Chameleony zastąpiły serię Toy, oferując możliwość dopasowywania kolorystyki kolumn do pomieszczenia czy – jak chce tego producent – nastroju właściciela.
Dystrybutor: Horn Distribution, www.horn.eu |
Tekst i zdjęcia: Filip Kulpa |
|
|
Kameleon… z nazwy
Żyjemy z czasach, gdy znaczenie wyglądu, atrakcyjnej, wysmakowanej – nieraz awangardowej – stylistyki obejmuje już nie tylko podstawowe przedmioty natury użytkowej, jak ubrania, meble, samochody czy elektronikę użytkową, ale także sprzęt audio wysokiej klasy. Celowo nie użyłem przymiotnika „audiofilski”, bo konotacje tego terminu też podlegają przeobrażeniom. O ile 15 czy 20 lat temu „audiofilskość” sprzętu w znacznej mierze definiowały jego cena i wyjątkowość, to dziś nie można już być tego pewnym. I nie chodzi bynajmniej o propozycje marek lifestylowych, jak Bang & Olufsen czy Bose, lecz o marki do tej pory „korzenne”, historycznie audiofilskie. To temat na obszerny artykuł, ale chcąc skrócić wywód do minimum, cofnijmy się o te 15 czy 20 lat i porównajmy ówczesne zestawy głośnikowe za 4 tys. zł oraz te współczesne – powiedzmy za 8000 zł (biorąc poprawkę na spadek wartości pieniądza). O ile kolumny z drugiej połowy lat 90. w cenie 4 tys. zł mogliśmy dosyć jednoznacznie określić mianem audiofilskich (były nimi już o połowę tańsze kultowe Dali 104), o tyle w przypadku współczesnych kolumn za 8 czy 10 tys. zł. sprawa nie jest już taka oczywista.
Prawda jest taka, że sprzęt audio coraz częściej wybierają panie (w towarzystwie panów) lub projektanci wnętrz. W związku z tym coraz częściej ważniejsze są nie pasmo przenoszenia, neutralność czy stereofonia, lecz wygląd, kolorystyka, wykończenie. Doskonale wiedzą o tym znani specjalistyczni producenci zestawów głośnikowych, którzy nie odważą się już wypuścić na rynek „bazyliszka” ze śrubami na wierzchu, odstającą maskownicą, w okleinie, która nie pasuje do żadnego mebla czy podłogi. Dziś każdy patrzy na wygląd, nie chcemy kupować rzeczy nieatrakcyjnych. Sprzęt ma cieszyć oko. Koniec, kropka.
Producenci kolumn mają twardy orzech do zgryzienia. Kształtów w dowolny sposób zmieniać się nie da, bo to kosztuje, co automatycznie zawęża krąg odbiorców. Od lat kombinują więc z kolorami, lakierami na wysoki połysk, efektownymi okleinami. Dbają też o detale wykończeniowe, wyoblenia, zaokrąglenia itp. Niektórzy posuwają się do oferowania kilku wersji kolorystycznych każdego modelu w danej serii. Najbogatsi mogą sobie nawet zażyczyć dowolny kolor z palety RAL. Kosztuje to krocie, ale co tam! A co w przypadku, gdy wybrany kolor kolumn nam się opatrzy, gdy w salonie pojawi się nowa sofa, albo – nie daj Boże – zrobimy remont?
Sonus faber – firma, która już dekady temu tworzyła piękne zestawy głośnikowe – wpadła na prosty pomysł: wymiennych paneli bocznych. Tak powstała nowa seria Chameleon – dając do zrozumienia, że za pomocą prostej operacji (i niemałego wydatku, co trzeba zaznaczyć) możemy zmienić kolorystykę raz wybranych kolumn, nie oddając ich do stolarza, nie wymontowując głośników – raz na jakiś czas, albo częściej, gdy mamy na to ochotę. Wystarczy zamówić zestaw paneli bocznych (komplet kosztuje 1800 zł). Cała operacja, wraz z rozpakowaniem elementów, trwa nie więcej niż 3 minuty.