PORTAL MIESIĘCZNIKA AUDIO-VIDEO

Krell S-550i

Lip 20, 2014

Index

Brzmienie

S-550i zastąpił w moim systemie regularny wzmacniacz referencyjny, czyli kombinację hybrydowego preampu Conrad-Johnsona i końcówki mocy Audioneta. Jako źródło posłużył zaufany Meitner MA-1, w początkowej fazie testu „karmiony” sygnałem S/PDIF. Później – gdy okazało się to konieczne, by wypunktować ograniczenia testowanego wzmacniacza (są odsunięte daleko, w skali bezwzględnej i konieczne jest użycie pierwszorzędnego źródła, by je wychwycić) – MA-1 przetwarzał sygnał USB z apgrejdowanego ostatnio iMaca 27”. Zafundowałem mu starszy (lepszy!) system operacyjny niż obecny Maverick (mianowicie: 10.8.5), a przede wszystkim – dysk SSD. Upgrade ten podniósł jakość brzmienia mojego źródła, brutalnie deklasując Linna DS podłączonego do Meitnera kablem koaksjalnym.

S-550i to wzmacniacz o olbrzymiej mocy wyjściowej i wydawać by się mogło, że w praktyce bardzo trudno będzie zbliżyć się do limitu jego możliwości. Należy mu jednak zapewnić bardzo dobrą wentylację, bowiem mała obudowa i brak radiatorów sprawiają, że podczas intensywnej pracy zintegrowany Krell silnie się nagrzewa. Postawiony na środkowej półce stolika Rogoz Audio miał nad sobą zaledwie około 10 cm wolnej przestrzeni. Sądziłem, że to wystarczy, jednak podczas intensywnego grania z kolumnami Gamut Phi5 MkII (poziomy około „90” na wyświetlaczu) nagrzewał się tak mocno, że kilkakrotnie zadziałało zabezpieczenie termiczne (komunikat „Over Temperature”). Warto mieć to na uwadze, szczególnie w upalne letnie dni. Istnieje też taka ewentualność, że czujnik temperatury w egzemplarzu testowym był ustawiony zbyt zachowawczo – absolutnie nie można tego wykluczyć.

krell-s550i-gniazdaTak czy inaczej, S-550i to monstrum. Wysterowuje kolumny z łatwością sztangisty, którego poproszono o załadowanie do koszyka woreczka ziemniaków. Bas jest potężny, lecz nie można powiedzieć, by był wyeksponowany. Słuchając Krella, a potem swojego wzmacniacza, odnosiłem wrażenie, że temu drugiemu brakuje siły. To, jak masywne i energetyczne niskie tony zapewniały w jego towarzystwie wąskie Gamuty  Phi5 MkII, budziło moje lekkie zdumienie.

Jak wiadomo, moc nie jest nic warta, gdy nie towarzyszy jej odpowiednia kontrola. Osobiście wolę, gdy basu jest mniej i jest on zwarty, niż się rozlewa bezładnie po całym pomieszczeniu. W S-550i nie ma tego problemu. Bas jest zebrany, mocny, o dobrym, choć jeszcze nie perfekcyjnym, impulsie. Nie jest to bas absolutnie konturowy, punktowy, krótki – kopiący. Bardziej przypomina boksera wagi ciężkiej niż koguciej. Dominuje wrażenie siły niż szybkości. Niskie tony Krella mają tę bardzo pożądaną cechę, że ich energia nie skupia się w jakimś konkretnym podzakresie, lecz zdaje się wydobywać zarówno z najniższych rejsetrów, jak i jest obecna w górnym basie, w obszarze zszycia ze średnicą. Ma to pozytywne konsekwencje dla całości brzmienia.

Zaryzykuję tezę, że S-550i to ciepło, a może lepiej byłoby powiedzieć: masywnie brzmiący wzmacniacz. Wrażenie to jest konsekwencją obszernej, energetyzującej całość podbudowy niskotonowej, wprowadzającej do brzmienia pożądane wypełnienie. Znaczenie mają także lekko utemperowane soprany, które brzmią jedwabiście, nigdy jaskrawo. Są odrobinę powściągliwe na skraju pasma, jednak dzięki temu bardzo naturalne. Nie mają może wybitnej rozdzielczości, ale nie czyniłbym z tego powodu formalnego zarzutu. Summa summarum, otrzymujemy lekko zagęszczone brzmienie, którego subiektywna temperatura – w analogii do obrazu – wynosi nie wzorcowe 6500 K, lecz trochę mniej – powiedzmy 6350 K. Odchyłkę tę widać (słychać), ale sprawia ona, że obraz (dźwięk) wydaje się nieco przyjemniejszy niż w rzeczywistości. Tym samym odtwarzana muzyka nigdy nie jest twarda, ostra, sucha czy kliniczna. Muzykalność to zdecydowanie mocna strona zintegrowanego Krella. Towarzyszy jej drobne zawoalowanie konturów, co odróżnia integrę tej marki od technicznie i analitycznie brzmiących wzmacniaczy tranzystorowych z minionej epoki.

Średni zakres jest odtwarzany z naturalnością i realizmem godnym co najmniej konstrukcji hybrydowych (z lampami w torze sygnałowym). Wokale świetnie wypełniają środek sceny dźwiękowej – szerokiej, może nieprzesadnie głębokiej, ale czytelnie uwarstwionej, o dużym stopniu przejrzystości. Gęsta muzyka elektroniczna z niskim basem, np. „Ark” Brendana Perry’ego brzmiała za pośrednictwem tego Krella znakomicie. Podobnie zresztą jak klasyka, jazz akustyczny oraz średnio nagrany pop/rock. To niewykle uniwersalny wzmacniacz.

No dobrze, a czego brakuje S-550i w skali bezwzględnej? Jak już wspomniałem, wzmacniacz ten nie jest – najogólniej rzecz ujmując – mistrzem precyzji. To znaczy, w tym zakresie jest on słabszy niż w pozostałych, co nie oznacza, że czegoś ewidentnie mu brakuje. Gra masywnie i soczyście w alikwoty, jest w nim jednak trochę zawoalowania i dodanej do przekazu ciepłoty. W tym względzie Krell nie jest stuprocentowo neutralny. Mikrowybrzmienia są lekko łagodzone, co sprzyja wspomnianej wcześniej muzykalności.

Na koniec liczy się jednak to, jak słucha się muzyki w towarzystwie tego wzmacniacza. Mówiąc zupełnie szczerze – znakomicie. Poziom wyrafinowania to zdecydowanie „silna” kategoria A naszej klasyfikacji, zaś zdolności mocowe i makrodynamika stawiają integrę Krella pośród najbardziej imponujących wzmacniaczy, jakie testowaliśmy. Mocna to rzecz!


Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.

Kontakt z redakcją