Zestawy głośnikowe - Audio-Video - Testy sprzętu stereo i wideo - Audio-Video - Testy sprzętu stereo i wideo https://www.avtest.pl Wed, 01 May 2024 07:26:23 +0000 pl-pl Revival Audio Atalante 3 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1403-revival-audio-atalante-3 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1403-revival-audio-atalante-3 Revival Audio Atalante 3

Połączenie stylistyki retro z nowoczesną techniką głośnikową wydaje się kuszące i właśnie taki punkt wyjścia obrała nowa marka Revival Audio. Do naszego podwójnego testu trafiły monitory Atalante 3.

Dystrybutor: DNA Audio, www.dna.pl
Cena (za parę): 11 798 zł (w czasie testu)
Dostępne wykończenia: okleina orzechowa

Tekst: Marek Lacki (ML), Filip Kulpa (FK) | Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 2/2023 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Zestawy głośnikowe Revival Audio Atalante 3

TEST

Revival Audio Atalante 3
 

Revival Audio to nie tylko nowa firma w ofercie warszawskiego dystrybutora DNA Audio, ale też nowa marka na scenie audio w ogóle. Za śmiałym przedsięwzięciem stoją dwaj starzy „wyjadacze”: Daniel Emonts i Jacky Lee. Pierwszy z nich — założyciel i dyrektor operacyjny — ma kilkadziesiąt lat doświadczeń w branży akustycznej. Współpracował m.in. z Dynaudio i Focalem. Jacky Lee pochodzi z Tajwanu, ale osiadł na stałe w Szwajcarii. On także miał okazję współpracować z firmą Dynaudio, ale w nieco innym wymiarze. Pracował też w kilku innych, znanych firmach z innych branż. To strateg i inwestor.

Siedziba firmy mieści się w północno-wschodniej części Francji, przy granicy z Niemcami. Warto wiedzieć, że w latach 1871–1919 roku Alzacja znajdowała się w granicach Niemiec. W trakcie drugiej wojny światowej, III Rzesza ponownie zajęła ten region (1940–1944). Te wieloletnie epizody wywarły znaczący wpływ na mieszankę kulturową tego regionu oraz język, którym posługuje się większość mieszkańców.

Revival Audio Atalantwe 3 detal

Dopracowane detale - na obudowie eleganckie logo producenta, które znalazło się w dwóch miejscach.

 

Wróćmy jednak do producenta testowanych kolumn. Słowo „Revival” w języku angielskim znaczy odrodzenie, wskrzeszenie, odnowienie. Przekładając to na realia rynku hi-fi można ten to słowo interpretować jako chęć powrotu do pewnych rozwiązań i podejścia do konstruowania sprzętu, które dziś wcale nie stanowią obowiązującej normy. Patrząc na zaledwie dwa modele oferowanych kolumn (testowane Atalante 3 są mniejszym z nich), odnosi się wrażenie, że w tym „wskrzeszeniu” chodzi przede wszystkim o stylistykę retro. To jednak tylko część prawdy. W rzeczywistości, monitory Atalante 3 są ciekawą i całkiem ambitną konstrukcją, w której wykorzystano autorskie głośniki wyprodukowane we Francji.

Projekt i obudowy

W skali monitorów, Atalante 3 są całkiem okazałą konstrukcją. Prostopadłościenne obudowy mają 39 cm wysokości i są dużo szersze niż zwykle (240 mm). W rzucie poziomym kształt skrzynek jest zbliżony do kwadratu (240 x 270 mm). Nie są to zatem proporcje odpowiadające współczesnym trendom w projektowaniu kolumn. Dodatkowo, producent pokusił się o kilka drobiazgów stylistycznych, które czynią to staromodne wzornictwo atrakcyjnym dla oka. Mam tu na myśli subtelne „przedzielenie” obudowy na wysokości pomiędzy obydwoma głośnikami (brak faktury naturalnej okleiny), drobne frezy wzdłuż krawędzi przedniej ścianki czy logotypy wycięte maszynowo na froncie i na dole bocznej ścianki. Za projektem wzorniczym stoi paryskie studio projektowe A+A Cooren Design Studio.

Revival Audio Atalantwe 3 gniazda

Na tylnych ściankach można znaleźć oznaczenia lewej i prawej kolumny oraz pojedyncze terminale.

 

Nietypowe są podwójne maskownice, mocowane magnetycznie. Mniejsza przykrywa tweeter, większa — głośnik nisko-średniotonowy. Obydwie mają tradycyjną konstrukcję (ramka z MDF obciągnięta estetyczną szarą tkaniną) i są dość grube. To oznacza, że nawet jeśli sama tkanina ma minimalny wpływ na dźwięk, to całe maskownice z pewnością nie są dla niego obojętne. Dyfrakcja fal dźwiękowych na ramkach obydwu maskownic musi powodować mniejsze lub większe zaburzenia charakterystyki. Zdejmując jedną lub drugą maskownicę można to ocenić we własnym zakresie.

Ze względu na dosunięcie głośników wysokotonowych bliżej jednej z krawędzi, kolumny są asymetryczne względem swojej osi pionowej i stanowią swoje lustrzane odbicia. Na tylnych ściankach można znaleźć oznaczenia lewej i prawej kolumny. Inaczej niż zwykle, głośniki wysokotonowe powinny się znajdować „na zewnątrz” — chyba, że szerokość bazy stereo przekracza 3 metry. W takim przypadku zaleca się zamianę głośników stronami. W pierwszej części testu odległość kolumn wynosiła ok. 220 cm, więc zastosowałem (ML) wariant standardowy. Warto tu także uwzględnić kąt skręcenia kolumn w kierunku słuchacza oraz to, jak duży kąt rozwarcia trójkąta odsłuchowego tworzą obydwa głośniki. Sama szerokość bazy to niezbyt precyzyjne kryterium.

Revival Audio Atalantwe 3 maskownica

Nietypowe są podwójne maskownice, mocowane magnetycznie. Mniejsza przykrywa tweeter, większa — głośnik nisko-średniotonowy.

 

Skrzynki zrobiono z płyt MDF. Objętość akustyczna jest wspólna dla obydwu głośników. Pracują one we wspólnej, wentylowanej do tyłu, komorze bas-refleksu, którą mniej więcej pośrodku wysokości solidnie wzmocniono. Jest ona mocno wytłumiona. Całą objętość wyłożono gęsto upakowaną fizeliną.

Na dole zamontowano płytkę zwrotnicy składającej się z 8 elementów dobrej jakości. Sygnał doprowadza pojedynczy terminal głośnikowy. W spodniej ściance znajdują się cztery gwintowane otwory służące do przykręcenia kolumn do dedykowanych podstawek lub montażu, zawartych w komplecie, gumowych stopek. To bardzo użyteczna opcja, z której skorzystaliśmy w trakcie testu. Kolumny były ustawione na podstawkach Rogoz Audio 4QB80 MkII wypełnionych piaskiem kwarcowym.

Nowoczesne głośniki

Zastosowane głośniki sprawiają bardzo dobre wrażenie. Niskie i średnie tony, nominalnie do częstotliwości 2800 Hz (według producenta), reprodukuje spory, 18-cm midwoofer z grubym gumowym resorem i sztywną, plecioną membraną określaną mianem sandwicza BSC (Basalt Sandwich Construction). Składa się ona z trzech warstw. Zewnętrzna przypomina plecionkę niepowlekanego włókna szklanego, jednak w rzeczywistości użyto „włókien bazaltowych” (cokolwiek to znaczy). Gwoli wyjaśnienia, bazalt jest skałą pochodzenia wulkanicznego, a więc występującą (w dużej ilości) w przyrodzie. Producent podkreśla w związku z tym ekologiczność rozwiązania, tj. brak konieczności przetwarzania produktów pochodzenia naftowego. Użyte włókno ma się ponadto charakteryzować dużym modułem Younga (określającym sztywność) — pod tym względem wypada ponoć lepiej niż kewlar czy włókno szklane. Revival Audio jest ponoć pierwszym producentem głośników, który odkrył walory bazaltu. Pod warstwą rzeczonego włókna znajduje się klej i filc, a spód membrany tworzy warstwa pianki. Cała ta kanapka ma się charakteryzować dużą prędkością propagacji dźwięku, znaczną sztywnością i dobrym tłumieniem wewnętrznym. Chassis głośnika też jest nie byle jakie. Kosz obejmuje ramionami także magnes, który jest pokaźnych gabarytów i ma otwór wentylujący.

Revival Audio Atalante 3 woofer

Chassis głośnika wygląda solidnie. Kosz obejmuje ramionami także magnes, który jest pokaźnych gabarytów i ma otwór wentylujący.

 

Tekstylny tweeter również otrzymał swoją nazwę — RASC. To 28-mm kopułka z zawieszeniem o asymetrycznym profilu, które pozwala lepiej kontrolować transfer energii z obrzeża (cewki) do środka membrany. Ten „nadąża” za brzegami do częstotliwości rzędu 8 kHz. Przy wyższych częstotliwościach staje się efektywnie „nieruchomy”, tzn. nie odgrywa istotnej roli w generowaniu fali dźwiękowej. Zachowanie kopułki przy dużych częstotliwościach zoptymalizowano także za pomocą specjalnie dobranego impregnatu. Napęd stanowi masywny, 100-mm magnes ferrytowy, który w porównaniu z odpowiednikiem neodymowym zapewnia zbliżoną indukcję magnetyczną w szczelinie, ale jest sporo tańszy. Ponadto pojemność cieplna układu jest większa, co ma korzystne znaczenie dla wydajności chłodzenia cewki. Co więcej, duże gabaryty układu napędowego umożliwiły stworzenie dużej komory wytłumiającej, której tylna część ma postać płaszczyzny z asymetrycznymi żebrami „rozbijającymi” fale stojące. Układ drgający tweetera charakteryzuje się niską częstotliwością rezonansową (560 Hz).

Warto dodać, że producent udziela na swoje kolumny aż 10-letniej gwarancji.

Pomiar impedancji

Revival Audio Atalante 3 impedancja

Minimum modułu impedancji testowej pary wyniosło 4,5 Ω (przy około 180 Hz), co jest zgodne z deklaracją wytwórcy. Impedancję znamionową można określić na 6 Ω. Graniczne wartości fazy elektrycznej nie przekraczają ±55 stopni. Monitory Revival Audio nie są więc wymagającym obciążeniem dla wzmacniacza.

Zwraca uwagę wzorcowe parowanie elektryczne obydwu sztuk testowej pary — obydwa wykresy praktycznie nachodzą na siebie, mimo sporego powiększenia i cienkiej kreski.

Bas-refleks dostrojono do częstotliwości ok. 53 Hz. Sądząc po kształcie charakterystyki, udział portu BR w odpowiedzi częstotliwościowej jest znaczny; zatkanie tunelu będzie miało z pewnością istotny wpływ na natężenie niskich tonów w pomieszczeniu. (FK)

Brzmienie

I Opinia

Ogólny charakter i barwa dźwięku dobywającego się z francuskich zestawów zmierzają w kierunku ożywienia i raczej lekkości przekazu w zakresie średnio- i wysokotonowym. Pierwsze wrażenie jest niewątpliwie dobre. Barwy odebrałem jako dobrze nasycone, bez większych ograniczeń. Nawet z niezbyt nasyconym wzmacniaczem efekt powinien być zadowalający. Mocno i precyzyjnie grające wzmacniacze tranzystorowe mogą jednak zbytnio podkreślać precyzję brzmienia Atalante, przez co istnieje pewne ryzyko dojścia do granicy wyostrzenia, co w pierwszej kolejności odczujemy na muzyce klasycznej. Dobre rezultaty powinno się udać osiągnąć z nieco bardziej miękko i ciepło grającymi wzmacniaczami, które pozwolą na wydobycie z kolumn należnego im potencjału.

Revival Audio Atalante 3 boczne

Skrzynki zrobiono z płyt MDF. Objętość akustyczna jest wspólna dla obydwu głośników.

 

Mocną stroną Atalante jest stereofonia. Z wybitnym pod tym względem Baltlabem udało się uzyskać obszerną, szeroką i głęboką scenę z bardzo precyzyjnie, punktowo i stabilnie lokalizowanymi źródłami pozornymi. Poszczególne źródła są wyraźnie od siebie odseparowane, nie wchodzą sobie w drogę. Scena jest czysta i „napowietrzona”, lekka w odbiorze. Niektóre wokale czy instrumenty z pierwszego planu mogłyby być nieco większe. Dokonano tu wyboru na zasadzie „coś za coś”, dzięki czemu lepiej są ukazywane odległości pomiędzy poszczególnymi źródłami.

Niewątpliwą zaletą zestawów jest wysoka precyzja oraz transjentowość brzmienia. Wszelkie nagłe wzrosty głośności odtwarzają czysto, gwałtownie, wiarygodnie. Spora jest rozpiętość dynamiki. Efekty te udało się osiągnąć nie tylko z mocną integrą Audia Flight FLS9, która radzi sobie nawet z wymagającymi prądowo kolumnami, ale także z dużo słabszym Baltlabem Epocą 2, pracującym bez sprzężenia zwrotnego i częściowo w klasie A. Wynika z tego, że kolumny są łatwym obciążeniem. Uzyskanie rytmicznego, dynamicznego brzmienia powinno być w zasięgu szerokiej gamy wzmacniaczy, być może także lampowych.

Revival Audio Atalante 3 membrana woofer

Pod względem mechanicznym 18-cm midwoofer prezentuje się bardzo efektownie.

 

Francuskie kolumny zapewniają dość obfity, ale czytelny niski zakres. Nie schodzi on co prawda bardzo nisko, generując energię głównie w średnim podzakresie, jednak nie powoduje to typowego w takich przypadkach efektu „buły” — bas pozostaje czysty i precyzyjny. Dodawane przez producenta zatyczki otworów bas-refleks, choć samą swoją obecnością mogą budzić „zaniepokojenie”, wydają się wręcz nadmierną zapobiegliwością, choć być może pomogą w przypadku bardzo niekorzystnego ustawienia, np. bezpośrednio blisko ścian. Instrukcja zaleca odsunięcie kolumn minimum pół metra od ściany za nimi i ściany z boku, zaznaczając, by obie odległości były różne od siebie (uniwersalna zasada). Podczas odsłuchów przednia ścianka znajdowała się ponad 90 cm od ściany tylnej. W takim ustawieniu motoryka i czystość oraz precyzja basu były nie tylko zadowalające, ale powyżej przeciętnej. (ML)

II opinia

Spędziłem w towarzystwie tych zestawów dość ograniczoną ilość czasu (mniejszą niż zwykle poświęcam na testy odsłuchowe), jednak udało mi się ich posłuchać w moich dwóch, zupełnie różnych systemach testowych. Wnioski okazały się dość zbieżne.

W jednej i drugiej konfiguracji francuskie monitory zaprezentowały brzmienie, które określiłbym dojrzałym i pełnym, a nawet dość potężnym, wziąwszy pod uwagę, że mamy do czynienia z kolumnami podstawkowymi, acz wcale niemałymi. Początkowo trochę się zdziwiłem, że zastąpienie Dynaudio Special Forty (w których dokonałem pewnej modyfikacji obudowy w celu redukcji podkolorowań średnicy) nie wywołało znacznej zmiany charakteru brzmienia. Nie jest przecież tajemnicą, że wpływ kolumn na brzmienie każdego zestawu audio jest zasadniczy, od razu słyszalny. Słyszalny owszem był, ale nie w stopniu, jakiego oczekiwałem. Brzmienie uległo przyciemnieniu i wyraźnemu dociążeniu w średnim basie. Soprany stały się mniej wyraziste, lekko przygaszone, a udział średnich tonów subiektywnie się zwiększył. Francuskie zestawy grały „grubiej”, ciężej, bardziej substancjonalnie. Poziom przejrzystości i precyzji uległ natomiast pogorszeniu, jednak nie w stopniu, który określiłbym mianem „dramatycznego” czy bardzo znaczącego. To był umiarkowany regres. Pod względem soczystości barw francuskie zestawy odbierałem jako mniej efektowne, uboższe, ale znów: nie w stopniu zasadniczym — różnica była mniej więcej adekwatna do różnicy w cenie, no może nieco większa.

Revival Audio Atalante 3 na podstawkach

Podział obudowy jest czysto umowny — to kolejny, ciekawy zabieg stylistyczny.

 

Instalacja Atalante 3 w głównym systemie pokazała, że bas jest całkiem mocny i obiektywnie rzecz biorąc, trochę uwypuklony w średnim/wyższym podzakresie. Mody pomieszczenia przy ok. 63 i 85 Hz odzywały się mocniej niż zwykle, co prowadzi do wniosku, że zatyczki mogą być jednak przydatne. W warunkach testowych nie były jednak potrzebne. Rozciągnięcie niskich rejestrów oceniam jako dobre, choć nie stwierdziłem pod tym względem przewagi nad sporo mniejszymi monitorami Dynaudio.

Ogólny balans tonalny był podobny jak w pierwszej konfiguracji i pomieszczeniu. Wynika stąd, że alzackie zestawy nie są chimeryczne, jeśli chodzi o oddziaływanie z pomieszczeniem odsłuchowym. Słuchanie tych kolumn z różnych odległości, wysokości, pod różnymi kątami, pokazało, że charakterystyka promieniowania jest dość szeroka, spójna, pozbawiona dziur czy nieciągłości. Inaczej mówiąc, obydwa głośniki prawidłowo się integrują, a brzmienie odznacza się dobrą spójnością. Zasadniczo nie stwierdziłem tendencji do rozjaśnienia dźwięku, niemniej pewne obawy ożywienia są obecne. Atalante nie brzmią soczyście i ciepło. Zdecydowanie nie wpisują się w stereotyp miękkiego, zawoalowanego brzmienia. Mimo „vintage’owej” aparycji nie grają też „oldskulowo”. Powiedziałbym, że reprezentują dość udaną próbę połączenia tego, co dobre w niegdysiejszych konstrukcjach (masa, spójność dźwięku) z zaletami dobrych, nowoczesnych konstrukcji (niski poziom podkolorowań i zniekształceń, dopracowane charakterystyki kierunkowe).

Jak już wspomniałem, środek gra obficie. Bardziej wnikliwa analiza ukazała, że nie jest on do końca równy. Da się bowiem stwierdzić drobną nosowość wokali i ekspozycję częstotliwości w okolicach kilkuset herców. Efekt ten czyni przekaz energetycznym i witalnym, ale na materiale rockowym może prowadzić do utraty komfortu odsłuchu. Wraz z lekkim niedoświetleniem sopranów przyczynia się to również do pewnego osłabienia nasycenia barwowego.

Revival Audio Atalante 3 front

Tweeter wyposażono w masywny magnes ferrytowy o średnicy 100 mm i komorę wytłumiającą. Okablowanie od van den Hula.

 

Szybkie porównanie z testowanymi równolegle estońskimi podłogówkami Audes ukazało ten efekt całkiem wyraźnie. Gdybym miał sugerować dobór wzmacniacza i elektroniki do tych kolumn, zwróciłbym uwagę na urządzenia o ciepłym brzmieniu, z dobrze nasyconą górą i dobrze kontrolowanym basem. Wiem, nie będzie to łatwe, ale z leciwym Denonem PMA-2000AE efekt był naprawdę przyjemny.

Scena dźwiękowa to całkiem mocny punkt programu. Jest dobrze uwarstwiona, plastyczna i całkiem obszerna. Nie jest to jeszcze poziom najlepszych znanych mi pod tym względem monitorów z przedziału 10–15 tys. zł, ale jest co najmniej dobrze. Również dynamika nie budzi żadnych zastrzeżeń, przy czym skala makro sprawia moim zdaniem lepsze wrażenie niż mikro. Rozpiętość skali jest bardziej zbliżona do średniej wielkości zestawów podłogowych, niż małych monitorów (którymi Revivale zasadniczo nie są).

Reasumując, Atalante 3 to solidne, wartościowe, estetycznie wykonane i racjonalnie wycenione kolumny. Nie da się ukryć, że muszą stawić czoła trudnym rywalom, jak choćby Paradigmy Founder 40B, Ushery SD-500, Atohmy GT1-HD i pewnie jeszcze parę innych konstrukcji. Niemniej, jednak, debiut francuskiej marki oceniam jako obiecujący. To kolumny warte bliższego zainteresowania. (FK)

Galeria

{gallery}/testy/kolumny/revival-atelante3{/gallery}

Naszym zdaniem

Wygląd francuskich monitorów może być zwodniczy — to nowoczesne zestawy zbudowane w oparciu o solidną, współczesną technikę głośnikową. Nie brak im ani dynamiki, ani przestrzeni, ani detaliczności, choć są konstrukcje w podobnej cenie, oferujące bardziej otwartą, precyzyjną górę i czystszy bas. Niewątpliwą zaletą jest łatwość wysterowania, co pozwala przypuszczać, że dobre rezultaty da się uzyskać z szeroką gamą, niekoniecznie mocnych wzmacniaczy — być może także lampowych.

Revival Audio Atalantwe 3 zzzArtykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 02/2023, które można w całości kupić TUTAJ

System odsłuchowy ML:

  • Pokój: pow. 18,5 m2, zaadoptowany akustycznie
  • Transport CD: Denon DCD-1015
  • DAC: Meitner MA3
  • Wzmacniacze: Audia Flight FLS9, Baltlab Epoca 2
  • Kable głośnikowe: Tellurium Q Blue II
  • Interkonekty: Purist Audio Design Vesta RCA, Alphard DaVinci (koaksjalny)
  • Zasilanie: 2 listwy Enerr One z kablem Enerr Transcenda
  • Podstawki: Rogoz Audio
  • Stolik: Base Audio BASE 6

Systemy odsłuchowe (FK):
System 1

  • Pokój: pow. 29,5 m2, zaadaptowany akustycznie, krótki czas pogłosu, kolumny w polu swobodnym
  • Źródła cyfrowe: SOtM sMS-200 Ultra Neo (Roon endpoint) z zasilaczem Sbooster BOTW P&P MKII, Sony CDP-557ESD (modyfikacja)
  • DAC: dCS Bartok (firmware 2.0)
  • Wzmacniacz mocy: Audionet AMP1 V2 (2007)
  • Kolumny odniesienia: Audes Maestro 146, Klipsch RF7 III (upgrade)
  • Interkonekty: Albedo Metamorphosis, Synergistic Research Active USB, Nordort Tyr II (S/PDIF BNC/RCA)
  • Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS (wzmacniacz mocy), StandART STO (DAC), platformy antywibracyjne PAB (SOtM i transport CD), izolatory IsoAcoustics Indigo pod przetwornikiem c/a
  • Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, kondycjoner zasilania Keces BP-1200, listwa PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, 2 x Master Mirror Reference, Red Corona, Spectrum,

System 2

  • Pokój: otwarty salon ok. 35 m2 o dość żywej akustyce, kolumny ustawione asymetrycznie w odległości >70 cm od ściany tylnej
  • Odtwarzacz CD: Accuphase DP-65V
  • Wzmacniacz: Denon PMA-2000AE
  • Interkonekt: Albedo Monolith RCA
  • Kabel głośnikowy: KBL Sound Zodiac 2,5 m
  • Kolumny odniesienia: Dynaudio Special Forty (ze wzmocnieniem i wytłumieniem obudowy)
  • Zasilanie: listwy Enerr Powerpoint, GigaWatt PF-2, kable KBL Sound Holopgraph 2,5 m, Furutech FP-614Ag
  • Akcesoria: stolik Rogoz Audio z blatami z litego dębu, podstawki Rogoz Audio 4QB80 MkII

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Zestawy głośnikowe Fri, 29 Mar 2024 08:01:18 +0000
Epos ES14N https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1365-epos-es14n https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1365-epos-es14n Epos ES14N

Monachium, maj 2022: firma Karla Heinza-Finka pokazuje od dawna wyczekiwane monitory głośnikowe marki Epos. To niebłaha premiera, ale też jedna z tych, które każą uzbroić się w cierpliwość. Czekaliśmy dziewięć miesięcy i doczekaliśmy się — jako pierwsi w Polsce.

Dystrybutor: Dwa Kanały, www.dwakanaly.pl
Cena (za parę): 19 000 zł (w czasie testu), podstawki - 3000 zł (przy zakupie kompletu)
Dostępne wykończenia: orzech (naturalna okleina), biały i czarny (lakier o wysokim połysku), fronty czarn

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

Artykuł pochodzi z Audio-Video 3/2023 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Zestawy głośnikowe Epos ES14N

TEST

Epos ES14N 

Tę nazwę zna chyba każdy audiofil w wieku 40 plus, znacznie młodsi też z pewnością o niej słyszeli. Brytyjska marka Epos aktywnie funkcjonowała jeszcze w połowie ubiegłej dekady, gdy właścicielem był Mike Creek. W 2020 r. miała miejsce niespodzianka — prawa do marki nabył Karl-Heinz Fink, uznany konstruktor z niemieckiego Essen. Cofnijmy się jednak na moment o niespełna cztery dekady.

Legenda i jej schyłek

Legendę Eposa zbudowały dwa, wciąż doskonale rozpoznawalne modele z lat 80. i początku 90. Mowa o dwudrożnych monitorach ES14 (debiut w 1986 r.) oraz późniejszych, znacznie mniejszych ES11 z 1991 r. Autorem obydwu tych konstrukcji był Robin Marshall, założyciel firmy (1983), a także były konsultant Monitor Audio i Mordaunt Short.

Pomysł na obydwa, niezbyt drogie zestawy (wówczas w cenach 500 i 350 funtów w Wielkiej Brytanii) był nader oryginalny: brak filtru dolnoprzepustowego oraz najprostszy możliwy filtr dla tweetera — pojedynczy kondensator. „Czternastki” wykorzystywały duży, 7-calowy polipropylenowy midwoofer z krótką cewką (5 mm) umieszczoną w długiej szczelinie magnetycznej (17 mm). Rozwiązanie to gwarantowało niski poziom zniekształceń w ramach 6-mm amplitudy wychyleń układu drgającego. 35 lat temu było to rzadko spotykane rozwiązanie. Aluminiowa kopułka w drugiej połowie lat 80. też nie była chlebem powszednim, zwłaszcza w kolumnach z Wielkiej Brytanii. Odpowiadała za klarowne, choć nie do końca czyste brzmienie sopranów (rezonanse). Tym, co zjednywało sympatię ogromnej rzeszy słuchaczy była jednak prominenta i ekspresyjna średnica. Relatywnie nisko schodzący bas, dobry timing, duża skala dźwięku i świetna stereofonia także były mocnymi punktami programu. Za to wszystko Eposy pokochały tysiące audiofilów, i to nie tylko w Europie.

ES14, jak również późniejsze o pięć lat „jedenastki”, świetnie współpracowały z klasyczną i uwielbianą przez Brytyjczyków elektroniką Naima, ewentualnie Exposure. Ale oczywiście nie tylko. Większy model produkowano mniej więcej do 1999 r. Przez te kilkanaście lat przeszedł modernizację polegającą na zmianie kondensatora filtrującego (z 2,4 na 3,2 µF), co oznaczało zwiększenie częstotliwości podziału. Dodano również korektor fazowy w głośniku nisko-średniotonowym i drugą parę terminali głośnikowych (bi-wiring). Zdaniem użytkowników, wersja MkII odznaczała się bardziej klarownym brzmieniem, ale grała mniej potężnie w wyższym basie i w niskiej średnicy.

Epos ES14N skos

Przednia ścianka jest odchylona pod kątem 9 stopni od pionu, a na górnej raczej nie postawimy kwiatka — przewróci się lub zsunie.

 

W trakcie swojej 40-letniej historii marka kilkakrotnie zmieniała właściciela. Robin Marshall postanowił się jej pozbyć już w 1988 r., kiedy to przeszła w ręce grupy TGI PLC, właściciela innej brytyjskiej marki głośnikowej, Mordaunt Short. Pomijając wspomniane monitory ES11 (zaprojektowane przez Marshalla) oraz modernizację ES14, nowy właściciel nie zrobił dla Eposa zbyt wiele. Konsekwencją „odcinania kuponów” było wstrzymanie działalności operacyjnej, a następnie sprzedaż marki Mike’owi Creekowi (1999 r.), który — i tu pewna ciekawostka — odkupił swoją pierwotną markę (Creek Audio) od tego samego inwestora, tyle że pięć lat wcześniej.

Nowy właściciel Eposa dołożył starań, by marka się rozwijała i zyskiwała popularność. Na początku nowego milenium wprowadził modele M12 i M15, które wyraźnie nawiązywały do poprzedników. Spotkały się one z bardzo ciepłym przyjęciem przez użytkowników i prasę audio. Creek nie oparł się jednak pokusie częstej modernizacji swoich konstrukcji i już pod koniec 2003 r. pojawili się następcy — M12.2 i M15.2. Przy okazji zadebiutowały głośniki centralne oraz flagowy M22. Nie zapominajmy, że była to już era kina domowego. Pod wpływem presji rynku, w 2005 r. pojawił się pierwszy system 5.1 w konwencji sub-sat. Wtedy również zadebiutowała budżetowa kolumna podłogowa — ELS 303. Zamiarem Creeka najwyraźniej stało się konkurowanie ze znacznie większymi firmami głośnikowymi. Przez kolejnych kilka lat ta odważna strategia sprawdzała się nie najgorzej. Pod koniec 2006 r. pokazano kolejną nowość — podłogowe M16 za około 4300 zł. Kolumny weszły do sprzedaży w 2007 r., ale nie zawojowały rynku. Już na początku 2008 r. seria M została zmodernizowana do wersji „i”. Zawierała dwa monitory (M5i i M16i) i dwie podłogówki (M16i, M22i), jak również głośnik centralny. Mimo kryzysu na rynkach finansowych, firma nadal odnosiła sukcesy, czego przejawem był debiut najpotężniejszych w historii kolumn Eposa — modelu Encore 50 (2009 r.). W naszej opinii była to bardzo udana konstrukcja. Innego zdania byli dziennikarze „What HiFi”, co z pewnością temu modelowi się nie przysłużyło. Mike Creek przeniósł produkcję do Chin. Pod koniec 2010 roku światło dzienne ujrzała zupełnie nowa seria Epic, a w 2012 r. kolejna nowa gama — Elan. Żadna z nich nie spełniła jednak pokładanych w nich oczekiwań. Ta swoista klęska urodzaju „rozwodniła” wizerunek Eposa jako specjalistycznej marki głośnikowej. Dwa lata później powstała kolejna niedroga seria, ale i ona nie była w stanie przeciwstawić się niekorzystnym tendencjom na rynku audio. Po 2015 r. Mike Creek wytracił impet i nie miał już pomysłu na dalszy rozwój marki, efektem czego była jej sprzedaż wspomnianemu na wstępie Karlowi-Heinzowi Finkowi. Ten, w 2020 r. był już nie tylko uznanym projektantem, ale także właścicielem marki Fink Team i twórcą wysoko ocenianych zestawów głośnikowych Fink Team WM4 i Borg. Realnie rzecz biorąc, Fink znaczy dziś chyba więcej niż Epos. Zakup praw do marki wydawał się zręcznym posunięciem ze strony uznanego guru głośnikowego, choć kulisów transakcji, ze zrozumiałych względów, nie ujawniono.

Ponad dwa lata później, na wystawie High-End w Monachium, zademonstrowano gotowy prototyp nowego, wówczas jeszcze formalnie nienazwanego, kompaktowego zestawu głośnikowego. Reakcja zwiedzających była obiecująca, podobnie zresztą jak podczas jesiennego, polskiego debiutu na Audio Video Show. Pierwsze partie produkcyjne dotarły do dealerów Eposa dopiero w lutym br. Jedna z pierwszych, już dotartych przez dystrybutora par, została dostarczona do naszej redakcji. Z czego naturalnie się ucieszyliśmy.

Istotne różnice

Gdy po raz pierwszy zobaczyłem współczesną inkarnację tego kultowego modelu, uznałem, że producent nie silił się zbytnio, by zachować proporcje i gabaryty oryginału. ES14N są bardziej pękate, wizualnie bardziej masywne, poza tym mają zupełnie inny kształt. W profilu bocznym widzimy pięciokąt nieforemny. Przednia ścianka jest odchylona pod kątem 9 stopni od pionu, a na górnej raczej nie postawimy kwiatka — przewróci się lub zsunie. Podcięcie na dole nadaje całemu projektowi oryginalności. Nie można wykluczyć, że odpowiada za niego firma z Wielkiej Brytanii. Jak bowiem inaczej interpretować napis „Designed in Great Britain and Germany” na naklejce z tyłu? W zakresie elektroakustycznym Karl-Heinz Fink jest przecież samowystarczalny. A produkcja? Odbywa się oczywiście w Chinach.

Cechy wspólne

Są i podobieństwa do pierwowzoru. Dotyczą one układu głośników, materiału membran (7-calowy woofer z polipropylenu i aluminiowa kopułka), a nawet terminali głośnikowych (otwory w obudowie). Niemniej, ktoś, kto nie zna historii ES14 raczej nie odgadłby, że obie kolumny dzielą niemal identyczną nazwę, a większa w nich jest spadkobiercą mniejszej.

Epos ES14N

Rzućmy jeszcze okiem na gabaryty. Oryginał mierzył 488 x 226 x 290 mm, był więc całkiem okazałym monitorem. Nowy model jest nieznacznie wyższy (491 mm), sporo szerszy (250 mm) i znacznie głębszy (381 mm). A także sporo cięższy (nasza waga pokazała 14,2 kg). Ustawiony na dedykowanych podstawkach, za które — jeśli decydujemy się na komplet — dopłacamy 3000 zł (razem 22 tys. zł za parę), prezentuje się naprawdę okazale, choć odrobinę „przyciężkawo”. Swoją drogą, stalowo-drewniane podstawki są solidne i w nich również znajdziemy rozwiązania antyrezonansowe. Całość mierzy 103 cm wysokości, co odpowiada wcale niemałym podłogówkom. Biorąc pod uwagę pole podstawy, szerokość i głębokość obudowy, ES14N zabierają więcej przestrzeni niż większość współczesnych podłogówek, i to także tych droższych.

I tak dochodzimy do ceny. W 1995 r. ES14 kosztowały niecałe 2700 zł i były prostą konstrukcją zbudowaną z sześciu płyt MDF. Minęło 28 lat, rynek hi-fi przeszedł rewolucję, a nowe „czternastki” kosztują siedem razy więcej niż oryginały (ich cena jest dziś podobna do tej pierwotnej). To jednak znacznie bardziej zaawansowana kolumna, o czym zaraz się przekonamy. Na to wszystko nakłada się sytuacja rynkowa, pandemia i inflacja, które wywindowały średnią cenę sprzętu hi-fi o 60–70% tylko w ostatnich trzech latach. Mając to na uwadze, jak również rozglądając się wśród konkurentów, można dojść do wniosku, że cena Eposów została skalkulowana rozsądnie.

Nowoczesne głośniki

W starych ES14 Robin Marshall użył specyficznego, ale dość sprytnego rozwiązania, by uniknąć filtracji sygnału podawanego do woofera (co ma swoje niezaprzeczalne zalety). Zastosował mianowicie pięciowarstwową, ciężką cewkę o dużej indukcyjności, dzięki czemu charakterystyka częstotliwościowa głośnika samoistnie dość szybko opadała powyżej kilku kHz. By zachować symetrię zboczy obydwu charakterystyk wokół częstotliwości podziału, Marshall zdecydował się na użycie pojedynczego kondensatora, czyli najprostszego filtru o nachyleniu 6 dB/okt. Sam tweeter nie był wprawdzie doskonały — rezonował bowiem już w pasmie akustycznym — ale w drugiej połowie lat 80. taka była technika głośnikowa.

Epos ES14N glosniki

Drugi magnes w wooferze ma na celu optymalizację strumienia magnetycznego w szczelinie.
Kosz jest wykonany jako odlew ze sztywnego tworzywa.

 

W ES14N mamy do czynienia z przetwornikami pod pewnymi względami przypominającymi oryginał. Zastosowano bowiem duży, nominalnie również 7-calowy (choć faktycznie większy — efektywna średnica membrany wynosi 160 mm) midwoofer o membranie z polipropylenu wzmacnianego miką. Wśród zalet tego materiału Fink wymienia dobrą przewidywalność/stabilność parametrów, łatwość uzyskiwania pożądanego profilu (metoda wtryskowa), możliwość stosowania różnych wypełniaczy oraz duże tłumienie wewnętrzne. Umiarkowana sztywność nie jest aż takim problemem, jak zwykło się uważać 20 lat temu. Można ją optymalizować odpowiednim profilem membrany.

Dążeniem zespołu Finka była minimalizacja zniekształceń. W związku z tym, głębokiej optymalizacji poddano układ napędowy i kosz wykonany z nierezonującego plastiku. Dwuwarstwowa cewka na karkasie z mieszanki włókien szklanych i żywicy epoksydowej (TIL) ma średnicę 36 mm i długość 18 mm. Porusza się ona w szczelinie magnetycznej formowanej przez główny magnes ferrytowy i doklejony magnes dodatkowy, który niweluje strumień magnetyczny na zewnątrz głośnika i ustala pożądaną wartość iloczynu BxL (decydującego o sile napędowej cewki). Wzrost jednorodności pola w szczelinie zapewnia także neodymowy dysk na nabiegunniku. Zadaniem metalowego korektora fazowego jest odprowadzenie ciepła z cewki — kolejnego źródła potencjalnych nieliniowości. Cewkę zaopatrzono w pierścienie kompensujące, dzięki czemu jej indukcyjność jest niemalże stała w całym zakresie wychylenia liniowego. To także wpływa na obniżenie zniekształceń harmonicznych. Ponadto, niskostratne zawieszenie gumowe (o dużym skoku) obniża poziom podkolorowań w pasmie roboczym głośnika (do niecałych 3 kHz).

Powyżej 2,7 kHz pałeczkę stopniowo przejmuje metalowa kopułka umieszczona za owalną siateczką ochronną. Membranę zrobiono ze stopu aluminium pokrytego warstwą ceramiki (stąd biały odcień) dla uzyskania większej sztywności i przesunięcia częstotliwości break-upu w okolice 30 kHz. Celowi temu służy także specjalny pierścień korekcyjny. Źródłem napędu jest duży magnes ferrytowy zapewniający odpowiednią przestrzeń dla komory tłumiącej falę dźwiękową promieniowaną przez tył membrany. Chodzi o redukcję efektu kompresji. O minimalizację zniekształceń dba także miedziany kapsel na nabiegunniku. Za magnesem znajduje się wolna, zamknięta minikomora (redukcja sprzężenia akustycznego z wooferem), a głośnik jest mocowany do przedniej ścianki w czterech punktach. W układzie magnetycznym zrezygnowano z ferrofluidu. Negatywny wpływ tej cieczy na walory soniczne głośników zauważono już w latach 90. Tłumienie ferrofluidem jest procesem wysoce nieliniowym, jest on więc źródłem zniekształceń. Rezygnacja z niego wymaga jednak ostrożniejszego projektowania zwrotnicy (bardziej strome zbocza) oraz użycia większej cewki (28 mm).

Epos ES14N tweeter

Aluminiowa kopułka pokryta warstwą ceramiki rezonuje dopiero przy 30 kHz.

 

Fink publikuje wykres THD dla dwóch różnych poziomów głośności: 87 dB i 96 dB — ten drugi odpowiada już naprawdę głośnemu odsłuchowi. W zakresie od 150 Hz do 12 kHz poziom zniekształceń nie przekracza 0,2% przy 87 dB SPL i 0,5% przy 96 dB SPL. To znakomite wyniki, szczególnie jak na zestaw dwudrożny.

Niuansem, który łatwo wychwycą osoby o zacięciu konstruktorskim jest relatywnie duża odległość centrów obydwu głośników. Dlaczego nie znajdują się one bliżej siebie w celu lepszej symulacji źródła punktowego?

Przednia ścianka jest pochylona o kąt 9 stopni w celu zrównania czasowego głośników na (poziomej, równoległej do podłogi) osi akustycznej. Ciaśniejsze ich rozmieszczenie nie zapewniłoby odpowiednio dużego cofnięcia tweetera względem cewki midwoofera, która jest głęboko osadzona względem przedniej ścianki. Zapewne właśnie dlatego kopułkę przesunięto do góry. Podobny efekt można by wprawdzie osiągnąć jeszcze silniejszym pochyleniem przedniej ścianki, ale to prawdopodobnie skutkowałoby trudniejszą integracją obydwu głośników na osi odsłuchu (byłyby one zbyt mocno skierowane w stronę sufitu). Innym rozwiązaniem mogłoby być opracowanie bardziej skomplikowanego profilu przedniej ścianki, ale to z kolei podniosłoby cenę i utrudniłoby walkę z dyfrakcją. Jej negatywny wpływ na charakterystyki częstotliwościowe zredukowano poprzez mocne sfazowanie krawędzi przedniej ścianki oraz charakterystyczne podcięcie na dole, co — jak argumentuje Fink — przyniosło lepszy efekt niż modne zaokrąglenia.

Nierezonująca obudowa

Około 10 lat temu, projektując zestawy głośnikowe Q Acoustics z serii Concept, K.H. Fink opracował metodę tworzenia obudów z podwójnych paneli MDF połączonych elastycznym klejem. Rozwiązanie to miało na celu wyciszenie ścianek, tj. zmniejszenie ich podatności na rezonanse. Metodę tę zaaplikowano również w Eposach, używając do tego celu kleju nowszej generacji. Dodatkowo, zastosowano dwie poprzeczki wzmacniające w dolnej części komory głośnikowej. Ich zadaniem jest eliminacja rezonansów w niższych-średnich częstotliwościach. Problem ten ostatnio „przerabiałem” w swoich Dynaudio Special 40. Wyjątkowo gruby jest front — mierzy nawet 41 mm (składa się z malowanej na czarno płyty i drugiej czołówki pod spodem). Trzeba przyznać, że skrzynka Eposów jest wyjątkowo głucha, nierezonująca. Zabieg z klejem przyniósł wymierne korzyści. Wytłumienie komory akustycznej jest natomiast niewielkie, a jej objętość robocza — jak podaje producent — zbliżona do tej w „oryginale”.

Epos ES14N bassreflex

Charakterystyczna perforacja otworu BR służy redukcji rezonansów.

 

Zestawy mają konstrukcję wentylowaną. Port BR wyprofilowano na obu końcach w celu redukcji efektu szumu turbulencyjnego, a ponadto otrzymał system niewielkich otworów zaślepionych pianką tłumiącą (fot.). Ta perforacja ma na celu wyciszenie rezonansów piszczałkowych, będących pasożytniczym zjawiskiem występującym w każdym tunelu BR. To jeden z powodów, dla których producenci odeszli od bas-refleksu na przedniej ściance. Częstotliwość dostrojenia układu wynosi 38 Hz.

Terminale głośnikowe raczej nie spodobają się ani zwolennikom drogiej kablowej „biżuterii”, ani tym bardziej właścicielom kabli oprawionych we wtyki typu „Y”. Otwory o średnicy 4 mm przyjmują wyłącznie wtyki bananowe/BFA i nie jest świadomy wybór. Fink przyznaje, że oryginalna koncepcja Marshalla miała sens. Im mniej metalu wokół kontaktu, tym lepiej. Duże baryły wykonane ze stopów brązu wcale nie są wybitnymi przewodnikami. Temat ten od pewnego czasu przerabia zresztą znany specjalista od złącz, firma WBT. Zaraz za gniazdami głośnikowymi, w dolnej części tylnej ścianki, umieszczono rozbudowaną zwrotnicę wykonaną z elementów dobrej jakości. Producent nie dzieli się szczegółowymi informacjami na jej temat, wspominając jedynie o niewielkiej rezystancji szeregowej w celu zmniejszenia czułości kolumn na różne wartości impedancji wyjściowej (współczynnika tłumienia) wzmacniacza. Z analogicznym rozwiązaniem spotkaliśmy się w monitorach Fink Team Kim — tam jednak wartość rezystora można było zmieniać. Sądząc po liczbie elementów, filtry nie są niskiego rzędu, a wykres modułu impedancji podpowiada, że użyto obwodów linearyzujących.

Pomiar impedancji

Epos ES14N impedancja

Chwała producentowi za to, że publikuje charakterystykę modułu impedancji. Jej kształt i odczytywane wartości pokrywają się z wynikami naszego pomiaru. W zakresie od 85 Hz do 20 kHz moduł impedancji mieści w dość wąskim zakresie od 4,4 Ω (minimum przy 160 Hz) do 8,1 Ω — to zasługa obwodu linearyzującego. Konsekwencją tego stanu rzeczy są małe kąty fazy elektrycznej. Eposy powinny zatem dobrze współpracować ze wzmacniaczami lampowymi (które przede wszystkim nie lubią dużych wahań impedancji, a nie tylko małych wartości średnich). Za nominalną wartość impedancji można uznać 6 Ω.

Brzmienie

Z oryginalnym modelem ES14 (w wersji drugiej) miałem styczność kilkanaście lat po tym, gdy recenzowaliśmy go wtedy jeszcze w dodatku „STEREO”. Artykuł pojawił się na łamach AV w rubryce „Z drugiej ręki” — stali czytelnicy być może go odnajdą. Pamiętam, że byłem nieco rozczarowany brzmieniem tych nieomal kultowych monitorów. Oczekiwałem zbyt wiele? Zderzenia z legendami bywają bolesne. To potwierdza poniekąd znaną prawidłowość, że w elektroakustyce czas biegnie nieubłaganie, a postęp w konstrukcji niedużych i niedrogich zestawów głośnikowych w ciągu ostatnich 30 lat był znaczący. Z drugiej jednak strony, wiele starych konstrukcji potrafi lepiej komunikować emocje niż technicznie bardziej dopracowane, współczesne „odpowiedniki”.

Karl-Heinz Fink to inżynier twardo stąpający po ziemi, uznający znaczenie pomiarów. Nie powinno więc zaskakiwać, że stworzył kolumny, które nie mają ścisłej „specjalizacji” i nie inspirują się zbytnio poprzednikiem, choć pewne nawiązania są obecne i to nie tylko od strony technicznej. Kolumny były odsłuchiwane na dedykowanych podstawkach o wysokości 53 cm (z kolcami). Pierwsze minuty odsłuchu upłynęły pod znakiem pewnego zaskoczenia (a jednak!). Dwie cechy przykuły moją uwagę. Po pierwsze, niespotykana wśród kolumn podstawkowych (wyłączając naprawdę duże konstrukcje, typu Harbeth, Spendor, ATC) potęga dźwięku. Oczywiście ma ono swoje źródło w niskim zakresie pasma, który jest naprawdę obszerny, z odrobiną „sadełka”. Nie powiedziałbym, że jest to dźwięk przebasowiony, ale zbliża się on dość blisko granicy, za którą rozpoczyna się już brzmienie tłuste, ociężałe, pogrubione. Tej granicy szczęśliwie jednak nie przekroczono, a ostateczny efekt będą kształtować przede wszystkim pomieszczenie i sposób ustawienia kolumn. Znaczenia elektroniki w żadnym razie nie umniejszam, ale w tym przypadku będzie to raczej drugorzędne uwarunkowanie. Eposy powinny być traktowane bardziej jak pełnopasmowe podłogówki niż monitory. Wśród audiofilów wciąż pokutuje mit, że kolumna podstawkowa daje mniej basu i jest łatwiejsza w ustawieniu. Nie jest to wcale regułą. Bez wątpienia, recenzowane kolumny będą zyskiwać na dużym odsunięciu od narożników pomieszczenia. W trudniejszych akustycznie (mocno podbijających bas), niewielkich pokojach, mogą się okazać wyzwaniem. Zatyczek portów BR (wzorem oryginału) nie przewidziano.

Epos ES14N zwrotnica

Rozbudowana zwrotnica zapewnia łagodny przebieg impedancji — Eposy są przyjazne dla wzmacniaczy

 

W warunkach optymalnych lub bliskich optymalnym, bas z nowych „czternastek” odbierałem jako dość czysty i zwarty, ale przede wszystkim masywny i głęboki. Dość powiedzieć, że w nagraniu „Opium” z płyty „Anastasis” duetu Dead Can Dance udawało się Eposom całkiem skutecznie budzić do życia główny mod osiowy mojego pomieszczenia odsłuchowego (28,6 Hz). Specyfikacje producenta mówiące o spadku -10 dB przy 33 Hz wydają się nieco konserwatywne. Przeważnie jest na odwrót.

Jak na niezbyt wielkie monitory, Eposy wprost zadziwiają potęgą i skalą dźwięku, ale równie mocno zaskakują możliwymi do uzyskania poziomami SPL, zanim pojawią się słyszalne zniekształcenia czy kompresja. W tym względzie Fink ponownie dowodzi sensu budowania nietanich, dwudrożnych zestawów głośnikowych, które nie mają istotnych limitów w zakresie dynamiki i rozciągnięcia pasma. Swobodnie można je porównywać do podłogowych konstrukcji dwuipół-, a nawet niektórych trójdrożnych i wcale nie będą na straconej pozycji. Nowoczesna technika głośnikowa potrafi jednak znacznie więcej niż 30–40 lat temu.

Finki — pardon, Eposy — grają subiektywnie równo, mniej więcej od wyższego basu po wysokie tony, a przynajmniej średnie ich partie. Starałem się wyłapać jakieś nierównomierności, górki czy dołki, ale przyznaję, że nie jest to łatwe zadanie. Nie twierdzę, że charakterystyka jest idealnie płaska (na przełomie środka i góry coś tam się dzieje), ale bez wątpienia kolumny są wysoce akuratne, jeśli chodzi o oddanie proporcji pomiędzy zakresami i barwę dźwięku. W moim niemałym pomieszczeniu testowym, mimo znacznego oddalenia od ścian (2 m od tylnej ok 1 m od bocznych), brzmienie było masywne, pełne, dociążone. Zakres średniotonowy grał niemalże jak „od linijki”. Nie stwierdziłem żadnego wychudzenia ani pogrubienia dźwięków w tym zakresie.

Epos ES14N otwor tweeter

Tweeter ma własną minikomorę, którą wypełnia magnes ferrytowy.

 

Przechodzi on płynnie w wysokie tony, które grają bardzo czysto, gładko i raczej dyskretnie. Zakres od kilku kHz wzwyż jest prezentowany dość oszczędnie. Nasunęły mi się skojarzenia z KEF-ami z serii Reference lub R. Tam z pomiarów wynika, że góry jest w sam raz lub lekko mniej niż powinno być. Podobnie z Eposami. Nie słychać żadnych świstów, metaliczności, sybilantów. Wysokie tony wydają się wręcz nieobecne. Starszej ode mnie płyty „Tapestry” Carole King słuchało mi się bardzo dobrze. Głos artystki sprawiał wrażenie bardzo autentycznego, niepodkolorowanego. Świetnie została uchwycona vintage’owa stylistyka tej realizacji. Na bardziej współczesnym materiale i lepiej mi znanych realizacjach, konsekwentnie powtarzało się wrażenie pewnej powściągliwości w oddawaniu wyższych harmonicznych. Dźwięki gitary, wyższe rejestry fortepianu, a szczególnie wibrafonu, są kreślone precyzyjnie, ale ze swoistym przygaszeniem. Uznałem, że warto spróbować skompensować ten efekt, osładzając i zaokrąglając brzmienie mojego systemu odniesienia za pomocą przedwzmacniacza (dyżurnego Conrada-Johnsona ET2). Zadziałało, ale częściowo. Co ciekawe, efekt wydawał się słabszy z dużą gorszą amplifikacją i źródłem, a mianowicie Yamahą R-N2000A (którą recenzujemy na sąsiednich stronach). Muszę przyznać, że to zestawienie zrobiło na mnie spore wrażenie. Mimo że brzmienie było obiektywnie gorsze, to jednak w relatywnie małym stopniu w relacji do ceny. Jeden klocek i para Eposów może być wymarzoną konfiguracją dla sporej grupy odbiorców.

To wszystko pokazuje dwie rzeczy. Po pierwsze, Yamaha jest świetnym urządzeniem all-in-one. Po drugie, Eposy wcale nie muszą grać z bardzo drogą elektroniką, by ukazać swoje mocne atuty. Powiedziałbym, że są to kolumny w dużej mierze pozbawione własnego charakteru, a zatem bardzo podatne i wdzięczne na kształtowanie brzmienia podłączoną elektroniką i kablami. Są przy tym czułe na zmiany — były bowiem w stanie pokazać różnice pomiędzy dwoma, wysokiej klasy transportami sieciowymi podłączanymi do dCS-a Bartoka. Oznacza to, że legitymują się dużą rozdzielczością, dając naprawdę dobry wgląd w nagrania. Choć gdyby wyższe rejestry miały więcej spontaniczności i blasku, to efekt byłby pewnie jeszcze lepszy. Eposy nie są przy tym chimeryczne — mogą grać niemalże ze wszystkim i dźwięk zawsze będzie co najmniej poprawny. A że są dość zachowawcze barwowo i emocjonalnie? To cena owej uniwersalności.

Epos ES14N gniazda

O podłączeniu widełek lub gołych kabli możemy zapomnieć — tak samo, jak w pierwszej wersji ES14 z 1986 r.

 

Nie wspomniałem o stereofonii. Jest ona obszerna i precyzyjna. Duże znaczenie w jej kształtowaniu ma oczywiście jędrny i nisko schodzący bas. Efekt skali i otoczenia dźwięku nagraniami z płyty „Spirit” grupy Depeche Mode był doprawdy spektakularny. Muszę przyznać, że Eposy bardzo dobrze się czują w muzyce rozrywkowej. Początkowo w ogóle nie zwróciłem na to uwagi, ale panorama dźwiękowa jest lekko zdystansowana, co sprawia, że dźwięk mniej chętnie wychodzi do słuchacza. Oddanie głębi sceny jest co najmniej dobre, choć nie na poziomie Dynaudio Special Forty. Stabilne ogniskowanie nie rozmywa się nawet przy naprawdę wysokich poziomach głośności. Dźwięk zawsze pozostaje zwarty i konkretny. ES14N skojarzyły mi się z szybką, niemiecką limuzyną: komfortową, ale stabilną i budząca zdziwienie pasażerów, gdy dociskamy gaz do dechy. Tak, to jest chyba trafne porównanie.

Galeria

{gallery}/testy/kolumny/epos-es14n{/gallery}

Naszym zdaniem

Epos ES14N impedancjaBardzo dobre, wysoce dopracowane kolumny, których twórca zadbał o wiele cech dobrego brzmienia naraz. Pod wieloma względami, ES14N ucieleśniają postęp w zestawach głośnikowych, jaki się dokonał w ostatnich dekadach. Nie wszyscy, rzecz jasna, ten stan rzeczy akceptują i doceniają, ale postęp jest postępem. Niemieckie Eposy grają czysto, dynamicznie i głośno. Oferują spektakularną skalę dźwięku i wprost niesamowity bas, oczywiście w skali dwudrożnych monitorów. Nie ulega wątpliwości, że to bardzo mocny zawodnik na obecnym rynku kolumn głośnikowych w cenie do około 20 tys. zł — zarówno podstawkowych, jak i podłogowych. W rzeczy samej, Eposy bardziej pasują do tej drugiej grupy i głównie tam należy im szukać konkurentów.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 03/2023, które można w całości kupić TUTAJ

System odsłuchowy:

  • Pomieszczenia: pow. 29,5 m2, zaadaptowany akustycznie, krótki czas pogłosu, kolumny w polu swobodnym
  • Źródła cyfrowe: SOtM sMS-200 Ultra Neo (Roon endpoint) z zasilaczem Sbooster BOTW P&P MKII
  • DAC: dCS Bartok (firmware 2.0)
  • Wzmacniacze: Audionet AMP1 V2, Yamaha R-N2000A
  • Interkonekty: Albedo Metamorphosis (RCA), Synergistic Research Active USB
  • Kable głośnikowe: KBL Sound Zodiac
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS (wzmacniacz mocy), StandART STO (DAC), platformy antywibracyjne PAB (SOtM i transport CD), izolatory IsoAcoustics Indigo pod przetwornikiem c/a
  • Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, kondycjoner zasilania Keces BP-1200, listwa PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, 2 x Master Mirror Reference, Red Corona, Spectrum
]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Zestawy głośnikowe Sat, 29 Jul 2023 08:08:10 +0000
Magnepan 1.7i https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1328-magnepan-1-7i https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1328-magnepan-1-7i Magnepan 1.7i

Magnepany od dziesięcioleci grają we własnej „lidze", nie mając de facto bezpośredniej konkurencji. Wciąż żywe wspomnienia z testów modeli MG1.6 i 1.7 zachęciły mnie do przetestowania następców.

Dystrybutor: Sound Source, www.soundsource.pl
Cena (za parę): 18 990 zł (w czasie testu)
Dostępne wykończenia: różne kombinacje koloru tkaniny i ramy

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

Artykuł pochodzi z Audio-Video 5/2022 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Zestawy głośnikowe Magnepan 1.7i

TEST

Magnepan 17i 

Historia tych niecodziennych głośników sięga końca lat 60. i nierozerwalnie łączy się z postacią dziś już 88-letniego Jamesa Meltona Wineya. Urodził się on w 1934 r. w małej wiosce Deiloit, w zachodniej części stanu Iowa. Jego ojciec był operatorem ciężkich maszyn i dość często zmieniał miejsce pracy. Chcąc zakończyć nomadyczny styl życia, postanowił powrócić do rodzinnego domu wraz z żoną i czwórką dzieci, by zająć się uprawą roli. W latach 50. Jim rozpoczął studia na specjalizacji inżynierii przemysłowej, by w 1960 r. uzyskać tytuł inżyniera i rozpocząć pracę w firmie John Deere (tej od maszyn rolniczych). Dość szybko, bo już po około roku, nasz przyszły konstruktor zamienił ją na etat w Minnesota Mining & Manufacturing (3M), co wiązało się z przeprowadzką — właśnie do Minnesoty.

Podobnie jak jego ojciec i dziadek, Jim już od młodzieńczych lat miał żyłkę wynalazcy. „Nigdy nie miałem problemu z pomysłami, wymyślaniem czegoś” — przyznał w wywiadzie dla miesięcznika „Stereophile” w 2003 r. Zdolności te twórczo wykorzystywał w 3M, opracowując nowe rodzaje maszyn, wykorzystujące taśmy. Jego pasją był sprzęt audio. Swoje pierwsze zestawy głośnikowe kupił w sklepie należącym do Billa Johnsona, późniejszego założyciela Audio Research (obie firmy startowały mniej więcej w tym samym czasie). Były to wysokoskuteczne JansZeny Z-600s, które Jim wkrótce wymienił na elektrostaty KLH Nines zaprezentowane mu przez Billa. Obaj stali się ich miłośnikami. Były to dość zawodne kolumny, ale ponieważ Bill je sprzedawał w swoim sklepie w Minneapolis, więc Jim miał swego rodzaju poligon doświadczalny. Później usłyszał w sklepie swojego, wówczas już dość bliskiego kolegi, kilka prototypowych elektrostatów Rona Toewsa (RTR), co ostatecznie pchnęło naszego bohatera w kierunku zgłębiania tajników elektrostatów i — jak niebawem miało się okazać — nie tylko.

Pewnego razu, pracując nad nowym projektem dla 3M, związanym z laminowaniem elastycznych magnesów za pomocą taśmy, postanowił połączyć swoje doświadczenie z inspiracją, którą stanowiły... płyty sufitowe w pomieszczeniu budynku, w którym pracował. Jak sam przyznał, skojarzyły mu się one z transparentnością akustyczną. Wtedy właśnie, jak to się mówi, zaświeciła mu się lampka. Tego samego wieczora zabrał do domu prototypowy, półmetrowy odcinek magnetycznego paska z taśmą (podobnego do tych wykorzystywanych w lodówkach) oraz kawałek miedzianego drutu, który następnie nakleił na taśmę, tworząc cewkę. Połączył całość dwoma ołówkami i podłączył do wzmacniacza Dynaco 75. Z naprędce przygotowanego w ten sposób (nocną porą) „głośnika” popłynął nadspodziewanie czysty, ale i bezbasowy dźwięk. Jim poczuł, że to innowacyjne rozwiązanie ma potencjał. Był rok 1966. Mniej więcej dwa lata trwały eksperymenty, by dopracować wynalazek. Gdy był już zasadniczo gotowy, Jim zwrócił się do szefów 3M z propozycją skomercjalizowania patentu. Do porozumienia jednak nie doszło z przyczyn formalno-finansowych (chodziło o opłaty licencyjne, na co koncern nie chciał wyrazić zgody). Ostatecznie, w czerwcu 1969 r. Jim odszedł z 3M i założył własną działalność. Tak narodziła się, istniejąca do dziś, firma Magnepan. Początek lat 70. okazał się pasmem sukcesów modelu Tympani i kolejnych. Przez pierwszych pięć lat dystrybucję Magnepanów prowadził zaprzyjaźniony Audio Research. Była to podwójna symbioza, tak pod względem brzmieniowym, jak biznesowym — obie marki czerpały z niej wymierne korzyści, poszerzając grono zadowolonych klientów.

 

Technologia

Przetworniki magnetostatyczne zyskały w ostatnich latach niemały rozgłos. Przyczyniła się do tego popularność słuchawek planarnych. Podobnie jak konwencjonalny głośnik dynamiczny, przetwornik magnetostatyczny wykorzystuje siłę elektrodynamiczną do poruszania membraną. Przewodnik, przez który płynie sygnał ze wzmacniacza, porusza się w polu magnetycznym generowanym przez magnesy stałe. Nie jest zatem wymagana polaryzacja napięciem stałym (jak w elektrostatach) i odpada (znacząca) kwestia zasilania. Na tym podobieństwa magnetostatów do głośników dynamicznych się kończą. W przetworniku magnetostatycznym cewka jest częścią membrany, a nie tylko małym elementem napędowym, który za pośrednictwem karkasu przekazuje napęd na mniejszą lub większą membranę. Co więcej, magnetostat zawsze jest dipolem — promieniuje zarówno w przód (w kierunku słuchacza), jak i do tyłu. Ma to daleko idące konsekwencje dla jego kierunkowości, możliwości przenoszenia (odtwarzania) małych częstotliwości oraz efektywności. Panel tego typu generuje wąską wiązkę promieniowania w zakresie średnich i dużych częstotliwości, a efektywność znacznie spada pod kątem do osi akustycznej. Z boku głośnika (pod kątem 90 stopni) ciśnienie akustyczne właściwie zanika. Niezakłócone promieniowanie tyłu membrany nakłada specyficzne wymagania na prawidłową instalację — zgodnie z zasadą, że pierwsze odbicia powinny być dostatecznie mocno opóźnione względem fali bezpośredniej. Z tego względu ustawienie magnetostatów w pobliżu gładkiej, niewytłumionej lub nierozpraszającej ściany (za głośnikami) jest niewskazane. Mała efektywność oznacza ponadto, że do wytworzenia odpowiedniego natężenia dźwięku potrzeba relatywnie dużej mocy (wzmacniacza). W obecnych realiach technicznych nie jest to jednak wyzwanie — pomijając, rzecz jasna, wzmacniacze lampowe single-ended, które z zasady należy odrzucić.

Magnepan 17i panel

Sam panel, złożony z trzech przetworników, jest znacznie mniejszy niż rama — ma 260 mm łącznej szerokości.

 

Poważniejszym ograniczeniem magnetostatów, którego nie da się „obejść” większą mocą wzmacniacza, jak również ustawieniem jest ograniczone rozciągnięcie niskich tonów. Wynika to wprost z zasady działania panelu, który w przypadku niezbyt dużych konstrukcji jest zwyczajnie za mały, by skutecznie „odgrodzić” tylną falę dźwiękową od przedniej. O ile sensowna z praktycznego punktu widzenia szerokość panelu (45–50 cm) jest wystarczająca do tego, by w miarę skutecznie odtwarzać częstotliwości rzędu 300–400 Hz (a tym bardziej te wyższe), o tyle niski zakres „cierpi” dość wyraźnie, ponieważ fale o długości powyżej 1 metra zbyt mocno uginają się na wąskiej odgrodzie, by nie interferować ze sobą, co prowadzi do ich wygaszania. Szczególnie mocno ten efekt słychać pod dużym kątem. Nieprzypadkowo producent sugeruje ustawianie Magnepanów na wąskiej ścianie pomieszczenia i granie „wzdłuż” pokoju. Ustawienie na szerokiej ścianie salonu dziennego eksponuje omawiany efekt utraty energii akustycznej, gdy słucha się z boku, czego miałem okazję doświadczyć podczas testu w swoim salonie.

Duża rozciągłość panelu w pionie wywołuje też inny efekt: wyraźną zależność jakości dźwięku od wysokości odsłuchu. W tej materii konwencjonalne zestawy głośnikowe też są dalekie od ideału, więc trudno tu mówić o nowym zjawisku, niemniej jednak w przypadku płaskich dipoli (elektro- i magnetostatów) jest to efekt zdecydowanie wyraźniejszy, co należy brać pod uwagę.

Magnetostaty nie słyną także z dużej dynamiki i bardzo wysokich poziomów SPL. Z jednej strony jest to pokłosie małej efektywności i ograniczonej obciążalności przetworników (zabezpieczanych bezpiecznikami), z drugiej natomiast — mierzonego w pojedynczych milimetrach dopuszczalnego wychylenia membran.

Oczywiście są i zalety. Największą z nich jest brak obudów, jeśli nie liczyć cienkich ramek, na których opiera się cała konstrukcja. Odpada więc całe spektrum problemów związanych z rezonansami obudów i pracą portów bas-refleksu, a więc kolejnymi źródłami podbarwień i zniekształceń. Zaletami są także sposób kreowania sceny dźwiękowej i pewien rodzaj swobody dźwięku, niezmiernie trudnej do uzyskania w przypadku tradycyjnych kolumn dynamicznych. O tym będzie zresztą mowa w dalszej części tekstu.

 

Budowa

Magnepan tworzy dwa podrodzaje przetworników magnetostatycznych. Określa je mianem wstęgowych (true ribbon) i quasi wstęgowych (quasi ribbon). Rozróżnienie pomiędzy nimi nie jest wcale oczywiste, ponieważ materiały producenta nie precyzują zbyt dokładnie, o co tak naprawdę chodzi. Firma ogranicza się do publikacji dwóch rysunków, które pamiętają ubiegłe stulecie.

W testowanym modelu mamy do czynienia z trzema przetwornikami quasi wstęgowymi ustawionymi pionowo, jeden obok drugiego, bez wyraźnego rozróżnienia pomiędzy nimi (stosunkowo łatwo wyróżnić tweeter, ale trudno jest wskazać granicę sekcji nisko- i średniotonowej). To czyni panele asymetrycznymi z punktu widzenia rozpraszania dźwięku — różne efekty uzyskamy ustawiając część wysokotonową do wewnątrz, a inne gdy znajduje się ona na zewnątrz. W teście wykorzystałem pierwszą opcję, choć polecana jest ta druga, z tweeterami na zewnątrz.

Magnepan 17i terminale i zwrotnica

Terminale głośnikowe mają postać dwóch, 4-mm otworów. Użyjemy wyłącznie kabli zaopatrzonych we wtyki bananowe lub BFA. Poziomą zworę można zastąpić rezystorem do stłumienia sopranów, jeśli jest ich za dużo.

 

Zestawy mają dość prostą konstrukcję. Widzimy szeroką (480 mm) i wysoką (1643 mm) ramę podpartą na dwóch stalowych, przykręcanych stopkach w kształcie odwróconej, lekko asymetrycznej litery T. Panel o całkowitej głębokości nieco ponad 5 cm jest obciągnięty półprzezroczystą tkaniną o znikomym tłumieniu akustycznym, która osłania znajdujący się nieco ponad dwa centymetry pod spodem właściwy panel przymocowany do dużego, płaskiego arkusza blachy stalowej. Pełni on nie tylko funkcję nośną, ale także formującą strumień magnetyczny w kierunku słuchacza. Bezpośrednio do stalowej ramy, od jej tylnej strony, przyklejono podłużne (pionowe) paski ferrytowych magnesów. W przedniej części przetworników zawieszono mylarową folię o grubości 12,5 µm (jedna piąta grubości ludzkiego włosa) z przymocowaną do niej aluminiową taśmą pełniącą funkcję przewodnika. I właśnie tu pojawia się różnica pomiędzy „quasi wstęgą” a wstęgą. W przypadku tej drugiej mamy do czynienia ze znacznie cieńszymi przewodnikami w formie falistych pasków. Rozwiązanie to znajduje zastosowanie wyłącznie w sekcjach wysokotonowych i jest stosowane w trzech (naj)wyższych modelach: 3.7, 20.7 i dwuczęściowym 30.7. W średnim i niskim zakresie częstotliwości „quasi wstęgi” sprawdzają się lepiej. Łączna powierzchnia przetworników to 26x130 cm2, czyli około 6-7 razy więcej niż w przypadku konwencjonalnych kolumn trójdrożnych z dwoma 18-cm wooferami.

Magnepany 1.7i wyposażono w bardzo specyficzne terminale głośnikowe w postaci 4-mm otworów ze śrubkami na obwodzie. Stosowanie końcówek widełkowych jest więc wykluczone. Najwygodniej użyć wtyków bananowych lub BFA. Obok znajduje się zwora, którą można zastąpić rezystorem 1 Ω, jeśli okazałoby się, że góry jest za dużo.

 

Instalacja i ustawienie

Magnepan 17i

Z poprzednich testów Magnepanów zapamiętałem, że nie są to zestawy całkiem banalne w ustawieniu, ale też znając ich specyfikę, wiedziałem, na co należy zwrócić uwagę. Ostatecznie odsunąłem je od ściany o prawie metr, rozstawiłem dość szeroko (2,7 m licząc od środków paneli) oraz skręciłem panele w kierunku miejsca osłuchu oddalonego o 2,4 m od bazy stereo. Odsłuch odbywał się mniej więcej na planie trójkąta równobocznego. Zdaję sobie sprawę, że w wielu instalacjach widuje się te i inne magnetostaty ustawione węziej lub odsłuchiwane z większej odległości. Wąska wiązka promieniowania w zasadzie na to pozwala, jednak ma to, moim zdaniem, negatywny wpływ na separację instrumentów, szerokość sceny oraz dość imponujący efekt „3D”, jaki 1.7i są w stanie wytworzyć. One naprawdę potrzebują sporej szerokości pokoju, by móc pokazać to, na co je stać. Jak już wspomniałem, istotne jest też to, aby powierzchnia znajdująca się za nimi nie była gładka i silnie odbijająca (np. goła ściana). Pokaźne skręcenie paneli również jest pomocne (ta regulacja powoduje duże zmiany w balansie tonalnym), ponieważ pozwala „zejść” z linii pierwszych odbić od ściany za panelami — a nie zapominajmy, że energia akustyczna promieniowana w kierunku ściany za głośnikami jest nie tylko dużo większa niż w przypadku kolumn dynamicznych, ale przede wszystkim ma ona niemal pełnopasmowe spektrum. Tłumienie i/lub rozpraszanie na ścianie za głośnikami są zdecydowanie wskazane.

 

Jak trudne do wysterowania?

Przetworniki magnetostatyczne są poruszającymi się w polu magnetycznym rezystorami. Brak cewek w układach magnetycznych oraz obudów sprawia, że charakterystyka impedancji jest dużo bardziej płaska niż w konwencjonalnych kolumnach i oscyluje wokół wartości 4 omów, co również nie powinno budzić obaw. Niewielkie nierównomierności są powodowane przez filtry w zwrotnicy, które zbudowano raczej z dobrych jakościowo elementów, choć trudno to precyzyjnie ocenić, świecąc latarką przez półprzezroczystą maskownicę.

Magnepan 17i impedancja

W zakresie niskotonowym „Maggies” są niemalże wymarzoną opcją dla nowoczesnego wzmacniacza, ale pod warunkiem, że ten dobrze toleruje obciążenie 4-omowe. Impedancja łagodnie opada, od 4,37 Ω (20 Hz) do 3,55 Ω (350 Hz). Potem mamy łagodną górkę wywołaną przez filtry zwrotnicy (moduł impedancji osiąga 5,2 Ω przy częstotliwości 1,7 kHz), a następnie impedancja dość szybko opada, osiągając wartość 2,5 Ω przy 10 kHz, 2 Ω przy 15 kHz i jedyne 1,76 Ω przy 20 kHz. Są to już wartości niepokojące, tym bardziej, że towarzyszą im znaczące przesunięcie prądu względem napięcia — faza elektryczna wynosi -30º przy 10 kHz, -23º przy 15 kHz i -15º przy 20 kHz. Co to wszystko oznacza w praktyce? Znakomita większość dobrze zaprojektowanych, odpowiednio mocnych (ze względu na małą rzeczywistą efektywność) wzmacniaczy tranzystorowych nie powinna mieć problemu z napędzaniem 1.7i do średnich poziomów głośności. W przypadku nagrań o dużej zawartości wysokich składowych i przy wysokich poziomach głośności niektóre wzmacniacze będą się jednak mocno grzać, a być może nawet wyłączać. Istnieje również ewentualność, że wpierw przepali się wymienny bezpiecznik 4 A w torze wysokotonowym. Do tego wystarczy bowiem 10 V napięcia przy 10 kHz. W przypadku wzmacniaczy lampowych należy się liczyć z wyraźną utratą najwyższego zakresu (powyżej 8-10 kHz) — nawet o kilka decybeli.

 

Pierwsza odsłona

Magnepany to wręcz wymarzony „temat” dla recenzenta. Są tak inne, tak wyjątkowe i nieprzeciętne pod wieloma względami, że doprawdy jest o czym pisać. Wrażenia z odsłuchu trudno jest odnosić wprost do konwencjonalnych kolumn. Bilans zalet i ograniczeń jest bowiem zupełnie inny. Specyfikę 1.7i słychać od razu i nie potrzeba do tego celu audiofilskich nagrań ani drogiej elektroniki. Po prostu od razu wiadomo, że to inny typ głośnika.

Z „premedytacją” test rozpocząłem od wstawienia Magnepanów do otwartego salonu z kuchnią, gdzie ustawiłem je asymetrycznie względem ścian bocznych (inaczej się nie da), choć akurat ten aspekt w przypadku dipoli ma znacznie mniejsze znaczenie niż zwykle — przynajmniej dopóki mówimy o obrazowaniu czy barwie dźwięku. Żadnej asymetrii nie było; zresztą moje Revele, które zwyczajowo ustawiam w tych samych warunkach, w bardzo podobny sposób, również nie przesuwają obrazu ani w jedną, ani w drugą stronę. 1.7i grają jednak zupełnie inaczej. Tworzą coś w rodzaju korytarza dźwięku. Scena jest bardziej skupiona pośrodku, zasadniczo mniej „rozpierzchnięta” na boki, a zarazem znacznie lepiej uwarstwiona i cofnięta do tyłu. Magnepany potrafią umiejscawiać źródła pozorne bezpośrednio za sobą, czego zwykłe kolumny generalnie nie potrafią. Scena dźwiękowa nie przybiera kształtu wycinka obręczy z wycięciami za kolumnami, lecz czegoś przypominającego prostokąt czy może bardziej prostopadłościan. Efekt obrazowania 3D jest bardzo wyraźny, a zarazem zupełnie inny od tego, co oferują zwykłe kolumny. Gdyby 1.7i były jedynymi magnetostatami w grupie dwudziestu kolumn, z łatwością byśmy je (Magnepany) rozpoznali z zamkniętymi oczami.

Kolejnym aspektem prezentacji, który rzuca się w uszy jest spójność i oddanie barw instrumentów. Środek pasma ma w sobie prawdziwą magię. Nic dziwnego, że Amerykanie mawiają o Magnepanach „Maggies”. Mamy tu bowiem do czynienia z niezwykłą lepkością dźwięków, ich delikatnością i subtelnością połączonymi z wyrazistością i naprawdę nieprzeciętną rozdzielczością. Na usta ciśnie się słowo „effortless” (polski odpowiednik „łatwy” nie do końca oddaje istotę rzeczy). Projekcja dźwięków odbywa się jakby od niechcenia, jest niesamowicie swobodna i lekka. W kolumnach dynamicznych wysoka rozdzielczość i precyzja zwykle pociągają za sobą dużą lub nawet nadmierną konturowość. Bywa okupiona osłabionym wypełnieniem konturów, oszczędną reprodukcją barw, szczupłością lub po prostu przesadną analitycznością. Podczas odsłuchu 1.7i występuje jakby odwrotne zjawisko: otrzymujemy fantastyczne wypełnienie i spoistość poszczególnych dźwięków przy całościowej łagodności i wycofaniu balansu tonalnego, ale bez — typowego w takich przypadkach — efektu „zamulenia”, przesadnego zaokrąglenia itd. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że te wielce pożądane cechy brzmienia są zasługą braku obudów i zasady działania Magnepanów, która implikuje takie, a nie inne obrazowanie stereo oraz tę — właściwie niedostępną z kolumn dynamicznych — jakże przyjemną konsystencję dźwięku.

Magnepan 17i stopa

Stojak zapewnia wystarczającą stabilność „parawanów".

 

Z niekłamaną przyjemnością sięgałem po kolejne srebrne krążki, które lądowały w szufladzie Naima CD5x. Słuchając albumu „Quiet Places” Andreasa Vollenweidera napawałem się słodyczą i gęstą konsystencją dźwięków elektrycznej harfy, ale nie tylko. Powiedzieć, że Magnepany są muzykalne, to mniej więcej tak, jak stwierdzić, że w letni słoneczny dzień jest całkiem widno. Płyta „Poetry” Adama Bałdycha i jego kwintetu zabrzmiała równie urzekająco.

Skrzypce lidera odznaczały się realizmem będącym pochodną znakomitego nasycenia alikwotami. W kategoriach bezwzględnych obydwa nagrania wypadały łagodniej i bardziej słodko niż z tradycyjnymi kolumnami, o których moglibyśmy powiedzieć, że są neutralne i precyzyjne. W Magnepanach w ogóle nie czuć nacisku na aspekty analityczne, precyzję, rozdzielczość. Ale te cechy dźwięku również otrzymujemy — tyle że „na deser". Nie muszę chyba dodawać, że takie rozłożenie akcentów jest wielce pożądane i to właśnie ta cecha Magnepanów sprawia, że można ich słuchać cały dzień na okrągło, bez poczucia zmęczenia czy znużenia.

Z powyższego wyłania się obraz dźwiękowego ideału, szczególnie jak za cenę około 20 tys. złotych. Powiem wprost: nie znam drugich, tak wybornie brzmiących w średnim zakresie pasma kolumn po tej stronie granicy dwudziestu „kawałków”. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że można ją przesunąć znacznie dalej, a i tak nic się w omawianej kwestii nie zmieni — 1.7i dalej będą rozstawiać znakomitą większość rywali po kątach tak długo, jak długo miarą jakości średnich tonów jest to, o czym napisałem wyżej: spójność, konsystencja, nasycenie alikwotami.

Jeśli priorytety układają się inaczej, tj. podążają w kierunku oddania kontrastów dynamicznych, szybkościowych, grania z dużymi poziomami głośności czy potęgi dźwięku jako takiej, wówczas przekaz w wykonaniu Magnepanów nie jest już tak emocjonujący i przekonujący. Nie miałem absolutnie żadnych uwag pod adresem otwartości dźwięku, ale samo poczucie natychmiastowości transjentów i skali dynamicznej było zredukowane. Na tym etapie winą za ten stan rzeczy mogłem obarczać leciwego Naita 5 wspomaganego FlatCapem i wspominam o tym celowo, ponieważ druga część testu odbyła się w zupełnie innych warunkach i ze zupełnie innym, o wiele lepszym sprzętem towarzyszącym. Użycie słabego wzmacniacza było poniekąd zabiegiem celowym: chciałem sprawdzić, czy ograniczona moc amplifikacji faktycznie okaże się problematyczna. Skłamałbym pisząc, że pod względem dynamicznym uzyskałem efekt budzący uznanie, ale z drugiej strony, podczas niegłośnego słuchania z poziomami typowymi dla mieszkań w bloku, nie czułem niedosytu. Śmiem nawet twierdzić, że mocniejszy, współcześnie produkowany wzmacniacz z przedziału „za dychę” nie wykrzesałby w analogicznych warunkach równie dużo dobrego dźwięku. Cała moja uwaga koncentrowała się na swobodzie, lekkości dźwięku, świetnych barwach i niezwykłej przestrzenności. A bas? Był wystarczający. Okraszony nutką krągłości, ale czysty, niedudniący, chwilami zbyt lekki, ale świetnie „spasowany” z resztą pasma.

 

Odsłona druga

W drugiej części testu przewiozłem Magnepany do mojego studia odsłuchowego, gdzie warunki akustyczne są znacznie lepsze, a sprzęt towarzyszący o wiele wyższego kalibru. Wielokrotnie robiłem podobny eksperyment z innymi, tradycyjnymi kolumnami i wiem, że ten drugi system pozwala na znacznie, łatwiejszą, ale też bardziej dogłębną i precyzyjną analizę. Jest też bardziej wymagający wobec małych kolumn oraz tych o ograniczonej potędze niskich tonów. W przypadku Magnepanów pewne uwarunkowania były więc sprzyjające (wzmacniacz, źródło, mniejszy wpływ pomieszczenia), ale większa „wchłanialność” basu mogła być też przeszkodą, by uzyskać pełny, dobrze podparty na dole skali dźwięk. Tego, prawdę mówiąc, trochę się obawiałem.

Magnepan 1.7i detal

Z boku głośnika (pod kątem 90 stopni) ciśnienie akustyczne właściwie zanika.

 

Okazało się, że nieduża korekta ustawienia względem setupu typowego dla konwencjonalnych kolumn pozwoliła uzyskać całkiem przyzwoite oparcie w niskich rejestrach, a bas całościowo nie był wyraźnie deficytowy. Zaskoczyło mnie całkiem niezłe rozciągnięcie omawianego zakresu, które w pewnym sensie zaprzeczało oczekiwaniom bazującym na mimo wszystko dość skromnym midbasie. W pokoju testowym słychać było pewne skrócenie i uszczuplenie niższego/średniego podzakresu, rodzaj „pudełkowatości” (paradoks, bo przecież żadnej obudowy tu nie ma), ale mógł to być wynik interakcji kolumn z pomieszczeniem, które w punkcie odsłuchowym dość mocno „wsysa” zakres 35-45 Hz i jest to powód, dla którego wiele kolumn bez wyraźnego podbicia w midbasie gra zbyt lekkim, niedoważonym dźwiękiem. Na to zjawisko zawsze biorę stosowną poprawkę, wziąłem ją więc i tym razem, jako że odsłuch w pierwszym systemie nie pokazał znaczącej nierównomierności w pasmie średniego i wyższego basu. Niemniej, należy mieć świadomość, że możliwości w dziedzinie reprodukcji basu i jego dynamiki to generalnie najsłabsza strona 1.7i. Co wcale nie oznacza, że mamy tu do czynienia z poważnymi ograniczeniami. Niemniej, dobrze zestrojone podłogowe kolumny dynamiczne w omawianej dziedzinie mają nad Magnepanami przewagę. Z drugiej jednak strony, gdy słuchamy cicho lub niezbyt głośno, bas Magnepanów cechuje atrakcyjna sprężystość i czytelność, co trudno uzyskać przy analogicznych poziomach SPL ze zwykłych kolumn. Warto na to zwrócić uwagę.

W zakresie średnio-wysokotonowym potwierdziły się zasadniczo wszystkie te cechy brzmienia, o których napisałem w pierwszej części. Dźwięk jest przede wszystkim w niezwykły sposób „zawieszony” w przestrzeni. Scena nie jest zbyt szeroka (choć z tweeterami na zewnętrz wyraźnie zyskuje pod tym względem), ale ma kapitalne uwarstwienie i bardzo dobrą głębię. Zwraca uwagę duża głębia ostrości, tj. równie dobra czytelność instrumentów grających na pierwszym planie i na tych dalszych. W przypadku konwencjonalnych kolumn to, co w miksie ustawiono z przodu zawsze dzierży prymat nad muzycznym tłem, co oczywiście jest zamierzone realizacyjnie. Magnepany rozdzielają energię z przodu i tyłu sceny bardziej równomiernie, poniekąd bardziej naturalnie.

Magnepan 17i tkanina

Panel o całkowitej głębokości nieco ponad 5 cm jest obciągnięty półprzezroczystą tkaniną o znikomym tłumieniu akustycznym, która osłania znajdujący się nieco ponad dwa centymetry pod spodem właściwy panel przymocowany do dużego, płaskiego arkusza blachy stalowej.

 

Tonalnie z całą pewnością nie są to kolumny równe, o płaskiej charakterystyce. Typowo dla Magnepanów, średnica , a konkretniej wyższy jej podzakres jest wycofana, podobnie jak wysoka góra, która jest odtwarzana ze słyszalną dozą łagodności, zaokrąglenia. Tym samym efekt, który początkowo przypisywałem elektronice z pierwszego systemu, okazał się jednak cechą samych zestawów głośnikowych. Ich brzmienie ma w sobie sporo słodyczy i jeszcze więcej muzykalności. Nie przeszkadza to jednak w kreowaniu naturalnych barw instrumentów i wokali, które są mniej dobitne niż zwykle, ale o dziwo nie cierpi na tym ich czytelność, a wolumen źródeł dźwięku bardziej odpowiada rzeczywistości muzycznej niż w przypadku kolumn dynamicznych, zwłaszcza tych niedużych. W tych aspektach zarysowuje się największa przewaga Magnepanów nad konwencjonalną konkurencją.

Na koniec dodam, że w omawianych warunkach testowych 1.7i całościowo sprawiały wrażenie bardziej zamkniętych w sobie, mniej swobodnych niż w salonie. Średnica straciła co nieco na żywości i ekspresji. Przypuszczam, że miało to zasadniczy związek z silniejszą adaptacją akustyczną pomieszczenia, dużo większym oddaleniem od ściany za głośnikami, która jest w dodatku dość mocno wytłumiona. Wniosek z tej lekcji taki, że te kolumny preferują nieco mniej „ekstremalne” warunki akustyczne ze zdecydowaną przewagą rozpraszania nad tłumieniem, co docenią nawet bardziej niż wyborową elektronikę ze wzmacniaczem o mocy 300 W na kanał. Wbrew miejskim legendom na temat kolumn tej marki, tak duża moc wcale nie jest niezbędna — tym bardziej, że może ona zaszkodzić tweeterom, jeśli będziemy nieostrożni. Z kolei fakt, że 1.7i bardzo dobrze tolerują zwykłe pomieszczenia działa, moim zdaniem, zdecydowanie na korzyść tych nietuzinkowych zestawów.

 

Galeria

{gallery}/testy/kolumny/magnepan17i{/gallery}

Naszym zdaniem

Postura i wygląd Magnepanów 1.7i predysponują je do dedykowanych „jaskiń” odsłuchowych, ale praktyka pokazuje, że w zwykłych, niespecjalnie zaadaptowanych pomieszczeniach potrafią one wyczarować wiele „magii”, którą zapisano w ich ksywce funkcjonującej od dziesięcioleci. Niezmiernie pocieszający jest fakt, że za 20 tys. złotych można wejść w posiadanie tak nieszablonowo, przestrzennie i swobodnie grających zestawów głośnikowych. Dopracowywana przez dekady konstrukcja wciąż ma bardzo wiele do zaoferowania, szczególnie na tle coraz mniejszych i smuklejszych konstrukcji z małymi wooferami. I nie chodzi tu wcale o bas, lecz o coś zgoła innego, a mianowicie realizm dźwięku, którego średnie Magnepany dostarczają w ilościach nieosiągalnych dla znakomitej większości rywali. Bardzo je polecam — także jako drugą parę kolumn, używanych zamiennie z tymi, na których głośno posłuchamy ulubionego rocka, fusion czy innych, ostrzejszych gatunków muzyki rozrywkowej. To wspaniała alternatywa, szczególnie do słuchania dla przyjemności, po cichu.

Magnepan 17i zzzArtykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 05/2022, które można w całości kupić TUTAJ

System odsłuchowy:

  • Pomieszczenia: system 1 — otwarty salon z kuchnią >30 m2 o dość żywej akustyce i skromnej adaptacji akustycznej; system 2 — zaadaptowane akustycznie 30 m2, panele Vicoustic, Mega Acoustic oraz własnego projektu
  • Źródła: system 1: Naim CD5x/FlatCap XS, Chord Qutest/iFi Audio ZEN Stream (Roon), system 2: dCS Bartok+SOtM sMS-200 Ultra Neo/Sbooster BOTW, Sony CDP-557 ESD (modyfkowany) jako transport CD
  • Wzmacniacze: system 1 — Naim Nait 5, system 2 — Audionet AMP1 V2
  • Interkonekty: system 1 — Chord Shawline DIN, DIN-RCA, system 2 — Albedo Metamorphosis RCA (pre-power), Nordost Tyr (S/PDIF), Synergistic Research Active USB
  • Kable głośnikowe: system 1 — Equlibrium Pure S Ultra (BFA), system 2 — Albedo Blue (BFA)
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB
  • Zasilanie: system 1 — listwa Gigawatt PF-2, kable Furutech FP-314Ag (x2), PS Audio AC-5; system 2 — dedykowana linia zasilająca, kondycjoner zasilania Keces BP-1200, listwa PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, Master Mirror Reference x2, Spectrum dedykowana linia zasilająca, kondycjoner zasilania Keces BP-1200, listwa PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, Master Mirror Reference, Zodiac, Spectrum
]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Zestawy głośnikowe Mon, 23 Jan 2023 10:58:04 +0000
Pylon Audio Pearl 27 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1305-pylon-audio-pearl-27 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1305-pylon-audio-pearl-27 Pylon Audio Pearl 27

Spore, ekonomiczne podłogówki polskiej marki Pylon Audio są wybornym przykładem na to, jak znakomite brzmienie można dziś uzyskać za dwa tysiące złotych.

Dystrybutor: Pylon Audio, www.pylonaudio.pl 
Cena (za parę): 2498 zł (podczas testu — 1999 zł; sierpień 2020 r.)
Dostępne wykończenia: okleina orzechowa, eukaliptusowa lub różana

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

Artykuł pochodzi z Audio-Video 9/2020 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Kolumny głośnikowe Pylon Audio Pearl 27

TEST

Pylon Audio Pearl 27 

Pylon Audio nie jest nowicjuszem na polskiej scenie audio, choć jak na branżowe standardy to firma stosunkowo młoda – istnieje od 11 lat. Nie jest to przypadek, że mieści się ona w Wielkopolsce, a dokładniej w Jarocinie (niedaleko Wrześni). Na uwagę zasługuje fakt, że jest to jedyny duży producent zestawów głośnikowych powstały po 1989 roku, obecny na szeroko pojętym rynku audio, także zagranicznym, nie mając aspiracji do bycia marką high-endową. W przeciwieństwie do również rodzimego STX-a, Pylon Audio przyjął formę prawną spółki akcyjnej i jest jedynym polskim producentem działającym w segmencie hi-fi notowanym na warszawskiej GPW (na rynku NewConnect). Dodajmy, że Pylon S.A. notuje całkiem niezłe wyniki finansowe, regularnie przynosząc zyski. Swoją drogą, warto zerknąć na notowania akcji w okresie od początku trwania pandemii. W chwili, gdy piszę te słowa (koniec sierpnia 2020) wzrost ceny akcji w stosunku do analogicznego okresu z 2019 r. wyniósł ponad 100%.

Firma wytwarza własne głośniki, gotowe zestawy głośnikowe, stoliki audio oraz obudowy, które produkuje także na zamówienia renomowanych odbiorców zagranicznych. Wśród klientów Pylona jest m.in. Audio Physic. W ofercie nie znajdziemy soundbarów ani głośników mobilnych. Ba – nie ma w niej nawet głośników aktywnych! Obserwator z zewnątrz, który nie zna specyfiki i jakości produktów Pylona mógłby uznać, że firma kroczy w dół, po równi pochyłej (wszak rynek tradycyjnych zestawów głośnikowych kurczy się). Wyniki finansowe temu jednak przeczą, a jeśli dodamy do tego fakt, że Pylon poczynił w ostatnich latach znaczące inwestycje (z pomocą programu rządowego) w park maszynowy i centrum R&D w Zabrowie (tam znajduje się m.in. komora bezechowa i wibrometr laserowy), jasne się staje, że wielkopolski producent potrafi coś, co nie udało się się żadnemu innemu producentowi audio w Polsce, po 1989 roku. Głównym przyczynkiem do sukcesu firmy jest jej samowystarczalność (produkcja głośników i obudów to ogromny atut), ale równie istotnym są same produkty o dalece nieprzeciętnej relacji jakości do ceny. Gdy spojrzymy na obecność Pylona na rynkach zagranicznych, firma także ma się czym pochwalić. Jest obecna w 14 krajach, wśród których są tak wymagające i dojrzałe rynki, jak Dania, Belgia, Niemcy, Wielka Brytania, Norwegia, Korea Południowa, Wietnam i Tajwan.

Oferta kolumn Pylona jest – jak na obecne czasy – wyjątkowo tradycyjna. Podzielono ją na kilka linii, z których Pearl jest tą najtańszą. Najmniejsze z trzech podłogówek, Pearl 20, wyceniono zaledwie na 999 zł (za parę). Będący przedmiotem oceny model 27 jest dwukrotnie droższy i pełni funkcję „flagowca”.

 

Budowa

Pearle 27 nie są już nowością – weszły do sprzedaży w 2018 r. Propozycja ich przetestowania padła od samego producenta, a pretekstem było nowe, limitowane wykończenie „czarne szczotkowane aluminium”. To oczywiście okleina – z tym, że o nietypowej fakturze, która z bliska faktycznie przypomina aluminium. Parę razy widziałem już ten rodzaj wykończenia obudów i muszę przyznać, że wygląda ono bardzo dobrze – z całą pewnością lepiej niż typowa folia drewnopodobna wybarwiona na czarno. Jest to także dużo praktyczniejsze rozwiązanie niż modny w ostatnich latach czarny lakier o wysokim połysku (znacznie większa odporność na zadrapania). Do jakości samej okleiny nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń, podobnie jak do staranności, z jaką ją położono.

Pylon Pearl 27 glosniki

Wszystkie trzy woofery są takie same – mimo, że ten górny (na zdjęciu: głośnik pośrodku) odtwarza wyłącznie zakres średniotonowy. Kopułka pochodzi z oferty niemieckiego Monacora.

 

Po wyjęciu kolumn z niemałych kartonów okazuje się, że są to całkiem spore „paczki”. 102 cm wysokości (bez stopek) przy szerokości 20 cm oznacza już konkretny gabaryt, co przy cenie 2000 zł i wspomnianej jakości wykończenia wywołuje mimowolne obawy o solidność wykonania skrzynek. Zupełnie niepotrzebne, ponieważ kolumny swoje ważą (prawie 18 kg). Demontaż głośników ujawnił umiarkowaną grubość ścianek (16 mm), jednak we wnętrzu wklejono dwa poziome wieńce usztywniające oraz skośną półkę oddzielającą dwa górne głośniki od sekcji basowej. Całość wydaje się odpowiednio sztywna i solidna. Na pochwały zasługuje także jakość samych płyt mdf. Wykręcaniu wkrętów nie towarzyszy żadne pylenie, charakterystyczne dla płyt o niedostatecznej gęstości. Na tle kolumn wielu renomowanych producentów jest to bardzo miła niespodzianka. Przypominam, że mówimy o sporych podłogówkach za 2500 zł.

W konstrukcji Pearli 27 oczywiście znajdziemy, nieuniknione w tym budżecie, oszczędności. Co ważne, są to jednak oszczędności poczynione tam, gdzie ich wpływ na dźwięk jest minimalny lub zgoła żaden. Zwykłe, pojedyncze terminale głośnikowe z plastikowymi nakrętkami to jedna z nich, brak modnych maskowań śrub mocujących głośniki – to druga, brak maskownic i kolców w fabrycznym komplecie – to kolejne dwie (są to opcje). W spodzie kolumn znajdują się gwintowane gniazda M6, tak więc dodanie kolców nie stanowi problemu. Oferuje je zresztą sam producent – w bardzo rozsądnej cenie 56 zł za komplet 8 szt. W standardzie otrzymujemy płaskie stalowe stopki w kształcie walców podbite filcem. To rozwiązanie, które ucieszy wszystkich tych, którzy chcą kolumny ustawić na parkiecie lub panelach, a nie mają ochoty bawić się w talerzyki ochronne. Mateusz Jujka nie ukrywa, że kolce są jednak lepszym rozwiązaniem – opinia ta nie bazuje wyłącznie na odsłuchach, ale także na pomiarach wibrometrycznych.

Pylon Pearl 27 front

Pearle 27 są konstrukcją 3-drożną, co w rozważanym segmencie jest rozwiązaniem niespotykanym (bardzo podobną konstrukcję oferuje jedynie rodzimy STX – model Quant 300). W zakresie niskotonowym pracuje tandem 18-cm wooferów PSM 18.8 FGS (własnej konstrukcji), które obciąża wydzielona i niewytłumiona komora z tunelem BR na przedniej ściance dostrojonym do około 35 Hz. Głośniki te mają dość prostą konstrukcję (blaszane chassis, brak wentylacji pod dolnym resorem), ale ich układy magnetyczne są wentylowane dla lepszej obciążalności i mniejszej kompresji.

Pasmo średnich tonów jest domeną identycznego głośnika (a nie, jak sugeruje oficjalna specyfikacja, jego profilowanej odmiany PSM) – tyle że odpowiednio filtrowanego. Wysokie tony odtwarza jedwabna kopułka Monacor DT-101SK o średnicy 25 mm, zaopatrzona w falowód, aksamitną obręcz tłumiącą odbicie fali dźwiękowej oraz komorę wytłumiającą. Nie jest to wcale tani przetwornik – w sprzedaży detalicznej kosztuje 166 zł za sztukę, co przy cenie kolumn można by potraktować jako rozrzutność.

Pylon Pearl 27 zwrotnica

Zwrotnicę wykonano ze znacznie lepszych komponentów niż jest to normą w tej klasie kolumn. Co więcej, połączenia są bezpośrednie.

 

Bardzo byłem ciekaw, jak w związku z tym wygląda zwrotnica. Wszak to tutaj producenci najczęściej czynią daleko idące oszczędności (których z zewnątrz przecież nie widać). Widok filtrów bardzo mnie zaskoczył. Dwa kondensatory Jantzena (Cross-Cap) to może nie żaden high-end (10-12 zł za szt.), ale z drugiej strony tak dobre elementy nie są często spotykane w kolumnach dwukrotnie droższych. Co więcej, elementy są łączone bezpośrednio, połączenia z głośnikami też są lutowane. Jedna z cewek (w torze wysokotonowym) jest powietrzna, ponadto zastosowano dobrej klasy rezystory metalizowane o sporej mocy. Tak dobrych gatunkowo zwrotnic jeszcze nie widziałem w kolumnach podłogowych za niecałe 2000 zł. To się po prostu nie zdarza…

 

Impedancja i faza elektryczna

Pylon Pearl 27 impedancja

Pearl 27, będąc konstrukcją z dwoma, równolegle połączonymi wooferami 8-omowymi, musi być kolumną znamionowo 4-omową. Minimum modułu impedancji (linie szara i czarna odpowiadają obu sztukom testowanej pary) przypada przy 106-108 Hz i wynosi niecałe 3,5 Ω.

Zmienność modułu impedancji jest umiarkowana, podobnie jak kąty fazy elektrycznej, których wartość bezwzględna nie przekracza 43°. Pylony można śmiało łączyć ze wzmacniaczami lampowymi, szczególnie, że ich faktyczna efektywność jest całkiem dobra (dane producenta z pewnością nie są zawyżone).

Obserwowane na wykresach zaburzenia mogą sugerować obecność rezonansów obudowy. Sprawdziliśmy to wibrometrem. Zarejestrowaliśmy dość silny mod przy 272 Hz oraz znacznie słabszy przy ok. 1,3 kHz, który pochodził od tylnej ścianki, która nawiasem mówiąc najgłośniej daje się we znaki. Obecność portu BR na przedniej ściance może zachęcać do dosuwania kolumn do tylnej ściany. W takim przypadku sugerujemy jej wytłumienie bezpośrednio za kolumnami.

 

Brzmienie

Pylony to kolumny wyśmienicie zrównoważone. Wyśmienicie nie w relacji do ceny, ale w ogóle. Zastanawiam się, czy tak konstruktorom po prostu „wyszło”, czy był to świadomie obrany i konsekwentnie zrealizowany cel. Jakby nie patrzeć, wstrzelili się w tak zwany złoty środek, absolutne optimum. Na wielkie uznanie zasługuje w szczególności to, jak schludnie i gładko są ze sobą zszyte środek i góra pasma. Pomiędzy nimi nie słychać żadnych podbić, szklistości, wyostrzeń ani – przeciwnie – dziur czy jakiegoś wycofania. Ten ostatni zabieg jest dość często i chętnie stosowany, by zatuszować niedostatki głośników i całej konstrukcji. Ma on na celu uczynienie brzmienia mniej absorbującym i cieplejszym. Tu nie było takiej potrzeby. Nawet jeśli jakiś dołek występuje, to nie ma on kompletnie żadnego znaczenia – kolumny brzmią równo i spójnie. Bez względu na to, czy oceniamy je, stosując miarę sprzętu klasy średniej czy high-end. Całościowo rzecz ujmując, koloryt brzmienia jest jednak lekko ocieplony. Chodzi o całościowy balans, pełnię dźwięku w zakresie nisko-średniotonowym oraz nieabsorbującą, dobrze zrównoważoną górę pasma. Wszystko to układa się w homogeniczną całość. Pearle grają masywnie, ale nie ciężko. Brzmienie jest dobrze wypełnione i zaskakująco gęste, ale nie przyciemnione, niezawoalowane.

Pylon Pearl 27 tweeter

Tweeter Monacora ma tubkę i aksamitny pierścień tłumiący odbicia fali dźwiękowej.

 

W recenzjach tego modelu powtarza się obserwacja, że Pylony nie są problematyczne, tj. że nie wymagają określonej elektroniki – inaczej mówiąc, nie są „trudne”. Dzieje się tak, ponieważ są świetnie wyważone i pozbawione silnej sygnatury. Nie znaczy to jednak, że podłączymy je do amplitunera i nas oczarują dźwiękiem wysokiej klasy. Tak się nie stanie. Posunąłem się nawet dalej i podpiąłem je do leciwego PianoCrafta CRX-E320 (niewtajemniczonym wyjaśnię, że jest to amplituner CD wart na rynku wtórnym 300-400 zł). Efekt? Całkiem przyjemny, a w relacji do ceny całości – rzekłbym, że znakomity. Nie zmienia to faktu, że był to jedynie zarys możliwości tych głośników. Co ciekawe, efekt uzyskany z najnowszym kompletem Marantza (6007) nie był wcale dużo lepszy (a pod pewnymi względami nawet gorszy – uzyskałem więcej dźwięku kosztem jego zrównoważenia i czytelności). Z kolei zmiana odtwarzacza z systemowego CD6007 na Sony CDP-557ESD przyniosła wielką, pozytywną zmianę. Kolejne odsłuchy, tym razem z redakcyjną integrą Haiku Audio Bright mk5 (i wspomnianym odtwarzaczem Sony oraz dCS-em Bartokiem) pozwoliły wysnuć wniosek, że Pearle preferują mniej ciepło brzmiące urządzenia. Bardziej niż ocieplenia i soczystości potrzebują otwartości i klarowności.

Najważniejszą część testu przeprowadziłem korzystając z urządzeń referencyjnych (dCS Bartok/SOtM sMS-20 Ultra Neo plus Audionet AMP1 V2) i muszę w tym miejscu zaznaczyć, jak wyraźnie te niedrogie podłogówki zareagowały na tak daleko idącą zmianę elektroniki. Wymiana samego wzmacniacza (Audionet zamiast Haiku) przyniosła ogromny przyrost przejrzystości, detaliczności i dynamiki. Zwróćmy uwagę na to, że mówimy o kolumnach za 2000 zł, które na zmianę w amplifikacji za 7 i ponad 30 tys. złotych reagują co najmniej tak czule jak zestawy głośnikowe za pięciokrotność ceny Pylonów. Wynika stąd, że z Pearli da się wyciągnąć naprawdę znakomite brzmienie, o ile dysponujemy wielokrotnie droższą elektroniką. Nie znaczy to jednak, że z tanią elektroniką grają one przeciętnie. W żadnym wypadku – słychać po prostu ograniczenia samego wzmacniacza i/lub źródła – i tyle. W każdym bądź razie warto iść w stronę urządzeń brzmiących otwarcie i detalicznie.

Pylon Pearl 27 woofer

W tej wersji wykończeniowej kolumny prezentują się naprawdę dobrze, a jakość i solidność wykonania prezentują poziom dalece nieprzeciętny.

 

Pylony kreują dużą, głęboką i świetnie uporządkowaną scenę dźwiękową. W tej materii wpływ elektroniki czy nawet kabli jest znaczny, ale niezależnie od tego kolumny oferują stereofonię na poziomie wielokrotnie droższych konstrukcji głośnikowych.

Kolejna, może nawet jeszcze większa rewelacja, dotyczy basu. Nie wyobrażam sobie, jak można by go jeszcze poprawić, trzymając się założonego budżetu. Projektanci postawili delikatną emfazę na wypełnienie i potęgę brzmienia kosztem precyzji, jednak osiągnięty kompromis wydaje się doskonale trafiać w gusta zdecydowanej większości słuchaczy. Należy tutaj zaznaczyć, że obecność portu BR na przedniej ściance wcale nie gwarantuje, że w słabszych akustycznie pomieszczeniach lub przy ustawieniach dalekich od optymalnego (a więc na przykład z dala od ściany tylnej) niskie tony będą czyste, zwarte i kontrolowane (taki mit niestety funkcjonuje). Pylony produkują sporo midbasu, jednak nie można mówić o przesadzie, co najwyżej o łagodnym, fizjologicznym uwypukleniu, które nie oznacza pogrubienia, tłustości czy spowolnienia. Byłem bardzo usatysfakcjonowany tym, jak czysto, prężnie i dynamicznie brzmiały te kolumny w moim blisko 30-metrowym pokoju, ustawione z dala od ścian. Co więcej, dobrej precyzji i czytelności omawianego zakresu nie podporządkowano rozciągnięcia, które jest więcej niż dobre. Specyfikacje producenta mówiące o dolnej częstotliwości granicznej wynoszącej 32 Hz są realne. Niski, choć nie bardzo niski bas jest w zasięgu tych kolumn.

Pylon Pearl 27 kolce

Kolce, którymi zastąpimy płaskie stalowe stopki można dokupić – i to za bardzo rozsądną cenę (56 zł za komplet). Są naprawdę solidne i znacznie poprawiają stabilność kolumn.

 

Przystępna cena i nieszczególnie zaawansowane głośniki mogą sugerować znaczne ograniczenia pod względem rozdzielczości, przejrzystości i otwartości dźwięku. W połączeniu z niedrogą elektroniką tak to właśnie wygląda: brzmienie jest spójne, mniej lub bardziej ciepłe, ale trochę zbite i nieszczególnie przejrzyste. W rzeczywistości jednak wspomniane ograniczenia są zasługą przede wszystkim elektroniki, z jaką najczęściej te kolumny będą współpracować, a nie samych kolumn. Owszem, że z Pearli nie da się uzyskać tylu niuansów i mikrodetali, co z niedawno testowanych Gauderów Arcona 60 mkII, ale idę o zakład, że wielu audiofilów mocno by się zdziwiło, jak szczegółowy i swobodny dźwięk potrafią wyprodukować te kolumny wpięte w tory odsłuchowe godne wielu 10-krotnie droższych kolumn, w bezpośredniej konfrontacji z nimi samymi.

Tak naprawdę, jedynym obszarem, który bez względu na klasę podłączonej elektroniki zwiastuje, że mamy do czynienia z kolumnami o budżetowej naturze, są wysokie tony – lekko zaokrąglone, dość miękkie, ale nie są zupełnie czyste. Czuć w nich pewną manierę i ograniczenia tak w kwestii tzw. powietrza i rozdzielczości, jak również gładkości i czystości wybrzmień. Dotyczy to jednak samego skraju pasma – tam, gdzie operują werbel czy hi-haty. Skrzypce, instrumenty dęte, gitary, wokale, a nawet koncertowe fortepiany Chicka Corei ze znakomitej płyty „Plays” brzmiały dużo lepiej niż „powinny”. Byłem – i nadal pozostaję – pod dużym wrażeniem tego, co udało się zespołowi inżynierów Pylona!

 

Galeria

{gallery}/testy/kolumny/pylon-pearl27{/gallery}

Naszym zdaniem

Pylon Pearl 27 ocena i dane techniczneTo, czego dokonał wielkopolski producent zasługuje na najwyższe uznanie. Takiego dźwięku i wykonania, w tej cenie, nie dostaniemy dziś chyba nigdzie indziej. Pearl 27 to zarazem dowód na to, jak mocno przeszacowana jest znaczna część zestawów głośnikowych z tzw. high-endu.
Z jednej strony zakup Pearli 27 gwarantuje dobry efekt bez względu na to, co do nich podłączymy (o ile jest to system audio, rzecz jasna), z drugiej natomiast ich potencjał soniczny jest na tyle duży, że trudno jest określić górną granicę cenową urządzeń, które warto do nich podłączyć. Z całą pewnością jednak mówimy o kwotach będących wielokrotnością ceny samych kolumn – i to dotyczy nie tylko wzmacniacza, ale i źródła dźwięku. Warto o tym pamiętać, decydując się zarówno na odsłuch, jak i zakup tych doprawdy fantastycznych kolumn.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 09/2020, które można w całości kupić TUTAJ

System odsłuchowy:

  • Pomieszczenie: 30 m2 zaadaptowane akustycznie (dość silnie wytłumione), panele Vicoustic, Mega Acoustic oraz własnego projektu (system główny)
  • Źródło/pre: dCS Bartok + SOtM SMS-200 Ultra Neo / Sbooster MkII, Sony CDP-557 ESD jako transport (modyfikacja wyjścia cyfrowego cougarsaudio.pl) i jako odtwarzacz CD
  • Serwer: Roon Core na komputerze iMac 21,5” late 2015 (i5 3,1 GHz, 8 GB RAM, SSD)
  • Wzmacniacze: Audionet AMP1 V2, Haiku Audio Bright (2019), Marantz PM6007
  • Amplituner CD: Yamaha CRX-E320 (PianoCraft)
  • Interkonekty: Stereovox hdse, Albedo Metamorphosis, KBL Sound Red Corona (S/PDIF), Synergistic Research Active USB
  • Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate, Albedo Blue (do tańszych wzmacniaczy), Melodika
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB
  • Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, kondycjoner zasilania Keces BP-1200, listwa PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, Master Mirror Reference, Zodiac, Spectrum
]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Zestawy głośnikowe Wed, 24 Aug 2022 10:22:29 +0000
GoldenEar Triton One.R https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1269-goldenear-triton-one-r https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1269-goldenear-triton-one-r GoldenEar Triton One.R

Kolumny zza Atlantyku mają coś wspólnego z amerykańską motoryzacją. Nie są dobrze wykonane, mają swoją specyfikę, ale i tak łatwo się w nich zakochać. Byłem ciekaw, czy ta sztuka uda się kolejnej konstrukcji marki GoldenEar.

Dystrybutor: Audiofast, www.audiofast.pl
Cena (za parę): 34 500 zł (w czasie testu)
Dostępne wykończenia: czarne

Tekst: Filip Kulpa | Zdjęcia: GoldenEar, AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 4/2021 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Zestawy głośnikowe GoldenEar Triton One.R

TEST

GoldenEar Triton OneR
 

Sięgnąłem do naszego archiwum i okazało się, że dokładnie trzy i pół roku temu zachwycałem się nowym, wówczas flagowym, modelem GoldenEar’a – Tritonem Reference. Kosztował niecałe 43 tys. zł (dziś 50 tys. zł) i bardzo mile mnie zaskoczył oferowaną jakością dźwięku. Wciąż jeszcze pamiętam swoją ekscytację graniczącą z chęcią zakupu tych kolumn. W ubiegłym roku firma Sandy’ego Grossa, weterana amerykańskiej sceny audio, zaskoczyła mnie po raz kolejny, gdy testowałem tym razem coś zupełnie innego – dwudrożne monitory Bookshelf Reference Monitor (BRX). Tym razem mój zachwyt przerodził się w Nagrodę Roku 2020/2021 w kategorii kolumn podstawkowych klasy wyższej.

W listopadzie 2018 r., a więc już „chwilę temu”, firma z Baltimore wprowadziła do sprzedaży zmniejszoną wersję Tritonów Reference – One.R, która zastąpiła model Triton One. Przyznam, że przeoczyłem ten fakt, ale oto nadarzyła się okazja, by przyjrzeć się nowym „jedynkom”.

 

Budowa

Koncepcja, układ głośników, sposób wykonania i wykończenia są w zasadzie identyczne, jak w przypadku modelu flagowego. Od tamtej publikacji minęło już sporo czasu, tak więc będzie trochę „powtórki z rozrywki” – głównie z myślą o tych, którzy tamtej recenzji nie czytali lub w ogóle nie mieli do czynienia z Tritonami w jakiejkolwiek wersji.

GoldenEar Triton OneR przekrojZacznę jednak od pierwszego wrażenia, ponieważ potrafi ono skutecznie wpływać na nasze – klientów, ale recenzentów także – nastawienie do danego produktu. Kolumny przychodzą w wielkich tekturowych kartonach z otwieranym szerokim bokiem, co wymaga naprawdę sporo wolnej przestrzeni na podłodze. Sposób pakowania kolumn odbiega od oczekiwań stawianych kolumnom high-end, ponieważ pianki otulające kolumny sklejono dziesiątkami metrów taśmy bezbarwnej. Nie wygląda to zachęcająco, ani nie jest zbyt przyjazne przy rozpakowywaniu tych, jakby nie było, wielkich kolumn. Całą operację da się co prawda przeprowadzić w 15-20 minut, ale jeśli porównać ten sposób pakowania z tym, który proponuje rodzima Aida Acoustics, to można się nieco zdziwić. Ktoś powie, że produkcja w Chinach ma swoją specyfikę (tam są wytwarzane GoldenEary), ale to przecież nie chińskie fabryki wymyślają opakowania. Mniejsza jednak o to.

Wygląd i wykonanie Tritonów nigdy nie były atutem tych kolumn (choć Amerykanie mają oficjalnie inny pogląd na tę kwestię) – i to się oczywiście nie zmieniło. Cokół (niemetalowy) zaopatrzono w gumowe, regulowane stopki, choć w komplecie są ponoć także kolce (nie znalazłem ich). Kolumny nie stoją przez to zbyt stabilnie – szczególnie, że obudowy są bardzo wąskie i wysokie (1,37 m). Jeśli chodzi o formę, to z przodu widzimy półokrągły, bardzo wąski front (będący de facto maskownicą), a boczne ścianki rozchodzą się ku tyłowi, którego szerokość jest o 5 cm większa niż frontu (20 vs 15 cm). Tył został delikatnie wyoblony, podobnie jak opadająca ku tyłowi górna ścianka. Zabiegi te, a przynajmniej ich część, mają swoje uzasadnienie akustyczne. W najmniejszym stopniu dotyczy to górnej ścianki, na której nic nie postawimy. Kolumny pokrywa ładnie położony czarny lakier o wysokim połysku. Parafrazując słowa Henry’ego Forda, Tritony One.R można kupić w dowolnym wykończeniu pod warunkiem, że jest to właśnie czarny „high-gloss”.

Jak wspomniałem, obły front stanowi niezdejmowalna (dla użytkownika) maskownica o półokrągłym profilu. Ukrywa ona przed wzrokiem ciekawskich widok membran i sposób ich osadzenia, a to niewątpliwie skuteczny sposób na redukcję kosztów. Nasuwa się tu analogia do starszych konstrukcji Definitive Technology (której Sandy Gross był niegdyś właścicielem) lub do Vandersteenów z czarną „skarpetą” naciągniętą na obudowę – to także skuteczna metoda, by zaoszczędzić na wykończeniu. Swoją drogą, nie wiem, jak na maskownice Tritonów zapatrują się koty (sam posiadam jednego, ale szcześliwie nie ma on dostępu do sali odsłuchowej). Podejrzewam jednak, że mogą je „polubić”. Sprawdzać nie sprawdzałem.

Tritony One.R, tak samo jak model referencyjny, są półaktywną konstrukcją 3-drożną, w której aktywną sekcję subniskotonową połączono z dwudrożnym, trójgłośnikowym układem dwudrożnym, który odtwarza zakres od około 80-100 Hz w górę. Wykorzystano tu układ symetryczny MTM z dwoma głośnikami o średnicy 130 mm i membranami wykonanymi ze specjalnej (zdaniem producenta) formuły polipropylenu o zwiększonej sztywności. Zastosowano układy magnetyczne z ogniskowanym strumieniem magnetycznym. Wysokie tony to już domena przetwornika AMT (HVFR w nomenklaturze GoldenEar), tego samego, co w Tritonach Reference. Zmniejszyła się średnica midwooferów, to samo dotyczy zresztą sekcji basowej, którą tworzy – tak samo jak w Tritonach Reference – układ trzech głośników o kształcie czegoś pomiędzy prostokątem a bieżnią stadionu. Każdy z nich ma wymiary 5x9 cali (130 x 230 mm). Nietypowy, podłużny kształt maksymalizuje powierzchnię membrany, a więc i wychylenie objętościowe przy zadanej szerokości przedniej ścianki, która, jak już wiemy, jest wyjątkowo wąska.

GoldenEar Triton OneR woofer

Głośniki subniskotonowe mają specyficzny kształt. Powierzchnia membran w przybliżeniu odpowiada głośnikom 7-calowym (18 cm).

 

Membrany głośników wykonano z impregnowanego polimerem nomeksu. Napędza je wbudowany w każdą kolumnę, na spodzie obudowy, wzmacniacz w klasie D (i mocy szczytowej 1600 W). Zamiast bas-refleksu zastosowano aż cztery płaskie membrany bierne, rozmieszczone parami po obu stronach obudowy. Ta konfiguracja również nie jest przypadkowa – symetryczne ustawienie membran zapobiega tendencji do samoistnego poprzecznego przesuwania się obudów wskutek inercji (bezwładności) nielekkich radiatorów pasywnych i powstającego w związku z tym efektu odrzutu. System basowy wykorzystuje zdecydowaną większość wewnętrznej objętości kolumn, a właściwie to całą, odliczając objętość komory sekcji pasywnej, której dwie skośne półki utrudniają powstawanie fal stojących – zarówno wewnątrz tejże subkomory, jak i na zewnątrz, czyli w środku głównej sekcji basowej. Wewnątrz obudów zastosowano liczne usztywnienia – potrzebne nie tylko ze względu na wysokość i szerokość bocznych ścianek, ale także z uwagi na fakt, że znaczną ich część poświęcono na otwory montażowe membran biernych. A te są źródłem niemałych wibracji. Wnętrze małej sekcji jest obficie wytłumione mieszanką Dalcronu i wełny mineralnej. Wytłumienia nie szczędzono również w górnej części głównej komory.

Aktywny system subniskotonowy korzysta z dobrodziejstw zainstalowanego wewnątrz każdej kolumny układu DSP. O ile filtr górnoprzepustowy dla sekcji pasywnej, który ostro odcina zakres poniżej 90 Hz (częstotliwość „przecięcia" obu sekcji) jest konwencjonalny, o tyle filtr dolnoprzepustowy kontrolujący pracę trzech subwooferów jest już cyfrowy. GoldenEar twierdzi, że dzięki temu udało się precyzyjnie zintegrować sekcję subbasową z nisko-średnio-wysokotonową.

Sygnał do kolumn podajemy, rzecz jasna, konwencjonalnie – za pośrednictwem kabli głośnikowych i złoconych, lecz niestety bardzo wąsko rozstawionych terminali głośnikowych. Odradzam stosowanie widełek, chociaż sam byłem zmuszony z nich skorzystać. Ryzyko zwarcia plusa i minusa jest spore, tak więc trzeba uważać.

GoldenEar Triton OneR tower speaker

Midwoofery sekcji pasywnej to niewielkie „trzynastki". Zaaplikowano je w układzie symetrycznym MTM.

 

Dodatkowo, do kolumn można doprowadzić sygnał niskotonowy (LFE) za pomocą pary kabli RCA. To opcja dla posiadaczy systemów A/V z procesorem dźwięku wielokanałowego. W takim przypadku sygnał LFE jest miksowany z sygnałem z zacisków głośnikowych. Jaka jest przewaga tej konfiguracji względem opcji „subwoofer off” w menu procesora A/V? Przyznam, że nie wiem. W jednym i drugim przypadku do sekcji subniskotonowej i tak trafi ten sam sygnał. Dla świętego spokoju należy przy tym pozostawić ustawienie kolumn frontowych jako „large” – po to, by procesor nie przekierował części sygnałów niskotonowych do pozostałych kolumn w systemie, jeśli są „duże”. W przeciwnym wypadku spowodujemy niepotrzebne odcięcie zakresu niskotonowego (powyżej zadanej częstotliwości) z zacisków głośnikowych po to, żeby ponownie go wmiksować poprzez gniazda LFE. Taka operacja nie będzie jednak „bezstratna”.

Obecność aktywnej sekcji subniskotonowej ma dwie praktyczne konsekwencje. Bezsprzeczną zaletą tego rozwiązania jest możliwość płynnej regulacji niskich tonów za pomocą pokrętła na tylnej ściance kolumn. Nie należy jednak zapominać, że jest to regulacja częściowa – określamy względne natężenie tonów niskich i bardzo niskich względem „nieruchowego” zakresu średniego/wyższego basu. Należy dążyć do takiej sytuacji, w której przy danym ustawieniu kolumn w pomieszczeniu osiągamy równowagę obydwu podzakresów. Zależnie od akustyki pomieszczenia, tj. rozkładu modów i ustawienia kolumn możemy korygować nadmiar, bądź niedobór niskiego i średniego basu (jednocześnie) względem zakresu powyżej 80-100 Hz. Drugą konsekwencją zastosowania aktywnej sekcji subbasowej jest konieczność doprowadzenia zasilania do każdej z kolumn. W systemie A/V do każdej kolumny będą zatem biegnąć aż trzy, różne kable.

 

Łatwe do wysterowania?

GoldenEar Triton OneR impedancja

Obecność aktywnej sekcji basowej i duża efektywność mogłyby sugerować, że będą to wymarzone kolumny dla lampowców – tym bardziej, że producent określa impedancję Tritonów jako „8 ohm compatible”. Odważna deklaracja, zważywszy na fakt, że minimum modułu impedancji wynosi 3,0 Ω przy częstotliwości ok. 330 Hz (gdzie występuje bardzo dużo energii w nagraniach), a wartość 8 Ω i powyżej jest uzyskiwana tylko w dwóch wąskich zakresach częstotliwości: poniżej 55 Hz i od 1,5 do 3 kHz. Realnie patrząc, Tritony One.R są obciążeniem 4-omowym i to z grupy tych trudniejszych. Małym wartościom impedancji (4 Ω i mniej) towarzyszą spore kąty fazy elektrycznej – przykładowo przy 227 Hz występuje kombinacja impedancji 3,5 Ω i kąta fazowego -29°. Przełom basu i niskiej średnicy oraz wyższy bas są ogólnie dość wymagające, chociaż duża efektywność (deklarowane 92 dB nie rozmija się z rzeczywistością) zmniejsza zapotrzebowanie na waty, a więc i ampery.

Poniżej 100 Hz uwidacznia się działanie pasywnego filtru górnoprzepustowego, który odcina niskie tony z sekcji średnio-wysokotonowej. W tym zakresie, jak również powyżej 600 Hz, wzmacniacz może „odetchnąć”.

 

Brzmienie

Z pozoru mogłoby się wydawać, że 35 tys. zł to bardzo pokaźna kwota, która powinna pozwolić na zakup kolumn najwyższej klasy. Gdybyśmy cofnęli się o 15 lat, tak istotnie by było. Dziś, wskutek galopującej „inflacji” na rynku high-end, taka suma wcale nie gwarantuje brzmienia, które stanowiłoby diametralny przeskok względem współczesnych, najbardziej dopracowanych konstrukcji za 8-10 tys. zł. Oczywiście istnieją wyjątki, ale wspominam o tym nie bez powodu i nie bez żalu. Tak po prostu jest – czy tego chcemy, czy nie. Tritony One.R należą do tej drugiej, mniej licznej grupy kolumn, w przypadku których twórcy dali sobie spokój z opowiadaniem marketingowych bajek i zbędnymi ozdobnikami. Podeszli do sprawy rzeczowo, w amerykańskim stylu – stworzyli kolumny, które mają poważne atuty pozwalające je zakwalifikować do „naszej” kategorii A przy uwzględnieniu nowych, zaostrzonych kryteriów oceny.

GoldenEar Triton OneR membrana bierna

Na każdym boku znajdują się dwie takie membrany bierne. Są węższe i mniejsze niż w Tritonach Reference, ale jest ich tyle samo i są tak samo wykonane.

 

Gdy Tritony były jeszcze zupełnie świeże, zwróciłem uwagę na dwie, istotne cechy prezentacji. Dźwięk był duży, masywny i pełnopasmowy – w bardzo dosłownym rozumieniu tego określenia. Niskie tony trochę dominowały nad środkiem, podobnie jak tony wysokie – podkreślone, choć nie bardzo wyraźnie. Postanowiłem zaprząc do pracy starego PianoCrafta, który przez prawie dwa dni i dwie noce pobudzał membrany do drgań. W tak zwanym międzyczasie kończyłem odsłuchy monitorów Aida, by w końcu powrócić do „Złotousznych”.

Od czego zacząć opis? Najlepiej chyba od tego, że gabaryty tych kolumn najzwyczajniej w świecie „słychać” i to w dobrym tego słowa znaczeniu. Dźwięk jest duży, podbudowany i mięsisty. Szczelnie wypełniał mój niemały pokój. Scena dźwiękowa była szeroka, mocno pociągnięta na boki, a prezencja wokali wyraźnie „mocniejsza” i jakby inna niż w przypadku znakomitej większości „normalnych” kolumn. Nie wiem, na ile jest to zasługa bardzo wąskich frontów, ale efekt był dość podobny do tego, który zapamiętałem z testu małych BRX-ów: bardzo wyraźne oderwanie dźwięku od głośników, swobodne zawieszenie tych pierwszych w obszernej przestrzeni. To trochę tak, jakby rozwiesić w pokoju od jednej ściany do drugiej siatki do siatkówki jedna za drugą i na niej umieszczać poszczególne dźwięki. Ciekawy efekt. Wokale cechowała nieprzeciętny efekt „obecności".

GoldenEar Triton OneR terminale

Głośność aktywnej sekcji subniskotonowej można bardzo precyzyjnie dozować za pomocą pokrętła. Najlepsze efekty uzyskałem przy ustawieniu na godz. 11.

 

Trudno przecenić użyteczność regulacji basu – mimo że, jak już wspomniałem, jest ona „częściowa”, to znaczy reguluje tylko niski i średni bas, nie ruszając tzw. kickbasu. Istotne jest jednak to, że dzięki owej regulacji możemy zniwelować destruktywny wpływ modów pomieszczenia na czystość basu. Zastosowałem metodę przećwiczoną przeze mnie wielokrotnie na subwooferach. W położeniu środkowym niskich tonów było za dużo i nie miały wystarczającego oparcia w wyższym basie, co pogarszało motorykę. Pokrętła ustawiłem więc na godzinę 10. (co wywołało niedobór basu), a następnie drobnymi kroczkami zwiększałem natężenie niskich tonów, dochodząc do optimum, na podstawie odsłuchu wielu, różnych płyt. Ta metoda pozwoliła mi uzyskać bas lepiej wyrównany niż z moich Klipshów, jak również z każdych innych, dużych, pełnopasmowych kolumn pasywnych, jakich słuchałem w moim pomieszczeniu. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak istotna jest to zaleta. Wystrojony bas Tritonów oddalił moje początkowe obawy co do możliwości naprawdę płynnego zszycia obu sekcji. Okazuje się, że jest to możliwe. Bas Tritonów schodzi bardzo głęboko. Producent nie ukrywa, że pomaga w tym korekcja DSP (podobnie jak w nowoczesnych subwooferach). Skłamałbym mówiąc, że uzyskałem równie imponujące rezultaty, jak z Klipschów REF7 III. Najniższe dźwięki nie mają tej potęgi i autorytarności, tego „ciśnienia”, co z pary 10-calowych, bardzo wydajnych wooferów na kanał. Nie uzyskamy też bardzo szybkich, krótkich impulsów z bębnów czy gitary basowej. Niskie tony nie osiągają więc absolutnej zwinności i szybkości, ale są wystarczająco pulsujące, a przede wszystkim równe, by można było z satysfakcją odsłuchiwać mniej zelektryfikowany jazz, dużą i małą klasykę oraz szereg innych gatunków niebazujących na mocnym beacie. Ważne jest też to, że każdego nagrania, włączając w to utwory organowe i elektroniczne, możemy posłuchać z pełną swobodą, głośno, doceniając przy tym znaczenie naprawdę niskiego basu (poniżej 30 Hz) dla realizmu reprodukcji.

GoldenEar Triton OneR wnetrze

Ów realizm nie wynika jednak wyłącznie z energii i rozciągnięcia niskich tonów. GoldenEary prezentują muzykę w żywy i kolorowy sposób. Obok przestrzenności i nieskrępowanego basu jest to ich znak szczególny, cecha definiująca zgoła nieprzeciętny stopień zaangażowania słuchacza. Pisałem o tym w recenzji większego modelu i muszę przyznać, że One.R ma te same zalety, co zresztą nie powinno w żaden sposób zaskakiwać. Swoją drogą, uważam, że tej autentyczności i radości ze słuchania muzyki bardzo brakuje w przypadku wielu (markowych) kolumn aspirujących do miana high-end. GoldenEary są jak bardzo dobrze przyprawione danie – może ciut przesolone, może ciut za bardzo pieprzne, ale na tyle smaczne, że prosimy o dokładkę. Klasę tego brzmienia doceniałem nie tylko półleżąc w moim wygodnym fotelu odsłuchowym, ale także siedząc przy komputerze, półtora metra obok i wykonując mniej przyjemne czynności. Coraz cześciej łapię się na tym, że ta nieformalna metoda „odsłuchu” stanowi ważny element oceny urządzeń audio. Czy dźwięk, który (nierówno) dociera do moich uszu jest angażujący, realistyczny, czy skłania do odwracania głowy i przeskoczenia chociaż na moment do fotela, by sprawdzić, jak zabrzmi dany kawałek? Jeśli tak się dzieje, to znaczy, że sprzęt jest naprawdę dobry. Tritony to potrafią, „łapią za uszy”, sprawiają, że muzyka przykuwa uwagę – bardziej niż one same. A to bardzo dobry znak.

Wokale, ale i znakomita większość instrumentów, brzmią naprawdę dobrze – soczyście, autentycznie, z ekspresją i swoistym powabem. Podbarwienia, niedoskonałości? Owszem, są. To nie są kolumny zestrojone totalnie pod „linijkę”, o supermałych zniekształceniach, wzorcowe w taki czy inny sposób. Wspomniałem o podkreślonych sopranach. Niezależne pomiary w „HiFi News” czy „Stereophile” pokazują ten efekt, jak na dłoni. Nie jest jednak tak, że góra „strzyże” po uszach, że jest bezlitosna. W żadnym wypadku. Wystarczy nie kierować osi kolumn bezpośrednio na słuchacza i problem częściowo ustępuje, tzn. dalej słuchać, że wysokich tonów jest więcej niż zwykle, ale może to właśnie jeden z czynników, które sprawiają, że barwy odbieramy jako nasycone, żywe, ekspresyjne. Przyznam, że wolę takie strojenie niż beznamiętne, wyjałowione barwy z kolumn o twardych membranach, których charakterystykę przesadnie zlinearyzowano. W wyższych partiach wokali słychać ponadto, że przełom środka i góry jest nieznacznie cofnięty – tak fizjologicznie, akuratnie. Skutkuje to pożądanym wygładzeniem i brakiem tendencji do wyostrzenia. Widać, a raczej słychać, że konstruktor bardzo dobrze kontrolował to, co robi w kontekście żywej, mocno wysyconej góry. Skoro już do niej powracam, to należy dodać, że słychać tu pewne nieczystości, brak zupełnej klarowności. Małe BRX-y są w tym względzie bardziej dopracowane, ale trudno się dziwić, że małe, lekkie auto lepiej śmiga po zakrętach niż sportowy SUV.

GoldenEar Triton OneR zwrotnica

Jedna z prawdopodobnie dwóch zwrotnic systemu pasywnego. Drogich komponentów tu nie znajdziemy.

 

Wiele można by pisać o tym, jak zabrzmiała taka czy inna płyta, jak naturalny, choć w gruncie rzeczy lekko „podkręcony” dźwięk oferują te kolumny. Wszystko jednak sprowadza się do jednego. Te naprawdę pełnopasmowe zestawy są bardzo muzykalne, bardzo przestrzenne (choć rekordów w dziedzinie głębi obrazu stereo nie biją) i nie stronią od dynamicznego grania. To kolejna ich zaleta, choć w mojej ocenie nie najważniejsza. Niewielkie zaokrąglenie basu jest tym mniejsze, im ciszej ustawimy sekcję subniskotonową. „Lżejsze” ustawienie generalnie poprawia wartkość dźwięku, motorykę. Sam zakres dynamiczny jest odpowiednio szeroki, adekwatny do wielkości kolumn i ceny – w tym względzie nie ma rozczarowania. Im szybszy i bardziej sprawny będzie wzmacniacz, tym lepiej. Koncepcję stosowania wzmacniacza lampowego poważnie bym przemyślał, także w kontekście czysto elektrycznym (patrz apla powyżej).

 

Galeria

{gallery}/testy/kolumny/goldenear-triton{/gallery}

Naszym zdaniem

GoldenEar Triton OneR dane techniczneJeśli macie taki budżet, przynajmniej średniej wielkości pokój (nie musi być wielki) i szukacie kolumn zapewniających bogaty w informacje, żywy, ekspresyjny i pełnopasmowy dźwięk o dużej skali dynamicznej, to nie wyobrażam sobie pominięcia tych „nieoczywistych” kolumn na liście do obowiązkowego odsłuchu. Byłby to duży błąd.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 04/2021, które można w całości kupić TUTAJ.

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Zestawy głośnikowe Mon, 07 Mar 2022 08:00:12 +0000
Polk Audio Legend L200 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1264-polk-audio-legend-l200 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1264-polk-audio-legend-l200 Polk Audio Legend L200

Nagrodzone przez nas, najmniejsze monitory z serii Legend okazały się niezwykle udanymi głośnikami. Większy przetwornik nisko-średniotonowy zwiastuje większe możliwości. Jak to wygląda w praktyce?

Dystrybutor: Horn Distribution, www.horn.pl 
Cena (za parę): 8400 zł (w czasie testu)
Dostępne wykończenia: front czarny satynowy; reszta obudowy w okleinie orzechowej lub czarnej

Tekst: Marek Lacki (ML), Filip Kulpa (FK) | Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 2/2021 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Zestawy głośnikowe Polk Audio Legend L200

TEST

Polk Audio Legend L200 

Nie będę ukrywał, że lubię niespodzianki w wynikach naszych testów, jak choćby ta, która była udziałem monitorów Legend L100. Ta niepozorna, choć nowoczesna konstrukcja udowodniła – zresztą nie pierwszy już raz – że także za Atlantykiem powstają bardzo ciekawe monitory. Gdy przywołamy w tym miejscu takie modele, jak Definitive Technology Demand D9, nagrodzone GoldenEar Bookshelf Reference Monitor, JBL HDI1600 czy nieco zapomniane, lecz także znakomite Brystony Mini A, to jasne staje się, że w tym – niegdyś zdominowanym przez Europę – segmencie rynku Ameryka stała się bardzo ważnym graczem. Układ sił zmienił się i to znacząco.

Powitajmy zatem kolejnego kandydata, który ma szansę osłabić pozycję starego kontynentu w dziedzinie audiofilskich monitorów. Legend L200 to większa, a co za tym idzie droższa odmiana znakomitych L100 – kolumn, którym przyznaliśmy tytuł „Kolumn podstawkowych 2020/2021 klasy średniej”.

 

Budowa

Podobieństwa do L100 są oczywiste i gdyby założyć, że wszyscy znają tamtą konstrukcję, cały opis można by sprowadzić do komentarza, że w L200 zastosowano większą, 165-mm odmianę głośnika nisko-średniotonowego. Zmiana ta naturalnie pociągnęła za sobą konieczność powiększenia obudowy, której przybyło po 5 cm wzwyż i wgłąb oraz 1,5 cm wszerz. To czyni L200 monitorami średniej wielkości, które najlepiej powinny czuć się na podstawkach o wysokości 55-65 cm.

Wygląd Polków raczej nie wskazuje na cenę wynoszącą ponad 8000 zł za parę. Pokryty matowym czarnym lakierem front połączono z naturalną okleiną orzechową pokrywającą pozostałe ścianki. Nie można jej zarzucić nic konkretnego, jednak nie da się ukryć, że na tle niektórych rywali „legendy” prezentują się skromnie. Wrażenie to poniekąd potęguje widok czarnego „plecaka” na tylnej ściance – płaskiego plastikowego elementu systemu PowerPort. Ostry stożek skierowany w stronę ujścia tunelu BR w górnej części tylnej ścianki ma za zadanie „rozbicie” strugi wypływającego z bas-refleksu powietrza w celu minimalizacji szumów i turbulencji. Trudno ocenić, na ile to rozwiązanie faktycznie działa, a na ile jest elementem mającym przyciągnąć uwagę klientów. Niemniej, ma ono niewątpliwie jakiś sens. Układ rezonansowy dostrojono do częstotliwości 50 Hz, a więc nieco wyżej niż w L100.

Polk Audio Legend L200 woofer

Kosz jest co prawda blaszany, ale magnes słusznych rozmiarów.

 

Spory ciężar kolumn (prawie 10 kg) wskazuje na solidność całej konstrukcji i faktycznie jest ona całkiem dobra. Wewnątrz prostopadłych skrzynek wykonanych z płyt MDF średniej grubości znalazło się krzyżowe wzmocnienie łączące ścianki boczne i górną. Nie zapobiegło to jednak powstawaniu rezonansu obudowy przy około 330-350 Hz, o czym świadczą zafalowania na wykresach modułu impedancji i fazy obu egzemplarzy. Obfite jest wytłumienie w postaci dwóch dużych kawałków watoliny. Gumowe podkładki na spodzie zapobiegają rysowaniu obudowy – praktyczne rozwiązanie.

Pasmo powyżej 2,6 kHz odtwarza pierścieniowy tweeter o nazwie handlowej Pinnacle Ring Radiator, będący – jak twierdzi Polk Audio – własnym opracowaniem amerykańskich inżynierów z Baltimore. Z wyglądu przypomina on znane konstrukcje tego typu pochodzące od Scan-Speaka. Główne podobieństwo dotyczy aluminiowego szpica – korektora fazowego w osi głośnika. Wprawne oko dostrzeże jednak pewne różnice. Wewnętrzny fałd membrany nie wypada pośrodku promienia głośnika – znajduje się bliżej zewnętrznego jej obrzeża.

Jednostki nisko-średniotonowe wyglądają zdecydowanie bardziej oryginalnie. Membrany z motywem turbiny zrobiono z kompozytu z piankowym rdzeniem i zewnętrznych płaszczy z czarnego tworzywa. Są bardzo sztywne. Zawieszenie o dużym skoku i odpowiednio dostosowany układ napędowy umożliwiają spore wychylenia cewki, co pozwala na uzyskanie dużego zakresu dynamiki, nawet w pomieszczeniach o stosunkowo dużym metrażu. Kosz głośnika jest blaszany, ma jednak otwory do wentylacji cewki.

Polk Audio Legend L200 zwrotnica

Rzadko się zdarza, by zwrotnica dwudrożnych monitorów była tak rozbudowana. W tym kontekście trudno narzekać na jakość komponentów.

 

Zwrotnica do złudzenia przypomina mniejszy model – jest wyjątkowo złożona, jak na układ dwudrożny; zawiera bowiem aż 16 elementów. Zastosowano ten sam układ komponentów, a ich jakość jest analogiczna. Większość cewek jest rdzeniowych, rezystory są ceramiczne, a wszystkie kondensatory – foliowe (MPT). Intensywnie żółty kolor zdradza ich dalekowschodnie pochodzenie. Wartości elementów oczywiście różnią się od tych zastosowanych w mniejszym modelu.

 

Impedancja i faza elektryczna

Podobieństwo w zakresie głośników i filtracji sygnału widać również na wykresie modułu impedancji, który wygląda niemalże identycznie, jak w przypadku L100. Charakterystyczne dla obu konstrukcji, a nietypowe dla zespołów dwudrożnych jest położenie bezwzględnego minimum impedancji, występujące w dolnym podzakresie wysokich tonów (w tym przypadku przy częstotliwości 3,7 kHz) – wynosi ono 3,3 Ω . Z punktu widzenia wzmacniacza, L200 są umiarkowanie trudnym obciążeniem, co wynika także z niedużej efektywności (deklarowane 85,5 dB). Zwolennicy wzmacniaczy lampowych nie powinni skreślać tego modelu, pamiętając jednak, że minimum 40 W mocy na kanał i wyjścia dla kolumn 4-omowych będą raczej nieodzowne. (FK)

Polk Audio Legend L200 impedancja

 

Brzmienie

Po kilkudziesięciogodzinnej rozgrzewce podłączyłem L200 do nieco innej niż zwykle konfiguracji sprzętowej z odtwarzaczem Ayon CD-10 mkII w roli źródła, przedwzmacniaczem Conrad-Johnson ET2 i końcówką mocy Audionet AMP1 V2. L200 zaprezentowały dźwięk ocieplony i zmiękczony, ale równy w całym pasmie, mimo że odczuwalnie zaokrąglony na skrajach. Uwagę zwróciły bardzo przyjemna barwa, nieprzeciętna spójność i dobra rekreacja przestrzeni. Zmiana odtwarzacza na Arcama FMJ CD37 wprowadziła więcej niż odrobinę pożądanego blasku i dynamiki. Polki otworzyły się w transjentach, przyspieszyły, bas zyskał na precyzji, poprawił się również timing. W tym momencie było jasne, że mam do czynienia z bardzo dobrymi monitorami, w swojej cenie jednymi z ciekawszych, jakie znam.

Kolejna zmiana, a mianowicie powrót do Ayona CD-10 mkII, ale tym razem jako DAC-a podłączonego do SOtM-a pokazał, że amerykańskie monitory są barwne i wciągające, mają szerokie pasmo, głęboki bas i ładną, plastyczną górę, a średnica jest wyśmienita, jak na kolumny za 8 tys. zł. Każda z opisanych zmian wprowadzała istotną modyfikację uzyskiwanego brzmienia, a to dobry znak – sygnał, że mamy do czynienia z głośnikami czułymi na jakość i charakter źródła.

Polk Audio Legend L200 tweeter

Pierścieniowy tweeter, według deklaracji producenta kolumn, to własne opracowanie Polk Audio. Korektor fazowy jest aluminiowy.

 

Ostatnia, docelowa faza testu potwierdziła, a nawet wzmocniła powyższą obserwację. W roli źródła podłączonego bezpośrednio do końcówki mocy wystąpił dCS Bartok spięty z SOtM-em, naprzemiennie z odtwarzaczem Sony CDP-557ESD (jako transportem). Poziom jakości dźwięku wyraźnie poszybował w górę. Jednocześnie okazało się, że wcześniejsze wnioski dotyczące zaokrąglenia i zmiękczenia wysokich tonów należy skorygować. Góra Polków jest zaiste świetna. Mamy tu do czynienia z idealnym na tym pułapie cenowym połączeniem detaliczności, barwności, swobody i klarowności. Słychać, że kopułka nie jest metalowa, że wprowadza minimalne zawoalowanie, ale dzieje się tak z pożytkiem dla brzmienia – zamiast twardych transjentów otrzymujemy gładkie, długie wybrzmienia, jak również mnóstwo blasku i świetlistości.

Wynika to po części z subtelnego, ale jednak słyszalnego podkreślenia górnych rejestrów, mocnego ich doświetlenia. Nie chodzi o sam skraj pasma akustycznego, lecz o zakres w największej mierze determinujący wrażenie detaliczności i efekt napowietrzenia. W kategoriach bezwzględnych można mówić o niewielkim rozjaśnieniu, ale jest to efekt korzystny, tj. niepowiązany z ostrością i natarczywością. Klawesyn brzmi dzięki temu bardzo „świeżo", realistycznie. Nie miałem żadnych zastrzeżeń do brzmienia skrzypiec, w przypadku których doskonale udało się połączyć jedwabistość z bogactwem alikwotów. Niewiele kolumn, także tych znacznie droższych, potrafi zapewnić taki efekt. Dotyczy to choćby testowanych równolegle Focali Aria K2 936.

Jasna, lecz bardzo dobra jakościowo góra płynnie przechodzi w średnicę, którą najlepiej określają takie przymiotniki, jak: bogata, ciepła, realistyczna, naturalna. Poziom podbarwień oceniłem jako minimalny - doprawdy trudno doszukać się tu jakichś dziur czy ekspozycji wąskich fragmentów pasma. Brzmienie cechuje nieprzeciętna spójność, barwność i wyrafinowanie. W prezentacji muzyki nie czuć też jakiejś wyraźnej maniery, przewidywalności. Co najwyżej, niewielką dozę miękkości i zaokrąglenia, co jednak nie rzutuje negatywnie na precyzję i wgląd w nagrania. W rzeczy samej, L200 są zaskakująco przezroczyste. Świetnie oddają wokale, fortepian, gitary. Trudno znaleźć instrument, z którym sobie nie radzą.

Polk Audio Legend L200 bassreflex

PowerPort, czyli sposób na wyciszenie tunelu bas-refleksu.

 

Przyznam, że nie miałem w planach przeprowadzania pełnego testu tych kolumn. Moim zamiarem było wykonanie sesji zdjęciowej i dosłownie „rzucenie uchem” na większą wersję kolumn, które zdobyły nagrodę roku. Tymczasem L200 wciągnęły mnie w słuchanie muzyki tak bardzo, że nie mogłem sobie odmówić przyjemności „dosłuchania” ich do końca, zanim przekazałem je Markowi Lackiemu.

Kolumny muzykalne, a takimi z pewnością są Polki, mają zwykłe problem z precyzją, szczególnie na skrajach pasma, choć nie tylko. W przypadku monitorów nierzadko dochodzą do tego trudności z uzyskaniem realistycznej dynamiki, szybkości itd. Obawy te nie potwierdzają się w tym przypadku, a przynajmniej nie w stopniu, w jakim można by się było ich spodziewać. Owszem, niskie tony cechuje pewna krągłość, nie są one idealnie precyzyjne i ultraszybkie, czuć niewielkie zmiękczenie, ale mimo to mnie – zwolennikowi brzmienia neutralnego i niezafałszowanego – wcale to nie przeszkadzało. Przesądzają o tym, jak sądzę, dwie, bardzo pożądane cechy niskich tonów. Po pierwsze, bas Polków jest całkiem równy, wolny od męczącego podbicia i podbarwienia w średnim/wyższym podzakresie. Z wielką ulgą odnotowałem brak problemów w tym newralgicznym podzakresie, który producenci niedużych kolumn (dużych zresztą też) jakże chętnie wykorzystują do tego, by sztucznie powiększyć wolumen brzmienia. Przykłady dosłownie wysypują się z rękawa i jest to maniera, której szczerze nie pojmuję – szczególnie w odniesieniu do kolumn adresowanych do koneserów. Co więcej, bas Polków jest nie tylko zaskakująco równy i kulturalny, ale także barwny, czule reagujący na jakość nagrania, sposób realizacji. Wolny od sztucznego utwardzenia, niekiedy mylonego z szybkością, nie został przesadnie poluzowany, ewidentnie zmiękczony. Choć dodać należy, że efekt ten można łatwo uwypuklić nieodpowiednio dobraną elektroniką, a nawet kablami. Niskie tony Polków skrywają jeszcze jeden atut: rozciągnięcie. Jest to ostatnia rzecz, jakiej oczekujemy od audiofilskich monitorów, tymczasem tutaj otrzymujemy ją niejako w bonusie. To istotna cecha brzmienia, dzięki której te nieduże monitory oferują nieoczekiwaną pełnię i wypełnienie na dole pasma. Jak nisko schodzi bas? Specyfikacje producentów rzadko kiedy mają podparcie w rzeczywistości, ale deklarowane 38 Hz uważam za całkowicie realną wartość. Wystarczy posłuchać albumów Yello albo muzyki filmowej Hansa Zimmera – L200 naprawdę dają sobie radę z takim materiałem. Dodam, że wiele kolumn wolnostojących nie może się pochwalić tak nisko schodzącym basem, a nawet jeśli, to bardzo często jest on maskowany przez podbicie wyższych partii. Przykładem mogą być wspomniane Focale, których bas wydał mi się subiektywnie płytszy, słabiej rozciągnięty – mimo ponad 3-krotnie większej obudowy i 3 razy większej powierzchni wooferów. Bas Polków to ich bezsprzeczny atut.

Polk Audio Legend L200 gniazda

Brawo za użycie porządnych zwór zamiast blaszek.

 

Abstrahując od analizy brzmienia kawałek po kawałku, istotna – czy może wręcz najważniejsza – jest całość. A ta jest w moim odczuciu znakomita. Brzmienie L200 jest nie tylko bardzo przyjemne, ale także naturalne, ekspresyjne, wciągające – także za sprawą ponadprzeciętnej rytmiczności. Niemały udział ma tutaj stereofonia. Nie jest ona może tak efektowna i precyzyjna, jak w przypadku GoldenEarów BRX, jednak na tle ostatnio testowanych kolumn, jest to przestrzeń, o której marzy wielu audiofilów – oczywiście przy założeniu, że stworzymy tym nie byle jakim monitorom wystarczajaco dobre warunki pracy. Da się z nich uzyskać bardzo porządną głębię i dużą jej szerokość panoramy stereo, a także odczuwalną namacalność prezentacji, różnicowanie linii pierwszego planu, – mocno zależne od nagrania. Tych koncertowych (i nie tylko) słucha się z wielką przyjemnością i zaangażowaniem. Byłem pod sporym wrażeniem tego, co potrafią te niepozorne głośniki. (FK)

II opinia

Większe monitory serii Legend siłą rzeczy przejęły wiele cech nagrodzonego modelu L100, jednakże dysponują znacznie większą rezerwą dynamiki. Istotnym składnikiem brzmienia jest bas. Wspominam o nim już na samym początku nie dlatego, że jest ekspansywny i zwraca na siebie uwagę nadmierną obecnością, ale dlatego, że jest dokładnie na odwrót. Bas jest znakomicie kontrolowany, wprost nieobecny. Nie odzywa się nieproszony, nie wykazuje żadnej tendencji do dudnienia i pogrubiania dźwięków. Mimo to zapewnia bardzo dobrą podbudowę i w żadnym razie nie jest deficytowy. Dobrze to wróży tym użytkownikom, którzy dysponują małymi pokojami lub takimi, w których łatwo wzbudzają niskie tony. Dla nich będą to z pewnością mało kłopotliwe monitory. Bas ma przy tym spore możliwości dynamiczne, które zasługują na uwagę – szczególnie w kontekście tego, iż pochodzą z jednego 6,5-calowego głośnika i niewielkiej obudowy. Zaskakuje to tym bardziej, że niskie tony odznaczają się bardzo dobrym „zejściem". Są one przy tym bardzo równe, szybkie i tylko minimalnie zmiękczone, tak zresztą, jak i całe pasmo. Odnotowałem bardzo dobrą pracę gitary basowej. Dźwięk tego instrumentu cechował się odpowiednią energią i znakomitą artykulacją. Mimo wspomnianego lekkiego zmiękczenia, czytelność, szczegółowość oceniłem jako znakomite.

Helikopter nagrany w jednym z utworów z albumu „The Wall” wybrzmiał z odpowiednią masą i dynamiką. Czuć było potęgę maszyny, wielkość płatów wirnika. W relacji do gabarytów kolumn efekt uznałem za imponujący, bliski realizmowi. Polki bardzo dobrze radzą sobie z dynamiką makro, a pobudzane do głośnego grania odwdzięczają się jej coraz większym zakresem. Nie udało mi się ich wprowadzić w kompresję, mimo że grałem naprawdę głośno. W kategoriach bezwzględnych atak jest nieco złagodzony z uwagi na lekko zaokrąglone kontury. To ukłon w kierunku przyjaznego, niemęczącego grania. Efekt jest na szczęście spójny. Dawno nie spotkałem się z takimi dużymi możliwościami tak niewielkich kolumn.

Polk Audio Legend L200 front

Jeszcze lepsze wrażenia zapewniła średnica. Gitara akustyczna brzmi otwarcie, wyraziście, bez zawoalowania, ale też bez wyostrzenia. Za to z tzw. pudłem. Znakomite są wokale – wyraziste i pełne. Nie ma w nich żadnego ewidentnego, stałego rozjaśnienia, jest za to otwartość i naturalność. W filmach daje to bardzo czytelne, łatwo zrozumiałe dialogi (ważne, gdy lubimy oglądać bez tłumaczenia). Największe wrażenie robią jednak żeńskie wokale, w przypadku których można odczuć naturalne ciepło, ale też świetną namacalność, dzięki czemu ładnie „materializują się” w pomieszczeniu odsłuchowym. Nie jest to jednak efekt wypychania ich do przodu, tudzież powiększania. Głosy są po prostu ładnie wyodrębnione z tła. Duża w tym zasługa barw. Dźwięki w średnim zakresie pasma odebrałem jako dobrze nasycone. Brzmienie określiłbym jako „mokre” – na zasadzie przeciwieństwa do osuszenia.
Głosy i instrumenty – zwłaszcza na pierwszym planie – są znakomicie ogniskowane, lecz nie mniej dobrze kolumny radzą sobie w skrajnych obszarach sceny. W „Watching TV” Watersa, gdzie we wzorcowej konfiguracji sprzętu dźwięk powinien pokazać się dokładnie z lewej strony (90 stopni) i ostro zogniskowany, tutaj był pokazany w pozycji 80 stopni i lekko rozmyty. To jednak wciąż dobry rezultat. Zestawy, które sobie z tym efektem (Q Sound) nie radzą najlepiej, rekonstruują go jako przyklejony do lewej kolumny, albo tylko w niewielkim stopniu oderwany na lewo od niej, a do tego rozmyty.

Najmocniejszym punktem stereofonii jest jednak to, w jaki sposób testowane kolumny odwzorowują akustykę różnych pomieszczeń, odbicia dźwięków od ścian, pogłos. Są w tym bardzo wiarygodne i naturalne. Niezła jest także zdolność do różnicowania głębi. Słuchanie dobrze nagranej orkiestry symfonicznej może być zaskakujące. Łatwo wczuć się nie tylko w klimat, ale też wskazywać pozycje poszczególnych instrumentów albo grup instrumentów. Polki bardzo różnicują nagrania i w gorszych realizacjach efekt selektywności i wglądu w scenę wyraźnie zanika. Z kolei na przeciętnych nagraniach komercyjnych z muzyką rozrywkową, te głośniki potrafią pokazać sporo niedociągnięć, jak spłaszczona scena czy kompresja. Nie boją się też obnażyć wyostrzeń i zniekształceń. Mimo iż są to z natury przyjaźnie brzmiące kolumny, to naprawdę w kiepskich realizacjach zabrzmią nieprzyjemnie.

Polk Audio Legend L200 zwory

Brawo za użycie porządnych zwór zamiast blaszek.

 

W recenzji Legend L100 pisałem o bardzo dobrej jakości wysokich tonów, które, mimo że pochodzą z miękkiej, tekstylnej membrany, nie są w charakterystyczny sposób zmiękczone. Nie ma tu więc tendencji do nadmiernego zlewania dźwięków – syczenia, zapiaszczenia. Te monitory były oceniane w grupie kolumn o podobnej cenie i na tle rywali pierścieniowy tweeter zabrzmiał nieprzeciętnie. Tym razem nie miałem do dyspozycji konkurentów z podobnego zakresu cenowego, a jedynie roboczą referencję – Akkusy Redwine 71 z ceramicznym tweeterem Accutona z serii Cell. To kolumny prawie 4-krotnie droższe. Charakter pracy pierścieniowego tweetera Polka był tym razem dość oczywisty, zdradzając pewne ograniczenia. W kategoriach bezwzględnych soprany są nieco zaokrąglone i nieco osłodzone, co jednak dobrze wpisuje się w koncepcję brzmienia L200 ukierunkowaną na muzykalność. Na szczęście jednak nie jest to stała maniera, która odciska wyraźniejsze piętno na brzmieniu. Nadal podtrzymuję, że głośnik ten prezentuje dźwięk zdecydowanie szybszy i mniej podbarwiony niż to ma miejsce w przypadku znakomitej większości kopułek tekstylnych – szczególnie tych stosowanych w kolumnach w zbliżonej cenie. Dość powiedzieć, że po jednodniowej akomodacji wysokie tony Polków potrafią „zniknąć” – po prostu przestajemy na nie zwracać uwagę. Na dłuższą metę okazuje się, że brzmienie góry jest po prostu bardzo dobre. Rzadko się zdarza, by jakieś kolumny czy elektronika podobały mi się na drugi i trzeci dzień coraz bardziej. Zwykle jest dokładnie na odwrót: im dłużej słucham, tym więcej słyszę wad danego urządzenia. Tym razem poczucie zadowolenia rosło z upływem czasu. Brzmienie Polków nie nuży, ale i nie męczy.

Polk Audio Legend L200 bassreflex

PowerPort, czyli sposób na wyciszenie tunelu bas-refleksu.

 

Podsumowując, są to zestawy, które potrafią całkiem wiernie odtwarzać barwy – realistyczne i nasycone. Drugim ich atutem jest świetna przestrzeń, trzecim – dynamika i bas. Całościowo na pochwałę zasługuje też spójność. Wypada mi tylko pogratulować konstruktorom. Dobra robota! (ML)

 

Galeria

{gallery}/testy/kolumny/polkaudio-l200{/gallery}

Naszym zdaniem

I oto kolejne monitory z Ameryki, którym należy się wielkie uznanie. Gdzie leży przyczyna tego, że w ostatnim czasie to właśnie małe kolumny zza Atlantyku robią na nas tak duże wrażenie? Nie mamy gotowej odpowiedzi na to pytanie. Segment monitorów w cenie do 10 tys. złotych jest dziś niezmiernie ciekawy i wymagający. Część znanych producentów Europy wciąż ma tu sporo do powiedzenia – tyle tylko, że są oni jakby w mniejszości. Gdybym miał (FK) wskazać pięć najlepszych kolumn podstawkowych z tego zakresu cenowego, to w tej grupie znalazłyby się co najwyżej dwie konstrukcje z Europy (byłyby to Elaki Vela BS403 i ATC SCM11). Z pewnością zakwalifikowałyby się do niej także Polk Audio Legend L200.

Polk Audio Legend L200 zzzKolumny podstawkowe z tego przedziału cenowego stanowią dziś złoty środek z punktu widzenia audiofilów budujących systemy w cenie 40-60 tys. złotych. Inwestowanie dwu- a nawet trzykrotnie większych kwot w kolumny podłogowe ma obecnie mocno ograniczony sens, wyjąwszy nieliczne przypadki, nie mówiąc oczywiście o niektórych, już nieprodukowanych konstrukcjach. Poczynioną oszczędność zdecydowanie lepiej ulokować we wzmacniaczu i źródle (bądź źródłach).

Wracając do bohatera niniejszego testu, są to wyjątkowo udanie zestrojone monitory. Po mistrzowsku balansują między dążeniem do precyzji i neutralności a równie ważną, jeśli nie ważniejszą, muzykalnością. Są wyrozumiałe dla niedoskonałych nagrań, ale jednocześnie bardzo doceniają wysokiej klasy materiał muzyczny, jak również elektronikę, w którą warto zainwestować nawet kilka razy więcej niż w nie same.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 02/2021, które można w całości kupić TUTAJ.

 

System odsłuchowy (FK):

  • Pomieszczenie: 30 m2 zaadaptowane akustycznie, panele Vicoustic, Mega Acoustic oraz własnego projektu
  • Źródła sygnału cyfrowego: SOtM sMS-200 Ultra Neo / Sbooster BOTW mkII, Sony CDP-557 ESD
  • DAC: dCS Bartok
  • Odtwarzacze CD: Arcam FMJ CD37, Ayon CD-10 mkII (także jako DAC)
  • Przedwzmacniacz: Conrad-Johnson ET2
  • Zestawy głośnikowe: Klipsch REF7 III (ze zmodyfikowaną zwrotnicą zewnętrzną), Focal Aria K2 936
  • Interkonekty: Albedo Metamorphosis, Stereovox HDSE, Nordost Tyr BNC 1,0 m, Synergistic Research Active USB
  • Kable głośnikowe: KBL Sound Red Eye Ultimate
  • Akcesoria: stoliki Rogoz Audio 4SPB/BBS, StandART STO, platformy antywibracyjne PAB
  • Zasilanie: dedykowana linia zasilająca, kondycjoner zasilania Keces BP-1200, listwa PowerBASE, kable zasilające KBL Sound Himalaya PRO, Master Mirror Reference, Zodiac, Spectrum
]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Zestawy głośnikowe Thu, 03 Feb 2022 11:50:13 +0000
Focal Aria K2 936 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1260-focal-aria-k2-936 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1260-focal-aria-k2-936 Focal Aria K2 936

Wersje limitowane to moda, która ostatnimi czasy zapanowała wśród producentów sprzętu audio. Focal wypuścił Arie 936 w wersji z żółtymi membranami K2, tym samym odwołując się do swojej chlubnej tradycji. Co z tego wyszło?

Dystrybutor: FNCE S.A., www.focal-polska.pl
Cena (za parę): 17 998 zł
Dostępne wykończenia: czarny front i tył (imitacja skóry) oraz góra, boki polakierowane na szaro (wysoki połysk)

Tekst: Filip Kulpa | Zdjęcia: Focal, AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 2/2021 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Zestawy głośnikowe Focal Aria K2 936

TEST


Focal Aria K2 936 

Może i trudno w to uwierzyć, ale seria Aria 900 liczy sobie już ponad 7 lat. Pojawiła się na jesieni 2013 r. i przez ten czas stanowiła dość mocną pozycję w portfolio francuskiej marki. Tak długą kontynuację gamy głośnikowej można interpretować dwojako: albo jest tak wyśmienita, że nie było potrzeby jej ulepszać, albo też – co byłoby zaskakujące i dość podejrzane – producentowi z Saint-Etienne zabrakło dobrego pomysłu, jak ją odświeżyć. Obstawiam, że nowe Arie pojawią się jeszcze w tym roku, ale póki co mamy „limitkę” – zestaw głośnikowy stworzony na bazie modelu 936, ale z innymi głośnikami średnio- i niskotonowymi. Dopisek K2 i żółte zabarwienie membran wydają się wyraźną wskazówką, że firma postanowiła wrócić do swoich korzeni. Ale czy oby na pewno?

 

Budowa

Arie K2 936 dzielą obudowy z Ariami 936, co oczywiście nie jest w żaden sposób zaskakujące. Oznaczenie liczbowe da się łatwo rozkodować według następującego klucza: 9 – wspólne oznaczenie serii (Aria 900), 3 – liczba głośników basowych, 6 – zaokrąglona średnica wooferów wyrażona w calach (w rzeczywistości wynosi ona 6,5 cala). Mamy zatem do czynienia z całkiem okazałą konstrukcją trójdrożną o wysokości 1,15 metra i masie ponad 27 kg, której wygląd i wykończenie – mimo oczywistych podobieństw do regularnych „936” – wyraźnie odcinają się od reszty gamy, zdecydowanie na korzyść dla nowego modelu.

Muszę przyznać, że wyjęcie kolumn z kartonów dostarczyło bardzo przyjemnych doznań. Czuć dużą dbałość o estetykę i precyzję wykonania. Front i tył pokrywa znana już imitacja skóry, ale boki wykończono pięknym, szarym lakierem o wysokim połysku (Ash Grey) zapożyczonym z serii Utopia III EVO. Górną ściankę tworzy szklana lub szklanopodobna nakładka o grubości 2-3 mm w czarnym kolorze. Naklejka informująca o kraju pochodzenia (made in France) dubluje to, czego możemy się dowiedzieć z aluminiowego pierścienia wokół głośnika średniotonowego. Dosyć to pretensjonalne, ale cóż – widocznie Focal bardzo chce podkreślić „francuskość” swoich produktów. Wrażenie elegancji i dopracowania podtrzymuje aspekt solidności, reprezentowany przez ciężki stalowy cokół z wycięciem w przedniej części, które umożliwia swobodny wypływ powietrza dla największego z trzech portów bas-refleksu umieszczonego na spodzie. Dwa pozostałe tunele BR znajdują się tuż poniżej dolnego głośnika basowego – mają znacznie mniejsze średnice i są krótsze. Wszystkie trzy działają oczywiście jako jeden układ rezonansowy dostrojony do częstotliwości 39 Hz.

Focal Aria K2 936 glosniki

Kosze wooferów i średniotonowego są metalowe. Plastikowy jest natomiast cały front tweetera. Brak komory wytłumiającej i skromny, neodymowy magnes.

 

Jak już wspomniałem, jedyną zmianą techniczną, o której dowiadujemy się z lektury materiałów producenta jest zmiana trzech wooferów oraz jednostki średniotonowej. Zamiast membran zrobionych z sandwichu „F” złożonego z włókien lnianych obłożonych z obu stron cienkimi płaszczami z włókna szklanego, zastosowano zupełnie inny materiał – K2. Również jest to rodzaj kanapki, ale tym razem (o dziwo) dwuwarstwowej. Z zewnątrz widzimy cienką warstwę włókien aramidowych, natomiast tył głośnika i jego właściwy rdzeń stanowi zaskakująco gruba pianka. Przyznam, że byłem tym odkryciem nieco zaskoczony, ponieważ czytając o K2, spodziewałem się firmowego „polykevlaru” K2, który to materiał Focal opracował jeszcze w latach 80., a żeby być dokładnym – w roku 1986. Na bazie tych membran powstało wiele znakomitych kolumn Focala, takich jak słynne w naszym kraju Point Source 5.1, czy dużo droższe, podłogowe modele Antea i Alcor. Sam przez wiele lat używałem kolumn Zollera na bazie głośników Focala z tej właśnie generacji i wspominam je z wielkim sentymentem. W mojej ocenie były to najciekawiej brzmiące głośniki, jakie Focal stworzył w swojej historii. Nie twierdzę, że obiektywnie najlepsze, ale z pewnością dające najbardziej żywy i rozwibrowany dźwięk. Tego „czegoś” nie słyszałem już ani z membran W, polyglassu, ani z tych późniejszych. Bliższa inspekcja nowych membran pokazała jednak, że z dawnym polykevlarem nie mają one za wiele wspólnego, pomijając oczywiście zewnętrzną warstwą aramidową, która ma teraz inny, bardziej cytrynowy odcień (inna sprawa, że przez 20 lat membrany z polykevlaru zmieniały zabarwienie na pomarańczowe). Nic więc dziwnego, że Focal w swoich materiałach ani słowem nie wspomina o polykevlarze. Tymczasem nazwa „K2 Power” żyje i funkcjonuje już od pewnego czasu – w serii głośników samochodowych.

Arie K2 936 nie są pierwszymi kolumnami Focala, które bazują na nowych dwuwarstwowych membranach K2. W 2019 r. firma wprowadziła rocznicowy model Spectral 40th, w którym zadebiutowała ta generacja głośników, a także niestosowany nigdzie indziej tweeter K2 M. W przypadku nowej Arii K2 936 głośnik wysokotonowy przejęto jednak z pozostałych modeli w tej gamie. Jest to odwrócona kopułka aluminiowo-magnezowa o firmowej nazwie TNF i średnicy 25 mm. Głośnik ten napędza miniaturowy magnes neodymowy. Dziwi brak jakiejkolwiek komory wytłumiającej. Odpowiednio uformowany front głośnika jest plastikowy. Podział pasma ustalono przy 3100 Hz. Poniżej tej częstotliwości pałeczkę stopniowo przejmuje 165-mm głośnik średniotonowy K2 z odlewanym koszem i sporym układem magnetycznym. Jednostka ta pracuje we własnej, wytłumionej komorze, współdzielonej z tweeterem. Resztę objętości wewnętrznej zagospodarowały trzy głośniki niskotonowe o takiej samej średnicy (165 mm) pracujące poniżej 260 Hz. Jak wspomniałem, komora jest wentylowana – częściowo do przodu, a cześciowo do dołu.

Focal Aria K2 936 zwrotnica

Komponenty w zwrotnicy nie oczarowują jakością.

 

Nie miałem okazji oglądać Arii 936 od środka, a powodem tego stanu rzeczy były bardzo mocno wklejone pierścienie maskujące mocowania głośników. W obawie przed uszkodzeniem odstąpiliśmy wtedy od oględzin wnętrza. Tym razem tego problemu nie było. Zdjęcie pierścieni i wykręcenie głośników mocno mnie zaskoczyło. Obudowy wykonano z dość cienkich (nieco ponad 18 mm) płyt MDF. Sądząc po tym, jak są one miękkie (znaczne pylenie, brak możliwości porządnego dokręcenia głośników) to nie MDF, a raczej LDF. W tym kontekście dziwne i niezrozumiałe jest niezastosowanie metalowych gwintów, co nie jest przecież dużym kosztem, a rozwiązanie to pozwoliłoby na znacznie pewniejsze osadzenie głośników we frezach. Zabieg ten powinien być standardem w przypadku kolumn tej klasy. Na plus należy zaliczyć trzy poziome usztywnienia całej konstrukcji, dzięki czemu wydaje się, że nie ma ona problemów z rezonowaniem. Minimalnie schodzące się ku tyłowi tylne ścianki teoretycznie trochę tu pomagają.

Zwrotnicę zbudowano z 11 elementów bardzo przeciętnej jakości, przymocowując ją do plastikowej płytki terminali, która – co ciekawe – nie jest mocowana za pomocą wkrętów, lecz „na wcisk” poprzez wąsy rozporowe, które można odblokować jedynie od wewnątrz obudowy. Tylko jeden kondensator jest foliowy i nie jest to wyrafinowany komponent. Widok elektrolitów w torze średniotonowym nie napawa optymizmem, podobnie jak zwykłe rezystory i okablowanie wewnętrzne poprowadzone przewodami klasy przemysłowej. Daleki jestem od osądzania kolumn na podstawie komponentów w zwrotnicy (nie jest to w żadnym razie sprawa najważniejsza w całym projekcie), jednak nie da się zaprzeczyć, że oszczędności tego kalibru nie przynoszą chwały producentowi o takiej renomie. Zwłaszcza, jeśli dotyczą kolumn za 18 tysięcy złotych. Rozdźwięk pomiędzy postrzeganą wartością kolumn, klasą ich wykończenia, dbałością o detale zewnętrzne a zawartością wnętrza jest trudny do wytłumaczenia inaczej niż tylko w jeden sposób. Dziwi to tym bardziej, że dopłata do Arii 936 wynosi niebagatelne 4400 zł. A przecież same głośniki nie są znacząco droższe od „Flaxów”. Dość narzekania. Przejdźmy do kwestii zasadniczej.

Trudne czy łatwe do napędzenia?

Wykres impedancji (linie czarna i szara reprezentują obie sztuki testowanej pary) ukazują dwie rzeczy. Po pierwsze, bardzo wyraźny wkład potrójnego bas-refleksu w zakresie niskich rejestrów (częstotliwość fb odpowiadająca pierwszemu minimum wynosi 39 Hz). Po drugie, odnotowujemy bardzo małą wartość modułu impedancji (w zakresie od 90 do 160 Hz wynosi ona mniej niż 3 Ω, osiągając minimum 2,70 Ω przy 110 Hz). Przy 95 Hz mamy do czynienia z wymagającą dla wzmacniacza kombinacją 3-omowej impedancji i przesunięcia fazy elektrycznej o 45°. Przy głośnym odsłuchu należy zatem oczekiwać mocnego nagrzewania się końcówek mocy. Podłączanie Focali do amplitunerów A/V i wzmacniaczy lampowych należy dobrze przemyśleć.

Focal Aria K2 936 impedancja

 

Brzmienie

Zacząłem od porządnego wygrzania tych kolumn, co zajęło trzy doby grania w pętli. Powinno to w zupełności wystarczyć do tego, by Arie w pełni zaprezentowały to, co potrafią. Pierwsze minuty odsłuchu okazały się bardzo obiecujące. Wiadomo jednak, że wstępne wrażenie bywa zwodnicze. Dłuższy odsłuch nierzadko weryfikuje początkowy zachwyt wywoływany brzmieniem efektownym, ale męczącym lub nużącym na dłuższą metę. Uważam, że pierwsze określenie nie bardzo pasuje do nowej Arii, za to drugie – już bardziej. Francuskie kolumny mają pewne zalety, których od Focala instynktownie oczekujemy. Grają więc czysto i dynamicznie. Nieprzeciętna czułość (92 dB) pozwala uzyskać prężny i dziarski dźwięk już od początku skali głośności we wzmacniaczu, co w dobie mocnych integr i końcówek mocy nie jest może wielką zaletą, ale już dla posiadaczy wzmacniaczy lampowych może, a w zasadzie mogłoby nią być – gdyby nie impedancja utrzymująca się w okolicach 3 omów (lub poniżej) w średnim i wyższym basie.

Focal Aria K2 936 terminale

Pojedyncze terminale, a właściwie ich płytka nie są mocowane wkrętami, tylko za pomocą plastikowych wąsów rozporowych.

 

Arie K2 wzbudziły moje uznanie i początkowe zainteresowanie z powodu solidności i rzadko spotykanej „zwartości” dźwięku. Zakres niskiej średnicy i wyższego basu jest bardzo wyraźnie obecny, niemalże fizycznie odczuwalny. Zapewnia to efekt niekiedy imponującej masy dźwięku, mocnego wypełnienia, stosunkowo rzadko obecny we współczesnych kolumnach, szczególnie tych o wąskich przednich ściankach (efekt baffle step). Gdy dodamy do tego dobrze zrównoważoną, w ogóle niepodbitą górę pasma, brzmienie Focali okazuje się zaskakująco gęste, na swój sposób przyjemne i „bezproblemowe”. Pierwsze minuty odsłuchu, które spędziłem słuchając albumu Tori Amos „Little Earthquakes” upłynęły dzięki temu wyjątkowo przyjemnie. To charakterystyczne dociążenie, efekt zagęszczenia dźwięku budowały interesujący klimat odsłuchu, odcinając się od analitycznego, chudego brzmienia wielu współczesnych konstrukcji budowanych według recepty high-tech. Nie jest to w żadnym razie realizacja wizji dźwięku vintage, ale jednak pewna próba odmiany prezentacji koncentrującej się na detalach zamiast na całości przekazu, jego spójności. Przyznać trzeba, że spójność Focali jest naprawdę dobra. Spory potencjał dynamiczny, który jej towarzyszy pozwala grać głośno i czysto bez obawy, że coś zacznie charczeć i zniekształcać. Doprecyzowując, dodam, że balans tonalny Focali balansuje na granicy przyciemnienia, a w gruncie rzeczy tę granicę delikatnie przekracza. Ilość energii w niskiej średnicy i wyższym basie co nieco przyćmiewa gładką górę, której w mojej ocenie brakuje iskry i wyrazu. Jest gładko, ale też niezbyt przejrzyście. Ilość powietrza, rewerberacji jest przez to ograniczona. Gdy przypominam sobie w tym miejscu testowane równo 15 lat temu Electry 927 Be, które wtedy kosztowały podobnie, jak Arie K2 936, dociera do mnie, jak wyraźnie zmieniła się recepta na brzmienie Focali w ostatnich dwóch dekadach. Współczesne konstrukcje tej marki grają ciemniej i mniej precyzyjnie. Czy to korzystna zmiana? Zależy, jak na to patrzeć. Z perspektywy słuchacza chcącego uzyskać nieabsorbujący, masywny dźwięk bez niedomówień w dziedzinie dynamiki – co z reguły wzajemnie się wyklucza – Aria K2 będzie ciekawą propozycją. Gdy jednak oceniamy to brzmienie poprzez pryzmat emocji, barwności, detaliczności, wyrafinowania, jego atrakcyjność w dużej mierze się ulatnia. Z każdym kolejnym kwadransem obserwowałem u siebie spadek zainteresowania odsłuchem. Z dużą dokładnością byłem w stanie przewidzieć, jak zabrzmi kolejna płyta. Ta przewidywalność, będąca udziałem ciężkawego, przygaszonego charakteru prezentacji, rozciągała się na spłycone poczucie timingu, a przede wszystkim ekspresji, której za wiele tu nie odnajdywałem – szczególnie w kontekście swoich oczekiwań rozbudzonych skrótem „K2”. Zdecydowanie bardziej kojarzyło mi się to brzmienie z pierwszymi Electrami na bazie membran W niż starszego polykevlaru. Scena dźwiękowa jest niewątpliwie poprawna, ale i ona nie zaskoczyła mnie niczym szczególnym. Mając świeżo w pamięci Polki L200, a wcześniej GoldenEary BRX jakoś trudno mi było się tym brzmieniem zachwycić.

Focal Aria K2 936 cokol

Stalowe cokoły bardzo skutecznie stabilizują ciężkie kolumny. Kolce wygodnie się reguluje – od góry.

 

Reprodukcję niskiego zakresu uznałem początkowo za zdecydowany atut Focali. Akurat trafiłem na taki repertuar (wspomniana Tori Amos), że twardy, konturowy wyższy bas dawał złudzenie świetnej kontroli i wspomnianej zwartości, co – nie przeczę – przypadło mi do gustu. Później okazało się jednak, że omawiany efekt uzyskano na drodze konkretnego zestrojenia niskich tonów, które cechuje dość wyraźna „górka” w średnim i wyższym podzakresie. O ile więc na materiale pop/rock można dzięki temu uzyskać fajny, mocny wykop, o tyle w nagraniach jazzowych, taka niezbyt równa charakterystyka niskich tonów budzi skojarzenia z tańszymi konstrukcjami. Poziom czystości i wyrafinowania basu jest przez to niezbyt wysoki, a to prowadzi do poszukiwania innych zalet tego zakresu, których ostatecznie nie udało mi się znaleźć. Najbardziej zaskakującym aspektem związanym z basem jest rozciągnięcie niskich rejestrów – obiektywnie przeciętne, jak na kolumny o tych gabarytach i w tej cenie. Trzykrotnie mniejsze Polki L200 schodziły niżej, a ich bas lepiej oddawał niuanse realizacyjne i grę artystów. Porównanie obu tych konstrukcji w ogóle prowadzi do ciekawych i bardzo zaskakujących wniosków.

 

Galeria

{gallery}/testy/kolumny/focal-k2-aria-936{/gallery}

Naszym zdaniem

Dobra dynamika, solidne dociążenie w dole pasma, brak agresji w górze, duża wyrozumiałość dla gorszych realizacji oraz bardzo ładne wykończenie zapewne przemówią do określonej grupy słuchaczy, którym ta mieszanka cech po prostu będzie odpowiadała. Na gruncie porównań ze średnią rynkową w tej cenie, są to porządne kolumny. Martwią jednak oszczędności ukryte pod płaszczykiem lifestylowego wykończenia i „nowej” techniki głośnikowej – szczególnie w kontekście ceny, która do przystępnych zdecydowanie nie należy. Mówiąc wprost, drogo się zrobiło. Chciałbym jeszcze kiedyś posłuchać prawdziwych Focali – rzecz jasna, tych z bieżącej produkcji, które nie mają w nazwie „Utopia”.

Focal Aria K2 936 ocenaArtykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 02/2021, które można w całości kupić TUTAJ.

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Zestawy głośnikowe Wed, 19 Jan 2022 13:01:42 +0000
Polk Audio Legend L100 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1232-polk-audio-legend-l100 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1232-polk-audio-legend-l100 Polk Audio Legend L100

Stworzenie bardzo dobrego monitora nie musi być domeną małych specjalistycznych wytwórców. Dobitnie pokazuje to przykład najmniejszych Polków z serii Legend. To również przekonujący dowód na to, że pozory czasem mylą.

Dystrybutor: Horn Distribution, www.horn.pl 
Cena (za parę): 5998 zł (w momencie testu)
Dostępne wykończenia: front czarny satynowy lub na wysoki połysk; boki okleina drewniana orzech lub czarna

Tekst: Marek Lacki | Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 4/2020 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Kolumny podstawkowe Polk Audio Legend L100

TEST

Polk Audio Legend 100 

Polk Audio zostało założone w 1972 r. przez Matthew Polka – wówczas świeżo upieczonego absolwenta uniwersytetu John Hopkins na wydziale fizyki – oraz jego dwóch kolegów z uczelni: George Klopfera i Sandy’ego Grossa (marketing i sprzedaż). Firma zaczynała od konstrukcji nagłośnieniowych, ale już w 1974 r. zdecydowała się wejść na rynek audiofilski. W tamtym czasie siedziba mieściła się w Baltimore. Z końcem 2006 roku Polk został sprzedany firmie Directed Electronics (później DEI Holdings), w ramach której połączył się z inną marką o podobnym profilu – Definitive Technology. Matthew Polk nie opuścił firmy, zasiadając w radzie nadzorczej i kontynuując prace badawcze. W 2013 roku DEI Holdings utworzył dywizję Sound United, co zaowocowało przeniesieniem siedziby do San Diego (Kalifornia). Zespół inżynierów pozostał jednak w rejonie Baltimore (a dokładniej w Owing Mills), gdzie utworzono ośrodek badawczo-rozwojowy Audio and Acoustics Research And Development [ARAD], z którego korzystają inżynierowie Polk Audio, Definitive Technology, ale też i inne firmy należące do Sound United. Nawiasem mówiąc, w 2017 r. przejęło ono grupę D+M Group, a więc Denona, Marantza i Boston Acoustics. W ubiegłym roku Sound United był bliski przejęcia Pioneera i Onkyo, ale ostatecznie do tej operacji nie doszło.

Dziś, Polk Audio, będąc częścią jednego z największych producentów sprzętu hi-fi na świecie, ma dość rozdrobnioną ofertę ukierunkowaną na masowego odbiorcę, w której pierwsze skrzypce grają soundbary, głośniki mobilne, instalacyjne i systemy głośnikowe do kina domowego. Jedynym audiofilskim akcentem jest stworzona niedawno seria Legend, którą zaprezentowano jesienią 2019 r. Znajdziemy w niej dwa dwudrożne monitory (L100 i L200), dwa duże zestawy podłogowe (L600 i L800), głośnik centralny oraz nadstawkę do dźwięku surround Dolby Atmos/DTS:X – model L900. Testujemy mniejszy z dostępnych monitorów. Czy okaże się on równie dobry jak testowany kilka lat temu, znakomity model LSiM703?

 

Budowa

Mimo lakierowanej na wysoki połysk przedniej ścianki, wypukłej i zaokrąglonej na krawędziach, kolumny Polka nie wyglądają na drogie. Są nieduże, mają najmniejszy woofer w testowej grupie, a ich wykonanie – choć dobre – jest obiektywnie rzecz biorąc, najmniej przekonujące. Widać to szczególnie w konfrontacji z duńskimi monitorami, których stolarka i detale to zupełnie inna klasa. Błyszczący front, plastikowa obręcz maskująca cztery wkręty głośnika (wchodzące bezpośrednio w płytę czołową) oraz nietypowy element z tworzywa na „plecach” kolumn zestawiono ze standardowym fornirem drewnianym w czarnym wybarwieniu (dostępne są także wersja orzechowa), który pokrywa pozostałe ścianki. Całość nie wygląda źle, ale gdyby chcieć zgadywać cenę L100, większość osób zapewne obstawiłaby kwotę znacznie poniżej 6000 zł. Mimo to, Polki przyciągają uwagę czym innym, a mianowicie trzema charakterystycznymi elementami. Pierwszym z nich jest głośnik wysokotonowy o konstrukcji pierścieniowej, z wystającym pośrodku metalowym, ostrym „szpikulcem". Do złudzenia przypomina on konstrukcje Vifa i Scan Speaka. W Vifie środkowy stożek jest plastikowy, w Scan Speaku – dokładnie taki sam, jak tu. Czyżby więc Polk zastosował głośniki Scan Speaka? Sposób montażu uniemożliwił nam obejrzenie tej konstrukcji od tyłu, więc trudno powiedzieć, jak jest naprawdę. Polk twierdzi, że to ich własna konstrukcja (Pinnacle). Mniejsza o to. Ciekawy jest koncept i wykonanie tego przetwornika. Cewka ma średnicę 25 mm, po jej wewnętrznej i zewnętrznej stronie znajdują się dwie membrany pierścieniowe. Ta większa ma aż 38 mm. Mamy więc powierzchniowo duży układ drgający, ale profile każdej z membran są stosunkowo małe (krótkie), co gwarantuje większą odporność na odkształcenia niż w przypadku konwencjonalnych kopułek. Dzięki temu pasmo przenoszenia sięga 40 kHz – wynik praktycznie nieosiągalny dla zwykłych kopułek tekstylnych. Jednocześnie mamy dobre tłumienie wewnętrznych rezonansów i niezłą odporność mocową.

Polk Audio L100 woofer

Najskromniejsze chassis i niezbyt okazały magnes. I co? Polkom L100 w ogóle to nie przeszkadza...

 

Zakres poniżej 2,9 kHz odtwarza drugi, równie nietypowy głośnik o średnicy 133 mm i membranie nazwanej Turbine. Ma ona specjalnie uformowane wypukłości, które faktycznie przypominają ramiona turbiny. Ich obecność ma za zadanie zapobiec tworzącym się na jej powierzchni falom stojącym i deformacjom przy zachowaniu możliwie dużej sztywności. Materiał membrany to rodzaj kompozytu – na jego temat wiadomo jedynie tyle, że rdzeń jest wykonany z jakiejś pianki. Reszta głośnika wydaje się bardzo zwyczajna: kosz z tłoczonej blachy, długa cewka w krótkiej szczelinie i niezbyt duży magnes. Na tle rywali, szczególnie Gato i JBL-i woofer Polka pod względem czysto mechanicznym (pomijając membranę) wygląda skromnie.

Umieszczona na dnie obudowy zwrotnica z filtrami drugiego rzędu zawiera aż 17 elementów, w tym dwie cewki z rdzeniem C, dwie z rdzeniem zwykłym, jedną powietrzną, 6 rezystorów cermetowych, 5 kondensatorów foliowych i jeden elektrolityczny. Ze specyfikacji technicznych wynika, że filtry są zaledwie drugiego rzędu. Już w tym momencie zaczyna być jasne, że w ten projekt inżynierowie włożyli sporo pracy. Potwierdzają to oględziny obudowy, którą od środka wzmocniono najbardziej rozbudowaną w grupie kratownicą. Grubość ścianek nie jest wcale mała – wynosi 21 mm, wnętrze obficie wytłumiono gęstą wełną mineralną.

Polk Audio L100 gniazda

Co to takiego? Radiator, jakaś osłona? Trudno znaleźć jedno krótkie określenie. Uznajmy, że to „dyfuzor basowy". Szpic w osi otworu BR ma za zadanie kierować strumień przepływającego powietrza na boki, do góry i do dołu.

 

Trzecim charakterystycznym elementem „legend” jest nietypowy żebrowany element na tylnej ściance – rodzaj dodatkowej odgrody. Przypomina radiator, ale jest on plastikowy, a poza tym mamy do czynienia z kolumnami pasywnymi, więc oczywistym jest, że rola tego elementu musi być zupełnie inna. W osi otworu BR zamontowano coś w rodzaju odwróconego lejka ze szpicem wycelowanym w środek otworu. Konstrukcja ta ma za zadanie przekierować wylatujące powietrze na boki w celu ograniczenia efektów turbulencyjnych. Dzięki temu można także ustawić kolumny bliżej tylnej ściany niż zwykle to ma miejsce w przypadku bas-refleksów skierowanych do tyłu. Konstrukcja samego tunelu też nie jest całkiem typowa. Drugi jego koniec (wewnątrz obudowy) ma sporych rozmiarów płaski kołnierz profilujący z mdfu, którego rola nie jest wcale taka oczywista.

Pojedyncze gniazda przyłączeniowe zamontowano za pośrednictwem niewielkiej aluminiowej płytki. Akceptują każdy rodzaj końcówek kabli głośnikowych.

Impedancja i faza elektryczna

Polk Audio L100 impedancja

Charakterystyka modułu impedancji (linie czarne i szare odpowiadające obu sztukom testowej pary) wygląda dość nietypowo, ponieważ minimum jest osiągane nie w górnym basie (lokalne przy 215 Hz ma wartość 3,8 Ω ), lecz w zakresie wysokotonowym, gdzie zmierzyliśmy 2,96/2,93 Ω przy częstotliwości 5,4 kHz. Ponieważ nie jest to zakres mocno obciążony energetycznie, to nie oznacza to, że L100 są kolumnami trudnymi do wysterowania. Niemniej trzeba wziąć pod uwagę, że jest to obciążenie dość wymagające dla wzmacniacza, szczególnie lampowego. Minimum odpowiadające strojeniu układu BR występuje przy 58 Hz. (FK)

 

Brzmienie

Odsłuch tych skromnie, acz nowocześnie wyglądających monitorów może mocno zaskoczyć audiofilów, którzy – jak to się mawia – z niejednego pieca jedli. To z pewnością nie są dobre kolumny – ani nawet bardzo dobre. Bardzo dobre są JBL-e, natomiast Polki są po prostu wyśmienite. Podłączając je bezpośrednio po którychkolwiek pozostałych kolumnach z grupy testowej, odnosiłem wrażenie przeskoku o całą klasę wyżej. Co czyni L100 tak dobrymi, wręcz wyjątkowymi?

Polki brzmią najłagodniej, ale nie jest to zasługa jakiegokolwiek zaokrąglenia dźwięku, bo taki efekt tu praktycznie nie występuje. To kwestia czystości, wysokiej jakości i braku zniekształceń. Dobrej jakości dźwięk jest pozbawiony natarczywości w jakiejkolwiek formie – tak być powinno i tak właśnie jest tym razem. Gdy potrzeba, wysokie tony są „metaliczne”, ale w pozytywnym znaczeniu. Precyzyjne i nośne, potrafią bardzo dobrze oddawać wybrzmienia blach. Rozdzielczość i rozciągnięcie są najlepsze w grupie testowej. Czym wyżej na skali częstotliwości, tym przewaga pierścieniowego tweetera nad konkurentami wydaje się rosnąć. Mimo że zastosowano tu głośnik z membraną wykonaną z miękkiego materiału, w ogóle tego nie słychać. Pod względem sposobu reprodukcji krawędzi sopranów bliżej Polkom do pozostałych dwóch monitorów z Ameryki niż do Gato. A przecież tyko one wykorzystują kopułkę tekstylną. Tam jednak ewidentnie słychać miękkość membrany, w Polkach – nic podobnego.

Polk Audio L100 tweeter

Pierścieniowy tweeter jako żywo przypomina konstrukcje Scan Speaka. I naprawdę jest dobry. Nie słychać, że to „szmaciak".

 

Bardzo dobrze zgrany z górą środek pasma także cechuje bardzo wysoki poziom precyzji, ale oprócz niej słychać także melodyjność i wyrafinowanie. Zakres średniotonowy jest czysty, a zarazem wystarczająco gęsty, dobrze nasycony. Barwy są żywe i kwieciste. Nie ma tu mowy o jakimkolwiek wyszarzeniu dźwięku. Polki są w średnicy czyste jak Martiny Logany, precyzyjne jak JBL-e i muzykalne jak Gato. W odróżnieniu od rywali, nie są jednak podbarwione. W rezultacie brzmienie wokali jest tak dobre, że żaden z konkurentów nie jest w stanie dorównać L100. Jak na zajmowany przez te kolumny przedział cenowy zestawów, brzmienie wokali uznaliśmy za niemalże wybitne.

Świetna jest namacalność – ponownie najlepsza w teście; wokale – rewelacyjnie wycinane z tła. Niczego nie można zarzucić stereofonii. Zarówno precyzja lokalizacji, jak i ogólne wrażenia przestrzenności dźwięku są bardzo dobre. Nieprzeciętny jest wgląd w głąb sceny, zachowana jest przy tym naturalna plastyczność przekazu.

Polk Audio L100 zwrotnica

Umieszczona na dnie obudowy zwrotnica z filtrami drugiego rzędu zawiera aż 17 elementów, w tym dwie cewki z rdzeniem C, dwie z rdzeniem zwykłym, jedną powietrzną, 6 rezystorów cermetowych, 5 kondensatorów foliowych i jeden elektrolityczny.

 

A bas? Pewnie spodziewacie się, że to pięta achillesowa tej niewielkiej konstrukcji. Otóż nic z tego. Potęga basu jest zaskakująco dobra, a w relacji do średnicy głośnika niskotonowego, wprost zdumiewająca (podobnie jak w sporo droższych Elakach Vela BS403). Basu jest nieco mniej niż w Gato, nie mówiąc już o JBL-ach, ale nieco więcej niż Martinach Loganach. Ale nie to decyduje o przewadze basu Polków nad resztą rywali. Ma on zbiór wszystkich najlepszych cech konkurentów. Zróżnicowanie barw jest równie dobre jak w Gato, ale przy zachowaniu znacznie lepszej precyzji. Niskie tony cechuje ponadto znakomita szybkość, dzięki czemu nienagannie podkreślają one rytm. Bas Polków potrafi być też dyskretny, zapewniając jednak przez cały czas adekwatną podbudowę dla reszty pasma. Do tego dodałbym jeszcze jedną zaletę: jest równy i wolny od podbić, czy pogrubień, czym nie mogą się pochwalić rywale z grupy testowej. To naprawdę bezproblemowe strojenie.

 

Galeria

{gallery}/testy/kolumny/polk-legend100{/gallery}

Pozostałe kolumny z testu grupowego

Martin Logan Motion 35XTi

Martin Logan Motion 35XTi

JBL HDi1600

JBL HDi1600

Gato FM-15

Gato FM-15

 

Naszym zdaniem

Chciałoby się napisać: wielka niespodzianka i zaskoczenie. Ale czy oby na pewno? Testowany wiele lat temu trójdrożny model LSiM703 pokazał, jak zaawansowane i neutralne konstrukcje potrafi tworzyć amerykański producent. Tym razem, po raz kolejny udowodnił, że wielcy gracze czasem potrafią więcej i lepiej niż pozornie bardziej wyspecjalizowani, znacznie mniejsi wytwórcy.

Legend 100 to wspaniałe monitory. Zapewniają wiele emocji podczas słuchania muzyki, nie serwując przy tym słuchaczowi w zasadzie żadnych wad. Pod każdym względem zapewniają satysfakcję z odsłuchu. Są niezwykle uniwersalne: dynamiczne, muzykalne i barwne. Ich brzmienie na tle rywali jest – obiektywnie rzecz biorąc – dużo lepsze. Bardzo jesteśmy ciekawi podłogówek.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 04/2020, które można w całości kupić TUTAJ.

Polk Audio L100 ocena

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Zestawy głośnikowe Mon, 04 Oct 2021 23:00:29 +0000
Martin Logan Motion 35XTi https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1231-martin-logan-motion-35xti https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1231-martin-logan-motion-35xti Martin Logan Motion 35XTi

Elektrostatyczne skojarzenia nie są wcale odległe od tego, co mają do zaproponowania większe z dwóch monitorów Martina Logana.

Dystrybutor: Polpak Poland, www.polpak.com.pl
Cena (za parę): 5998 zł (w momencie testu)
Dostępne wykończenia: białe, czarne (matowe)

Tekst: Marek Lacki | Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 4/2020 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Kolumny podstawkowe Martin Logan Motion 35XTi

TEST

Martin Logan Motion 35XTi  

Martin Logan niezmiennie od lat jest postrzegany jako specjalista od elektrostatów – kolumn wyjątkowych, ale i drogich. Obecne portfolio tej amerykańskiej marki niespecjalnie przypomina obraz z lat 90., co jednak nie znaczy, że firma zaniechała kontynuowania tradycji. Owszem, wciąż wytwarza elektrostaty (mniejsze i większe, zawsze jednak z dynamicznymi sekcjami basowymi), ale istotną część profilu działalności stanowią głośniki instalacyjne – a te siłą rzeczy elektrostatami być nie mogą.

Ofertę „wolnostojących” zestawów głośnikowych podzielono na trzy serie: Masterpiece (z modelami Neolith i CLX Art na czele), ElectroMotion (smuklejsze i mniejsze modele z aktywną sekcją niskotonową) oraz najbardziej konwencjonalną z nich wszystkich serię Motion, w której nie ma miejsca na panele elektrostatyczne. Zamiast nich stosowane są nowoczesne przetworniki dynamiczne: tweeter typu AMT (Air Motion Transformer) oraz aluminiowe głośniki nisko- i nisko-średniotonowe. Testowany model 35 XTi jest drugim najmniejszym w gamie wytwarzanej już od 10 lat, w ubiegłym roku zmodernizowanej.

 

Budowa

Motion 35 XTi są jednymi z mniejszych kolumn w teście – gabarytowo są zbliżone do Polków, a zarazem wyraźnie mniejsze od Gato i JBL-i. Eleganckie, wykończone białym lakierem matowym obudowy mają kształt prostopadłościanów o podstawie trapezu prostokątnego – z zastrzeżeniem, że owa podstawa jest ścianką boczną. Prościej rzecz ujmując, chodzi o to, że górna ścianka jest nierównoległa do dolnej – lekko opada ku tyłowi. Zabieg ten daje teoretyczne korzyści natury akustycznej (ograniczone powstawanie fali stojącej wewnątrz, wzdłuż wysokości obudowy). Skrzynki są wentylowane do tyłu i wykonano je z płyt mdf o zróżnicowanej grubości. Przednia ścianka ma aż 31 mm, pozostałe – po 18 mm. Plastikowa nakładka maskuje wkręty mocujące głośniki, co podkreśla estetykę wykonania. Wnętrze zostało gęsto wypełnione sztuczną wełną. Rurę tunelu zrobiono z twardej tektury, niewyprofilowanej od wewnątrz, ale z profilowanym, plastikowym wylotem.

Designerski sznyt uwidacznia się także z tyłu, gdy patrzymy na gniazda głośnikowe. Są podwójne, szeroko rozstawione i mają wygodne, motylkowe zakrętki, co bardzo pomaga w podłączeniu końcówek widełkowych.

Martin Logan 35XTi gniazda

Wygodne terminale z poręcznymi „kurkami", które ułatwiają pewne umocowanie widełek.

 

Zwrotnica, przymocowana do tylnej ścianki, została bezpośrednio połączona z gniazdami, bez pośrednictwa odkręcanego panelu. Trzpienie gniazd przebijają tylną ściankę a następnie płytkę zwrotnicy. Na gwinty gniazd od wewnątrz nakręcone są zakrętki, które zapewniają kontakt elektryczny ze ścieżkami na płytce. Zwrotnica, dzieląca pasmo przy częstotliwości 2,2 kHz, o nazwie handlowej Vojtko (na cześć głównego konstruktora, profesora Joe Vojtko) składa się z dwóch drutowych cewek powietrznych, jednej drutowej rdzeniowej, kondensatora foliowego z logo Martina Logana oraz z pięciu dużych rezystorów. Zastosowano także termistor (PTC), zabezpieczający obwód głośnika wysokotonowego przed przeciążeniem.

Niskie i średnie tony odtwarza 6,5-calowa (165 mm) jednostka z aluminiową membraną o płaskiej nakładce przeciwpyłowej i sztywnym zawieszeniu. Zastosowano duży układ magnetyczny (średnica 109 mm) z otworem wentylującym cewkę. Kosz jest polimerowy.

Martin Logan 35XTi zwrotnica

Części komponentów zwrotnicy tutaj nie widać (rezystory przykryte wytłumieniem). Są dobrej jakości.

 

Zakres powyżej podziału to już domena wspomnianego głośnika AMT, w terminologii producenta nazwanego Folded Motion XT. O zaletach tego rozwiązania, jak również o trudnościach w aplikacji przetwornika AMT pisaliśmy na naszych łamach już wielokrotnie. Warto zwrócić uwagę, że jest to większa z dwóch odmian tego przetwornika o wymiarach 32 x 61 mm.

W specyfikacjach producenta zwracają uwagę dwie wartości: pasmo przenoszenia od 50 Hz do 20 kHz (±3 dB) i efektywność 92 dB. Przynajmniej jedna z tych wartości nie może być prawdziwa – tak szerokie pasmo przy tak dużej efektywności w przypadku dwudrożnego monitora nie jest możliwe.

Impedancja i faza elektryczna

Martin Logan 35XTi impedancja

Małe Logany charakteryzuje wyjątkowo wyrównany, przyjazny dla wzmacniacza przebieg modułu impedancji w zakresie powyżej ok. 100 Hz. Minimum, osiągane przy ok. 190 Hz ma wartość 4,1 Ω , a w zakresie od 300 Hz do 20 kHz moduł impedancji mieści się w przedziale 5-10 Ω . Bas-refleks dostrojono dość wysoko – do 64-65 Hz, co może sugerować niezbyt niską dolną częstotliwość graniczną. Faza elektryczna „trzykrotnie” przyjmuje dość duże wartości bezwzględne (ok. 55°), ale nie korelują one z małą impedancją. Reasumując, mamy do czynienia z kolumnami łatwymi do wysterowania o nominalnej impedancji, którą należy uznać za 5-omową. (FK)

 

Brzmienie

Już od pierwszych taktów muzyki, Martiny Logany przekonują rześkością i czystością brzmienia. Wysokie tony cechuje całkiem duża rozdzielczość, nie są one zapiaszczone ani zamglone. Określiłbym je raczej mianem metalicznych. To z jednej strony zaleta, gdyż nieźle, czysto i dźwięcznie oddają naturę blach perkusji, nie pozwalają na ujednolicanie i zlewanie się dźwięków. Słychać bardzo dużo szczegółów, podanych w sposób czytelny, bez owijania w bawełnę. Z drugiej jednak strony, od czasu do czasu da się odczuć, że góra jest nieco przenikliwa i nie całkiem naturalna, co doskwiera w przypadku nagrań zrealizowanych w latach 80. za pomocą niedoskonałej wówczas techniki cyfrowej. Przykładowo utwór „Nikomu nie wolno" zespołu Kobranocka na większości kolumn wywołuje chęć ściszenia. Tym razem dźwięk był zdecydowanie za ostry. Główna przyczyna tego stanu rzeczy wynika z ekspozycji niższej góry i wyższego środka, gdzie następuje podkreślenie sybilantów. Współczesne, najnowsze nagrania z dobrych wytwórni okazują się zdecydowanie mniej problematyczne, ale słuchając ripów płyt winylowych zwróciłem uwagę na wyeksponowane wszelkie trzaski i szumy. Miłośnicy analogu powinni na to zwrócić uwagę.

Martin Logan 35XTi woofer

Głośnik nisko-średniotonowy ma aluminiową membranę i polimerowy kosz. Układ magnetyczny ma prawie 11 cm średnicy.

 

Martiny są bardzo szczegółowe i przejrzyste nie tylko w górze pasma, ale także w średnicy. Można dzięki temu usłyszeć sporo niuansów, których obecność, a raczej czytelność zaskakuje na tym pułapie cenowym. W moim odczuciu, poziom detaliczności w średnich tonach był najwyższy w teście. Podobało mi się to, że średnica jest czysta, wolna od często spotykanych w tej klasie cenowej irytujących podbarwień. W niektórych, neutralnych albo co gorsza rozjaśnionych systemach, może się jednak pojawić efekt kliniczności i surowości przekazu, dlatego zalecałbym ostrożność przy doborze wzmacniacza i pozostałej elektroniki.

Stereofonia skupiona jest głównie na pierwszym planie, bez większych ambicji do odwiedzania sceny daleko za kolumnami głośnikowymi. Atutem kolumn jest bardzo duża dokładność w lokalizacji pierwszoplanowych źródeł pozornych. Są nie tylko stabilnie osadzone, ale też precyzyjnie wyrysowane, choć odwzorowanie rozmiarów wydało mi się trochę ujednolicone. W większości przypadków słychać bowiem punktowe źródła, nawet gdy powinny one zajmować większy obszar.

Martin Logan 35XTi AMT

Wysokotonowy AMT zamocowano w dość niekonwencjonalny sposób.

 

Co najmniej dobra jest dynamika recenzowanych zestawów. Motion 35 XTi potrafią wywołać efekt grania raz za głośno, raz za cicho, co ewidentnie wskazuje na dużą zdolność różnicowania rozpiętości nagrań. Dobra jest także szybkość, w zasadzie w całym paśmie, choć głównie wynika to z podkreślenia fazy ataku.

Niezbyt mocny, ale też na pewno niedeficytowy, za to dobrze kontrolowany jest bas. Ma twardawą naturę i słyszalne uwypuklenie w wyższym zakresie. Charakteryzuje go także niezła szybkość. W nagraniach akustycznych zabrakło mi jednak odrobiny zróżnicowania i głębi tego zakresu. Rozciągnięcie jest obiektywnie słabsze niż w obu większych kolumnach z tego testu (JBL i Gato).

 

Galeria

{gallery}/testy/kolumny/martin-35xti{/gallery}

Pozostałe kolumny z testu grupowego

Polk Audio L100

Polk Audio Legend 100

JBL HDi1600

JBL HDi1600

Gato FM-15

Gato FM-15

 

Naszym zdaniem

Martiny Logany Motion 35 XTi to kolumny, szybkie rześkie, przezroczyste, grające bardzo czystym środkiem i takąż górą. Są nieprzeciętnie szczegółowe, precyzyjne w odwzorowaniu sceny, choć raczej tylko w obrębie pierwszego planu. Bas należy ocenić jako szybki, ale o ograniczonym rozciągnięciu i zróżnicowaniu. Niezła jest też dynamika podkreślająca fazę ataku. Kolumny te powinny grać raczej z ciepło brzmiącym wzmacniaczem. W przeciwnym wypadku mogą się okazać nazbyt ofensywne i konturowe.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 04/2020, które można w całości kupić TUTAJ.

Martin Logan 35XTi ocena

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Zestawy głośnikowe Mon, 04 Oct 2021 22:56:32 +0000
JBL HDI 1600 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1230-jbl-hdi-1600 https://www.avtest.pl/zestawy-glosnikowe/item/1230-jbl-hdi-1600 JBL HDI 1600

Największe w teście monitory JBL-a wyróżniają się dynamiką i potężnym basem. Mają też zalety droższych podłogówek.

Dystrybutor: Suport, www.jbl.com.pl 
Cena (za parę): 6980 zł (w momencie testu)
Dostępne wykończenia: lakier na wysoki połysk czarny lub okleina drewniana (szary dąb lub orzech)

Tekst: Marek Lacki | Zdjęcia: AV

Artykuł pochodzi z Audio-Video 4/2020 - Kup wydanie PDF

audioklan

 

 


Kolumny podstawkowe JBL HDI 1600

TEST

JBL HDi1600 

Z nową serią HDI JBL wrócił do gry jako producent nowoczesnych audiofilskich zestawów głośnikowych w cenach, które nie przyprawiają o zawrót głowy. Za całym projektem, sprzedażą i marketingiem stoi high-endowa (niegdyś profesjonalna) dywizja Synthesis, w której obok tej gamy znajdują się takie znakomitości, jak K2 S9900, model Everest, S4700 (seria Summit), seria Classic (L100 i L82) czy monitor studyjny 4367.

Z nową linią HDI, która zadebiutowała w Polsce podczas ubiegłorocznego Audio Video Show, mieliśmy już bliski kontakt, testując pośredni model HDI3600, czyli mniejszą z dwóch podłogówek. Monitor HDI 1600 to najmniejsza propozycja w tej gamie i zarazem najtańszy zestaw głośnikowych (do odsłuchu stereo) w obecnej ofercie marki.

 

Budowa

Najmniejszy nie znaczy jednak, że mały. JBL-e są największe w teście i ważą solidne 10 kg (sztuka). Stosunkowo szerokie obudowy otrzymały wyraźnie wyoblone boczne krawędzie, co – jak można przypuszczać – ma istotne znaczenie akustyczne (minimalizacja dyfrakcji). Dostępne są trzy wykończenia: czarny lakier piano black, okleina szara (gray oak) oraz orzechowa. Każde z nich wygląda ciekawie, ale najbardziej elegancko prezentuje się wersja w czerni. Trzeba przyznać, że połysk lakieru jest głęboki. W odpowiednim oświetleniu niestety widać niedoskonałości w przygotowaniu powierzchni pod lakierem.

JBL HDI1600 woofer

Magnes ma 11 cm średnicy i jest dwa razy grubszy niż u rywali. Kosz odlewany. To bez porównania najpotężniejszy midwoofer w tym teście. Kopułka o profilu litery V jest ponoć polimerowa, choć na taką nie wygląda.

 

Konstrukcję kolumn, a właściwie przednią ściankę, zdominował jeden kluczowy element – tuba przetwornika kompresyjnego 2410H-2 znana z większych modeli HDI3600 i HDI3800. W jej nietypowo wyprofilowanej gardzieli rezyduje mały przetwornik ze stożkową membraną wykonaną z polimeru. Polskie źródła podają, że wykorzystano tu materiał Teonex, czyli naftalan polietylenu (PEN). Nie mam pewności, czy ta informacja jest prawdziwa, bowiem materiał ten jest przezroczysty, tymczasem stożek drivera JBL ma kolor srebrzysty, do złudzenia przypominający aluminium. JBL podkreśla znaczenie samego profilu membrany (kształt litery V), argumentując, że redukuje on jej mody własne, zniekształcenia i rozmycie czasowe. Zastosowanie tuby HDI o geometrii biradialnej (kształty przekroju są różne w płaszczyznach pionowej i poziomej) zasadniczo nie ma tu na celu zwiększenie efektywności (kolumny mają tylko 85 dB efektywności), lecz optymalizację dyspersji – tak, aby charakterystyka promieniowania tweetera bardziej pasowała do głośnika nisko-średniotonowego, który działa poniżej 1900 Hz (niżej niż zwykle ustawiony podział pasma też nie jest bez znaczenia). Midwoofer o nominalnej średnicy 165 mm wykorzystuje twardą membranę ze stopu aluminium (Advanced Aluminium Matrix). Pokaźny magnes został wyposażony w otwór wentylujący.

Obudowa wykonana z grubych płyt mdf (front w najgrubszym miejscu ma 28 mm) nie posiada żadnych wzmocnień wewnętrznych, lecz jest solidna i wydaje głuchy dźwięk przy opukiwaniu ścianek. Wyprofilowany obustronnie otwór BR, dostrojony do częstotliwości 45 Hz wyprowadzono do tyłu. Wewnętrzne wytłumienie znajduje się na bocznych ściankach, nie ma go za wiele.

JBL HDI1600 zwrotnica

Zwrotnica, umieszczona na dolnej ściance, składa się z 14 elementów średniej jakości, wśród których są trzy cewki powietrzne, dwie rdzeniowe, trzy kondensatory foliowe, dwa elektrolityczne i trzy rezystory cermetowe.

 

Brzmienie

Podłogowe HDI3600 bardzo chwaliliśmy. Okazały się niezwykle wyrównane i dopracowane. Znakomita dynamika, brak kompresji, znikomy poziom podkolorowań i zniekształceń – to wszystko zasłużyło na naszą entuzjastyczną ocenę. Za jedyny słabszy aspekt brzmienia uznaliśmy umiarkowane nasycenie barw – przypadłość wielu współczesnych kolumn high-tech.

Model podstawkowy wcale nie musi powielać brzmienia wersji podłogowej. Dwudrożna konstrukcja zwykle rodzi określone kompromisy na linii bas-środek, ma też mniejsze możliwości dynamiczne. Nie mieliśmy jednak wątpliwości, że HDI1600 także dysponują sporym potencjałem w kategorii kolumn podstawkowych. Nie da się jednak ukryć, że te monitory trafiły na nie byle jakich rywali.

Jedno, co z pewnością łączy model podstawkowy z podłogowym jest trochę powściągliwa reprodukcja barw instrumentów i wokali. W tym względzie JBL-e przypominają niektóre modele głośników KEF-a, choć chyba w mniejszym stopniu. Mimo umiarkowanej saturacji, JBL-e zapewniają dynamiczne brzmienie z tzw. werwą. Tworzą dźwięk o dużej skali – obszerny i masywny, co z pewnością nie jest zaskoczeniem dla fanów tej marki.

JBL HDi1600 terminale

Większość kolumn w tym teście ma podwójne terminale. HDI1600 należą do tego grona. W przypadku widełek będzie jednak niezbyt wygodnie.

 

Widok wysokotonowej tuby budzi u audiofilów przeróżne obawy. Przeważnie sprowadzają się one do „oczekiwania”, że dźwięk będzie jasny, brutalny, powiększony w wyższych rejestrach. A w dodatku niespójny. Jeśli też tak uważacie, to sugerujemy twardy reset pamięci i posłuchanie HDI1600 bez jakichkowiek uprzedzeń. Wyobraźcie sobie, że słuchacie kolumn z jedwabną kopułką rodem z Danii. Gwarantujemy, że to skojarzenie będzie 10 razy bardziej trafne niż to pierwsze. A więc? Balans tonalny JBL-i jest ciemniejszy niż można by sądzić. Podłogowe HDI3600 były wręcz wzorowo zrównoważone, monitory grają skondensowanym, mniej rozdzielczym dźwiękiem. W porównaniu z Polkami wpuszczają do pomieszczenia znacznie więcej basu i mniej góry. Obrazowo rzecz ujmując, ich charakterystyka przypomina łagodnie, monotonicznie opadającą prostą (w kierunku od małych do dużych częstotliwości). Ofensywność, agresja? Nic z tych rzeczy!

W rzeczy samej, spójność wysokich tonów i średnicy jest bardzo dobra, proporcje są dobrze wyważone, choć zdaniem FK najwyższa góra jest jednak ściszona, co skutkuje wspomnianym niedostatkiem w ekspresji barw. Słychać to było zarówno w wokalach, jak i w gitarach akustycznych i elektrycznych. Zdaniem ML, słuchanie audycji mówionych w radiu wypadało całkiem dobrze. „Słucha się ich po prostu normalnie, nic nie zwraca naszej uwagi. Świadczy to o wysokim poziomie poprawności i wyrównanym charakterze środka. Cechuje go bardzo dobra równowaga pomiędzy wypełnieniem a krawędzią, aczkolwiek gdy porównać to z kolumnami (podłogowymi) z tego samego przedziału cenowego, z tego samego koncernu, a mianowicie Revelami Concerta 2 F35, można dojść do wniosku, że wypełnienie jest nieco słabsze” – ocenił redaktor Lacki. Analogiczny wniosek nasuwa się po konfrontacji z Gato, jak również z Martinami Loganami – ocenił naczelny.

JBL HDi1600 tweeter

Tuba przetwornika kompresyjnego to owoc wielu lat badań rozwojowych. Biradialny profil jest zdecydowanie bardziej złożony niż w większości tego typu opracowań. Głośnik pracuje już od 1,9 kHz.

 

Niewiele da się napisać na temat stereofonii, co w tym przypadku należy potraktować jako komplement. Jest ona po prostu bardzo dobra, choć nie spektakularna. Poziom poprawności i normalności prezentowania sceny i lokalizacji źródeł pozornych jest niewątpliwie wysoki.

Idąc w dół pasma, stopniowo oddalamy się od kanonu akuratności – amerykańskie monitory zaczynają ukazywać swoją zupełnie inną naturę niż w pozostałych zakresach. Nietrudno się domyślić, że chodzi o bas, a ściślej sposób jego zestrojenia, który – coby nie mówić – przykuwa uwagę. Jego dynamika, uderzenie, potęga i rozciągnięcie były najlepsze w teście. Ceną za to jest wyraźne uwypuklenie tego zakresu i to nie wąskopasmowe, jak np. w Martinach Loganach, lecz całościowe, dotyczące średniego i wyższego podzakresu. Bas jest w związku z tym wyraźnie powiększony, co siłą rzeczy wpływa na percepcję szybkości i precyzji. Jak również na ocenę neutralności, która właśnie z powodu basu traci co najmniej dwa punkty. Nie występuje co prawda efekt tzw. basowej „buły” ale kontrabas o wymiarach przedwojennej szafy trzydrzwiowej to chyba jednak pewna przesada – skonstatował red. Lacki. W muzyce rozrywkowej to, rzecz jasna, nie problem, w kinie domowym – tym bardziej.

 

Impedancja i faza elektryczna

JBL HDi1600 impedancja

Przebieg modułu impedancji HDI1600 jest dość nietypowy – duże wzniesienie zaczynające się powyżej częstotliwości podziału oraz wartość, która utrzymuje się powyżej 8 Ω od 750 Hz w górę w połączeniu z małymi kątami fazy elektrycznej sprawiają, że te kolumny można by zakwalifikować jako właśnie 8-omowe. Minimum impedancji, występujące przy ok. 150 Hz ma wartość 3,8 Ω , co nie pozwala uznać HDI za zestawy nominalnie 8-omowe. Niemniej, 5-omowy nominał nie będzie żadną przesadą. Zwróćmy uwagę na bardzo dobrą zbiezżność wykresów dla obu egzemplarzy od pary – wykresy czarny i szary praktycznie nachodzą na siebie. (FK)

 

Galeria

{gallery}/testy/kolumny/jbl-hdi600{/gallery}

 

Pozostałe kolumny z testu grupowego

Polk Audio L100

Polk Audio Legend 100

Martin Logan 35XTi

Martin Logan Motion 35XTi

Gato FM-15

Gato FM-15

 

Naszym zdaniem

Bez wątpienia, JBL-e HDI1600 to bardzo dobre kolumny, ale raczej do dużych pomieszczeń. Pomijając efektowną obfitość basu, są neutralne i precyzyjne. Zapewniają wysoce poprawny dźwięk o dużej szczegółowości, bardzo dobrej przejrzystości i bezbłędnej przestrzeni. Ograniczeniem jest umiarkowane nasycenie barw, które odfiltrowuje z brzmienia część emocji u słuchacza. Tak czy owak, HDI1600 wyróżnią się w testowej grupie najpotężniejszym brzmieniem i największym zapasem dynamiki. Są też starannie wykonane i całościowo warte swojej ceny.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w Audio-Video 04/2020, które można w całości kupić TUTAJ.

JBL HDi1600 ocena

 

]]>
webmaster@av.com.pl (Webmaster) Zestawy głośnikowe Mon, 04 Oct 2021 22:51:45 +0000