PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Nakamichi — magia magnetofonów kasetowych

Paź 31, 2023

Magnetofony kasetowe Nakamichi sumiennie zapracowały na miano najlepszych. Większość audiofilów uważa, że to już tylko wspomnienie, innych nurtuje stale powracające pytanie: który jest najlepszy? O dziwo, odpowiedzi wcale nie trzeba szukać w Internecie. Jest w Polsce kolekcjoner, który wszystkie największe legendy zgromadził w swojej grającej kolekcji...

 

Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa

Artykuł opublikowany w Audio-Video 6/2022 - Kup teraz

audioklan

 

 


Dragon i jego bracia

Nakamichi Dragon

Nieduża miejscowość w okolicach Rybnika, dom pana Tomka, znanego w środowisku audiofila i zapalonego miłośnika drogich magnetofonów — to tutaj czekają na mnie największe legendy marki-legendy: Nakamichi. Za chwilę nie tylko je zobaczę i dotknę, ale nawet ich posłucham i porównam! Odżywają wspomnienia.

Małą, zwijaną w harmonijkę ulotkę z Dragonem i CR-7E miałem kiedyś schowaną w szufladzie regału w swoim pokoju, gdzie trzymałem wszystkie, zdobyte przez ojca katalogi ze sprzętem audio z lat 80. Było tego trochę, wszystkie pochodziły z RFN. W peweksie nikt nigdy Nakamichi nie widział. W tamtych czasach była to marka zza żelaznej kurtyny. Pamiętam, że ulotka była lekko zużyta. Przejrzałem ją pewnie z tysiąc razy, zastanawiając się, jak może grać deck za wprost niebotyczną kwotę 4150 marek, czyli półtoraroczne średnie wynagrodzenie w PRL lub dwie, niezłe pensje w RFN. No cóż, nadeszły lata 90., na dobre nastała epoka płyty CD, potrzeba kopiowania kompaktów sukcesywnie wygasała, pojawiły się jeszcze DAT-y i w ten oto sposób, rozwijając swoje hobby, dość szybko zapomniałem o Dragonie jako elemencie mojego przyszłego, high-endowego systemu. W moich oczach, i chyba nie tylko w moich, słynny „Nak” stracił na atrakcyjności.

Tomek

Tomasz Gaca wyznaje, że miał podobnie. Zaraz zresztą sam dokładnie nam opowie, jak narodziła się jego pasja do kaseciaków, ale mechanizm był analogiczny: najpierw „zajawka” na kopiowanie kompaktów (tyle że w jego przypadku na znacznie lepszym modelu Technicsa niż mój), a potem era zapomnienia. Mnie kasetowa nostalgia nie dopadła, a jego — jak najbardziej, i to z siłą wodospadu, jak to pokazywała pewna, nieco natrętna, reklama telewizyjna z pierwszej połowy lat 90.

Niewątpliwie jest coś pociągającego w realizacji dawnych marzeń z dzieciństwa czy lat młodości. Siedzą one w nas nierzadko kilkadziesiąt lat i w końcu dojrzewamy do myśli, że warto by je zrealizować. Na przeszkodzie mogą stanąć ceny. W przypadku magnetofonów Nakamichi zawsze były wysokie i nigdy nie spadły do pułapów na kieszeń Kowalskiego. Niemniej, 10 lat temu były, powiedzmy, że względnie umiarkowane. Dziś, na fali ponownego zainteresowania kasetami i magnetofonami, ostro poszybowały w górę, konkurując z nowymi urządzeniami klasy sub high-endowej, a nawet prawdziwym high-endem. W przypadku 40-letnich decków dochodzą jeszcze koszty serwisu, a te są raczej niemałe. Ale satysfakcja też jest niemała. I co tu dużo mówić, chyba jednak większa niż z zakupu nowego wzmacniacza za 20 czy 30 tys. złotych. No chyba, że takie wspomnienia, jak DRAGON się nie odzywają. Lub po prostu jest się na nie za młodym...

system

Niedawno, na łamach AV (3/2022), pokrótce przypomnieliśmy największe magnetofonowe legendy Nakamichi: 1000 TT, 1000ZX, ZX-9 oraz właśnie Dragona. Teraz nadarzyła się okazja, by przekonać się, czy „smok" faktycznie był królem, czy może jednak nie do końca. Oto jest pytanie!

System

Posłuchałem wszystkich wymienionych decków, a także dwóch innych, mniej słynnych, choć też ciekawych, a mianowicie RX-505A (1984–1993) ze słynnym mechanizmem obracania kasety (ależ to robi wrażenie!) oraz względnie przystępnego BX-300 (1984–1987).

System Nakamichi z TriTracerem

System odsłuchowy składał się ze wzmacniacza zintegrowanego ASR Emiiter II Exclusive Akku, Magnepanów MQ/3.6R (zwory z kabla głośnikowego Furukawa Supremo, bezpieczniki HiFi Tuning), gramofonu C.E.C. ST930 z ramieniem Jelco 250 i wkładką Lyra Delos, phonostage'a Rolof Audio Stelvio oraz odtwarzacza CD Esoteric X-01. Okablowanie pochodziło od Furukawy (Ultima Reference do decków). Do odsłuchów został użyty ten sam rodzaj taśm typu II (TDK SA60) wyprodukowanych w połowie lat 80. i pochodzących z tego samego źródła. Na taśmy zostały skopiowane (jeszcze przed moim przyjazdem) następujące utwory (z CD): Garmarna — „Herr manelig", Völuspá — „Duivelspack", Malia & Boris Blank — „Celestial Echo", Nils Petter Molvaer — „Laps and Bounds", Dire Straits — „Private Investigations". Przy tej okazji odkryłem świetny album Malii i Borisa Blanka — „Convergence”, który zresztą już kupiłem.

No to który?

Słuchanie muzyki z każdego z tych decków było dużą przyjemnością i niemałym, jakże pozytywnym zaskoczeniem. Z jednej strony mógłbym uznać, że to zasługa dobrze zestrojonego, niebanalnego systemu ustawionego w zaadaptowanym akustycznie pomieszczeniu na poddaszu, w którym to zestawie prawie każde, rozsądnej jakości źródło dźwięku byłoby w pełni akceptowalne sonicznie (podkreślam to celowo, ponieważ w audiofilskich realiach dość często spotyka się sytuację zgoła odwrotną). Z drugiej jednak strony, szczerze wątpię, aby byle jaki magnetofon za kilkaset złotych mógłby choćby zbliżyć się jakością oferowanego dźwięku do tego, co usłyszałem z każdego z tych decków, a z pierwszej czwórki w szczególności.

Nakamichi C 15 cassette

Najbardziej zaskoczyła mnie przestrzenność dźwięku. W tej materii podświadomie spodziewałem się jakichś dość ewidentnych ograniczeń (właściwie to sam nie wiem, dlaczego), tymczasem swoboda dźwięku, wrażenie głębi i szerokość sceny prezentowały naprawdę wysoki poziom. Mam na myśli średnią grupy, bo występowały tu oczywiście pewne różnice (nawet spore), jednak ogólnie było nadspodziewanie dobrze. Kolejną kwestią, która mnie pozytywnie zaskoczyła był brak poczucia ograniczenia pasma na skrajach, co zapamiętałem jeszcze z lat 90., gdy pozbywałem się swojego ostatniego decka, Technicsa RS-B565. Wspominanie o nim w kontekście Dragona i „spółki” może się wydawać zabawne, ale myślę, że wielu czytelników zatrzymało się na podobnym etapie, co ja.

Na pierwszy ogień poszedł staruszek — 1000TT w wersji mkII. Mimo, że w tym momencie nie miałem jeszcze odniesienia do innych źródeł w testowym systemie, to dźwięk zdradzał oznaki pewnego ocieplenia i zaokrąglenia. Z drugiej jednak strony, odebrałem go jako bardzo barwny, soczysty i gęsty. Po prostu analogowy. Miał w sobie niewątpliwy czar i powab. Niczego nie udawał, po prostu płynnie i lekko grał muzykę. Przewinięcie kalendarza o 6 lat, jakie dzielą następcę, spektakularnego 1000ZXL, od 1000TT (nieco mniej w przypadku wersji mkII) uświadomiło mi, jak szybki postęp dokonywał się w tamtym czasie. ZXL ukazał znaczący wzrost precyzji, lepsze wypełnienie w najwyższym zakresie, nieco głębszy bas oraz ogólnie większą klarowność dźwięku przy zachowaniu wciąż imponującego wrażenia analogowości brzmienia. Dźwięk odebrałem jako mniej uwodzicielski niż z 1000TT, ale na pewno bardziej precyzyjny i rozciągnięty.

Nakamichi 1000 TT (Tri-Tracer)

Nakamichi 1000TT (Tri-Tracer)

 

Następny w kolejce był „miniaturowy” ZX-9. Przy obydwu poprzednikach wydaje się niemalże zabawką, lecz gdy popłynęły pierwsze dźwięki z albumu „Convergence”, poczułem lekką dezorientację. W ciągu 3 lat Nakamichi zdołało skurczyć swój najwyższej klasy magnetofon ponad dwukrotnie (zarówno w gabarytach, jak i w masie) i niemal tego nie słychać? Byłem pod ogromnym wrażeniem, ponieważ pod pewnymi względami „dziewiątka" wydała mi się bardziej spójna. Ma świetny bas, jest rytmiczna i wciąż bardzo muzykalna. Precyzji być może jest mniej, powietrza może nieco też, ale ogólne wrażenie nie było wcale znacząco inne/gorsze.

I wreszcie Dragon. Szybko potwierdziły się krążące na jego temat opinie. W jego brzmieniu jest coś z magii 1000TT, ale w bardziej nowoczesnym, jakby czystszym wydaniu. Pod względem muzykalności miałem wrażenie, że DRAGON przebił dwa starsze decki, ale nie ulegało też wątpliwości, że dodaje co nieco od siebie. Wiernością ustępuje ZX-9, jest też mniej dynamiczny. I to chyba jego najsłabsza strona. Gra jednak niebywale homogenicznie.

Dwa kolejne decki uświadomiły mi konsekwencję, z jaką tworzyli inżynierowie Nakamichi. BX-300 odstawał już słyszalnie od topowych modeli, ale wciąż produkował audiofilski dźwięk w systemie, którego możliwości zdecydowanie przewyższały zdolności dobrych zestawów hi-fi z połowy lat 80. Może kiedyś sam na niego zapoluję?

Nakamichi BX 300E

BX300 to jeden z najtańszych decków w kolekcji. Mimo to zasługuje na swoje miejsce.

 

Na koniec, po przesłuchaniu sześciu magnetofonów, włączyliśmy jeszcze płyty CD i winyle, w tym także te utwory, których kopii słuchaliśmy. Było to cenne doświadczenie, które dało mi szerszy pogląd na możliwości przesłuchanych kaseciaków. Co się okazało? Niewątpliwie, w stosunku do oryginału z CD każda z magnetofonowych kopii odznaczała się pewnym zmiękczeniem (w różnym stopniu) i utratą precyzji — tak w konturach, jak i stereofonii. Tego oczywiście należało oczekiwać. Z drugiej jednak strony, było to granie zwyczajnie bardziej przyjemne. Gramofon w pewnym sensie starał się łączyć jedno z drugim, jakkolwiek słychać było jego pewną manierę w dziedzinie charakterystyki przenoszenia i barwy dźwięku. W gruncie rzeczy to kopie z decków były bardziej neutralne. Obawiam się, że kopia studyjnego analogowego mastera wykonana na 1000ZXL lub ZX-9 byłaby arcytrudnym wyzwaniem dla znakomitej większości wydań winylowych i gramofonów analogowych z całkiem wysokiej półki.

Nakamichi RX 505E

Nakamichi RX-505E — jeden z najbardziej niezwykłych decków z mechanizmem obracania kasety.

 

Nie podejmuję się wyłonienia najlepszego decka Nakamichi. Tomek pewnie ma rację, twierdząc, że palma pierwszeństwa należy się 1000ZXL, ja bym się wahał — pewnie dlatego, że słuchałem zbyt krótko. Szczerze zdumiały mnie możliwości prawie 50-letniego Tri-Tracera — toż to prawie „dziadek”, który z powodzeniem „daje radę” w systemie high-end. Pomiędzy nim a 1000ZXL różnica była subiektywnie największa. Kolejne modele prezentują już bardziej wyrównany poziom. Zadziwił mnie także ZX-9 — z tak „małej” obudowy uzyskano wciąż znakomity dźwięk, który klasowo z pewnością nie odbiega od smoczej legendy, choć pod względem muzykalności ma do zaoferowania jednak nieco mniej. A DRAGON? No cóż, wychodzi na to, że jego legenda nie wzięła się znikąd...

Tandberg TCD440A

Tandberg TCD 440A to jeden z kilku decków innych marek w kolekcji pana Tomka.

 

Najlepsze magnetofony Nakamichi jawią się — szczególnie z dzisiejszej perspektywy — jako przykład autentycznej determinacji producenta, który przez okres zaledwie niespełna jednej dekady wyniósł decki kasetowe na absolutny top, zagrażając pozycji szpulowców. Dziś decki Nakamichi znów są bardzo drogie, ale co nie jest? Możliwościami wciąż zadziwiają — może nawet bardziej niż kiedyś?

[Wywiad] Tomasz Gaca i jego magnetofonowa pasja

AV: Jak to wszystko się zaczęło, jaki był Twój pierwszy deck?
T.G.: Moja przygoda z kasetami i magnetofonami kasetowymi zaczęła się w okolicach lat 1982–84, gdy w domu pojawił się radiomagnetofon Unitra RMS 801 „Klaudia”, a potem dwukasetowy radiomagnetofon Sanyo C35.
W tym czasie ojciec pokazał mi obsługę szpulowca ZRK (nie pamiętam niestety symbolu). Pierwszym poważnym deckiem — i tu chyba nie będę oryginalny — był otrzymany od rodziców Technics RS-B965. Miałem w tamtym czasie kontakt także z magnetofonami moich kolegów, takimi jak Akai GX-95, Akai GX-75, Pioneer CT900S. Porównywaliśmy je w różnych systemach. W tym samym czasie ciągle na szczycie rankingów królował Nakamichi Dragon, który był niestety poza naszym zasięgiem. Marzenie zrodziło się właśnie wtedy: zapragnąłem go mieć. Około roku 1997, w dobie panującej w muzyce cyfry i „poręczności" płyty kompaktowej, postanowiłem jednak sprzedać kasety i magnetofon. Perypetie życiowe sprawiły, że wróciłem do kraju. Najpierw urodziny dziecka, mieszkanie, później zakup domu i mała stabilizacja. W tym czasie dysponowałem już może nie najlepszym, lecz w miarę dobrym sprzętem i okablowaniem. Około 2008 r. powróciła myśl, by kupić Dragona i samemu sprawdzić, czy on naprawdę był taki wspaniały. Zacząłem obserwować aukcje i udało mi się kupić w USA, opisanego jako uszkodzony, Dragona. Zanim do mnie przybył, a trwało to około 4 tygodni, zdążyłem zakupić w Holandii model DR2 oraz... kilkadziesiąt kaset. W tym momencie zakiełkowała w mojej głowie myśl, by pozyskać takie kasety, na jakie nigdy nie było mnie stać lub nigdy nie widziałem ich na oczy w peweksie. :-) Moim następnym deckiem był Revox B710 mkII , który pomimo tego, że był po serwisie dostał srogie „lanie” od Dragona. Szybko się go pozbyłem.

AV: A jak zakończyła się przygoda z naprawą Dragona. Miałeś chyba fart?
Przed końcem aukcji wysłałem zapytanie mailowe z opisem z aukcji do serwisów Nakamichi w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych. Otrzymałem odpowiedź, że deck najprawdopodobniej nie jest wcale uszkodzony, ponieważ to, że nie działa klawisz „Auto Fader Down" po jego naciśnięciu jest... zgodne z instrukcją. Sprzedający przedstawił to jako wadę, tymczasem ten system działa przecież jedynie podczas nagrywania, ściszając nagranie. Fachowcy mieli rację — okazało się, że Dragon był całkowicie sprawny. Jednak po kilku latach użytkowania pojawiły się problemy z kalibracją kaset i magnetofon został wysłany do Wielkiej Brytanii, do tamtejszego serwisu Nakamichi, który — nawiasem mówiąc — dziś już nie istnieje.

Hitachi D5500

Hitachi D-5500 — dokładny rówieśnik 1000ZXL, również z systemem automatycznej kalibracji, ale z napędem bezpośrednim.

 

AV: Marzenie zostało spełnione i co dalej? 
Około roku 2017 wpadłem na pomysł, by bezpośrednio porównać kilkanaście topowych decków z początku lat 90. i przekonać się na własne uszy, czy Dragon istotnie jest numerem jeden. Wtedy pojawiły się takie decki, jak drugi w moim życiu egzemplarz Technicsa RS-B965, Technics RS-B905, Harman Kardon TD4800, Aiwa XK-S7000, Aiwa XK-S9000, Pioneer CT-93, Kenwood KX-9010, Akai GX-95, Sony TC-K9900ES, Sony TC-KA6ES, pojawiły się także inne modele Nakamichi: CR-7, DR-1, DR-10, Cassette Deck 1, RX-505 oraz ZX-9. Oczywiście chciałem też porównać decki z dwiema prędkościami i sprawdzić, czy one są lepsze, a były to: Tascam 133, Marantz SD4020, Dual C844. Okazało się, że niestety większość tych magnetofonów nie jest w stanie zagrozić Dragonowi czy starszym deckom Nakamichi. Nawet młodsze decki tej firmy, począwszy od CR-7 to już nie to samo.
W 2019 roku nadarzyła się okazja zakupu 1000 ZXL. Gdy tylko przyjechał do mnie, wiedziałem już, że to nie Dragon jest numerem jeden. W tym momencie postanowiłem sprzedać większość swojej kolekcji i zostawić tylko te egzemplarze, które miały szansę, by faktycznie pograć w moim systemie (utrzymywanie w sprawności obszernej kolekcji decków jest bardzo problematyczne). Pozostała więc minikolekcja złożona z kilku magnetofonów grających dźwiękiem w stronę bardzo dobrego magnetofonu szpulowego. Są to: Nakamichi 1000 TT mkII, 1000ZXL, Dragon, ZX-9, RX-505, BX300 oraz Tandberg TCD 440A. Obecnie w serwisie jest Eumig FL1000.

AV: Topowe decki Nakamichi, Dragon w szczególności, pozostają niespełnionym marzeniem wielu dziś czterdziestoparoletnich i starszych audiofilów, takich jak my. Większość dawno odpuściła temat, a dziś zrobiło się już na tyle drogo, że ludzi po prostu na nie nie stać. Co jest przyczyną rosnących cen?
Zawsze prawo podaży i popytu; coraz więcej ludzi chce mieć dobrego decka w swoim systemie. Powody są różne — najczęściej jest to sentyment, druga sprawa to dźwięk, jaki oferuje taśma. Za zainteresowaniem audiofilów idzie także handel tymi przedmiotami, a co za tym idzie, rosną ceny. Dotyczy to nie tylko magnetofonów, ale całego rynku vintage audio.

AV: Kaset także! Z tego co zauważyłem, spora część w Twojej kolekcji to taśmy metalowe, w dodatku te z najlepszych, najdroższych serii. Liczyłeś kiedyś, ile sztuk jest w tych wszystkich kartonach?
Przez moje ręce przewinęło się około 8-9 tysięcy kaset, ale pozostało ich w tej chwili około 3 tysiące. Większość z nich to kasety z lat 1985–1990 z dużymi okienkami, ponieważ takie lubię najbardziej. Celuję w kasety zgodne rocznikowo z moimi deckami, czyli pochodzące z tzw. złotego okresu.

kolekcja kaset

Niewielki ułamek kolekcji taśm metalowych. Wśród nich prawdziwe „rodzynki", jak Sony Super Metal Master, That's Suono czy Maxell Metal Vertex.

AV: Nie jest tajemnicą, że preferujesz tzw. dźwięk analogowy — jest w Twoim systemie także gramofon, a swoich decków faktycznie używasz, przegrywając na nie utwory lub całe albumy. Czy jest w tym jakiś klucz, reguła? Przegrywasz to, na co akurat masz ochotę czy bardziej jest to działanie systemowe? No i co tak naprawdę uzyskujesz w wymiarze dźwiękowym, kopiując CD lub winyl na taśmę?
Dźwięk z płyty CD towarzyszy mi przez większą część dnia. Mam ten luksus, że mogę słuchać muzyki w pracy, kompaktów słucham także w drodze z i do pracy. Czasem także w domu, ale tu jednak częściej słucham winyli i kaset. Te nośniki dają mi odpoczynek od dźwięku cyfrowego, łatwiej mi się przy nich zrelaksować. Co do decyzji, co nagrać na kasetę, to najczęściej przegrywam z winyli, bo wtedy nie muszę co 20 minut wstawać i obracać płyty, więc przegrywam ją na kasetę. Muszę przyznać, że brzmi to... jeszcze bardziej analogowo. Nawet płyta CD przegrana w kasetę brzmi jakoś ładniej, przyjemniej dla ucha.

AV: Wspomniałeś wcześniej, że topowe modele magnetofonów znanych marek, jak Akai, Sony, Pioneer odbierałeś jako „kopiarki” płyt CD. Czego im brakuje w porównaniu z Dragonem czy nawet późniejszymi, tańszymi modelami Nakamichi?
Te magnetofony, które posiadałem z okresu końca lat 80. oraz początku lat 90. nie są w stanie konkurować jakością dźwięku ze starymi deckami (oczywiście mówimy tu o wysokich modelach). Stare, topowe modele oferują brzmienie pokrewne z magnetofonami szpulowymi i to tymi wysokiej klasy; te późniejsze oferują dźwięk rodem z CD, gdzie nie ma już tej przestrzeni, powietrza, plastyki nagrania; po prostu nie są już tak muzykalne. Ostatecznie pożegnałem się ze szpulowcami, które posiadałem. Dlaczego? Ponieważ nawet dwuślad pracujący z małą prędkością studyjną (38 cm/s) nie był wcale lepszy od Nakamichi 1000ZXL. Nie wspomnę już o przygotowaniu sprzętu do słuchania oraz o cenie taśmy potrzebnej do nagrania 35 minut muzyki. To ostatecznie pomogło mi podjąć decyzję o sprzedaży wszystkich szpulowców, które posiadałem.

nakamichi ksiazka

Fragment katalogu muzycznego oficyny GRP z kasetami nagrywanymi przez Nakamichi!

AV: Który z decków Nakamichi jest Twoim zdaniem najlepszy i czy w ogóle da się to obiektywnie stwierdzić?
Jeśli miałbym posiadać jeden i tylko jeden magnetofon, to z pewnością byłby to Nakamichi 1000 ZXL. Jego możliwości dźwiękowe są doprawdy imponujące.

AV: Bliskie szpulowca?
On bije na głowę większość magnetofonów szpulowych przeznaczonych do użytku domowego. Sam zresztą miałeś okazję się przekonać, jak on gra.

AV: Opowiedz o realiach serwisowania magnetofonów Nakamichi. Jakie są ceny takich usług i jak długo się czeka?
Jest kilku ludzi, którzy serwisują te maszyny i znają je od podszewki. Zacznę od byłego serwisanta firmy Transtec, która była oficjalnym serwisem Nakamichi na Holandię — Toma van der Hoffa. Drugą znaną osobą jest pasjonat marki, który od dłuższego czasu zajmuje się serwisowaniem decków Nakamichi — Norman Van Wijnen. W Niemczech działa cały czas były oficjalny serwis Nakamichi — Phono Service Ehmler. Niestety, angielski oficjalny serwis Nakamichi już nie istnieje, serwisanci przeszli na emerytury i nie wiem nic o tym, by serwisowali prywatnie magnetofony. Na szczęście, wraz ze wzrostem zainteresowania magnetofonami tej marki, pojawiają się ludzie także u nas, którzy potrafią serwisować decki tej marki.

zestaw kaset Nakamichi

Kolekcjonerski zestaw taśm kalibracyjnych i czyszczących.

 

AV: Od czasu mojej wizyty dokonałeś kolejnych zakupów. Pochwal się!
Niedawno kupiłem następny deck Nakamichi 682 ZX w stanie gabinetowym — pasuje on dźwiękowo do moich preferencji. Drugą zdobyczą jest Hitachi D5500 — unikatowy deck okresu 1979–1980, posiadający dosyć oryginalną konstrukcję z 4 wskaźnikami wychyłowymi oraz niespotykanym pilotem — pulpitem sterującym z podstawowymi funkcjami wkładanym do decka. No i ostatni zakup, który jeszcze do mnie nie dotarł to 17-kilogramowy potwór Teac Z6000 z roku 1983, jeden z referencyjnych decków z epoki Dragona, używany m.in. do testowania kaset. W planach jest jeszcze kilka ciekawych model, ale szczegółów już nie zdradzę. Marzy mi się święty graal wśród magnetofonów, czyli Nakamichi 1000 ZXL Limited. Niestety wszystko wskazuje na to, że będzie to niespełnione marzenie ze względu na cenę oraz nikłą dostępność tego wyjątkowego magnetofonu.

Nakamichi 682ZX

High-endowy Nakamichi 682ZX z 1980 r. wyposażony w układ Dolby C.

 

Legendarne magnetofony Nakamichi (1973–1986)

1000 TT (Tri-Tracer)

Produkowany w latach 1973–1979 pierwszy i od razu „wielki” — dosłownie i w przenośni — deck Nakamichi. To od niego wszystko się zaczęło. Wcześniej Nakamichi Research, bo tak brzmiała pełna nazwa tego producenta, specjalizował się w produkcji mechanizmów kasetowych, które sprzedawano na zasadzie OEM innym wytwórcom magnetofonów. Podobno Niro Nakamichi, dyrektor firmy, próbował zaszczepić u swoich odbiorców koncepcję stworzenia bezkompromisowego decka kasetowego, jednak pomysł nie spotkał się z wielkim entuzjazmem. W tej sytuacji firma postanowiła stworzyć własny deck. W swoim czasie, 1000 TT był prawdziwie przełomowym sprzętem. Udowodnił, że magnetofon z taśmą poruszającą się z prędkością ledwie 4,8 cm/s jest w stanie skutecznie rywalizować z magnetofonami szpulowymi klasy profesjonalnej lub półprofesjonalnej. Przypomnijmy, że w roku premiery tego decka, kaseta kompaktowa istniała od zaledwie 11 lat, a powód, dla którego w ogóle powstała nie miał absolutnie nic wspólnego z ideą zapisu dźwięku z wysoką wiernością. Miał to być praktyczny, przenośny nośnik dźwięku i nic ponadto! Tymczasem, ku zdumieniu całego świata audio, parametry Tri-Tracera zdawały się potwierdzać obietnice młodego i wówczas jeszcze mało znanego producenta: pasmo 35 Hz – 20 kHz (±3 dB) na taśmie chromowej (bez Dolby), odstęp od szumu powyżej 60 dB (z włączonym Dolby), drżenie i kołysanie dźwięku poniżej 0,1% w szczycie (DIN 45507), separacja kanałów powyżej 35 dB. Po raz pierwszy w historii, w 1000TT zastosowano trzy niezależne głowice. Tri-Tracer był też wyposażony w podwójny układ redukcji szumów (Dolby i DNL) o łącznej skuteczności 13 dB (przy odczycie), system ręcznego ustawiania skosu głowic z sygnalizacją diodową, trzy wejścia mikrofonowe z opcją miksowania nagrania w locie (deck był w założeniu przeznaczony także do zadań profesjonalnych) regulowane wyjścia o maksymalnym napięciu wyjściowym 1 V RMS oraz regulację prędkości obrotowej (Pitch ±6%). Już wtedy mechanizm wykorzystywał dwa wałki napędowe (dual capstan). Napęd był paskowy.

Nakamichi 1000 TT (Tri-Tracer)

Nakamichi 1000TT (Tri-Tracer)

 

Obudowana drewnem obudowa o proporcjach komody mierzyła prawie 30 cm wysokości, 52,5 cm szerokości i 22 cm głębokości. Deck ważył prawie 18 kg, a do jego konstrukcji użyto 134 tranzystorów i 68 diod. Cena? Niebagatelne w tamtym czasie 1100 dolarów (USA, 1973).

1000ZXL

„Czym, 1000TT był dla lat 70., tym 1000ZXL jest dla lat 80. — radykalne odejście od konwencjonalnej technologii, kreatywny skok w nowy wymiar — w przyszłość. Magnetofon, który ustanawia nową granicę pasma przenoszenia — do niesamowitych 25 kHz! Magnetofon, który adaptuje się nie tylko do współczesnych, ale także przyszłych taśm premium. [...] Magnetofon przyszłości, stworzony już dziś!” — w tych słowach Nakamichi Corporation (już nie Research) reklamował następcę 1000TT. Dziś rzadko kiedy tego typu zapewnienia traktuje się serio, jednak w 1979 r. wcale nie były to obietnice bez pokrycia. 1000ZXL faktycznie był maszyną na miarę lat 80. Jedyne, co zdradza wiek tej maszyny, to archaiczne proporcje kredensu (gabaryty są nawet nieco większe niż w przypadku 1000TT — wysokość to aż 322 mm!), ale cała reszta, począwszy od sterowania, diodowego licznika taśmy, wyświetlaczy fluorescencyjnych, licznych mikroprocesorów, a skończywszy na niezwykle zaawansowanej elektronice (także cyfrowej!) i mechanice zwiastowały autentyczny przełom w jakości dźwięku uzyskiwanego z kasety CC. Pasmo przenoszenia określano na sensacyjne 18 Hz – 25 kHz (±3 dB) dla kaset Nakamichi ZX, SX, EXII, EX, odstęp od szumu wynosił 66 dB (z Dolby B). Opcjonalnie można było dodać moduł redukcji szumów Dolby C (wówczas ten układ dopiero co się pojawił) oraz pilota na kablu (RM-300). Innowacji w 1000ZXL było co nie miara. Pierwsza, najważniejsza to system automatycznej kalibracji azymutu, biasu (prądu podkładu), poziomu nagrywania i equalizacji — tzw. A.B.L.E. Całością sterował 8-bitowy mikrokontroler, który zdejmował z użytkownika tę dość uporczywą, wymagającą wielu iteracji, czynność — i to niezależnie dla każdego kanału! Sekretem ultraszerokiego pasma był niezwykle czuły system korekcji azymutu głowic. Błąd 0,1 stopnia przekładał się na spadek charakterystyki o 3 dB przy 25 kHz i taką precyzją musiał odznaczać się system pracujący na taśmie prowadzonej przecież w niedoskonałym z natury mechanizmie kasety. Funkcja pamięci umożliwiała trwałe zapisanie parametrów zapisu dla 4 różnych kaset. Zastosowano głowicę odczytującą P-8L ze szczeliną o szerokości zaledwie 0,6 µm i rdzeniem Crystalloy oraz specjalną głowicę nagrywającą z tego samego stopu i szczeliną 3,5 µm. Wzmacniacze toru nagrywania i odczytu były połączone bezpośrednio z głowicami. Efekty tych zabiegów okazały się prawdziwym wyzwaniem dla profesjonalnych szpulowców — 1000ZXL zapewniał niemal idealnie płaską charakterystykę przenoszenia (±0,75 dB!) w pasmie 20 Hz – 20 kHz (przy -20 dB). Mechanizm napędowy także zdeklasował poprzednika. Zastosowano 4-silnikowy system z dwoma wałkami napędzanymi paskiem w zamkniętej pętli. Miały one różne średnice (2,5 i 3 mm) w celu ograniczenia niskoczęstotliwościowego rezonansu napędu (a w konsekwencji redukcji drżenia i kołysania dźwięku) oraz wytłumione żywicą aluminiowe chassis. W rezultacie wow&flutter spadł do poziomu poniżej 0,04% (WRMS). Deck ważył 19 kg.

Nakamichi 1000-ZXL

Nakamichi 1000 ZXL

 

1000ZXL był przełomowy także pod kątem zastosowanych udogodnień obsługi. System RAMM (Random Access Music Memory) zapowiadał to, co w niedługim czasie miała zapewnić płyta kompaktowa, czyli automatyczne wyszukiwanie początków utworów. Ale nie tylko to. Urządzenie zapisywało (na taśmie!) 20-bitowy kod cyfrowy. Pierwszych 7 bitów służyło do identyfikacji equalizacji i systemu redukcji szumów, by wyeliminować pomyłkę użytkownika, natomiast kolejnych 13 bitów identyfikowało nagrania. Dla każdej strony można było zapisać 15 znaczników i 30 komend kolejności odtwarzania utworów (!). System mógł działać w trybie automatycznym, np. do przegrywania winyli, gdy wykrywał 2-sekundowe (lub dłuższe) przerwy, lub w trybie ręcznym, przydatnym np. przy zgrywaniu „The Wall”. Znaczniki ręczne można było dodawać już do tych zadanych automatycznie w celu dalszej segmentacji nagrań. W trybie odczytu użytkownik mógł wybrać 30 operacji i wprowadzić je do pamięci. Mało tego, mógł to zrobić z pomocą wspomnianego, opcjonalnego pilota. Przypomnę, że to był 1979 r.

Ze względu na swoją cenę (3800 dolarów na początku lat 80.), 1000ZXL był deckiem dostępnym tylko dla wybranych, bardzo majętnych audiofilów. Firma przygotowała jednak jeszcze coś bardziej specjalnego — model 1000ZXL Limited (1981) wyposażony standardowo w układ redukcji szumów Dolby C. Model ten wyceniono w kraju producenta na obłędne 850 tys. jenów. Dziś jest to biały kruk, oferowany w cenach rzędu 8–10 tys. euro. Produkcję 1000ZXL zakończono w 1985 r.

ZX-9

Formuła ZX-9, ulepszonej wersji magnetofonu ZX-7, pochodzi z 1982 r. i jest zupełnie inna niż 1000ZXL, co po części widać już gołym okiem. Deck ma „normalną” formę, proporcje i gabaryty (450 x 135 x 300 mm), co pozwala bezproblemowo zmieścić go w szafce na sprzęt lub na półce stolika. To jego poważna zaleta użytkowa. Jest też o ponad połowę lżejszy, co może sugerować daleko posunięte oszczędności. Tymczasem zastosowano tu — po raz pierwszy u Nakamichi — napęd bezpośredni (Super Linear Torque DD Motor) — rozwiązanie zapożyczone wprost z gramofonu TX-1000 (patrz AV 4/2022). Silnik wykorzystywał dwie grupy cewek ułożonych na planie gwiazdy i zasilanych dwufazowo, z których jedna generowała moment obrotowy proporcjonalny do kwadratu sinusa kąta obrotu, a druga — do kwadratu kosinusa. W ten sposób, korzystając ze znanego prawa w matematyce, mówiącego, że suma obu tych składników jest równa jedności, zniwelowano do minimum główny problem napędu bezpośredniego (DD) — pulsację momentu obrotowego, przekładającą się na trzepotanie dźwięku (ang. flutter). Efektowi temu zapobiegał także system eliminujący wpływ padu dociskowego w kasecie na przesuw taśmy po głowicy. Dodatkowo, napęd DD ze swojej natury zapewnia niższy poziom kołysania dźwięku (ang. wow). W efekcie uzyskano znakomitą wartość parametru wow&flutter na poziomie prawie dwukrotnie niższym niż w 1000ZXL — 0,022% WRMS. Wzorem 1000ZXL, zastosowano asymetryczny napęd dwuwałkowy z różnymi średnicami trzpieni (Assymetrical Dual-Capstan Diffused-Resonance Transport), a nad całością sterowania napędu pozostałej mechaniki czuwał mikroprocesor kontrolujący pracę silnika sterującego 400 razy w ciągu sekundy.

Nakamichi ZX 9

Nakamichi ZX-9

 

Magnetofon wyposażono w manualną regulację azymutu oraz pełną kalibrację biasu i poziomu z niezależnymi pokrętłami dla lewego i prawego kanału. Firma podkreślała, że dokładna kalibracja do każdej kasety (która mogła być inna nawet dla długości C-60 i C-90, a w przypadku azymutu inna dla każdego egzemplarza kasety!) jest kluczowa, by uzyskać tę samą, wzorcową charakterystykę przenoszenia z systemami Dolby B i Dolby C (które w przypadku źle ustawionego azymutu ograniczały pasmo przenoszenia od góry). W przypadku tego drugiego systemu odstęp od szumu był określany na ponad 72 dB, pasmo przenoszenia wynosiło od 20 Hz do 21 kHz (±3 dB).

DRAGON

W tym samym 1982 r. zadebiutował także bezsprzecznie najbardziej znany i uznany deck Nakamichi. Wprowadzał on dwie niedostępne w „dziewiątce” nowości, a mianowicie system auto-rewersu oraz układ automatycznej korekcji azymutu głowicy odczytującej. tzw. NAAA (Nakamichi Azimuth Auto Correction). Obydwa wynalazki były ze sobą ściśle powiązane, ponieważ wprowadzenie auto-rewersu w decku najwyższej klasy (firma nie ukrywała, że DRAGON to ich największe osiągnięcie w latach 80.) wymagało szczególnej troski o zapewnianie idealnej zgodności skosu prowadzenia głowicy odczytującej w obydwu kierunkach przesuwu taśmy. W NAAC nie chodziło jednak o to, by uzyskać idealną zgodność z głowicą nagrywającą, lecz o coś więcej, a mianowicie o doskonałą zgodność z zapisem na dowolnej taśmie! Inaczej mówiąc, deck miał automatycznie ustawiać głowicę odczytującą w taki sposób, by uzyskać jak najlepszą jakość odczytu z zapisu wykonanego na dowolnym innym decku. W tym celu 4-ścieżkowa głowica PA-1L ze ścieżkami o szerokości 0,6 µm miała podwójny, przedzielony na pół rdzeń, dzięki czemu możliwe było odczytywanie „bliźniaczych" sygnałów a i b z tego samego kanału. Przy niewłaściwym skosie głowicy względem zapisanej ścieżki powstawała różnica fazy pomiędzy sygnałami, którą wykrywał układ NAAA złożony z filtru dolnoprzepustowego, obwodu zamieniającego sygnały na przebiegi prostokątne, analogowego komparatora, wzmacniacza operacyjnego i systemu sterowania silnikiem dokonującym bardzo precyzyjnej, liczonej w minutach kątowych, korekcji skosu głowicy. To właśnie dlatego DRAGON zasłużył na miano najlepszego z decków Nakamichi do odtwarzania dowolnie nagranych taśm. Zastosowanie układu miało oczywiście bardzo istotne znaczenie dla perfekcyjnego działania auto-rewersu, tj. w sytuacji, gdy taśma zmieniała kierunek przesuwu na przeciwny. Dzięki NAAC jakość odczytu była jednakowo dobra, niezależnie od kierunku odczytu. Prócz w/w systemu w Dragonie zadebiutował, pierwszy na świecie, podwójny napęd bezpośredni z dwoma silnikami SLT (Super Linear Torque) będący rozwinięciem rozwiązania z ZX-9 wzbogaconym o kwarcowe sterowanie prędkością obrotową w pętli PLL. Rezultat był spektakularny — wow&flutter obniżono do poziomu zaledwie 0,019% (WRMS). Pod względem stabilności i szumów modulacji napędu DRAGON przyćmiewał wszystkie wcześniejsze opracowania Nakamichi, z 1000ZXL włącznie.

Nakamichi Dragon

DRAGON jest najbardziej znanym, flagowym w swoim czasie, deckiem Nakamichi, Produkowano go przez ponad dekadę (1982–1993).

 

Pasmo przenoszenia nie było równie imponujące, jak w starszej o 3 lata referencji, ale i tak przebijało poprzednika: 20 Hz – 22 kHz dla taśmy metalowej i o 1000 Hz mniej na żelazowej (SX) lub chromowej (EX II) to fenomenalne wyniki. Pod względem rozmiarów i wagi, DRAGON był dokładnym odpowiednikiem ZX-9. Układy redukcji szumów Dolby B i C zostały zintegrowane w jednym układzie scalonym, natomiast kalibracja parametrów zapisu została rozdzielona dla każdego kanału i typu taśmy (analogicznie jak w ZX-9). Proces ułatwiał wbudowany generator tonów testowych 400 Hz i 15 kHz. W trakcie kalibracji diodowe wskaźniki wysterowania pracowały w innej, rzadszej skali, stając się o 20 dB czulsze.

O niebywałym sukcesie tego magnetofonu świadczy rekordowy okres, przez jaki był produkowany — aż 11 lat. Zwróćmy uwagę, że narodziny Dragona zbiegły się w czasie z rynkowym debiutem płyty kompaktowej. Co więcej, flagowiec Nakamichi z powodzeniem „przetrwał" pojawienie się standardu DAT w 1987 r. oraz pierwszych magnetofonów cyfrowych (także DCC). Niemniej jednak, szybko rozwijająca się technika cyfrowa miała daleko idące konsekwencje dla dalszych dziejów rozwoju techniki magnetofonowej. Warto wspomnieć, że w 1989 r. firma Nakamichi ponownie zaskoczyła świat audiofilski — tym razem dwuczęściowym, spektakularnym magnetofonem R-DAT, który oczywiście nieprzypadkowo nosił oznaczenie... 1000. Kosztował, bagatela, 11 tys. dolarów. Tak tak, to było 33 lata temu.

CR-7E

CR-siódemka pojawiła się około 4 lat po Dragonie, a zatem już w epoce płyty CD. Fakt ten nie pozostał bez wpływu na koncepcję użytkową i zastosowane rozwiązania techniczne w tym modelu. Był on niewiele tańszy od „smoka”. Pod koniec lat 80. u naszych zachodnich sąsiadów kosztował 4000 marek, w Wielkiej Brytanii — 1500 funtów. Zdalne sterowanie na podczerwień, system pełnej autokalibracji (powrót do pomysłu z 1000ZXL), znacznie nowocześniejszy panel sterowania z dwutrybowym licznikiem taśmy (odczyt liniowy lub upływający czas odczytu) zintegrowanym w dużym wyświetlaczu fluorescencyjnym to elementy świadczące o nowoczesności CR-7E w połowie lat 80. W stosunku do Dragona widoczny był jednak pewien regres techniczny. Zrezygnowano z układu NAAC, zamiast niego pozostawiono ręczną regulację azymutu głowicy odczytującej w zakresie ±0”39’ dokonywaną wygodnym pokrętłem na czołówce. Główny napęd wykorzystywał już tylko pojedynczy silnik SLT napędzający dwa wałki (dual capstan) o nieco różnej (ale mniejszej niż w poprzednikach) średnicy, w systemie zamkniętej pętli. Współczynnik drżenia i kołysania dźwięku był o połowę gorszy niż u starszego kuzyna — wynosił 0,027% (WRMS). Produkcję zakończono w 1993 r., czyli równolegle z Dragonem.

Nakamichi CR 7E

 Równie kosztowny CR-7E stawiał bardziej na komfort obsługi i nowoczesne rozwiązania. Powstał już w epoce płyty kompaktowej.

Oceń ten artykuł
(11 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją