PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Wilson Audio Sasha Series-2

Sty 08, 2016

Index

Kontekst

Czego oczekiwać od kolumn za prawie 170 tys. zł, w dodatku zza Atlantyku? Spektakularności, nieziemskiej dynamiki, rozsadzającego pomieszczenie basu? A może superprzejrzystości, wrażenia z odsłuchów jak na koncercie live? Zapewne podobne pytanie zadają wszyscy Ci, którzy tej klasy kolumn nie mieli okazji słuchać w warunkach domowych lub takich, które zapewniają możliwość rzetelnej oceny sprzętu za kilkaset tysięcy złotych (bo wszelkie wystawy należy z tego kręgu rozważań wykluczyć).

Wilson Audio Sasha S2

Bardzo drogie zestawy głośnikowe ewoluują w wielu kierunkach, często przeciwstawnych.
Istnieje liczna grupa kolumn high-tech, których konstrukcje podporządkowano redukcji zniekształceń i podbarwień, wzrostowi dynamiki itd. Korzystają z najnowszych zdobyczy technologii materiałowej, zaawansowanych obudów, a na etapie projektowania – z najnowocześniejszych narzędzi pomiarowych i oprogramowania CAD. Są też kolumny wykorzystujące tradycyjne rozwiązania, dopieszczone komponentami, żmudnym strojeniem. Prócz nich mamy jeszcze konstrukcje planarne, omnipolarne. I wreszcie „ezoterykę” – tuby, przetworniki kompresyjne, olbrzymie woofery, głośniki szerokopasmowe itp. Które z tych rozwiązań jest najlepsze? Oczywiście nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Cała ta różnorodność bierze się z tego, że żadne z rozwiązań nie jest idealne, a że gusta słuchaczy są różne, to nie sposób dogodzić wszystkim. Nie jest to bynajmniej budująca konkluzja. Coś takiego, jak zestaw głośnikowy zbliżający się do ideału, nie istnieje i – co gorsza – ów ideał nie jest tak samo postrzegany przez różnych producentów. Dlaczego o tym piszę? Otóż uważam, że Wilsony, Magico i parę innych marek głośnikowych wytwarzają produkty podążające w kierunku uniwersalnej prawdy, tj. brzmienia możliwie najbardziej – całościowo – próbującego naśladować dźwięk live. Sęk w tym, że w tych konstrukcjach nie ma miejsca na słabości na jakiejkolwiek płaszczyźnie projektowej, w jakiejkolwiek dziedzinie brzmienia. System Watt/Puppy ewoluuje już od ponad 25 lat. Pamiętam, jak zmieniały się opinie na jego temat. W całej tej ewolucji występował jeden, w miarę stały kierunek zmian – wzmacniania zalet i jednoczesnej redukcji wad. Wczesne inkarnacje imponowały dynamiką, lecz były krytykowane za nadmierną analityczność, a nawet wyostrzenie. Bodaj każda kolejna generacja zyskiwała lepsze maniery od poprzedniej – Dave Wilson doskonale wiedział, że dźwięk live to nie tylko brak kompresji, małe zniekształcenia, wykop, drive, rozdzielczość i przestrzeń, lecz także barwy, delikatność, niuanse. Pierwszy system W/P, jaki miałem okazję formalnie testować (Sasha), był w moim odczuciu wolny od wszelkich obiektywnych wad. Imponował swobodą dynamiczną, potęgą basu, jego rozciągnięciem, rozdzielczością, brakiem podbarwień, jakością wysokich tonów. Tak naprawdę imponował wszystkim, nie mając słabych punktów. Co najwyżej można mu było zarzucić pewną jednostronność prezentacji: akcent w brzmieniu był bardziej kładziony na kwestie motoryczno-dynamiczne niż barwowe. Ale i tak w porównaniu z kolumnami znacznie tańszymi Sashe były fenomenalne. Tak je zapamiętałem.


Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją