalna amplituda wychyleń to 13 mm w każdą stronę), a na obudowie nie czuć prawie żadnych drgań. Są one nieporównywalnie mniejsze niż w przypadku tradycyjnych kolumn, nawet tych, które otrzymały wyjątkowo solidne, mocno ożebrowane obudowy. Ale kulisty kształt jest idealny również z innego powodu: eliminuje problem dyfrakcji fali dźwiękowej, przyczyniając się do poprawy rozpraszania dźwięku. Kształt kształtem, ale sposób, w jaki go wykorzystano, wtapiając weń nie tylko woofery, ale i koncentryczny głośnik średniowysokotonowy, budzi szczery podziw. Oto bowiem membrana średniotonowa, mająca kształt pierścienia o średnicy 110 mm (również wykonanego z aluminium), idealnie wpisuje się w kulisty kształt frontu, skrywając tak naprawdę to, że jest elementem jakiegoś głośnika. Łatwo rozpoznawalny jest w zasadzie tylko tweeter – aluminiowa kopułka o typowej średnicy 25 mm, zamontowana w osi akustycznej całego głośnika, będącej zarazem osią symetrii Phantoma. Tak oto Devialet wcielił w życie ideę punktowego źródła dźwięku, co tak naprawdę udało mu się lepiej niż jakiemukolwiek innemu producentowi.

devialet-phantom-2

Obydwa woofery HBI pracują w bardzo małej, zamkniętej objętości 3 litrów. Kompozytową obudowę wykonano z kilku materiałów: pod zewnętrznym płaszczem z ABS-u znajduje się wypełniane poliwęglanem włókno szklane a całość trzyma się aluminiowego rdzenia. Nietrudno sobie wyobrazić, jak duże ciśnienie akustyczne powstaje w środku tak kompaktowej obudowy (jak policzono, jest 20 razy większe niż w konwencjonalnych kolumnach). To z kolei implikuje potężną siłę układu napędowego. Podobno stanowi ona ekwiwalent ciężaru ponad 30 kG. Mimo olbrzymich zmian ciśnienia akustycznego wewnątrz i bardzo dużych sił działających na obudowę, jest ona praktycznie martwa akustycznie. To się nazywa inżynieria audio.

Phantomy wykorzystują cztery bardzo zaawansowane głośniki, a przecież muszą jeszcze pomieścić całą elektronikę. Wzmacniacz to dostosowana na potrzeby tego projektu autorska hybrydowa konstrukcja o nazwie ADH (Analogue Digital Hybrid). Jest to połączenie wzmacniacza napięciowego pracującego w klasie A oraz stopnia końcowego w klasie D – tyle że w dość nietypowy sposób. Służy on wzmacniaczowi napięciowemu za rodzaj wspomagania – ten pierwszy jest podłączony do samego wyjścia, nie stanowiąc klasycznego stopnia poprzedzającego końcówkę mocy. Z uwagi na skrajnie małą ilość miejsca w środku, analogowe części rdzenia ADH musiano zmniejszyć.

Kolejną innowacją w konstrukcji Phantoma jest MagicWire, czyli nowatorska aplikacja przetwornika c/a (PCM1798), którego wyjście prądowe jest połączone z ultrawysokiej jakości rezystorem (0,01%) konwertera prąd-napięcie (I/V). Duże napięcie wyjściowe DAC-a od razu trafia do wspomnianego wzmacniacza napięciowego w klasie A. Po drodze nie ma żadnych scalaków ani źródeł prądowych, jedynie najkrótsza możliwa ścieżka sygnału. Całość nazwano ADH Intelligence.

devialet-phantom-3

Phantom otrzymał także ubiegłoroczny patent Devialeta – wspomnianą na wstępie korekcję SAM (Speaker Active Matching), która poprzedza etap konwersji c/a, a polega na aktywnej korekcji sygnału głośnikowego z uwzględnieniem parametrów tychże głośników, ich charakterystyk i ograniczeń (mechanicznych, termicznych). Cel: uzyskanie płaskiej charakterystyki przenoszenia w niewiarygodnym dla tak małego głośnika zakresie od 16 Hz do 25 kHz (+/- 2 dB). Mało tego: maksymalny poziom SPL wynosi 105 dB (w słabszej wersji Phantoma jest to o 6 dB mniej). SAM w phantomowym wydaniu obejmuje wszystkie głośniki, nie tylko woofery, do których pierwotnie został stworzony. W całym projekcie skorzystano łącznie z 88 rozwiązań zgłoszonych do opatentowania. Imponujące.

Cyfrowy mózg Phantoma stanowi dwurdzeniowy procesor ARM Cortex A9 zintegrowany z układem FPGA w ramach jednego układu SoC.


Funkcjonalność

Długo można by pisać o smaczkach i innowacjach konstrukcyjnych w tym głośniku, ale koniec końców najbardziej liczy się dźwięk i funkcjonalność.

Phantom to głośnik bezprzewodowy, oczywiście wymagający zasilania, ale poza tym zupełnie autonomiczny. Może działać solo (czyli w mono), w parze lub w grupie liczącej nawet 24 głośniki. Do sterowania służy aplikacja Spark (na komputer i urządzenia mobilne). Phantom może działać zupełnie samodzielnie, łącząc się jedynie z routerem WiFi lub siecią kablową, co zapewnia mu dostęp do lokalnych zbiorów muzycznych (dysk komputera, pamięć urządzeń mobilnych). Można go też podłączyć do źródła sygnału cyfrowego (optycznego) – na przykład telewizora. Stosowne wejście ukryto w okolicy gniazda prądowego IEC. By się tam dostać, trzeba wyjąć kabel zasilający (notabene koloru żółtego, nie bardzo wiedzieć, dlaczego, skoro głośnik jest biały) z nietypowym wtykiem-zaślepką. Tuż obok gniazda Toslink znajduje się port RJ-45 (Ethernet).

By dwa Phantomy połączyć w parę stereo konieczny jest dodatkowy element systemu – Dialog. To coś w rodzaju routera, a raczej sieciowego huba, poprzez który zarządzamy jednym lub większą liczbą Phantomów. Dialog ma także wejście optyczne (wygodniej umiejscowione), a ponadto zapewnia dostęp do serwisów streamingowych: Tidal, Deezer, Spotify.

devialet-phantom-1

Konfiguracja systemu jest banalnie prosta – szczególnie z Dialogiem. Podłączamy go kablowo do routera lub switcha (poprzez LAN), uruchamiamy aplikację Spark i reszta dzieje się sama. Podłączenie drugiego Phantoma sprawiło, że automatycznie ustawił się jako głośnik prawy, choć to można zmienić.

Początkowo pewną zagwozdkę stanowiło dla mnie to, jak posłuchać swojej muzyki zgromadzonej na dysku NAS. Okazuje się, że wprost, tj. bez udziału komputera, nie jest to w ogóle możliwe – przynajmniej na razie, do czasu wypuszczenia nowej wersji oprogramowania (co ma nastąpić do końca 2015 roku). Wpierw należy uruchomić aplikację Spark na komputerze i udostępnić katalog lub udział sieciowy. Gdy to zrobimy, również w aplikacjach mobilnych pojawia się zakładka z lokalną biblioteką muzyczną, która fizycznie może znajdować się na dysku sieciowym. Aby można było z niej odtwarzać muzykę, musi być jednak włączony komputer. Tę niedogodność niesie zapowiedziane jeszcze w tym roku wsparcie dla dysków NAS. Póki co, gdy komputer z programem Spark nie jest włączony, do dyspozycji mamy serwisy strumieniowe (zakładając, że mamy Dialoga) oraz muzykę w urządzeniu mobilnym, z którego sterujemy Phantomem. Dostępne są także wszystkie inne biblioteki muzyczne na urządzaniach mobilnych wpiętych w tę samą sieć WiFi, o ile mają uruchomioną Sparka.

Całość działa bardzo sprawnie, latencje (opóźnienia w reakcji urządzenia na komendy) są minimalne. Trzeba jedynie przywyknąć do przesuwanego paska głośności na ekranie telefonu czy komputera.

 


Brzmienie

Postanowiłem, że będę sobie dawkował emocje związane z tym nietypowym głośnikiem i najpierw podłączyłem go solo (do testu otrzymaliśmy parę w komplecie z Dialogiem). Efekt był zadziwiający. Tym, co zaskakuje najbardziej jest zapas dynamiki, brak kompresji, potęga i rozciągnięcie niskich tonów. W tej materii żaden dotychczas testowany głośnik bezprzewodowy nawet nie zbliża się do Phantoma. Bas jest po prostu obłędnie głęboki. Gdybym nie wiedział co gra, przysiągłbym, że słucham systemu z dobrym aktywnym subwooferem. Bo Phantom w istocie (też) nim jest.

Każdy monofoniczny zestaw zawsze ma trudniejsze zadanie niż para stereo, a jednak Phantomowi udało się wytworzyć tak dużą masę dźwięku, że gdy znajdowałem się z dala od kanapy (odsłuch nie miał znamion audiofilskich), nie sposób było się zorientować, że tyle czadu daje tylko jeden – w dodatku tak mały – głośnik. Siedząc na krześle zupełnie z boku, w linii Devialeta zwróciłem uwagę także na to, jak szeroko promieniuje. Dźwięk w tej skrajnie niesprzyjającej pozycji miał zupełnie prawidłową barwę, nie był przebasowiony, mało szczegółowy. Phantom utrzymuje znakomitą szczegółowość brzmienia daleko poza osią akustyczną. To, jak i gdzie stoi jest znacznie mniej istotne niż zwykle. Również pod tym względem jest wprost wymarzonym systemem (chciałem napisać: głośnikiem, ale to przecież byłoby krzywdzące) do słuchania muzyki w grupie – na przykład w rodzinnym gronie. Nic jednak nie da się poradzić na to, że w przypadku jednej sztuki przekaz jest monofoniczny i przestrzeni jako takiej nie ma, choć odbicia od ścian w żywym akustycznie pomieszczeniu powodują, że powstaje swoisty muzyczny obłok. Trzeba zatem wypróbować parę, a wtedy…

Parę Phantomów parze możnany już porównywać z „konwencjonalnymi” bezprzewodowymi zestawami głośnikowymi, lecz prawdę mówiąc nie starałem się dokonywać takiego porównania. Bardziej interesowało mnie, czy ten – nie da się zaprzeczyć, że bardzo lifestylowy – system jest w stanie sprostać oczekiwaniom wymagającego słuchacza, czy może być taktowany poważnie, jako prawdziwy system, a nie tylko atrakcyjny gadżet. Odpowiedź brzmi: podwójne TAK.
Dwa Phantomy powtarzają swoje walory wyniesione z odsłuchu solo, z tym, że efekt jest jeszcze bardziej spektakularny, a na domiar wszystkiego zyskujemy prawdziwą stereofonię. Zastanawiałem się, czy będzie precyzyjna, czy ewentualność nierównych opóźnień w transmisji nie popsują obrazu stereo. Nic z tych rzeczy. Obraz przestrzenny jest precyzyjny, bardzo dobrze zorganizowany, ze świetną separacją źródeł na pierwszym i dalszych planach.

devialet-phantom-4

Ogólny charakter brzmienia wpisuje się w dotychczasowe osiągnięcia Devialeta: mamy tu przede wszystkim znakomitą, wręcz high-endową przejrzystość dźwięku i mnóstwo precyzji: znakomicie oddane kontury dźwięków. Poziom szczegółowości oraz jakość wysokich tonów przewyższają zdecydowaną większość tradycyjnych zestawów hi-fi do 20 tysięcy złotych. Moja uwaga przez większość czasu koncentrowała się jednak na niskich tonach, które mają nieprawdopodobną energię w najniższym zakresie. Z zadziwieniem obserwowałem pulsujące na boki membrany basowe, które raczyły mnie niemalże ścielącym się po podłodze najniższym basem. W tej konkurencji tradycyjne zestawy – nawet te oparte na dużych kolumnach podłogowych – wydają się przy Phantomie bezsilne. System Devialeta produkuje bas tak intensywny, fizyczny, że nie tylko go słychać, ale i czuć. I wcale przy tym zbytnio nie słychać, by pojawiały się zniekształcenia – nawet przy naprawdę głośnym odsłuchu. Zastosowana technika cyfrowa z układem SAM na czele stoi na straży małych zniekształceń i nieprzeciążania głośników. W jednej strony trudno uwierzyć w moc 3000 W, z drugiej zaś gdy już odpowiednio głośno słucha się Devialeta, wiara w specyfikacje producenta powraca. Charakter niskich tonów, choć budzi pewne skojarzenia z subwooferami, to jednak nie ciągnie się bezładnie, jest zwarty. Nie jest to wprawdzie ten typ prezentacji, w którym bawimy się niuansami i wybrzmieniami, lecz raczej całościową energią, siłą uderzenia. Warto odnotować, że wyższy podzakres w ogóle nie jest podbity. Patrząc przez pryzmat częstotliwości wydaje się, że bas Phantoma jest bardziej liniowy niż znakomitej większości kolumn z bas-refleksem.

Mimo wyczynowej dynamiki i przejrzystości Phantom Silver zachowuje mnóstwo finezji i delikatności zarówno w średnich, jak i wyższych rejestrach. Barwy pozostają wprawdzie po tej jaśniejszej, bardziej konturowej stronie mocy, lecz nie można powiedzieć, iż system brzmi chudo czy ostro. Tendencja do rozjaśnienia jest mimo wszystko dobrze kontrolowana.


Galeria

{gallery}testy/bezprzewodowe/devialet-phantom-silver/{/gallery}


Naszym zdaniem

devialet-phantom-zzzJuż w chwili majowej premiery w Monachium wiedziałem, że to będzie coś wyjątkowego.

To produkt-drogowskaz, który przekracza pewne granice, który każe w zupełnie innym świetle spojrzeć na możliwości kompaktowych głośników, a raczej systemów, bezprzewodowych w najbliższej przyszłości.

Dla laika, cena ponad 18 tysięcy złotych za cały ten system może wydawać się bardzo wysoka. Osoby takie nie mają jednak pojęcia, że istnieją droższe kable prądowe… Tymczasem, jeśli do pary Phantomów przyłożyć miarę cenową ze współczesnego rynku audiofilskiego, następnie uwzględnić to, że para tych głośników plus Dialog to jest de facto CAŁY SYSTEM AUDIO, wziąć poprawkę na to, jak mały, elastyczny i funkcjonalny jest to zestaw i wreszcie na koniec – jak fantastycznie czysto, dynamicznie i przejrzyście brzmi, to ocena może być tylko jedna: WOW!

 

 

 

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Głośniki bezprzewodowe Wed, 06 Apr 2016 00:00:00 +0000
KEF X300 Wireless https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/398-kef-x300-wireless https://www.avtest.pl/glosniki-bezprzewodowe/item/398-kef-x300-wireless KEF X300 Wireless

Głośniki bezprzewodowe, szczególnie te małe, kojarzą się z namiastką „prawdziwego hi-fi”. Nie zawsze słusznie, czego dowodzi przykład tych oto monitorów KEF-a.

Dystrybutor: GP Acoustics, www.kef.com.pl 
Cena:
4080 zł za parę
Dostępne wykończenia:
czarny lub biały mat

Tekst: Marek Lacki | Zdjęcia: AV

audioklan

 

 


KEF X300 Wireless - Głośniki bezprzewodowe

TEST

kef x300 wireless 

Podobny model KEF-a gościł na naszych łamach dwa i pół roku temu. Zdobił nawet okładkę – tak znakomite okazały się pierwsze aktywne monitory tej marki (model X300A). Mniej więcej rok później firma zdecydowała się na logiczny i oczekiwany upgrade tej konstrukcji – wersję bezprzewodową zdolną do odtwarzania muzyki w wysokiej rozdzielczości (24/96). Ta odmiana nie zastępuje jednak bazowej X300A, która wciąż jest oferowana – za 800 zł mniej. Uznaliśmy, że w dobie rosnącej popularności głośników bezprzewodowych zdecydowanie warto przybliżyć nowszą konstrukcję, tym bardziej, że nie są to głośniki wykorzystujące Bluetooth, lecz dużo bardziej ambitne rozwiązania – UPnP i AirPlay.


Wireless, czyli?

Termin wireless (bezprzewodowy) słyszymy dziś bardzo często, a w gruncie rzeczy jest on nieprecyzyjny i na ogół nadużywany. W przypadku produktów zasilanych z sieci energetycznej 230 V nie ma oczywiście mocy o bezprzewodowości w dosłownym znaczeniu tego określenia. Prąd trzeba skądś dostarczyć, a konkretnie – z gniazdka. Dotyczy to każdej kolumny z osobna. Krok drugi: zależnie od tego, czy zdecydujemy się na bezprzewodowe połączenie kolumn z routerem, czy też na (stabilniejsze i szybsze) połączenie Ethernet, zaistnieje konieczność poprowadzenia trzeciego przewodu – lub nie. Tylko głośnik lewy bezpośrednio łączy się z domową siecią – to on strumieniuje sygnał muzyczny. Sygnał prawego kanału jest przekazywany bezprzewodowo z kolumny lewej do prawej. W przeciwieństwie to niektórych rozwiązań stereo, na bazie KEF-ów nie da się stworzyć systemu multiroom. To zestawy dedykowane wyłącznie do odsłuchu stereo.

Ponieważ głośniki nie mają wyświetlacza, to aby wprowadzić hasło do sieci Wi-Fi, należy najpierw zainstalować na komputerze odpowiedni program „rozruchowy” (do pobrania z www.kef.com). Do sterowania zestawami konieczna jest z kolei aplikacja KEF Digital Media Control (dostępna na iOS i Androida). Teoretycznie powinna współpracować nawet z Androidami starszymi niż 4.0. W praktyce okazało się, że z nowoczesnym smartfonem, opartym na Androidzie 5.1, 4-rdzeniowym procesorze i 1,5 GB pamięci RAM, potrafiła się zawieszać. W tej sytuacji pomógł niezawodny uniwersalny program Kinsky.

Pewnym handikapem funkcjonalnym X300A Wireless jest to, że kolumny nie mają pilota. Aplikacja to jedyny sposób sterowania. Rozumiemy jednak, że w ten sposób producent dążył do obniżenia ceny, która jest atrakcyjna. W związku z powyższym, jedyną dostępną regulacją głośności jest właśnie ta w smartfonie czy tablecie. Zanim puścimy muzykę, dobrze jest sprawdzić ustawiony poziom głośności.

Muzykę możemy strumieniować w ramach protokołu UPnP/DLNA z dysku sieciowego (NAS) lub komputera z odpowiednim oprogramowaniem. Producent zaleca, czy może raczej sugeruje uruchomienie Windows Media Playera 12, jednak nie jest to najlepsze rozwiązanie – choćby ze względu na brak wsparcia dla sporej części plików w formatach bezstratnych (w szczególności FLAC). Program J.River (Media Center 18) z włączoną opcją serwera DLNA sprawdził się zdecydowanie lepiej. Drugą opcją połączenia bezprzewodowego – również bezstratnego – jest applowski Airplay.

kef-x300a-wireless-gniazda

Desktopy

Alternatywą dla sieci jest połączenie kablowe USB z komputerem, co sprawdzi się, gdy głośniki zostaną użyte w roli monitorów biurkowych, stojąc w pobliżu komputera. KEF uwzględnił takie zastosowanie Wirelessów, które jest tym domyślnym dla modelu podstawowego. Wejście jest typu mini-USB, w zasadzie wyklucza stosowanie audiofilskich przewodów (naszym zdaniem i tak byłoby to zbędne). Analogicznie jak w X300A, przyjmuje ono 24-bitowy sygnał PCM o częstotliwości próbkowania do 96 kHz. Komputery z systemem Windows nie potrzebują dodatkowych sterowników. Lewa kolumna, do której doprowadzamy sygnał z komputera, ma dodatkowe wyjście mini-USB, z którego sygnał jest przekazywany do analogicznego wejścia w kolumnie prawej. Szkoda, że kabel dodany w komplecie ma tylko dwa metry długości. Powinien być dłuższy, skoro zalecana szerokość bazy stereo wynosi 2–3 m. Można, na szczęście, zaopatrzyć się w przedłużacz USB, którego użyłem w teście. Teoretycznie nie jest to zalecane rozwiązanie, ale w praktyce sprawdza się bez zarzutu.

Jest też wejście analogowe – mały jack o średnicy 3,5 mm. W pierwszej chwili wydaje się, że to tylko proteza, która ma sprostać okazjonalnym potrzebom podłączenia urządzeń mobilnych. Okazuje się, że nie tylko. KEF-y nie mają klasycznych wejść cyfrowych (optycznego czy koncentrycznego). Z jednej strony decyzję tę łatwo zrozumieć, jeśli założymy, że kolumny posłużą jako monitory biurkowe podłączone do komputera (z tej funkcji tak samo dobrze wywiąże się wersja standardowa) lub jako głośniki wyłącznie do słuchania muzyki podłączone do domowej sieci. A co w przypadku, gdybyśmy chcieli wykorzystać je w roli głośników telewizyjnych? Tu powstaje niedogodność: albo użyjemy przewodu cinch->3,5 mm (co ma zastosowanie tylko w wtedy, gdy korzystamy z zewnętrznego dekodera TV), albo – co jest lepszym rozwiązaniem – przetwornika c/a, który zamieni sygnał optyczny z telewizora na analogowy (reszta połączenia jak wyżej). Naszym zdaniem, producent powinien uwzględnić powyższe zastosowanie głośników i doposażyć je przynajmniej w jedno wejście optyczne, tym bardziej, że pewnie znaleźliby się i tacy użytkownicy, którzy zechcieliby podłączyć do tych kolumn odtwarzacz strumieniowy z obsługą serwisów strumieniowych. Tej opcji KEF na razie nie ma w swoim oprogramowaniu, lecz jest na to rada: smartfon z zainstalowaną aplikacją BubbleDS (która ma wbudowany Tidal).

 


Budowa

Abstrahując od wbudowanego modułu sieciowego, wersja Wireless dzieli konstrukcję z bazowym modelem X300A, którego recenzję można przeczytać klikając TUTAJ. Każdy głośnik ma swój własny dwukanałowy wzmacniacz (w klasie AB) – oddzielnie dla toru nisko-średniotonowego i wysokotonowego. Mamy zatem do czynienia z prawdziwą kolumną aktywną – tyle, że doposażoną w konwerter c/a i wspomniany moduł sieciowy.

kef-x300a-wireless-wnetrze

Mimo niewielkich rozmiarów obudów i dużego układu napędowego głośnika Uni-Q, KEF nie użył wzmacniacza i zasilacza w technice impulsowej. Na spodzie każdej z kolumn znajduje się spory toroid, który niemalże dotyka magnesu głośnika. Resztę elektroniki, pomijając dodatkowy zasilacz dla obwodów sterowania, umieszczono na sporej płytce zespolonej z aluminiowymi plecami, a do nich przymocowano wystający na zewnątrz radiator. Tuż obok swe ujście ma wylot długiego tunelu bas-refleks. Owinięto go fizeliną, która przy okazji wypełnia znaczną część wnętrza. Obudowy wykonano z płyt MDF. Solidności jej wykonania nie można nic zarzucić. W ogóle trzeba podkreślić, że jakość i zaawansowanie całego projektu budzą duże uznanie.


Brzmienie

Jedni gonią króliczka, inni szukają Świętego Graala. Ci drudzy to zwykle puryści, którzy w swoich poszukiwaniach raczej rzadko rozważają zakup systemów zintegrowanych, wychodząc z założenia – często zresztą słusznego – że to, co dzielone, jest lepsze. Owszem, w przypadku komponentów drogich i bardzo drogich ta reguła się sprawdza, ale też nie zawsze (Devialet). W przypadku początkujących audiofilów, chcących za kwotę 4000 zł kupić kompletny system do odtwarzania muzyki, rozwiązanie KEF-a trafia w punkt i to wyłącznie z uwagi na oferowaną jakość dźwięku.

Odsłuchy przeprowadziłem w dwóch różnych pomieszczeniach, w ustawieniu bliskim i dalekim od ścian.

Nawet niewygrzanych X300A słucha się naprawdę dobrze. Dźwięk jest neutralny, nieprzerysowany w żadną stronę. Odsłuch potrafi być bajecznie wciągający. To zasługa nieprawdopodobnej wręcz spójności połączonej z rewelacyjnie prowadzonym rytmem i bardzo dobrej jakości basem. Żaden z elementów brzmienia nie wydaje się ważniejszy od pozostałych. KEF-y są jak monolit. Właściwie nie da się podzielić pasma na górę, środek i dół, gdyż jest to cały czas jedna całość. Spróbujmy jednak.

Nawet w niewielkim pomieszczeniu (19 m2), które wykazuje tendencję do wzbudzania niskich tonów, bas aktywnych KEF-ów nie przejawiał skłonności do wyraźnego dudnienia. Owszem, nie był to bas w pełni czysty, ale na tle innych małych kolumn, które miałem okazję słuchać w samym pokoju, KEF-y wyraźnie wyróżniały się czystością omawianego zakresu. Na potencjalne problemy producent przewidział dwa środki zaradcze. Pierwszy to przełącznik, który pozwala zmieniać charakterystykę basu w zależności od odległości od ściany. Ma dwie pozycje: „stand” i „shelf”. Ponieważ kolumny stały na podstawkach, przełącznik znajdował się w pozycji „stand”. Mamy też dwuelementowe piankowe zatyczki do portów BR. Można zaślepić otwór całkowicie lub wyjąć środkowy wałek i skorzystać z utworzonej w ten sposób gąbkowej rurki, która zwęża prześwit otworu BR, hamując przepływ powietrza. W mniejszym pokoju, blisko ścian lepiej sprawdzała się opcja z gąbkami. W konfiguracji zupełnie otwartej było akceptowalnie, zaś przy zaślepionych portach uzyskiwało się wzorową charakterystykę. Zatem nawet w trudniejszym pomieszczeniu i blisko ściany można uzyskać bardzo dobry bas.

kef-x300a-wireless-woofer

W dużym pomieszczeniu, przy ustawieniu referencyjnym, zatyczki nie były w ogóle potrzebne. Bas wyróżniał się wyjątkowo dużą komunikatywnością, selektywnością. Przekazywał sporo szczegółów, był zróżnicowany, miał dobre kontury i szybkość. Oczywiście, jak na tę cenę. Doskonale sprawdzało się to na rocku. Muzyka miała tzw. drive, pazur. Ów pazur ujawniał się też na średnicy. Ta również była bardzo czytelna, kiedy trzeba – drapieżna albo łagodna. Nie stwierdziłem zamglenia, wygładzenia. Lubię gdy środek pasma nie jest wypolerowany i nie należy tego mylić z ostrością dźwięku. Tej nie ma w ogóle. KEF-ów mogłem słuchać zdecydowanie głośniej niż wielu innych niedużych głośników średniej klasy. Tutaj też ujawniło się ich ograniczenie – typowe dla małych kolumn, choć w tym przypadku niejako „zaprogramowane” przez elektronikę. X300A potrafiły grać dość głośno, pod tym względem wypadając lepiej niż Addony T14. Skalę różnicy oceniam na jakieś 20%. W ramach tego limitu KEF-y dysponowały znakomitą dynamiką makro i mikro.

Głośnik Uni-Q okazał się być bardzo odporny na ustawienie blisko ścian i choć do efektów uzyskiwanych w polu swobodnym brakowało sporo, to jednak zapewniał niezłe ogniskowanie wokali i instrumentów. W przypadku monitorów Audio Pro było to niemożliwe. Jedne i drugie kolumny rozwijały się przestrzennie we właściwym pokoju odsłuchowym, jednakże brytyjskie monitory wchodziły już na poziom, który całkowicie satysfakcjonował. Nie mniej pochwał KEF-y zebrały za prezentację barw – idealnie udało się wyważyć i połączyć wysoką precyzję z ładnym ich wypełnieniem i różnicowaniem. To wszystko sprawia, że dla wielu słuchaczy odsłuch muzyki płynącej z tych monitorów może być bardziej satysfakcjonujący niż w przypadku klasycznych systemów opartych na zestawach głośnikowych kategorii B z naszego rankingu. Jak to możliwe? KEF-ów słucha się doskonale, ale w skali bezwzględnej – tej obiektywnej – mają swoje limity. Wysokie tony, choć doskonałe w swojej klasie, nie mogą konkurować z kolumnami z kategorii B, gdyż tamte uzyskują lepszą rozdzielczość. Chodzi też o ogólne wrażenie namacalności dźwięku. KEF-y grają realistycznie i bezpiecznie zarazem, ale efektu fizycznego obcowania z artystą nie uświadczymy – to jeszcze nie ten poziom. Nie zmienia to jednak faktu, że KEF-y są niezwykle satysfakcjonujące w odsłuchu. Gdy ich słuchałem, w głowie kołatała mi się myśl: „fajnie byłoby mieć Blade’y”.

Wypróbowałem obydwa typy połączenia: bezprzewodowe i USB. To drugie zapewniło nieco lepszy dźwięk, jednak strumieniowanie sieciowe było na tyle satysfakcjonujące, że z pewnością większość uzna je jako podstawowy sposób wykorzystania tych kolumn. I słusznie, bo w końcu tym różnią się od zwykłej wersji.

 


Galeria

{gallery}testy/bezprzewodowe/kef-x300{/gallery}


Naszym zdaniem

Oryginalny model X300A zrobił na nas wielkie wrażenie. Zapewnia rewelacyjnie spójny dźwięk o wysokiej neutralności. Nie inaczej jest z wersją bezprzewodową. Bezsprzecznie jest znacznie bardziej funkcjonalna, a dopłata jest na tyle mała, że właściwie nie ma się nad czym zastanawiać. Istotą bezprzewodowego KEF-a jest to, że za 4000 zł możemy stworzyć totalnie minimalistyczny system o jakości dźwięku, która w świecie „separates”, czyli wzmacniaczy, źródeł i głośników pasywnych, jest nieosiągalna. Czy jest ktoś, kogo taka argumentacja nie przekonuje?

kef-x300a-wireless-zzz

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Głośniki bezprzewodowe Fri, 26 Feb 2016 00:00:00 +0000